Ponieważ Oscary coraz bliżej (to przecież już pod koniec tygodnia) to intensywnie nadrabiam te z nominowanych produkcji, które można obejrzeć online. Choć dwóch, najbardziej intrygujących filmów tego roku – „Nomadland” i „Obiecująca. Młoda. Kobieta” zapewne nie uda mi się zobaczyć przed ceremonią, to na Amazon Prime Video pojawił się nominowany w kilku kategoriach „Sound of Metal”.
Sama historia nie jest szczególnie skomplikowana i odwołuje się do znanego w kulturze tropu – artysty, który traci możliwość występu. W tym przypadku nasz bohater Ruben – perkusista i członek niszowego zespołu, traci słuch. Film dość słusznie nie podaje nam dokładnych powodów, dla których Ruben przestaje słyszeć – być może chodzi o ciągłe wystawienie się na hałas, może o jakąś infekcję, może o co innego. Nie wydaje się by medyczna diagnoza – poza tym, że słuch odszedł bezpowrotnie interesowała nie tylko twórców, ale i samego bohatera.
Utrata słuchu oznacza, że Ruben wchodzi w świat Głuchych. Ponieważ przez lata zmagał się z uzależnieniem, z pomocą swojej dziewczyny, także zajmującej się muzyką, i przyjaciół trafia do specyficznego ośrodka. To ośrodek dla Głuchych którzy zmagają się lub zmagali z uzależnieniami. To też miejsce, w którym obowiązuje zasada, że brak słuchu nie jest niepełnosprawnością. Tu Ruben uczy się migać i czytać z ruchu ust, ale cały czas marzy o operacji implantu ślimakowego, który – jak mu się wydaje – przywróci go światu słyszących i co chyba ważniejsze muzykujących.
Wyznam szczerze – ten film pozostawił mnie w dużym stopniu rozdartą. Z jednej strony – to być może najlepsze przedstawienie Głuchych na ekranie, w ostatnich latach. Po pierwsze – nie ma tu żadnego słyszącego zbawiciela, który przychodzi wyjaśnić im, że mają słyszeć. Więcej – kiedy Ruben pojawia się po raz pierwszy w społeczności styka się z ludźmi, których nic nie ogranicza, którzy nie są w najmniejszym stopniu pogrążeni „w świecie ciszy”. Wręcz przeciwnie miejsce, do którego trafia Ruben jest rozgadane, pod wieloma względami radosne, i zupełnie nie pasujące do schematycznego przedstawienia – biednych niesłyszących. Także szkoła, do której Ruben trafia, by uczyć się między dzieciakami migania nie jest miejscem smutnym czy w jakikolwiek sposób gorszym. Dzieci są dziećmi, które potrafią gadać na lekcji nawet jeśli nie mówią.
To przedstawienie wchodzenia kogoś zupełnie z zewnątrz w świat Głuchych jest fantastyczne. Także pod względem tego jak oddaje to sam dźwięk w filmie, który powoli przeprowadza nas od poczucia, że nic nie słyszymy do świadomości, że tam jest całe mnóstwo do „usłyszenia”. Zresztą w ogóle to jak film gra dźwiękiem jest niesamowite i nie wydaje mi się bym widziała wiele filmów (może poza produkcjami sensacyjnymi) które tak dobrze tym środkiem by operowały. Doskonale udało się też dzięki grze dźwiękiem (a niekoniecznie muzyką) pokazać absolutne początkowe zagubienie osoby, która traci słuch.
Gdzie się pojawiają moje wątpliwości? Mam wrażenie, że miejscami film zbyt łatwo przechodzi wokół niektórych tematów problemów i dylematów jakie pojawiają się na drodze bohatera. Samo uzależnienie jest tu bardziej potraktowane jako powód, dla którego Ruben szuka zamkniętej społeczności niż jako coś co odgrywa w filmie jakąś prawdziwą rolę. Zresztą o samym bohaterze dowiadujemy się zaskakująco mało – poza tym, że gra na bębnach i stracił słuch. Przy czym wiecie – utrata słuchu to nie cecha charakteru. Do pewnego stopnia pojawia się sugestia, że pragnienie powrotu do grania i występowania – zamiast pogodzenie się ze zmianami, ma w sobie cechę uzależnienia. Choć rozumiem co twórcy chcą powiedzieć cały czas się zastanawiam – czy rzeczywiście odrzucenie całkowicie swojej pasji, sposobu życia, wizji samego siebie jest czymś czego można od kogoś po prostu wymagać. Przecież Ruben nie szuka pomocy w powrocie do słyszenia bo nie jest w stanie zaakceptować braku słuchu. Szuka jej bo słyszenie wiąże się z muzyką, która – jak pokazuje nam sekwencja filmu – wypełnia całe jego życie.
Trochę żałuję, że film tylko dotyka postaci Lou – ukochanej bohatera, która jak widzimy jest równie poharatana przez życie. Ta para wydaje się być zgodna i szczęśliwa, ale po czasie – dostrzegamy, że być może – ten związek kosztuje Lou więcej niż byłaby gotowa przyznać. Nie ukrywam, że to dla mnie niesłychanie ciekawy wątek – zwłaszcza, że patrzymy na ich relacje oczyma Rubena, który dopiero po czasie orientuje się, że ich życie w trasie być może nie było takie wspaniałe. Niestety film nie za bardzo ma czas to eksplorować – i ostatecznie Lou jest postacią złożoną z samych niedopowiedzeń. Jak większość kobiecych bohaterek w tle męskich dramatów. Mam też do pewnego stopnia problem z pewną medyczną umownością całej opowieści. Wydaje mi się, że pewne rzeczy, które są dla bohatera zaskoczeniem – w realnym życiu byłby informacją, którą otrzymałby z wyprzedzeniem.
Nie zmienia to faktu, że „Sound of Metal” jest filmem, który z całą pewnością należy obejrzeć. Po pierwsze – jak wspomniałam, wykorzystanie dźwięku jest w tym filmie fantastyczne. To jest coś takiego co warto zobaczyć, usłyszeć i przeżyć. Jednocześnie to jeden z niewielu filmów, który choć głównie po angielsku (plus w amerykańskim języki migowym) jest w Stanach i UK puszczany z napisami. Co dla wielu jest nowością, a u nas nieco umyka (choć zastanówcie się, ile filmów w Polsce puszcza się z polskimi napisami w kinach – podpowiem wam – praktycznie żadnego). Druga sprawa to rola Riza Ahmeda, który fantastycznie pokazuje widzowi, przede wszystkim początkowe absolutne zagubienie bohatera. To rzeczywiście doskonała rola, choć nie ukrywam – byłoby jednak dobrze gdybyśmy jednak nie robili znów w kółko tego samego – nominowali aktorów za role osób z niepełnosprawnościami. Jest to taka niesamowita Oscarowa klisza. Nie znaczy to, że Riz Ahmed gra źle – bo gra fantastycznie. Po prostu – do pewnego stopnia jest to męczące. Natomiast Paul Raci zasługuje na wszystkie możliwe nagrody jakie można mu dać. Gra tu mentora Rubena, człowieka, który prowadzi ośrodek dla osób z uzależnieniami. Tu nie mam wątpliwości, że za tą rolę należy się nagroda, bo on kradnie każdą scenę. Plus – Raci wychował się jako syn rodziców posługujących się amerykańskim językiem migowym – więc rzeczywiście – to jest taka rola, do której był po prostu idealny.
Myślę, że dla wielu osób perspektywa, którą przedstawi „Sound of Metal” jest zupełnie nowa i odkrywcza. Zwłaszcza, że uczymy się patrzeć na osoby głuche jako niepełnosprawne, którym ciągle czegoś brakuje. Film pod wieloma względami otwiera wielu widzów na dyskusje jakie toczą się w środowisku osób niesłyszących – być może zmieniając też ich perspektywę np. wobec implantów ślimakowych. Co jest ciekawe, bo te dyskusje toczą się od lat, ale dopiero teraz powoli przebijają się do szerszej świadomości. Kto wie, może doczekamy się następnego kroku i szeroko dystrybuowanego filmu gdzie już amerykański język migowy będzie głównym i jedynym w dialogach