Poniższy tekst powstał w czerwcu 2020 kiedy „Staged” nie było dostępne w Polsce. Od 3.05. 2021 oba sezony serialu (bo od powstania tego tekstu powstał także fantastyczny sezon drugi) są dostępne na CANAL + online. Tytuł serialu przełożono na polski jako „Wystawieni” co uważam za jedno z bardziej błyskotliwych tłumaczeń tytułu w historii. Recenzję pozostawiam bez zmian ale ponieważ jej istotnym elementem była informacja o niedostępności produkcji to z radością informuję, że ten element historii jest już nie aktualny.
Nie będę przed wami ukrywać – nie zachowałam się bardzo uczciwie. Na moją obronę mogę dodać, że uczynię wszystko by moją nieuczciwość wyrównać, gdy tylko będę miała okazję. Co zrobiłam? Złamałam się i wyłuskałam wszystkie odcinki serialu „Staged” z Davidem Tannantem i Michaelem Sheenem na YouTube i je obejrzałam. Nie mam wielkich wyrzutów sumienia, bo ta króciutka sześcioocinkowa produkcja jest wspaniała. I dowodzi, że da się zrobić coś fantastycznego nawet mają bardzo małe możliwości techniczne.
W „Staged” David Tennant i Michael Sheen grają samych siebie. Dwóch uznanych brytyjskich aktorów, którzy właśnie mieli zaczynać próby do sztuki, ale pojawił się koronawirus. Ich reżyser (w tej roli reżyser i scenarzysta całej produkcji Simon Evans) proponuje by zaczęli próby przez internet a kiedy teatry się otworzą będą mogli wykorzystać swoją prace i wyprzedzić konkurencję. Próby mają się zacząć, ale nasi bohaterowie są rozkojarzeni (Sheen jest przekonany, że ptaki próbują przejąć kontrolę nad światem, Tennant literuje w głowie każde słowo od tył) a do tego zachowują się jak primadonny. Niemal każdy odcinek kończy się sporem obu panów którego nazwisko ma być pierwsze na plakacie (to co wymyślą pojawia się w napisach początkowych odcinka następnego). Aktorów od pracy odciąga dosłownie wszystko – głównie, żony (które grają prawdziwe partnerki obu aktorów – Georgia Tennant i Anna Lundberg) oraz liczne małe dzieci. W tle zaś pojawiają się dość niespodziewani goście – których pojawienie się zawsze przynosi niesamowity ubaw (zwłaszcza w ostatnim odcinku mamy kilka scen pereł).
To co w serialu bawi to właśnie ta gra postacią znudzonych aktorów, których ego jest tak kruche, że w każdej chwili może się roztrzaskać. Obaj rywalizują, są wobec siebie złośliwi albo opryskliwi i zachowują się w taki sposób, który jest dopuszczalny tylko między dwójką niesłychanie dobrze znających się osób. Wszyscy chodzą wokół nich na palcach, mimo, że na pierwszy rzut oka widać, że obaj aktorzy mają nieco zawyżone mniemanie o sobie. W tle ich żony z troską rozmyślają czy nie postradali już zupełnie zmysłów, uczą się nowych języków, piszą książki, wprowadzają poprawki do scenariuszy, pomagają znajomym w kryzysowych sytuacjach. Innymi słowy znajdują sobie pracę i cel, podczas kiedy ich mężowie przechodzą kryzysy własnej wartości, którym zarażają niemal każdego kto próbuje z nimi współpracować.
Kluczem do genialności serialu są dwie rzeczy. Po pierwsze – jest on świetnie zagrany. Wygląda na to, że wystarczy zostawić Tennanta i Sheena razem przed połączeniem internetowym i dostaje się fenomenalny duet, który jest w stanie ponieść każdą, nawet najprostszą historię. Widz czerpie radość z samego przebywania w ich towarzystwie. Jednocześnie serial jest po prostu dobrze napisany – dowcipny, kiedy trzeba, napisany z olbrzymim dystansem zarówno do wagi zawodu aktora, jak i reżysera. Jednocześnie jednak, scenarzysta wie, że takie opowieści snute w czasie kwarantanny muszą mieć jakiś ładunek emocjonalny. Tu pojawia się w tle w postaci sąsiadki, która być może zapadła na wirusa. I ponownie – byłby to wątek mało znaczący, gdyby nie fakt, że zarówno Sheen jak i Tennant potrafią doskonale zagrać trochę smutku, zaniepokojenia, czy poważnego przypomnienia o trudnej sytuacji, pomiędzy jedną a drugą zabawną sceną.
Twórcom udało się też dobrze wykorzystać formę kolejnych połączeń internetowych – są one przetykane scenami rozgrywanymi w domu Tennanta co daje nam nie tylko małe okienka, ale też bardziej klasyczne sceny, są też przebitki na puste ulice Londynu, czy też wykorzystane dokumentalne materiały. Wszystko sprawia, że wykorzystanie tych okienek połączenia internetowego wydaje się tu bardziej artystycznym wyborem niż koniecznością (jak można wyczuć w wielu „pandemicznych” produkcjach). Inna sprawa, że twórcy nie zapomnieli dodać pewnych elementów znanych z połączeń konferencyjnych – w wielu takich pandemicznych produkcjach zapomina się dodać takie elementy jak np. trudność ustalenia kto będzie mówił pierwszy czy problem z mówieniem wszystkich uczestników rozmowy na raz. Tu te wszystkie elementy się pojawiają, choć nienachalnie.
Kiedy zastanawiałam się, dlaczego ten serial przyniósł mi tyle radości (a przyznam szczerze – był dla mnie jedną z fajniejszych produkcji jaką widziałam w ostatnich tygodniach) doszłam do wniosku, że poza doskonałą grą aktorską i świetnymi dowcipami jego siła leżała w prostocie. Otóż zamiast tworzyć zupełnie nową opowieść, w której pojawiają się przedziwne komplikacje, dostajemy historię która właściwie jest prawie jak z życia wzięta. Dwóch aktorów, którzy nie mogą prowadzić prób sztuki, bo jest pandemia. Oczywiście dalsze wydarzenia są podkręcone, ale mogę sobie wyobrazić, że taki scenariusz o nie mogących się dogadać aktorach mógłby powstać nawet gdyby nie było koronawirus. Dowcip nie jest osadzony w trudnej sytuacji w jakiej znaleźli się bohaterowie, ale w ich charakterach i relacjach. Ich dyskusje w pewnym stopniu są rozważaniami nad tym jakimi są aktorami, co lubią w swoim zawodzie a czego woleli by uniknąć. Ostateczna puenta zmierza raczej w kierunku odpowiedzi na pytanie – co właściwie robi w życiu aktor, a nie co robi aktor w czasie koronawirusa. Choć to komediowy serial to udało się tu złapać refleksję nieco głębszą, która wykracza daleko poza świat pandemii. I chyba dlatego, się udało – bo to serial o aktorach, których przydybał koronawirus. A nie o pandemii przez pryzmat aktorów.
Na koniec, kiedy patrzy się na projekt taki jak „Staged” to nie sposób się na chwilkę zatrzymać i nie zadumać nad tym jak jednak wspaniale jest mieć aktorów, którzy poza doskonałym CV filmowo, telewizyjnym mają też doświadczenie sceniczne. Bo cały czas oglądając serial miałam poczucie, że ta płynność przenoszenia się z codzienności do świata nieco wobec niej przesuniętego, ten brak potrzeby posiadania kostiumu, dekoracji, nawet większej ekipy, jednak lepiej wychodzi, kiedy ma się doświadczenie sceniczne. A może po prostu jestem pod wrażeniem jak doskonałym ekranowym duetem jest David Tennant i Michael Sheen, albo na odwrót. Jeśli obejrzycie „Staged” będziecie wiedzieć, że kolejność nigdy nie może być przypadkowa.
Ps: Przysięgam, że jeśli kiedykolwiek produkcja pojawi się na jakimkolwiek nośniku to ją zakupie.