Czy wy też miewacie tą jedną płatną subskrypcję serwisu streamingowego o której zapominacie? Jeśli nie, znaczy, że jesteście normalnymi użytkownikami sieci. Jeśli tak, znaczy, że pewnie jesteście blogerką popkulturową, która boi się, że coś jej przepadnie. Subskrypcją, o której zazwyczaj zapominam jest Apple TV Plus. To serwis Apple, na którym pojawiło się kilka dobrych produkcji (np. wysoko oceniane „The Morning Show”, czy naprawdę zabawny animowany musical „ Central Park”) ale jeszcze żaden serial z ich katalogu nie stał się wielkim hitem. Być może dlatego, że oryginalne produkcje to dla Apple bardziej kwestia prestiżowa, a sama usługa bardziej koncentruje się (przynajmniej w Stanach) na byciu Streamingiem dla streamingów. Dlatego też, nietrudno zapomnieć, że pojawiają się tam nowości. A bywają one naprawdę urocze. Jak np. serial, na który napatoczyłam się przypadkowo, czyli „Ted Lasso”.
Pomysł stojący za produkcją, której producentem jest Jason Sudeikis (gra tam też główną rolę) jest dość absurdalny. Oto trener footballu amerykańskiego, który dotychczas nie miał większych osiągnięć (ale filmik z tego jak cieszy się po wygranej swojej drużyny stał się viralową sensacją) przybywa do Anglii by trenować tamtejszą pierwszoligową drużynę piłkarską. Ted Lasso, pochodzi z Kansas i jest człowiekiem absolutnie przeuroczym. Optymistycznym, ciepłym, podchodzącym ze zrozumieniem do każdej napotkanej osoby. Jest uśmiechnięty i życzliwy, ale nie ma zielonego pojęcia o piłce nożnej. Co zresztą bardzo odpowiada właścicielce klubu Rebeccy, która zatrudniła go tylko po to, żeby doprowadził drużynę do ruiny. Wszystko na złość swojemu byłemu mężowi, który przez lata ją zdradzał o czym ona sama dowiedziała się dopiero z tabloidów.
Serial dość szybko zarysowuje nam główne problemy i konflikty. Pierwszy, dość oczywisty – bohater nie ma pojęcia na czym tak właściwie polega gra w piłkę nożną (co jest punktem wyjścia do kilku uroczych wymian zdań), drugi – drużyna, którą ma trenować jest wewnętrznie skłócona a główna linia konfliktu przebiega pomiędzy doświadczonym, choć niemal zawsze wściekłym kapitanem drużyny, a najbardziej uzdolnionym piłkarzem, ze składu który jest dupkiem. W tle zaś poznajemy miłą, ale niezbyt rozgarniętą dziewczynę jednego z napastników, a także sporo nieco przerysowanych postaci drugoplanowych, z bardzo pretensjonalnym dziennikarzem „The Independent” na czele.
Siła serialu polega jednak na pomyśle, by w miejsce takiej archetypicznej postaci surowego, zamkniętego w sobie, nastawionego na zwycięstwo trenera, wstawić człowieka uroczego i ciepłego, który absolutnie nie koncentruje się na zwycięstwie dla zwycięstwa, tylko na tym by wszyscy czuli się dobrze, poznali siebie wzajemnie, i rozwinęli swoje umiejętności. Ted Lasso nie ma w sobie ani odrobiny egoizmu, jest człowiekiem niewinnym (niektórzy powiedzieliby naiwnym, ale serial pokazuje, że on dość dobrze wie co robi), podchodzącym do świata z niespotykaną otwartością. I tej sile, trudno się oprzeć, bo wszystkie sposoby na podkopanie czyjejś pewności siebie czy reputacji rozbijają się o to, że ten przemiły człowiek nie ma ani odrobiny ego. Podczas kiedy widz przygotowuje się na moment kiedy bohater zachowa się paskudnie czy egoistycznie on nie nadchodzi, co czyni oglądanie serialu ciekawym przeżyciem.
Nie da się nie patrzeć na „Teda Lasso” jako na pewną komediową odpowiedź na całą galerię antybohaterów, którzy w ostatnich dekadach stali się ulubionymi bohaterami serialowymi. Jeśli rzucimy okiem na rozwój współczesnego serialu jakościowego, to zobaczymy, że od momentu pojawienia się „Rodziny Soprano” i jej skomplikowanego bohatera – niemal z każdym rokiem pula antybohaterów – czy to w produkcjach dramatycznych czy komediowych zwiększała się niemal wykładniczo. Oglądanie osób niemoralnych, odrzucających możliwość odkupienia bywa intrygujące. Na pewno było to przez lata odtrutką na idealnego bohatera poprzednich dekad, który nigdy nie przekroczył pewnych granic. Nie mniej, w pewnym momencie nastąpił trochę przesyt takimi postaciami. Ostatecznie, ile można trwać w napięciu oglądając tych samych, skomplikowanych, niezbyt dobrych ludzi. Ted Lasso, który nie zmaga się za bardzo ze swoimi demonami, który jest człowiekiem miłym i ciepłym stanowi ciekawą odtrutkę. Wciąż otaczają go postacie knujące czy mające liczne wady, ale sam Ted jest nie tylko w świecie samego serialu kosmitą. Jest też kosmitą w świecie naszych serialowych przeżyć. Bohaterowie nie powinni być tak sympatyczni, tak empatyczni i tak zaangażowani. Paradoksalnie po latach obserwowania antybohaterów, postać pozytywna jawi się nie tylko jak punkt wyjścia do doskonałej komedii, ale też jako coś nowego i niemal niespotykanego.
Apple TV nie wypuszcza wszystkich odcinków na raz (ma ciekawą politykę wypuszczania odcinków partiami – po trzy, cztery a potem trzeba czekać na kolejne) więc nie wiem jeszcze jaka będzie puenta serialu. Niektóre wątki które pojawiają się na trzecim planie każą podejrzewać, że postać Teda Lasso jest pomyślana jako coś więcej niż tylko obraz miłego człowieka, który tak bardzo nie pasuje do schematu, że nikt nie wie co z nim począć. Nie wiem jak skończy się serial ale kiedy pojawiła się informacja, że kolejny odcinek będzie dostępny w czwartek pojawiło się u mnie to prawie zapomniane uczucie, kiedy patrzy się na kalendarz i już tak bardzo chce się żeby był dzień kolejnego odcinka serialu. W każdym razie po trzech dostępnych odcinkach – bardzo polecam i wszystkim, którzy zapomnieli przypominam – warto czasem sprawdzać czy na Apple TV Plus nie pojawiło się coś nowego.