Wonder Woman to rzeczywiście prawdziwy cud. Jak na film DC recenzje doskonałe. Widzowie na ogół zadowoleni. Wydaje się, że mamy dowód że kobieta w roli głównej nie oznacza klęski produkcji. Być może pod tym względem otwiera nowy rozdział kina super bohaterskiego. A jednocześnie to film pełen wad, koszmarnych schematów i niezbyt dobrych efektów specjalnych. O tym że Wonder Woman jest bardziej straconą szansą niż sukcesem poczytacie dziś u zwierza. Zwierz postara się bez spoilerów.
Zwierz zacznie od tego, że pewnie większość problemów jakie ma z tym filmem mogą nie być szczególnie ważne dla widza, który poszedł na film super bohaterski. Wonder Woman doskonale wypełnia schemat tego typu produkcji – co do joty. Mamy więc wstęp tłumaczący nam pochodzenie bohaterki. Płynnie przechodzimy do zawiązania akcji (spotkanie dwóch światów) i obowiązkowego „małego dramatu” (mały dramat daje pierwszą motywację do działań). Potem mamy przeobrażenie (dostosowanie osoby ze świata zewnętrznego do świata znanego widzowi), wyznaczenie pierwszej misji, realizacja, oddech (tu możemy lepiej poznać bohatera i ewentualnie zawiązać wątek romantyczny), wyznaczenie drugiej misji, pozorna porażka, ujawnienie się prawdy o motywacjach bohaterów, scena gdzie najważniejsze są uczucia, końcowa walka, radość, poświęcenie, smutek, credo, napisy końcowe. To plus minus jest fabuła Thora, Kapitana Ameryki, Supermana i połowy filmów poświęconych super bohaterom. Fakt że w głównej roli jest bohaterka nie zmienia schematu choć pewne sceny w ramach schematu nie grają dokładnie tak samo. Ogólnie jednak – fabularnie pojawienie się kobiety nic nie zmienia.
Gdzie więc są problemy? Pierwszym z nich jest coś co możemy nazwać „problemem Thora”. Wonder Woman jest jak Thor – postać z innego świata która pojawia się w naszej rzeczywistości. Nie zna jej – ma inne obyczaje i inne doświadczenia – więc musi poznać realia świata. Wonder Woman pochodzi ze świata gdzie nie tylko nie ma mężczyzn ale i wojen, do tego nie zna naszej historii i społeczeństwa. Biorąc pod uwagę, że trafia w sam środek I wojny światowej – wiele musi się dowiedzieć. I tu pojawia się problem. Kiedy mamy Thora któremu wszystko trzeba wyjaśnić to nie jest to szczególnie bolesne – bywa miejscami nawet bardzo zabawne (pamiętacie jak Thor chciał kupić konia?). Co więcej – mamy tu pewną równowagę bo Thor też może coś wyjaśnić ludziom (np. skąd się wzięła jego siła i w ogóle dlaczego istnieje) – ma nawet na to odpowiednią formułkę. Tymczasem Wonder Woman zupełnie nie rozumie świata do którego trafia i co gorsza trafia w środek bardzo skomplikowanego konfliktu. Mamy więc film gdzie głównej bohaterce co chwilę ktoś coś tłumaczy. Jak działa świat, jakie są zasady konfliktu, jak powinna się zachować czy ubrać. Film nie umie tego odpowiednio rozbić na postacie więc w sumie mamy bardzo dużo scen gdzie mężczyźni tłumaczą coś kobiecie. I to zwierza boli bo całkiem sporo bohaterka mogłaby sama zaobserwować i wysnuć własne wnioski. Do tego Diana nie ma zbyt wielu scen w której może przekazać innym bohaterom na czym polega wyższość jej kultury – a szkoda bo spokojnie jest na to miejsce. Tłumacząc odpowiednio swoją kulturę bohaterka mogłaby zamienić to ciągłe otrzymywanie informacji w wymianę informacji – co wypada lepiej.
Ale nawet nie o to chodzi. Otóż tak naprawdę, przez cały film – nikt bohaterce niczego do końca nie wyjaśnił. Zwłaszcza w kwestii kto z kim i o co walczy. Dlaczego? Tu problem jest bardziej skomplikowany. Twórcy zdecydowali się, żeby historia rozgrywała się w czasie I wojny światowej. I wojna światowa nie jest tak cudownie jednoznaczna jak II wojna gdzie można wskazać na hitlerowców i powiedzieć „o to są źli, bardzo źli, najgorsi”, z nimi walczymy jak ich pokonamy będzie dobrze. I wojna światowa to wojna w której z jednej strony w okopach siedzieli przerażeni Niemcy w drugiej przerażeni Francuzi i obie strony do siebie strzelały ale czy można powiedzie kto był dobry a kto zły? Na innych frontach upadały imperia, ginęli młodzi ludzie, pojawiały się szanse na nowe państwa, gnębiono mniejszości i rysowano nowe mapy. Świat się przemeblowywał a na wojnie można było zarówno zyskać jak i stracić. To trudna wojna, która nie ma jednego powodu, jednego złego, nie ma nazistów i ich wielkiej winnej wszystkiemu machiny. Widz podobnie jak Wonder Woman ma się tym jednak nie kłopotać. Amerykanin służący jako angielski szpieg od razu wyznaczy kto jest dobry a kto zły. Źli – Niemcy, dobrzy – nie Niemcy (to znaczy Anglicy bo w sumie mimo, że większość filmu rozgrywa się w Belgii film bardzo unika precyzowania kto siedzi w tych okopach). Oznacza to, że nasza bohaterka nigdy właściwie nie dowie się w jakim konflikcie bierze udział. Więcej – nikt jej nie powiedział że taka wojna jak ta jest większa od wszystkich innych ale nie jest wyjątkowa. I tak widz trochę jak Wonder Woman dostaje właściwie tylko szczątek informacji. I jasne – zwierz wie, że większości osób na sali nie interesuje skomplikowana natura I wojny. Tylko że wojna jest samym centrum opowieści.
W pewnych uproszczenia nie byłoby nic złego gdyby całość filmu nie opierała się na konflikcie pomiędzy postawą „Muszę zabić jednego odpowiedzialnego za całe zło boga wojny” kontra „Nie ma jednego odpowiedzialnego za całe zło. W ogóle może nie ma czystego zła które wywołuje wojny, może jest tylko błądząca natura ludzka. Wojna to nie jest prosta sprawa”. To konflikt który opowiadając historię dziejąca się w czasach pierwszej wojny światowej można ładnie zilustrować. Przeprowadzić bohaterkę przez zachodni front tak by zobaczyła pełne spektrum ludzkich zachowań i dostrzegła niejednoznaczność natury ludzkiej. Gdyby tylko film postanowił usunąć podział na „tych dobrych” i „tych złych” – zrezygnować z odczłowieczonych złych Niemców i wstawić w to dosłownie kilka scen pokazujących niejednoznaczność konfliktu –wtedy mielibyśmy film bez porównania lepszy. Co więcej – w tym filmie jest na to spokojnie przestrzeń. Jest scena w której bohaterka obserwuje bezradnie cierpienia ludzi – gdyby podsunąć tu komentarz sugerujący że cierpią obie strony, albo pokazać jakieś przełamanie prostego podziału – wtedy bylibyśmy zupełnie gdzie indziej jeśli chodzi o głębie opowieści i dojrzewanie bohaterki. Ale niestety – zdecydowano się na schemat (są dobrzy i źli) co prowadzi do tego, że zamiast wysnuć wnioski na podstawie obserwacji (najlepszy sposób prowadzenia rozwoju postaci w filmie) bohaterka dowiaduje się od innych osób co tak naprawdę powinna o tym wszystkim myśleć. Jej jedynym wyborem jest to czy zaakceptuje cudzą interpretację wydarzeń czy nie. Sama wie wciąż za mało. Czyli w sumie – nie ma za wiele pola żeby myśleć i samodzielnie wysnuwać wioski. Zresztą trzeba powiedzieć że to często jest schemat dotyczący też postaci męskich. Tylko jakby jak ktoś tłumaczy wszystko facetowi to nie boli to tak jak dzieje się to w przypadku bohaterki kobiecej.
Problemem filmu jest także brak oddechu. Fabuła rozkręca się dość powoli ale kiedy już nabierze tempa to w sumie gna coraz szybciej. Co to oznacza? Bohaterowie nie mają czasu by dobrze się poznać – bohaterka nie przeprowadza ze swoim ukochanym błękitnookim Stevem żadnej głębszej rozmowy . Co nie jest wadą tylko Wonder Woman ale większości filmów tego typu (ale nadal boli – dlaczego ludzie ze sobą nie rozmawiają w filmach?). Przed wyruszeniem na wyprawę zbiera się drużyna ale ponieważ czas leci to nie do końca jest w filmie przestrzeń by wykorzystać wszystkich bohaterów. I tak np. szkocki snajpier jest postacią która ma pół wątku, bez puenty. W ogóle w tym filmie brakuje puent. Mamy w pewnym momencie filmu informacje o tym, że będzie bal. Przygotowania trwają na tyle długo że oczekujemy że rozegra się tam cały duży akt filmu. Niestety – okazuje się, że to chyba tylko pretekst by Gal Gadot mogła założyć wieczorową suknię. Scena balu jest tal szybka i pocięta, że w sumie nie ma czasu wybrzmieć na ekranie. Bohaterowie wkładają sporo wysiłku w coś co zajmuje pięć minut czasu ekranowego (co ciekawe – nigdy nie dowiadujemy się skąd bohater wziął piękny odprasowany mundur galowy niemieckiego oficera – na samym środku Ziemi Niczyjej w Belgii). I tak właściwie jest przez cały film. Po jednej scenie, która ma zachwycić widza natychmiast biegnie następna. Nawet żarty nie mają czasu wybrzmieć.
Zwierz wie, że tempo filmów super bohaterskich ogólnie rośnie i Marvel też ma z tym problem ale tu zwierza zabolało, że nie skorzystano z tego jak ciekawe byłoby zetknięcie niezależnej amazonki ze społeczeństwem początku XX wieku. Poza jedną sceną w rządowym gabinecie bohaterka nie spotyka się z żadnym przejawem seksizmu. Albo nawet nie tyle seksizmu co jakichkolwiek stosunków damsko-męskich w wydaniu ówczesnego społeczeństwa (zwierza zastanowiła jedna scena gdzie Wonder Woman pyta bohatera o idącą za ręce parę. Zwierz może się mylić ale raczej w 1918 nawet po Londynie para nie chodziłaby za rękę). Więcej – wszyscy jakoś traktują jej super moce zupełnie normalnie. Ogólnie film zupełnie się tym nie zajmuje. I niby nie musi ale szkoda że tym natłoku akcji zupełnie zgubiło się tło. Nawet żarty znikają w drugiej połowie (w pierwszej jest kilka – nie wszystkie równie dobre). Tak jakby twórcy w ogóle nie chcieli poruszać trudnego tematu jakim jest fakt, że zamiast bohatera mają bohaterkę.
Kolejny problem które kilka osób pewnie zignoruje ale który trochę boli to stroje Wonder Woman. Słuchajcie zwierz nie ma nic przeciwko kostiumowi. Zwierz rozumie, że Gal Gadot jest przepiękną kobietą. Ale jednocześnie – czy naprawdę wszystkie stroje jakie nosi w filmie muszą być tak niedopasowane do epoki? To by w ogóle nie bolało gdyby nie było wątku kupowania stroju dla bohaterki. Ale skoro już poświęcamy temu kawałek filmu (zresztą zaskakująco duży – być może to jedyny przejaw kobiecej poprawki do fabuły) to można byłoby to zrobić trochę lepiej niż w formie montażu podobnego do Pretty Woman gdzie bohaterka mierzy kilka strojów (zupełnie nie tak się wtedy kupowało ciuchy!) i wychodzi w czymś co w ogóle by w takim sklepie było nie do dostania. Spokojnie można byłoby to jakoś lepiej rozegrać. To jest dla wielu problem zupełnie drugoplanowy ale zwierza to trochę zirytowało. Gdyby film zupełnie olał kwestie ciuchów to byłoby to bardziej znośne. Zwłaszcza że w filmie jest kilka bardzo dziwnych cięć – które niekiedy wręcz nadmiernie skracają następstwo zdarzeń by przyśpieszyć akcję. Skoro nie musimy się zajmować tym jak bohater wziął mundur to dlaczego musimy spędzać tyle czasu dobierając bohaterce ciuchy które nawet nie są z epoki.
Z takiego zupełnie technicznego punktu widzenia jest w filmie problem z efektami specjalnymi. To znaczy wszystko wybucha i płonie bardzo ładnie ale kiedy pojawia się slow motion to widać że budżet był napięty. W kilku miejscach sceny przypominają grę komputerową i to nie tą najlepszą grę komputerową. I nie chodzi nawet o choreografię scen (która jest miejscami bardzo ciekawa) ale o to, że po prostu widać że komputery były tam czynne. I to niestety – zwykle widać właśnie kiedy nagle wszystko zwalnia i można się bardzo ładnie wszystkiemu przyjrzeć. Zwierz zresztą zastanawia się czy DC naprawdę zrobiło dobrze decydując się na taką bardzo specyficzną gamę kolorystyczną która sprawia że wszystkie wygenerowane komputerowo elementy widać bardziej. Zwierz nie chce za dużo zdradzać ale ostatnia walka filmu miejscami jest tak komputerowa że niezamierzenie komiczna. I co chyba najsmutniejsze – bardzo powtarzalna. Strasznie się w to filmy super bohaterskie zaplątały – wszystkie muszą się kończyć tak samo. I przez tak samo zwierz ma na myśli dokładnie tak samo rozpisaną konfrontację dobra i zła. Zwierz lubi Doktora Strange za to że udało się jakoś uniknąć ratowania świata przez obijanie sobie wzajemnie pysków na tle wybuchów.
Czy Wonder Woman jest filmem zupełnie nie udanym? Zwierz ma problem. Bo dla niego Wonder Woman jest nieudana tak jak nieudany jest każdy film super bohaterski który podążając za schematem nie mruga co pewien czas do widza albo nie szuka nowych rozwiązań. Nie da się już poważnie opowiedzieć takiej historii. DC próbowało być śmiertelnie poważne – nie wyszło. Więc porzuciło niesłychaną powagę na rzecz… takiego pozbawionego serca schematu, który – tu się uśmiejcie – mógłby dużo zyskać na odrobinie powagi (a może raczej emocjonalnym realizmie). No ale może lepiej nie bo DC przez powagę rozumie deszcz i bębny a tu na szczęście padał tylko śnieg. A tu chodzi o to by emocje były prawdziwe. Wtedy jest dobrze nawet jak nic nie pasuje do realiów. Co nie zmienia faktu, że jest taki moment w filmie w którym dowiadujesz się że miłość pokona wszystko i ręka sama kieruje się do czoła. I jasne – na tle innych filmów DC można powiedzieć że Wonder Woman jakoś się broni. Ale jeśli nie ogląda się tego na tle innych filmów DC, wtedy – cóż – jest to film bardzo średni (żeby nie powiedzieć zły).
Czy są jakieś zalety? Gal Gadot jest dobrze obsadzona. Z jednej strony ma w sobie taką niewinność z drugiej nie dziwimy się kiedy potrafi komuś przywalić (choć zwierz ma pewien problem z tym, że to iż potrafi komuś przywalić jest przez większość filmu jej główną cechą). Aktorka jest istotnie bardzo piękna a jej włosy pozostają cudownie ułożone w każdym momencie walki. Co prawda zwierz wolałby żeby miała nieco lepiej napisane dialogi i być może jeszcze jakieś sceny w których może się popisać swoimi innymi umiejętnościami niż skuteczną walką (poza znajomością języków właściwie nie ma szans błysnąć intelektem – a przecież Wonder Woman jako postać jest bardzo inteligentna). Jest to taka bohaterka która ma robić wrażenie tym że w ogóle istnieje i że ma dobre serce. Ale zwierz wolałby ją jakoś lepiej poznać. Ale to trochę jak z Supermanem – trzeba mieć naprawdę dobry pomysł na tak napisaną postać by nie wyszła nam bohaterka nudna. Przynajmniej zwierz nigdzie nie poczuł że oto ma przed sobą niezależną bohaterkę o której jest w stanie cokolwiek powiedzieć. Wonder Woman jest piękna, silna i uważa że ludzie są dobrzy. Trochę mało by powstała z tego postać z krwi i kości (w sumie w bohaterce prawie nie ma konfliktu – nawet opuszczenie rodzinnej wyspy czy informacja o prawdziwym pochodzeniu spływają po niej jak po kaczce). Film bardzo chce grać tym że mamy do czynienia z niesłychanie kompetentną postacią, ale problem w tym że… kuczę mało tych kompetencji widać. Być może standardy się zmieniły, ale sam fakt że bohaterka jest kobietą już trochę nie wystarcza. Do tego niestety – mimo, że bohaterką jest kobieta to spędza ona jakieś 90% filmu otoczona wyłącznie przez mężczyzn. Niby jasne film jest o wojnie ale większość kobiet pojawia się tam by wnieść ważną dla fabuły informację i wyjść bocznymi drzwiami w następnej scenie.
Niestety lepiej napisany jest grany przez Chrisa Pine’a – Steve – bohater nieco mniej jednoznaczny – szpieg który jest świadom że jego zawód ma swoją ciemną stronę, który ma w filmie całkiem dużo autorefleksji. Steve jest bohaterem ciekawym bo szybko akceptującym to czego nie rozumie. Napisano go tak by nie wchodził bohaterce w paradę, by ją rozumiał by pod żadnym pozorem nie był facetem swojej epoki. Chris Pine radzi sobie z tą rolą doskonale. Czuć szczerość intencji jego bohatera, świadomość tego że Diana jest lepsza od niego i prawdziwą chęć położenia kresu dziejącemu się wokół złu. Steve jako bohater jest jednym z niewielu który nie dzieli świata na dobrych i zły i przyjmuje odpowiedzialność za konflikt – przynajmniej częściową. To taki bohater który budzi sympatię i który usuwa z drogi bohaterki największą przeszkodę. Bo mając u boku mężczyznę który tak jednoznacznie (i szybko) uznaje jej przewagę fizyczną i traktuje ją jako partnerkę Diana w sumie nie musi spędzać czasu udowadniając, że należy jej zaufać mimo że jest kobietą. Tego konfliktu w ogóle nie ma. Jedyną wadą Steve’a jest fakt że wygłasza bardzo ogóle zdania o świecie – bo jak wszyscy bohaterowie filmu jest objęty zmową milczenia by nikomu niczego dokładnie nie wyjaśnić (ponownie to wada mnóstwa filmów obecnie – aby stworzyć konflikt ludzie przekazują sobie jedną trzecią informacji). Oczywiście Steve jest też bardzo miły dla oka. Chris Pine to chyba ulubiony Chris zwierza więc jego obecność w filmie była bardzo miła. Zwłaszcza kiedy biegał w magicznym mundurze.
Skoro przy postaciach jesteśmy zwierz musi powiedzieć że jest nieco zawiedziony drugim planem. Na drugim planie bowiem jest dużo postaci które dobrze się zapowiadają ale niewiele z nimi film robi. Jest sekretarka Steve’a. Inteligenta ale też dowcipna i zabawna. No i pulchna. To jest taki schemat, że te cechy muszą występować razem. Broń cię boże żeby szczupła kobieta była zabawna a pulchna śmiertelnie poważna. Załamał by się schemat wagowo-charakterowy i jeszcze wyszłoby że można być oschłym grubasem bez ani odrobiny ciepła. Straszne. Ale w sumie postać jest fajna. Tylko znów – pojawia się żeby zniknąć. Nasza główna para podróżuje w drużynie. Kogo tam nie ma – jest Turek, Szkot i … rdzenny mieszkaniec Ameryki. Przy czym Szkot mówi po Szkocku (i nosi szkocką spódniczkę, w szkocką kratę i śpiewa szkockie piosenki i brakuje tylko żeby miał dudy), rdzenny mieszkaniec Ameryki rozpala ognisko by nadać sygnały dymne (tru story) a Turek… tu się zwierz nie przyczepi bo to jedna z nielicznych postaci która ma charakter i ujawnia motywacje inne niż najbardziej schematyczne. Poza tym jest zły niemiecki generał który zapomniał że na nazistów trzeba jeszcze poczekać i tłumy niemieckich żołnierzy w maskach przeciwgazowych, którzy chętnie zaciągnęliby się do Hydry ale są w złym uniwersum.
Zwierz przyzna szczerze – dobry jest też początek na wyspie Amazonek – szkoda że film nie za bardzo wie co z tą częścią zrobić. To znaczy w sumie niewiele się o tym społeczeństwie kobiet dowiadujemy, niewiele Amazonek poznajemy, po długaśnym wstępie genealogicznym – dostajemy jedną bitwę i szybko z wyspy zwiewamy. Tymczasem te amazonki wydają się bez porównania ciekawsze dla widza niż kolejny film rozgrywającej się na bardzo męskiej wojnie. Zwierz miał do końca nadzieję, że wątki rozpoczęte na wyspie amazonek wrócą ale – jak wiele rzeczy w tym filmie – to bardzo niewykorzystany potencjał. Zresztą skoro przy tym jesteśmy – film popełnia dość karygodną zbrodnię. Od samego początku pokazuje nam genialną panią chemik – która jest jak można się spodziewać złem wrodzonym. Czekamy aż w pełni ujawni nam skąd u niej niecne motywacje. Ale Ostatecznie – nie ma pojęcia co z tą postacią zrobić. I to boli, bo rzadko złym naukowcem jest kobieta i naprawdę zasługuje na coś więcej niż tylko źle dopasowana maska na twarzy która wpisuje się w schemat „ludzie ze zniekształconą twarzą są źli” (zwierz zdumiewa że tyle rzeczy nas oburza a ten jeden element trzyma się w popkulturze doskonale – co jest cholernie szkodliwe jak się pomyśli że wciąż osoba ze zniekształconą czy oszpeconą twarzą nie może np. być nauczycielem). Postać miała szansę być naprawdę ciekawa ale ostatecznie – okazuje się, że ponieważ nie można z nią stoczyć wielkiej walki wśród płomieni to jest w sumie bez znaczenia. I w sumie to jest nudne. Zwierz widział już tyle wielkich walk wśród płomieni że chętnie zobaczyłby coś zupełnie innego.
Zwierz przyzna szczerze, że może to nie jest wina filmu. Może jednak jest taka ilość produkcji o super bohaterach po których człowiek potrzebuje już bardzo dużo zapału by się nie zacząć nudzić i nie zacząć wymagać od filmów by złamały schemat. Pewnie na tle innych produkcji DC to poprawa. Ale poprawa oznaczająca że dostaliśmy po prostu kolejny schematyczny film przypominający nieco bardziej niż dotychczas produkcje Marvela. Jak się widziało je wszystkie to trochę zaczyna człowiek ziewać a szczytne hasła padające z ekranu nieco mniej łapią za serce. Podobnie jak nawiązania do komiksów przestały tak cieszyć. Zwierz wie, że dla wielu osób film z główną bohaterką to olbrzymia radocha, ale zwierz będzie sobą i powie, że wolałby żeby miała więcej cech niż tylko umiejętność przylania komuś po pysku. Zwierz jest z tych którzy uważają że naprawdę fajna kobieca bohaterka to taka która nie tyle jest lepsza od facetów w tym co robią faceci tylko inna. Tzn. niekoniecznie musi walić kogoś po mordzie by ocalić świat. I nie dlatego, że zwierz uważa iż walenie po mordzie jest dla mężczyzn (sam zwierz ćwiczył sztuki walki i miał z tego wielką przyjemność) ale dlatego, że fajnie oglądać inne perspektywy i pomysły. Dla zwierza postać kobieca robiąca dokładnie to samo co zrobiłaby męska to jeszcze nie jest taki wielki przełom. Mówiąc szczerze jakby zwierz miał córkę to chyba wolałby żeby poszła na Doktora Strange i nauczyła się że można złego przechytrzyć swoim intelektem niż na Wonder Woman gdzie wystarczy kogoś obić. No ale zwierz wie, że to perspektywa osoby która wychowała się w atmosferze absolutnej równości, więc nie będzie tego rozciągać na wszystkich. Nie mniej zachowa własną perspektywę (bo nie ma co udawać że jest inna).
Na koniec zwierz powie szczerze. Nie wie skąd takie dobre recenzje. No bo to wedle tego co zwierz wie o filmach, nie jest szczególnie dobry film. Może nie jest jakoś tragicznie zły ale tyle zewsząd dobrych recenzji i pochwał których zwierz nie rozumie. Czyżbyśmy ustawili tak nisko poprzeczkę? Czy w miarę poprawne wypełnienie zużytego schematu to już wszystko? Czy naprawdę fakt że mamy bohaterkę a nie bohatera już wszystko usprawiedliwia? Czy to jest teraz tak, że jak film nie jest równie zły co Batman v Sueperman to jest dobry? Zwierz naprawdę nie rozumie. I to ni jest wymierzone w ludzi którym się podobało (wbrew pozorom zwierz nie ma pretensji że ludziom się coś podoba) ale po prostu – jakie są kryteria? Czy ktoś może zwierzowi powiedzieć? Bo te które zna nie usprawiedliwiają takiej wysokiej oceny. To nie jest tak że zwierz nie chce tego filmu lubić. Nawet myśli, że gdyby zrobiono jeszcze jeden film o Wonder Woman (może współcześnie?) to mogłoby to być dobre. To nie jest film który jest tak beznadziejny że nie mógłby być lepszy. Ale to nie jest dobry film. Tak po prostu bez ideologii. I tyle. Idźcie do kina. Może wam się spodoba.
Ps: Zwierz od pewnego czasu słyszy z różnych stron, że mu się nic nie podoba. Ale to nie prawda. Zwierzowi czasem coś naprawdę się podoba. Czasem nie. Na każdy film zwierz biegnie z entuzjazmem. Naprawdę – kochając kino chce się oglądać tylko dobre filmy. I zawsze się ma na nie nadzieję.
Ps2: Tak na marginesie – nie wiem czy można rozważać Wonder Woman jako film feministyczny czy nie feministyczny w przekazie. Zwierz ma wrażenie że główną cechą tego filmu była wytężona próba ominięcia jakichkolwiek wątków które skłaniałyby do jednoznacznej interpretacji w którąkolwiek stronę. To znaczy nakręcono męski film super bohaterski z kobietą w roli głównej. Wszystko poza piękną kobietą w dość kusym wdzianku byłoby identyczne gdyby bohaterem był facet. Więcej – podstawmy sobie Kapitana Amerykę i w sumie – on jest bardziej niejednoznacznie wpisany w schemat niż ona. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Na pewno – dużo mniej przełomowo niż może się wydawać. Ale może przemawia przeze mnie ponownie ten rodzaj feministki, która zaczęła już zdecydowanie więcej wymagać niż tylko postaci kobiecej w centrum historii. Nie ukrywam że może na wyrost. Ale ponownie – uważam, że zawsze trzeba wymagać więcej. Przynajmniej w recenzjach. Przynajmniej w recenzjach zwierza. I wiecie co sobie właśnie zwierz uświadomił. Może byłby bardziej podniecony gdyby nie widział Mad Maxa. I zobaczył jak to może być.
Ps3: Naprawdę nie mam nic do ludzi którym się podobało. To że komuś się podoba coś co na mnie nie zrobiło wrażenia nie budzi we nie agresji i chęci zniszczenia.