Home Film Ulotne zielone światło czyli Gatsby już tu nie mieszka

Ulotne zielone światło czyli Gatsby już tu nie mieszka

autor Zwierz

 

Hej

 

 Kiedy pier­wszy raz zwierz dowiedzi­ał się o nowej ekraniza­cji Wielkiego Gats­bego nawet się ucieszył, mimo że uważa film z lat siedemdziesią­tych za blis­ki ideału. Zwierz nie jest prze­ci­wny ponowne­mu przenosze­niu na ekran znanych już treś­ci. Wszak przyjęliśmy, że sztu­ki nie tracą dlat­ego, że są wys­taw­iane wielokrot­nie, więcej wciąż wierzymy że każ­da nowa inter­pre­tac­ja, każde nowe wys­taw­ie­nie wnosi coś do naszego zrozu­mienia treś­ci. Zwierz nie widzi powodu dlaczego z fil­ma­mi miało­by być inaczej. Nawet znakomi­ty film nie zamy­ka dróg inter­pre­tacji,  czy to przez sce­narzys­tę, reży­sera czy aktorów. Wielkość jed­nej pro­dukcji nie przesądza od razu o zbęd­noś­ci następ­nej. Pod jed­nym warunk­iem. Że następ­ny reżyser dołoży coś do naszej wiedzy o bohat­er­ach, świecie przed­staw­ionym czy zawartej  w his­torii puen­cie. Zwierz tak przy­na­jm­niej zaczął się odnosić do ekraniza­cji Wielkiego Gats­bego po tym jak przeła­mał początkową niechęć. Ludzie się zmieni­a­ją, cza­sy się zmieni­a­ją, każ­da epo­ka zasługu­je na włas­nego Gats­bego spoglą­da­jącego na to mru­ga­jące zielone światełko po drugiej stron­ie zatoki.

 

Jed­nak wyda­je się, że Baz Luhrmann wcale nie miał zami­aru nakrę­cić Gats­bego AD 2012 (film miał mieć pre­mierę w grud­niu zeszłego roku). Gdy­by taki był jego zami­ar film, który dzieje się prze­cież w momen­cie rozbuchanego, sztucznie napom­powanego, mającego się trag­icznie skończyć pros­per­i­ty miał­by w sobie więcej goryczy. Tym­cza­sem Luhrman­na  lata dwudzi­este są jedynie ład­ną deko­racją, z której korzys­ta mniej więcej tak jak sko­rzys­tał z Paryża w Moulin Rogue (podobieństw między tymi dwoma fil­ma­mi zna­jdzie się z resztą więcej). Wys­tawne przyję­cia Gats­bego, piękne stro­je, piękne budyn­ki, wys­makowane wnętrza, pow­tarza­jące się uję­cia z lotu pta­ka — wszys­tko tworzy piękną oprawę dość w sum­ie kam­er­al­nej his­torii. Nie mniej nie ma tu żad­nej reflek­sji — jeśli przyję­cie ma być wielkie to musi być najwięk­sze najbardziej pom­paty­czne, niemalże niemożli­we, samo­chody mkną po dro­gach z pręd­koś­cią światła, szam­pan leje się litra­mi. Wszys­tko zgod­nie z opisem w książce ale jak­by za poważnie, nieco mechanicznie.

 

Pod­mie­nie­nie muzy­ki z epo­ki na współczes­ną (ponown­ie pomysł jak z Moulin Rogue) w niek­tórych miejs­cach dzi­ała (znacz­na część przyjęć) w niek­tórych wyda­je się być tan­im chwytem mają­cym nas przekon­ać, że his­to­ria którą opowia­da się nam na ekranie jest zde­cy­dowanie bliższa rzeczy­wis­toś­ci niż się wyda­je (pod­kładanie rap­er­skiej muzy­ki pod samochód pełny czarnoskórych balu­ją­cych impre­zow­iczów przy­wodzi na myśl bard­zo współczesne sko­jarzenia). Jed­na sound­track nie pory­wa, wyda­je się że nowość takiego rozwiąza­nia już minęła, do tego muzy­ka z epo­ki wyda­je się na tyle ciekawa, że zastępowanie jej inną, nie robi wielkiej różni­cy. Wiz­ual­nie film jest mon­u­men­tal­ny, ale miejs­ca­mi ociera się, lub nawet przekracza granice kiczu. Jak na przykład wtedy kiedy reżyser sto­su­je slow motion, niekiedy z kuri­ozal­ną prze­sadą. Oczy­wiś­cie Luhrmann jest znany z tego, że nie boi się kiczu w swoich fil­mach, ale tu jest to kicz śmiertel­nie poważny, bez koniecznego dys­tan­su. Zwłaszcza, że pier­wsze kilka­naś­cie min­ut fil­mu jest krę­cone jak przez dziecko cier­piące na ADHD co może i dało­by się oglą­dać gdy­by nie to cholerne 3D (serio nikt nie potrze­bu­je 3D do oglą­da­nia upad­ku amerykańskiego snu, nikt też nie potrze­bu­je 3D by zdać sobie sprawę, że glam­our imprez Gats­bego to blichtr w rozu­mie­niu nuworysza). Zwierz który jest co raz bliżej postawy obo­jęt­nej wobec tej tech­ni­ki, chy­ba pier­wszy raz w życiu zrozu­mi­ał skar­gi osób, które filmów w 3D nie mogą oglą­dać. Obraz lata przed oczy­ma i człowiek ma po pros­tu dość (przy czym może warto zauważyć, że zwierz oglą­dał film w Mul­ti­kinie gdzie są takie stare oku­lary tzn. wielo­razowego użytku, które zawsze dawały nieco mniejszy kom­fort oglą­da­nia). Zwierz ma wraże­nie, że na część zabiegów sce­nar­ius­zowych zde­cy­dowano się tylko po to by uza­sad­nić snu­cie his­torii w 3D.

 

Jed­nak jak zwierz już zauważył Wiel­ki Gats­by jest his­torią w miarę kam­er­al­ną. To co najważniejsze w tej sztuce dzieje się w krót­kich inten­sy­wnych sce­nach — spotkanie Gats­bego i Daisy w domku Nic­ka, oprowadzanie Diasy po posi­adłoś­ci Gats­bego czy w końcu najważniejsza i najlep­sza w książce sce­na w dusznym upal­nym nowo­jorskim aparta­men­cie hotelowym gdzie Fitzger­ald każe swoim bohaterem ranić się wza­jem­nie. I nieste­ty w tych sce­nach reżyser się gubi. Sce­na spotka­nia z Daisy choć nieźle zagrana przez DiCaprio ze strony Mul­li­gan wypa­da płasko, z kolei oprowadzanie po domu traci najważniejszy ele­ment tego na poły wzrusza­jącego na poły żałos­nego chwale­nia się bogactwem przez Gats­bego. No i najważniejsza sce­na w filmie — bolesna kul­mi­nac­ja wszys­t­kich wątków. Pomysł Fitzger­al­da by roze­grać to wszys­tko w wyna­ję­tym hotelowym aparta­men­cie bez kli­matyza­cji, w naj­gorszym upale jaki przynosi nowo­jorskie lato był genial­ny. Jeśli umie się to odd­ać na ekranie wtedy — trochę tak jak w starym Gats­bym (zwierz ma namyśli wer­sję z Red­for­dem) wychodzi bolesna, sce­na w której bohaterowie nie mają dosłown­ie i w przenośni czym odd­y­chać. To powin­na być sce­na brzy­d­ka, nieprzy­jem­na, w jak­iś sposób  wyję­ta z deko­rum całej opowieś­ci. Tym­cza­sem u Luhrman­na wypa­da ona lekko i teatral­nie. Nie ma prawdzi­wych emocji, nawet wybuch Gats­bego jest  zbyt este­ty­czny, zbyt wys­makowany — jak­by nie udało się wyciągnąć tego brudu jaki kry­je się pod maską właś­ci­wie wszys­t­kich obecnych.

 

 

Prob­lem stanowi też obsa­da.  DiCaprio przez cały czas zda­je się nie tyle grać Gats­bego co swo­ją wer­sję Gats­bego w wyko­na­niu Red­for­da. To znaczy kiedy oglą­da się niek­tóre gesty akto­ra ma się wraże­nie, że zami­ast wymyślić coś włas­nego stara się jak­by przełożyć cud­ze wyko­nanie na włas­ny język ciała. Przy czym nie ma się co rów­na z Red­for­dem i nie dlat­ego, że po pros­tu nie wyglą­da jak uoso­bi­e­nie amerykańskiego marzenia (co Red­for­dowi przy­chodz­iło zawsze bez trudu). Otóż Gats­by mimo, ze jest postacią o której więk­szość wid­owni wie już wszys­tko musi się nam na ekranie rozłamy­wać na dwo­je. Najpierw być postacią mag­ne­ty­czną tajem­niczą potężną by potem w ciągu opowieś­ci stawać się co raz mniej  wiel­ki, maleć by w końcu w pewnym momen­cie budz­ić nasze współczu­cie i żal.  Tym­cza­sem Gats­by DiCaprio nie ma żad­nej tajem­ni­cy, od początku jest otwarta księgą, jego tajem­ni­ca jest tylko kwest­ią pro­por­cji prawdy do plotek, zaś jego charak­ter widz­imy jak na dłoni. Zresztą to Gats­by mało fas­cynu­ją­cy, raczej płas­ki, pada­jące wciąż z ekranu “old sport” jest niemal za każdym razem nien­at­u­ralne — jak­by aktor nie umi­ał znaleźć klucza dla tak rozpisanej postaci. Poza tym w DiCaprio nawet przez moment nie widać tej ślepej deter­mi­nacji, tej bezbrzeżnej miłoś­ci i tego zawodu kiedy okazu­je się że kochał coś co nigdy nie istniało.

 

Zresztą trze­ba powiedzieć, że ten być może najbardziej prze­maw­ia­ją­cy do współczes­nego widza wątek — obdarza­nia uczu­ciem raczej wyobraże­nie o oso­bie niż właś­ci­wą osobę jest w filmie roze­grany wyjątkowo niepo­rad­nie. Wszys­tko bowiem zależy od umiejęt­noś­ci reży­sera, który jed­nocześnie musi nam pokazać jaka Daisy jest naprawdę i jaką widzi ją Gats­by. Co oczy­wiś­cie oznacza pokazanie dwóch bard­zo różnych osób. Zwierz kiedy oglą­dał pier­wszy raz Gats­bego z lat 70 pamię­tał jak strasznie den­er­wowała go Mia Far­row jak nie był w stanie znieść jej Daisy i nie rozu­mi­ał dlaczego Gats­by tak ją kocha. Dopiero w cza­sie drugiego sean­su pojął, że właśnie tak ma być. Nieste­ty u Luhrman­na Daisy to po pros­tu raczej melan­choli­jne dziew­czę, idące przez życie dość bez­wol­nie, pozwala­jące pode­j­mować decyz­je za innych. Tak opowiedziana his­to­ria zde­j­mu­je ciężar odpowiedzial­noś­ci za nieszczęś­cie z barków ego­isty­cznej nie oglą­da­jącej się na szczęś­cie innych dziew­czyny. Oznacza to między inny­mi że najbardziej zjadli­wy ele­ment kry­ty­ki społecznej Fitzger­al­da który wskazy­wał na egoizm i zep­su­cie ludzi dobrze urod­zonych ale pozbaw­ionych jakiegokol­wiek moral­nego krę­gosłu­pa  zupełnie się rozpły­wa. Carey Mul­li­gan gra bohaterkę która jest zupełnie pozbaw­iona charak­teru, do tego ani przez moment nie ma między nią a DiCaprio żad­nej chemii, nic co by poz­woliło uwierzyć w nowe czy stare uczu­cie. Do tego w żaden sposób nie udało się reży­serowi zaz­naczyć jak bard­zo Gats­by kocha złudze­nie. W tym filmie jest tylko jed­na Daisy i to bard­zo niein­tere­su­ją­ca. Co więcej zdję­cie z niej odpowiedzial­noś­ci właś­ci­wie odsuwa ją jako najważniejszą postać fil­mu. To film o mężczyz­nach gdzie kobi­eta jest prze­suwanym pio­nkiem — nie zaś o kobiecie, której ego­isty­czne wybo­ry wpły­wa­ją na otacza­ją­cych ją mężczyzn. Szko­da, że reżyser nie zde­cy­dował się na genial­ny zabieg jaki jest w filmie wedle sce­nar­iusza Cop­poli. To znaczy na jed­ną krótką scenę w której Gats­by widzi córkę Daisy. W filmie z lat 70 jest to abso­lut­nie znakomi­ta sce­na, pokazu­ją­ca to o czym Gats­by chce zapom­nieć i o czym zapom­i­na — taki namacal­ny żywy dowód na to, że przeszłość bezpowrot­nie minęła. W wer­sji Luhrman­na dziecko zosta­je wspom­ni­ane ale nawet nie pojaw­ia się na ekranie.

 

Przy czym trze­ba przyz­nać, że w tej wer­sji Luhrmann zde­cy­dowanie bardziej postaw­ił na postać Nic­ka — człowieka który wszys­tko — dosłown­ie — opisu­je. Przy czym schemat nar­racji został niemal żyw­cem (ponown­ie!) wzię­ty z Moulin Rogue — his­to­ria którą poz­na­je­my jest książką pisaną przez bohat­era i rozpoczę­cie i zakończe­nie pisa­nia powieś­ci stanowi klam­rę całej his­torii. I podob­nie jak w opisy­wanym Moulin Rogue reżyser bard­zo zad­bał byśmy na pier­wszy rzut oka mogli zobaczyć różnicę między ide­al­istą z przeszłoś­ci a zmęc­zonym życiem i pozbaw­ionym złudzeń autorem opowieś­ci. Toby Maguire rzeczy­wiś­cie sprawu­je się nieźle, zwłaszcza że ma niełatwe zadanie. Wyda­je się, ze reżyser postanow­ił aby poza krótki­mi sce­na­mi i ret­ro­spekc­ja­mi nic co dzieje się na ekranie nie dzi­ało się bez udzi­ału naszego nar­ra­to­ra. Oznacza to, że niemal zawsze jest on pią­tym kołem u wozu, ta przyglą­da­jącą się światu osobą w tle. Trud­no to zagrać by nie wyszło dzi­wnie, zawłaszcza, ze wiele jest scen przy których człowiek myśli, że każ­da dobrze wychowana oso­ba już dawno wyszła­by z poko­ju. Maguire jed­nak czai się po kątach bard­zo dobrze i rzeczy­wiś­cie jako obser­wa­tor wszys­tkiego i wszys­t­kich wypa­da na plus, choć może szko­da, że relac­je Nic­ka z eks­cen­tryczną sports­menką tak bard­zo przy­cię­to.  Przy czym należy zauważyć, że w filmie najlepiej wypada­ją sce­ny między Maguirem i DiCaprio — panowie zna­ją się od wczes­nych lat młodzieńczych i przy­jaźń w prawdzi­wym życiu daje jed­nak ślad na ekranie

 

Paradok­sal­nie z głównych bohaterów najlepiej wypa­da Joel Edger­ton w roli Toma męża Daisy. To w sum­ie dość wdz­ięcz­na postać do gra­nia — ma dobre sce­ny, wyraźne rysy i jeśli aktor ma wystar­cza­ją­co dużo zdol­noś­ci to może spraw­ić, że za każdym razem spo­jrzymy na jego postać inaczej.  Edger­ton jako jedyny z obsady tworzy chy­ba naprawdę całkowicie włas­ną inter­pre­tację postaci. Jego bohater jest w jak­iś sposób antytezą Gats­bego i choć chce­my nim gardz­ić to są moment w his­torii kiedy czu­je­my wobec niego współczu­cie i zaczy­namy rozu­mieć jego rac­je. To dobra postać, znana z wielu innych książek i filmów, i bard­zo dobrze zagrana. Właś­ci­wie jedy­na co do której zwierz nie miał żad­nych wąt­pli­woś­ci. A sko­ro przy obsad­owych wąt­pli­woś­ci­ach jesteśmy to zwierz nie zrozu­mi­ał logi­ki  zatrud­ni­a­nia Amitab­ha Bachchana do roli żydowskiego przed­siębior­cy. Nie tylko dlat­ego, że to bard­zo mała rola (po co zatrud­ni­ać akto­ra o takiej renomie by tylko mignął na ekranie), ale zwierz miał wraże­nie jakiegoś strasznego zgrzy­tu. Sko­ro już pod­mieni­amy dru­gorzędne ele­men­ty fabuły nie moż­na było po pros­tu zmienić nazwiska wspól­ni­ka, wykreślić zdanie o tym że jest żydem. Może zwierz jest przewrażli­wiony ale jakoś mu to zupełnie nie pasowało.

 

Jed­nak najwięk­szy prob­lem jaki zwierz ma z pro­dukcją to pytanie czy rzeczy­wiś­cie była nam potrzeb­na. Oto Gats­by goni za swoim marze­niem i rozbi­ja się o iluzję, o podzi­ały kla­sowe o prawdę że nie da się zmienić przeszłoś­ci. Powieść napisana jako coś niesły­chanie współczes­nego (akc­ja roz­gry­wa się zaled­wie trzy lata przed pub­likac­ja książ­ki), był więc zapisem pewnego ówczes­nego stanu ducha. Choć dziś wartość książ­ki się pod­waża (ponoć się niesły­chanie zes­tarza­ła, a wycią­gane wnios­ki stały się banalne) to jak zwierz pisał wciąż wierzy, że jest w niej coś co spoko­jnie moż­na by znaleźć dla widza w 2012 czy jak zde­cy­dował dys­try­b­u­tor 2013 roku. Ale reżyser nie za bard­zo ma poję­cie co. Pow­sta­je więc film, który jeszcze raz opowia­da his­torię, którą już raz opowiedziano nam lep­iej. Bo nie ma wąt­pli­woś­ci, że siedzą­ca w głowie niemal każdego widza wer­s­ja z lat siedemdziesią­tych jest lep­sza. Sko­ro więc reżyser nie doda­je zbyt wiele od siebie, poza sprawd­zony­mi wcześniej zab­ie­ga­mi to trze­ba sobie zadać pytanie czy miało sens jeszcze raz kazać nam spoglą­dać na zielone światełko po drugiej stron­ie zato­ki. Bo wyda­je się, że tak jak Gats­by wycią­gał ku niemu dłoń tak i reżyser stara się zła­pać to co cią­gle mu się wymy­ka. Pozostaw­ia­jąc nam  stanie ciągłego i smut­nego niedosy­tu. I to czyni nowe pode­jś­cie do Gats­bego nie tyle fun­da­men­tal­nie złym, co zupełnie niepotrzebnym

 

Ps: Może warto dodać, że oso­ba, która nigdy wcześniej nie widzi­ała, żad­nej innej wer­sji his­torii może mieć zupełnie inne pode­jś­cie do fabuły — bądź co bądź nie wszyscy mają nie jed­ną ale kil­ka pro­dukcji do których porównu­ją final­ny efekt. Nato­mi­ast zwierz zobaczył jeszcze raz starego Gats­bego po powro­cie do domu i musi powiedzieć, że to był film  o klasę lepszy.

Ps2: Czy wy też nien­aw­idzi­cie kiedy reżyser, który nakrę­cił kil­ka filmów które lubi­cie nie może zła­pać ryt­mu. Jak­by zgu­bił gdzieś innowa­cyjność i umi­ał żon­glować już tylko znany­mi z innych pro­dukcji elementami.??

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online