Kiedy kilka tygodni temu „Wielka” pojawiła się na HBO Go zapowiedziałam moim czytelnikom, że będą musieli poczekać długo na recenzję, bo obejrzenie dziesięciu odcinków tego serialu na raz sobie nie wyobrażałam. Tygodnie minęły a ja cieszę się, że dałam sobie trochę czasu by zastanowić się nad moimi emocjami odnośnie serialu.
Porównania „Wielkiej” do „Faworyty” spotkacie we wszystkich niemalże recenzjach a to za sprawą scenarzysty i dramatopisarza Tony’ego McNamary, który był współautorem scenariusza do nagrodzonego filmu Lanthimosa. Podobieństw pomiędzy dwiema produkcjami jest kilka – przede wszystkim obserwujemy młodą kobietę, która pojawia się na dworze i daje się wciągnąć w panujące tam mechanizmy władzy i manipulacji. Jednocześnie McNamara każe swoim bohaterom mówić specyficzną, łatwą do rozpoznania frazą gdzie właściwie produkcjom kostiumowym archaizmy łączą się z przekleństwami i współczesnymi sformułowaniami. Mało kto wspomina, że pomysł na historię o Katarzynie Wielkiej wyprzedził opowieść o królowej Annie, i zanim powstał serial Australijczyk stworzył sztukę o tej najsławniejszej z rosyjskich władczyń.
Ta kolejność jest o tyle ważna, że pokazuje, raczej wieloletnią konsekwencję twórcy w podejściu do tematyki historycznej, a nie próbę łatwego telewizyjnego zdyskredytowania sukcesu filmu. Moim zdaniem to czyni serial dużo ciekawszym, a dyskusję o podejściu McNamary do historii – nieco mniej obsadzoną w stwierdzeniu, że podąża za modą (bo obecnie sporo jest bardzo luźnego podejścia do faktów i realiów historycznych) a bardziej w autorskiej interpretacji tego czym ma być fabularna narracja o historii. McNamara w wywiadach przyznaje, że kino kostiumowe go zawsze nudziło, swoją poprawnością, i statecznością i zdecydował się na stworzenie takiej narracji, napisanej takim językiem, która go interesuje i wydaje mu się żywa. I rzeczywiście wiele można „Wielkiej” zarzucić pod względem faktografii ale nie to, że mamy do czynienia z przypudrowanym obrazem przeszłości, w którym wszystko jest piękne, czyste i trochę skostniałe.
Oczywiście w przypadku historii tak luźno opartej na faktach jak „Wielka” powstaje pytanie – gdzie jest granica swobody twórczej gdy opowiada się o przeszłości. Dla wielu widzów oglądanie „Wielkiej” może być trudne właśnie ze względu na odstępstwa od historii – które nie są tu drobne, ale całkiem spore choć nie poczynione zupełnie na ślepo. No właśnie, po serialu widać dość jasno, że luźne podejście do faktów wynika nie z braku znajomości historii, ale wręcz przeciwnie – ze znajomości nie tylko faktów ale i zupełnie przypadkowych zwyczajów i zdarzeń z przeszłości. Potwierdza to zresztą sam McNamara mówiąc, że w czasie pracy nad scenariuszami kolejnych odcinków trzeba było wykonać niesamowitą pracę by najpierw tą historię, którą się będzie przeinaczać poznać. Co więcej – podczas pracy na tablicy scenarzyści mieli wypisane całkiem sporo zupełnie przypadkowych faktów i zdarzeń, które wplatali do kolejnych odcinków – tak by stworzyć narrację, która jest swoistym patchworkiem – tego co wymyślone z tym co prawdziwe.
Przyznam szczerze, że moje podejście do tego co robi McNamara jest entuzjastyczne. Tu możecie się zdziwić, że tak cieszy mnie historyczne szaleństwo w „Wielkiej” podczas kiedy kilka miesięcy temu krytykowałam luźne podejście do faktów w „Katarzynie Wielkiej” – serialu z Helen Mirren. Jaka jest tu różnica? Otóż serial z Helen Mirren przeinaczał fakty, ale pod pozorem odwzorowywania przeszłości. Serial jak wiele fabularnych narracji historycznych udawał, że odgrywa przed nami przeszłość, jednocześnie dokonując nie mniej arbitralnego wyboru co McNamara. Takie narracje potrafią być szkodliwe, w swoim łudzeniu widza, że oto ogląda zapis realnych wydarzeń. W „Wielkiej” nie dość, że każda karta tytułowa informuje nas o nieprawdziwości większości wydarzeń to i sama stylistyka zmusza nas do tego żebyśmy przyglądali się serialowi nie jako odtworzeniu historii, ale raczej jako grę z historycznymi postaciami, które mogą robić zdecydowanie więcej niż zdarzyłoby się w ich czasach. Osobiście mam pewne skojarzenia z wykorzystaniem postaci historycznych w sztukach Szekspira. Nikt chyba nie ogląda „Antoniusza i Kleopatry” jako lekcję z dziejów starożytnego Rzymu. To historia o ludziach i charakterach, którzy co ważne – mówili językiem współczesnym szekspirowskiemu widzowi. Postacie i wydarzenia historyczne są poddane przede wszystkim narracji dramaturgicznej i nikt nas nie zapewnia, że dokładnie tak było. Podobnie jest w przypadku „Wielkiej”. Tu historia stanowi jedynie pewien kostium i dekorację a nie przedmiot rozważań.
Jednocześnie mam poczucie, że najciekawsze w tym jest spojrzenie na historię Rosji nie tylko przez pryzmat scenarzysty, którego nie interesuje odtwarzanie dziejów, ale scenarzysty Australijskiego. Z jego punktu widzenia historia Europy Wschodniej to przecież dzieje terenów geograficznie leżących niesamowicie daleko, tak daleko, że już poza zasięgiem myślenia o „swoim” świecie. Mam wrażenie, że to też jest bardzo istotny element patrzenia na „Wielką”. Podejrzewam, że gdyby pokazano nam równie umowne dzieło np. o cesarzowej chińskiej sami nie czulibyśmy się tak dziwnie z przyjętą konwencją. Tym co zaburza nasze spojrzenie na umowność serialu jest – w moim mniemaniu – geograficzna i historyczna bliskość.
Skoro już wyjaśniliśmy sobie, że zupełnie nie przeszkadza mi, że nic się w tym serialu nie zgadza z faktami, pozostaje pytanie – czy ta czarna komedia o przeszłości stanowi ciekawy materiał do oglądania. Przyznam szczerze – jestem rozdarta. Z jednej strony – to serial, który potrafi mieć niesamowicie inteligentne sceny i świetnie napisane postaci. Ogląda się go przyjemnie (dla pewnej definicji przyjemnie – wciąż jest w nim mnóstwo okrucieństwa i obrzydliwości) i z zaciekawieniem – nawet jeśli zna się puentę głównego wątku serialu. To jest jedna z tych produkcji, gdzie po każdym odcinku z uznaniem kiwa się głową – bo czuć inteligencję scenarzysty i konsekwencję w realizacji swoich pomysłów.
Nie ukrywam – jestem też pod wrażeniem obsady aktorskiej. Największym zaskoczeniem była dla mnie Elle Flanning w roli Katarzyny. Gra tu koncertowo i z olbrzymim zrozumieniem dla materiału wyjściowego. Jej zmiany min, spojrzeń i jej gesty sprawiają, że nie tyko szybko lubimy Katarzynę, ale zaczynamy dostrzegać jej emocje, rozterki i pomysł na przetrwanie na dworze. Flanning doskonale też gra inteligencję swojej bohaterki. Cały czas oglądając serial miałam w głowie, że mogłaby by doskonale zagrać bohaterkę Emmy Stone, w „Faworycie”. Obie grają dość podobną postać, ale Flanning robi to moim zdaniem zdecydowanie lepiej. Plus – nie ukrywam – doskonale wygląda niemal w każdym ujęciu tego serialu. Nie łatwą, ale też świetnie zagraną rolę cara Piotra ma Nicolas Hoult. Jego bohater jest niezbyt rozgarnięty, agresywny i antypatyczny. A jednocześnie, serial zmusza aktora co chwilę by pokazywał nam jego emocje – poczucie zagubienia, osierocenia i nie przystawania do powierzonych mu zadań. Współczuć Piotrowi nie jest łatwo, i niełatwo jest grać tak byśmy mogli obejrzeć tego paskudnego typa od różnych stron i nawet być może trochę mu współczuć.
Jednak mimo doskonałej obsady i konsekwencji zarówno tematycznej jak i stylistycznej – im więcej oglądałam „Wielkiej” tym częściej czułam się nieco znużona. Miałam wrażenie, że stylu, aktorstwa, opowieści i pomysłu było tu nieco mniej niż realnej fabuły. Niekiedy w czasie oglądania odcinka miałam poczucie, że pewne sceny są dodane tylko po to by twórcy znów mogli nam przypomnieć o okrucieństwie carskiego dworu, lub żeby podkreślić jak skomplikowaną, ale też podszytą paranoją grę prowadzi Katarzyna. W przypadku kilku odcinków dam głowę, że byłby lepsze, gdyby miały zaledwie pół godziny – w ogóle przyznam szczerze, że może nie jest to zła intuicja, że seriale komediowe są zwykle nieco krótsze od tych dramatycznych. Jest ten moment, w którym nawet najbardziej błyskotliwy i mroczny dowcip zaczyna nieco męczyć. W przypadku „Wielkiej” gdzie tyle zależy od specyficznego stylu, ruchu kamery i specyficznej narracji łatwo widza znużyć – bo sama historia choć ciekawa jest tu zdecydowanie drugorzędna wobec stylistyki i języka dialogów.
Nie sposób pisać o „Wielkiej” nie zwracając uwagi na to, że jest to też pewna dyskusja nie tyle z faktami historycznymi co ze stylistyką tzw. „period dramas” – czyli historycznych produkcji obyczajowych (choć można spokojnie zaliczyć do tego gatunku także ekranizacje znanych powieści). Stylistycznie serial bardzo wyraźnie stara się odciąć, od czystości i poprawności tych historii. Pokazanie fizjologii, brudu, seksu – to wszystko ma wprowadzić do tej wyczyszczonej przeszłości odrobinę naturalizmu czy nawet realizmu (choć tu można oczywiście dyskutować). Serial albo w ogóle twórczość historyczna McNamary, bardziej niż z faktami historycznymi dyskutuje z tym jak się historię i jej bohaterów pokazuje w kinie i serialu. Prawdę powiedziawszy „Wielką” można byłoby oglądać jako ciekawą erratę do poprawnej i nieco nudnawej melodramatycznej „Katarzyny Wielkiej” – bo to z taką stylistyką polemizuje twórca (choć nawet można założyć, że jeszcze bardziej z produkcjami rodem z BBC początku wieku).
To prowadzi do ciekawych refleksji nie tyle nad tym jak historia wyglądała, ale jak ją kodujemy – zwłaszcza wizualnie. I czego od takich produkcji wymagamy. Nie da się ukryć, że dla części widzów tym co stanowi o atrakcyjności narracji jest wizja niesłychanie pruderyjnego życia bohaterów. W serialach czy filmach nawet dotknięcie staje się przejawem największych namiętności. A co, jeśli ten element wykreślimy? Jeśli seks stanie się codzienny, wręcz banalny, uprawiany przez wszystkich, wszędzie bez większej refleksji? McNamara bardzo wyraźnie chce wyrzucić tą atrakcyjną dla współczesnego widza wizję przeszłości w której ludzie ciągle cierpieli na złamane serca i kryli się ze swoimi uczuciami i namiętnościami. Jeśli to wykreślimy – co nam zostaje atrakcyjnego w historycznej narracji. Moim zdaniem ten element wizualnej czy stylistycznej polemiki stanowi najważniejszy i najciekawszy element „Wielkiej”.
Ostatecznie „Wielka” jest serialem, który z pewnością wyróżnia się na tle wielu produkcji historycznych, ale nieco więcej obiecuje niż daje. To doskonała zabawa, w której dobrze poczują się zwłaszcza ci, którzy spod stylistycznej i historycznej gry umieją wydobyć fakty a właściwie – mrugnięcia do widzów, świadczące o tym, że twórcy lekcję odrobili, ale zdecydowali się pójść w inną stronę niż fabularna rekonstrukcja wydarzeń. Jednocześnie pewne rozczarowanie wynika chyba z tego, że przez cały serial człowiek wyczekuje odpowiedzi „skąd ta potrzeba przekształcenia opowieści” i ostatecznie najbliższą odpowiedzią jest „Bo tak”. Błyskotliwość dla błyskotliwości też potrafi być męcząca. Choć wszelkie moje objawy rozczarowania wynikają stąd, że naprawdę to jest taki serial, który mógłby potencjalnie trafić na listę moich ukochanych produkcji telewizyjnych. Zawsze bowiem cenię twórców, którzy potrafią zrozumieć wielką tajemnicę historii – że to opowieść, którą snujemy przede wszystkim dla nas samych.
Ps: Jeśli zdecydujecie się obejrzeć serial a jeszcze go nie widzieliście to polecam nie oglądać wszystkich odcinków na raz bo to jest dokładnie ta produkcja którą warto sobie dawkować. Inaczej w pewnym momencie stylistyka staje się za bardzo odrzucająca.