W ciągu ostatnich trzech tygodni kilka osób zapytało mnie – jak wyobrażam sobie wpływ wojny w Ukrainie na popkulturę. Przyznam, pytanie to nie ma prostej odpowiedzi. Więcej – nie wydaje mi się by można było dać jakąkolwiek odpowiedź nim wojna się skończy, bo od tego co się stanie zależy – jak będzie reagować świat. Skoro jednak pytanie pada – zaczęłam się nad tym zastanawiać. Także dlatego, że zwykle zastanawiam się nad popkulturą i tylko zmieniają się konteksty, kiedy o niej myślę.
Ponownie zanim przejdziemy do dalszej części tekstu. Wszystko co piszę jest tak naprawdę jedynie refleksjami czy przeczuciami. O tym co się realnie zdarzy zadecyduje to co wydarzy się dalej w Ukrainie. Jak potoczy się wojna, jak się skończy, kto przeżyje, kto umrze, kto będzie triumfował i co będzie w traktacie pokojowym. Gdzie wojna się zatrzyma i co spadnie z nieba. Nie wiedząc co będzie można jedynie gdybać. I tym jest ten tekst – gdybaniem.
Jednocześnie odpowiadając na niewypowiedziane pytanie – czy takie rozważania w ogóle mają sens, kiedy w Ukrainie giną ludzie. Mają sens w takim stopniu w jakim mają wszystkie rozważania o kulturze w czasach trudnych czy w czasie wojny. Są absolutnie bezużyteczne, ale jednocześnie, potrzebne nam w tej próbie rozeznania – jak wojna wpływa na każdy aspekt życia i jak staje się wyznacznikiem tego co było „przed” i „po”.
Zacząć należałoby od refleksji, że nie spodziewałabym się drastycznych zmian w amerykańskiej popkulturze bardzo szybko. Patrząc na to, ile popkulturze amerykańskiej zajmuje tworzenie narracji wokół pandemii, można wysnuć wniosek, że łatwo jest odnotować w popkulturze jakieś zdarzenie, ale dużo więcej czasu zajmuje wyrobienie języka by o nim mówić. Oczywiście biorę pod uwagę, że jest tu pewna różnica – kino ma doskonale stworzony język mówienia o wojnie a o pandemii – musiało się jej nauczyć. Wciąż – młyny filmowe mielą powoli i na pewno, jeśli coś się pojawi to dużo później niż może się wydawać. Filmy, które będziemy oglądać przez najbliższe miesiące powstały zanim jeszcze wojna się zaczęła i sporo czasu minie zanim ruszą projekty pisane już w obecnej rzeczywistości. Jednocześnie – dla Stanów wojna w takim kształcie w jakim toczy się obecnie jest zjawiskiem jednak dalekim – które niekoniecznie przełoży się bezpośrednio na filmowe narracje.
Nie uważam jednak, że nie będzie żadnych zmian. Zaczęłabym od tej nie najbardziej oczywistej. Mam poczucie, że pewne wątki nie tyle znikną co będziemy na nie patrzeć inaczej – być może bardziej krytycznie. Pojawienie się fikcyjnej niszczonej Sokovii w „Avengers”, bomba atomowa którą rozbrajał Batman w „Mroczny Rycerz Powstaje” – to takie elementy budowania fabuły, które dziś wybrzmią już zupełnie inaczej. Podobnie jak obecność w popkulturze bliżej nie zidentyfikowanych wrogów bohaterów – zwykle Rosjan, ale jednak bardziej po stronie oligarchów niż polityków czy szpiegów. Nie mówię, że Hollywood porzuci te tropy z dnia na dzień, ale mam podejrzenie, że będziemy na nie spoglądać inaczej. Zwłaszcza pojawianie się fikcyjnych krajów „gdzieś na wschodzie Europy” może zaboleć bardziej gdy zdamy sobie sprawę, ile realnych politycznych postaw wywodzi się z poczucia, że ta część świata jest po pierwsze całkowicie rosyjskojęzyczna a po drugie – składa się z państw kruchych i nie wartych uwagi.
Kolejna sprawa – podejrzewam, że wrócą wątki znane z filmów okresu Zimnej Wojny. Szpiedzy, wywiady i złe obce państwa. Przez ostatnie dekady bohaterowie filmów szpiegowskich mieli problem – nie za bardzo było widomo z kim walczyć. Po upadku ZSRR poszukiwanie przeciwników nie było proste. Przez pewien czas koncentrowano się na bohaterach z krajów arabskich, potem swoje pięć minut mieli przedstawiciele Korei Północnej. Ostatecznie jednak filmy te albo dryfowały w kierunku historii albo jak w przypadku Jamesa Bonda – szukały konfliktu z tajnymi organizacjami, które nie miały żadnych państwowych korzeni. Można dojść do wniosku, że ten okres powoli się kończy. W świecie kina szpiegowskiego i sensacyjnego jasno określony wróg to rzecz kluczowa. Patrząc na obecne nastroje – Rosja może znów stać się w popkulturze głównym wrogiem wolnego świata. A wytwórnie nie będą się przejmować tym, że taki film izoluje rynek rosyjski, bo i tak się z niego wyniosły. Proces ten może ewentualnie powstrzymać obawa przed reakcją rynku chińskiego, ale – zakładam, że wciąż pewnie pójdziemy w tą stronę.
Tu mogłabym się pokusić jeszcze o refleksję, że być może – dla bezpieczeństwa ram opowiadanej historii – duże produkcje w ogóle odwrócą się od Ziemi. Łatwiej opowiadać historie w fikcyjnych światach – czy to SF czy Fantasy czy ewentualnie – kierować się do alternatywnych wersji historii. To oczywiście już się dzieje i do pewnego stopnia jest związane z ogólną potrzebą eskapizmu, ale mogłabym wskazywać na potencjał takich historii – które mógłby opowiedzieć o wojnie jednocześnie nie wskazując bezpośrednio na żadne państwo. Pod względem mechanizmów działania popkultury (która lubi dobrze się sprzedawać każdej stronie) to ma sens. Trzeba przyznać, że MCU już idzie tą drogą wybierając konflikty kosmiczne czy dziejące się w oderwanym od naszej rzeczywistości multiwersum ładnie unikając geograficznych i politycznych problemów. Nie znaczy to, że wszystkie narracje pójdą w tą stronę, ale wydaje się to dla popkultury – bezpieczną opcją.
Jeśli już sięgniemy po wojnę, to mam wrażenie, że kino amerykańskie czy zachodnie może sięgnąć w budowaniu narracji po tą wizję jaką buduje sama Ukraina. W dużo mniejszym stopniu koncentrując się na działaniach bezpośrednio wojennych a bardziej na prywatnych historiach, cierpieniu ludzi, losie uciekających. Mam wrażenie, że jeśli będziemy się zagłębiać w te opowieści na gruncie popkultury to bardziej w historię dziewczyny biorącej ślub z chłopakiem w dniu rozpoczęcia wojny, niż przez pryzmat dzielnych żołnierzy na froncie. Choć oczywiście – są takie momenty wojenne (Jak historia Wyspy Węży) które bardzo kuszą. Ponownie jednak – wszystko tu będzie zależało od tego, dokąd ta wojna zmierzy i gdzie skończy się ten rozdział opowieści. Zastanawia mnie też – jak wyglądałaby taka narracja w kwestiach tożsamościowych. W ostatnich latach narracje o tożsamości przesunęły się z historii o przynależności państwowej czy narodowej na bardzo osobiste przeżycia i identyfikacje. Co jest logiczne, bo to kolejny element budowania rozmowy o społeczeństwie i jej członkach. Nie mniej – zastanawia mnie czy wrócimy do tych treści (realizowanych już w zupełnie innych warunkach) gdzie właśnie kwestie narodowe i państwowe będą kluczowe. Można było dojść do złudnego wrażenia, że są to tematy już przerobione, ale ludzkość nigdy niczego nie zamyka do końca.
Gdyby odejść od pytania jak będziemy opowiadali o wojnie i przenieść je na szerszy grunt – co wojna przypomniała, jakie uczucia obudziła, to tu możemy się zastanawiać nad głębszymi zmianami. Mam tezę, że powszechna w ostatnich latach fascynacja antybohaterami, fakt, że chętniej mówiliśmy o mrocznej stronie ludzkiej natury niż o postawach szlachetnych, wspólnotowych, kojarzących się z najwyższymi wartościami – była pochodną poczucia, że we współczesnym zachodnim świecie nie za bardzo jest na nie miejsce. Była to narracja prowadzona w sytuacji trwającego od dekad pokoju i poczucia pewnej stabilizacji. Nie jestem do końca pewna czy ten sposób narracji się utrzyma. Mam wrażenie, że ostatnie tygodnie bardzo pokazały znaczenie spraw wzniosłych i podstawowych wartości – często na nowo napełniając znaczeniami pojęcia, które wydawały się puste – „odwaga”, „poświęcenie”, „pokój” itp. Gdybym miała wskazać, gdzie widzę największe pole do tego by popkultura zareagowała to właśnie w tym zakresie – odwołując się częściej do postaw szlachetnych i do jednostek pozytywnych, które mają stanowić pewien wzorzec.
Jednocześnie – patrząc na wypowiedzi w sieci, na ogólny nastrój w krajach których nie dotykają obecnie bezpośrednio działania wojenne – widać olbrzymi zwrot ku wartościom codzienności. Tu zgrywa się to z odczuciami po pandemii – kiedy najzwyklejsze czynności, wcześniej przyjmowane jako oczywiste stały się cenne lub niedostępne. Mam wrażenie, że ten trend – wracania do rzeczy niewielkich i oczywistych – a wciąż przypominających o wartości zwykłego życia – bardzo się umocni. Co więcej nie będzie chyba potrzebował tej typowej otoczki ostatnich lat, kiedy próbowano nam sprzedać codzienność jako „hygge” i milion innych pomysłów na siebie. Dziś opowiadanie o tym jaką wartość ma spotkanie z przyjaciółmi, spacer, kawa na mieście spotyka się z dużo większym zrozumieniem niż parę lat temu.
W popkulturze widziałabym realizację tego zjawiska przede wszystkim w powrocie do komedii. Jeśli zauważycie w ostatnich latach wszystkie filmy robiły się nieco zabawniejsze, ale komedie czystej wody, w tym komedie romantyczne, przeżywały pewien spadek jakości i ilości. Chcieliśmy się śmiać, ale nie chcieliśmy koniecznie czysto komediowej narracji. Mam przeczucie, że to może się zmienić. Właśnie ze względu na powrót do tego poczucia, że elementy codzienności – w tym śmiech mają olbrzymie znaczenie w budowaniu wartości związanych z pokojem. Przy czym nie powiem, czy to będzie zjawisko realizowane głównie w kinie czy np. w telewizji, która dużo szybciej reaguje na zjawiska polityczne niż kino.
Na koniec mam refleksję, że być może największa zmiana zajdzie nie w tym co nam się proponuje, ale w tym gdzie będziemy szukać opowieści w których się zobaczymy. Pod tym względem- oczywisty byłby zwrot ku kinu Bliskiego Wschodu. Opowieści o poczuciu niesprawiedliwości wojny, historie uchodźców, konflikty i zbliżeniu w społeczeństwie jakie z tego wynikają, osamotnienie, poczucie, że świat zapomniał o tym, ile ofiar wymaga unikanie wojny – to wszystko może z nami rezonować na zupełnie nowej płaszczyźnie. Odnoszę wrażenie, że poza sięganiem po przykłady historyczne czy nawet antyczne – nie znajdziemy obecnie narracji bliższej (no może te historie, które nawiązują do wojny na Bałkanach). Wydaje mi się, że tu możemy się odnaleźć dużo bardziej niż np. w opowieściach z okresu II wojny, które chyba w mniejszym stopniu przystają do tego co obecnie się dzieje. To poczucie, pewnego zbliżenia przeżyć byłoby też dobre społecznie. Gdybyśmy dostrzegli, że od Syrii do Ukrainy jest dużo bliżej niż wskazują mapy.
Jak mówię – wszystko co tu piszę to moje gdybanie. Refleksje wywołane przez pytania, które chodzą za mną od kilku dni. Czy mam rację? Nie dam głowy. Przewidywanie czegokolwiek „na pewno” w tym momencie wydaje się nie tyle trudne co niemożliwe. Popkultura potrafi zaskakiwać, no i wciąż – nie wiemy, gdzie to wszystko zmierza. Inna sprawa, to też wojna, w czasie której wykorzystuje się schematy znane z popkultury, co sprawia, że jeśli kultura popularna kiedyś zabierze się za opowieść wojenną będzie się musiała zmierzyć z faktem, że wiele narracyjnych schematów już zostało wykorzystanych w wojennej propagandzie. Co z pewnością czyni całą sprawę jeszcze bardziej skomplikowaną. Zwłaszcza, że jesteśmy dodatkowo w tej przedziwnej sytuacji, gdy mamy realnego bohatera strony Ukraińskiej który miał wcześniej swoje popkulturowe alter ego. Jest to węzeł, który będzie trudno łatwo rozwiązać.
Na koniec drobna refleksja. Kilka dni temu spotkałam moją znajomą – filolożkę klasyczną, która opowiadała mi jak czytała ze studentami Tukidydesa i refleksje, o imperiach które prowadzą niesłuszne i niesprawiedliwie wojny, ale robią to bo muszą i mogą. Długo rozmawiałyśmy o tym jak antyk daje nam wszystkie narzędzia potrzebne by zrozumieć, że pewne wojny toczą się od zawsze. I to chyba jest niezłe podsumowanie. Może nie będziemy musieli w kulturze niczego tak naprawdę zmieniać. Wszystko już kiedyś przeżyliśmy i wszystko mamy. Pytanie tylko po które teksty sięgniemy i czy zrozumiemy, że w tym ciągu historii zmieniają się tylko imiona herosów i nazwy imperiów.