Hej
Zwierz powrócił już z krajowych wojaży, wyrobił prawie roczną normę spotkań towarzyskich w dwa dni (zwierz jak może zauważyliście nie jest najbardziej wychodzącą ze wszystkich istot), przekonał się, że zasada iż wszyscy ludzie jakich poznał dzięki blogowaniu są z natury mili i ciekawi (co budzi podejrzenie zwierza, że to musi być chyba jakiś błąd Matrixa) i może powrócić do swojego codziennego blogowania. Ponieważ, zwierz dużo ostatnio listował z powodu wielkiej setki bis, miał czas na refleksję na temat tego jak kategoryzujemy filmy i aktorów. Podobnie jak miliony widzów na całym świcie, zwierz wkłada wszystko co zobaczył i wszystkich, których zobaczył na ekranie do szufladek. Mimo, że jako zwierz obeznany w świecie filmu nie powinien tego robić, to inaczej po prostu się nie da. Bez kategoryzacji tworzy się chaos i w końcu trudno w kilka minut wyciągnąć z otchłani pamięci, kogo uważa się za aktora dramatycznego, kogo za komediowego a jaki film możemy uznać za katastroficzny (lub katastrofalny bo taka szufladka też w głowie zwierza istnieje). Zdaniem przeciwników jakiejkolwiek kategoryzacji takie myślenie doprowadza jedynie do tego, że szufladkujemy aktorów czy twórców kina raz na zawsze i tym samym zamykamy się na wszelkie zaskoczenia. Zwierz ma do tego problemu zupełnie inne podejście – jego zdaniem wszystko jest w absolutnym porządku, jeśli tylko jest w nas wola, chęć i umiejętność przyznania, że kogoś trzeba przełożyć z jednej kategorii do drugiej.
Ten pokrętny wstęp ma wam drodzy czytelnicy wyjaśnić o czym zwierz zamierza dziś pisać. Otóż kilka razy w życiu zdarzyło mu się straszliwie pomylić odnośnie klasyfikowania aktorów. Każdemu takie coś się zdarza. O dziwo zwierz zazwyczaj był ze swojej pomyłki niesamowicie zadowolonym bo odkrycie, że aktor wcale nie należy do tej kategorii do której myśleliśmy zwykle oznacza, że pozytywnie nas zaskoczył. Jedyny raz kiedy zwierz z przykrością przesuwał aktora z kategorii „znakomity” do kategorii „współczesne filmy omijać szerokim łukiem” zdarzył się w przypadku Nicolasa Cage’a (choć tu są wyjątki bo Skarb Narodów zwierz bardzo lubi). Innymi słowy dziś zwierz będzie się wam zwierzał (ha! jak dawno zwierz nie korzystał z tej gry słownej) ze swoich największych aktorskich pomyłek. Oczywiście, jest to spis absolutnie subiektywny i zależy przede wszystkim od tego w czym jako pierwszym danego aktora/aktorkę się widziało. Możecie się też zupełnie nie zgadzać z przenoszeniem aktorów z jednej kategorii do drugiej, możecie też należeć do tego radosnego grona widzów, którzy żadnych kategorii w głowie nie mają. Zwierz też chciał być takim widzem ale potem zorientował się, że bez kategorii („filmy z mostem w tle”) jaką ma w swojej głowie, nigdy nie popełniłby wczorajszego wpisu.
Amy Adams – zwierz nie będzie ukrywał, że przez pewien czas filmem z którego głównie kojarzył Amy Adams była Zaczarowana Disneya. Potem widział jeszcze jedną czy dwie produkcje, w których aktorka grała radosną trzpiotkę (np. Miss Pettigrew Lives for a Day), czy niezbyt inteligentną pielęgniarkę (Złap mnie jeśli potrafisz). Zwierz wrzucił więc aktorkę do takiego dużego worka, do którego wrzuca całkiem dużo młodych aktorek, które w Hollywood obsadza się w rolach słodkich dziewcząt, idealnych jako główne bohaterki komedii romantycznych i czuł się całkiem zadowolony z tej decyzji. Do czasu kiedy zorientował się, że Amy Adams jest być może jedną z najlepszych aktorek jakie są we współczesnym kinie. Jej często drugoplanowe role na przemian silnych czy wręcz przeciwnie bardzo wrażliwych kobiet sprawiły, że zwierz wyjął ją do kategorii „Oscar jest kwestią czasu”. Wydaje się z resztą, że słusznie zrobił bo nominacja dla Amy za Mistrza (gdzie była zdaniem zwierza jedynym z najjaśniejszych punktów całego filmu) potwierdza klasę i znaczenie aktorki. Oczywiście nadal kiedy ktoś nie ma pojęcia o kim zwierz mówi pozostaje mu jedynie stwierdzić „To ta dziewczyna, która grała księżniczkę w Zaczarowanej” – o dziwo w większości przypadków idealnie działa. Gorzej z tym, że potem trzeba dość długo przekonywać rozmówcę, że aktorka jest zdecydowanie bardziej wszechstronna i zdolna, niżby się to mogło wydawać komuś, kto widział ją jedynie w tej (całkiem z resztą udanej) Disnejowskiej produkcji.
Bruce Willis – zdaniem zwierza opinia o Willisie zawsze będzie zależała od tego w czym pierwszym się go widziało. Ci, którzy oglądali „Na wariackich papierach” będą się upierać, że to aktor komediowy, który zdecydował się na karierę w filmach akcji. CI, którzy obejrzeli go przede wszystkim w „Szklanej Pułapce” będą twierdzić, że to po prostu aktor kina akcji, który nadrabia braki w muskulaturze poczuciem humoru. Ci, którzy jakimś cudem przegapił lwią część jego kariery i zobaczyli go przede wszystkim w „Szóstym Zmyśle” będą się upierać że to znakomity aktor dramatyczny, który potrafi sporo zagrać swoim minimalistycznym stylem gry. Zwierz należał przez pewien czas do drugiej kategorii. Wiedział, że Willis jest zabawny i potrafi odbić każdy zajęty przez terrorystów budynek, samolot czy nawet miasto. Potem jednak kiedy normalność zwierza wzięła wolne a dusza kinomana ogarnęła jego umysł zwierz zorientował się, że był w błędzie. Dziś Willis siedzi w szufladce „aktor niedoceniany” . Zwierz uważa, że to jedyna słuszna kategoria bo tak naprawdę aktorów, których z powodzeniem można obsadzać w filmach dramatycznych, komiczny i sensacyjnych – i za każdym razem dostać przyzwoity występ – wcale nie ma tak wielu. Co więcej mimo wielokrotnego udowadniania, że jednak Willis potrafi coś więcej niż ratować świat w kuloodpornym podkoszulku dla większości widzów na wieki, wieków pozostanie on facetem ze Szklanej Pułapki. A szkoda.
Jim Carrey – Dobra tu przynajmniej zwierz wie, że nie jest osamotniony. Wszyscy w pewnym momencie musieliśmy przenieść Carreya do zupełnie innej szuflady. Jest on wręcz sztandarowym przykładem, jak bardzo widz może się mylić. Ale zacznijmy od początku – przez lata wszystkim wydawało się, że Carrey to taki błazen jakich wcale nie ma w Hollywood wiele. Dla komicznego efektu był w stanie zrobić absolutnie wszystko ze swoją twarzą a na dodatek często grał w filmach, w których poziom marnego dowcipu i absurdu przekraczał granice nawet najbardziej wyrozumiałych (nie wszyscy są w stanie docenić komediowy geniusz Ace Ventura czy Głupi i Głupszy). Carrey jako komik sprzedawał się świetnie i wszyscy uważali go za lekkiego przygłupa. A potem zagrał w Truman Show. Zaskoczenie było dość powszechne. Aktor wcale się nie wygłupiał, wręcz przeciwnie zagrał subtelnie, emocjonalnie i co tu dużo ukrywać – znakomicie. W milionach głów na całym świecie zarządzono natychmiastową przeprowadzkę bo klaun stał się nagle aktorem, który często gra klauna. A potem były Zakochany bez pamięci i już nikt nie był w stanie nazwać Carreya tym idiotą, który gra w głupich filmach. Trzeba z resztą przyznać, że jak tylko Carrey udowodnił, że na poważnie potrafi grać nie gorzej niż komediowo, powyłazili z szafy wszyscy ukryci fani Ace Ventura i zaczęli się przyznawać, że zawsze wiedzieli, że aktor potrafi coś więcej niż tylko gadać tyłkiem
Steve Carell – z komikami zawsze jest łatwiej. A właściwie trudniej. To znaczy łatwiej ich źle zakwalifikować. Zwierz widział Carella w 40 letnim prawiczku (niech ktoś zwierzowi wytłumaczy fenomen tego filmu, bo zwierz naprawdę nie pojmuje), oraz w Legendzie telewizji (a to z kolei znakomity film, który wciąż jest za mało znany). Zakwalifikował go dość szybko do tej nowej grupy amerykańskich komików, którzy średnio go śmieszą. Nawet jego powszechnie uznawany za genialny występ w amerykańskim The Office bawił zwierza średnio (mimo, że z genialności zwierz nic mu nie odejmuje). Innymi słowy zwierz Carella nie lubił. Aż do czasu kiedy zobaczył go w kilku poważniejszych rolach. W Małej Miss był znakomity, w Dan in Real Life stanowił najjaśniejszy punkt średnio udanej produkcji a w Przyjacielu do końca świata, zagrał po prostu koncertowo. I tak zwierz złapał się na tym, że aktor, którego niekoniecznie chętnie ogląda w rolach komediowych, powoli rośnie na jednego z ulubionych aktorów zwierza w rolach dramatycznych. A ponieważ, nie jest to jedyny przypadek zwierz po prostu otworzył w głowie nową szufladkę.
Owen Wilson – zwierza Owen Wilson nie bawi, a przynajmniej nuży bo gra w sumie non stop tego samego bohatera. Stąd podobnie jak wielu widzów zwierz był skłonny wrzucić go do kategorii „surfer na ciągłym haju” ale potem zobaczył go w filmach Wesa Andersona. Widzicie to jest problem kiedy aktor, który we wszystkich innych filmach jest denerwujący w filmach jednego reżysera okazuje się być jak najbardziej na miejscu, nawet nie zmieniając środków aktorskiego wyrazu. Zwierz zmienił więc swoja opinię o Wilsonie wkładając go do pewnej szufladki, którą uważa za fascynującą. Znajdują się tam aktorzy, którzy rozkwitają dopiero wtedy kiedy trafią na odpowiedniego reżysera. Co zresztą potwierdził występ Wilsona u Woody Allena. Aktorów takich jest z resztą całkiem sporo i zdaniem zwierza stanowią dość fascynującą grupę, bo potrafią być jednocześnie fatalni i bardzo dobrzy
Anne Hathaway – zwierz jak pewnie większość widzów zobaczył Hathaway po raz pierwszy w „Pamiętniku Księżniczki”, tak się jednak złożyło, że później widywał ją przede wszystkim w rolach, które pasowały mu do wizji, ładnej aktorki grającej te młode trochę roztrzepane dziewczyny, które jednak wcześniej czy później okazują się nie tylko śliczne ale i pewne siebie. Do tego zwierz jakoś nie dał się przekonać jej występem w Brokeback Mountain bo właściwie aktorsko nie miała tam wiele do zaprezentowania, i bardzo bladła przy znakomitej Michelle Williams. Dopiero Rachel wychodzi za mąż uświadomił zwierzowi, że Hathaway to znakomita, pełnokrwista aktorka, która jedynie ukrywa się w tych wszystkich rolach, które każą jej być przede wszystkim ładnym wielkookim stworzeniem. O tym, że w Anne siedzi coś więcej przekonała zwierza (dość paradoksalnie bo zwierz tego filmu nie lubi) Alicja w Krainie Czarów gdzie jej będąca jakby lekko na haju Biała Królowa, stanowiła jeden z nielicznych jasnych punktów produkcji. Zwierz co prawda nie widział jeszcze Nędzników ale zakłada, że raczej przyczynią się do umocnienia pozycji Anne w szufladce z aktorkami, które mocno walczą by nie zostać kolejną ładną buzią, bez ciekawych ról na koncie.
John C Reilly – zwierz ma z tym aktorem nie lada problem. Jest to być może najczęściej zaskakujący zwierza aktor w historii kina. Otóż zwierz pamięta, że zobaczył go po raz pierwszy (tzn. zdał sobie sprawę z jego istnienia) oglądając Chicago gdzie grał męża Roxie i śpiewał znakomity kawałek „Mr. Cellophane”. Zwierz uznał więc, że ma do czynienia z jednym z tych aktorów dramatycznych, który jeszcze do tego umie śpiewać. A potem zobaczył go w dwóch filmach – „Bracia Przyrodni” i „Walk Hard: The Dewney Cox Story” (to znakomita parodia filmów biograficznych, która też jest zdecydowanie za mało znana) i uznał, że to całkiem niezły aktor komediowy. No a potem zobaczył „Musimy porozmawiać o Kevinie” gdzie jest absolutnie genialny w drugoplanowej roli ojca psychopatycznego chłopaka. Tu zwierz już zupełnie rozłożył ręce, bo przecież nie daj boże w następnym filmie jaki zobaczy z aktorem okaże się, znów kimś zupełnie innym. W związku z tym zwierz honorowo przeniósł go do szufladki „z nimi nigdy nic nie wiadomo”, która to szufladka jest najbardziej przez zwierza ceniona bo oznacza po prostu kogoś bardzo utalentowanego.
Alec Baldwin – tu właściwie zwierz nie tyle popełnił błąd co aktor zupełnie zmienił wizerunek. Zwierz, który pamięta Baldwina z czasów kiedy Polował na Czerwony Październik i zawsze trzymał go w szufladce z tymi poważnymi aktorami, którzy mogą się ewentualnie sprawdzić w filmach akcji. Jakie więc było zaskoczenie zwierza kiedy okazało się, że Baldwin jest absolutnie znakomitym aktorem komediowym co wyszło w przypadku 30 Rock. Co więcej, mimo że Baldwin ma na koncie kilka znakomitych poważnych ról (np. w Coolerze za którą dostał nominację do Oscara) zdaniem zwierza nigdy nie był tak dobrym aktorem dramatycznym jak jest obecnie komediowym. Zwierz zdecydował się więc wsadzić go do kategorii „nagły zwrot kariery” w której min. Siedzi sobie spokojnie Charlie Sheen. Takich aktorów jest nawet więcej, ale zwierz akurat w przypadku Baldwina był szczególnie zaszokowany jak daleki jest jego poziom komediowy od raczej zniżkującego w poprzedzających 30 Rock latach poziomu dramatycznego.
Zwierz nie wymienił wszystkich aktorów wobec których się w życiu pomylił czy raczej pośpieszył w klasyfikowaniu, ale wymienione przykłady najbardziej zapadły mu w pamięć. Jednak – jak zwierz pisał we wstępie – rezygnowanie z klasyfikowania aktorów wprowadza jego zdaniem chaos. Zresztą kiedy się układa w głowie filmy i aktorów, bardzo łatwo dostrzec pewne podobieństwa w układzie karier. Chociażby dość wcześnie udało się zwierzowi dojść do dość powszechnego wniosku, że wielu aktorów komediowych okazuje się znakomitymi aktorami dramatycznymi, podczas kiedy niewielu dramatycznych odnajduje się w świecie komedii. To z kolei może nas zaprowadzić do pytania dlaczego ceni się bardziej aktorów dramatycznych, skoro ewidentnie występy komediowe wymagają więcej talentu. To z kolei prowadzi nas do pytania czy przyjęty na Złotych Globach podział na występ w komedii i w filmie dramatycznym nie jest uczciwszy i nie powala nagrodzić, naprawdę najlepszych ról w danym roku. Co z kolei prowadzi do wniosku, że trzeba znaleźć sobie jakiś telewizor do oglądania Oscarów.
Ps: Zwierz jest rzecz jasna niesłychanie ciekawy jak wy klasyfikujecie aktorów, wkładacie ich do milionów szufladek i mentalnych przegródek, czy może pozwalacie by stanowili wolne byty. Zwierz wie, że człowiek rzadko się nad takimi rzeczami zastanawia, ale wcześniej czy później okazuje się, że wszyscy mamy jakiś system.
Ps2: Zwierz ma fajny pomysł na wpis ale że jest kradziony (pomysł, nie wypis) to musi się jeszcze skonsultować.??