Dawno nie było w Hollywood zawodu, który budziłby tyle emocji. Chodzi o „koordynatorów intymności” – osoby zatrudniane przy produkcji filmów i seriali by pomagały twórcom odpowiednio podejść do tworzenia scen seksu i wszystkich intymnych zbliżeń. W ostatnich latach mówi się o zawodzie coraz więcej, a o jego potrzebie czy też naddatku troski jaki przynosi – wypowiadali się aktorzy, reżyserzy, producenci. Czy koordynatorzy intymności to dowód na to, że dziś Hollywood boi się seksu, czy może – długo oczekiwany powiew normalności. I czy seks ze zgodą jest mniej seksy?
Choć wielu osobom wydaje się, że koordynatorzy i koordynatorki do spraw intymności pojawili się dopiero po skandalu związanym z Harveyem Weinsteinem to prawda jest taka, że jest to zawód starszy i ma poza filmowe korzenie. Ita O’Brien jedna z najważniejszych postaci i prekursorek tego zawodu, zaczęła pracę nad tym jak koordynować sceny seksu jeszcze na początku lat dwutysięcznych i przez wiele lat pracowała w teatrach. Jeśli się nad tym zastanowimy – to nie będzie trudno dostrzec, jak ważna jest taka osoba, w przypadku spektaklu teatralnego. Nie chodzi bowiem o jednorazowe odegranie seksu, czy pokazanie się nago, ale o powtarzanie tego dzień w dzień, często przez wiele tygodni. Jednocześnie w teatrze praca z ciałem aktora jest czymś bardzo zakorzenionym, z tradycjami, ale może też być miejscem wielu nadużyć (zwłaszcza, że w teatrach nagości i scen seksu jest coraz więcej. Jak podkreśla sama O’Brien – trzeba też pamiętać, że powtarzając niektóre gesty czy sceny wieczór w wieczór łatwiej się zapomnieć, stać się nieostrożnym, nie zwracać uwagi na czyjeś zachowania. O tym jak bardzo koordynowanie intymności związane jest z teatrem może świadczyć też fakt, że w Polsce – ten zawód jest obecny właśnie w przypadku nowoczesnych sztuk teatralnych. Polecam tu ciekawy wywiad z dwiema polskimi koordynatorkami – które opowiadają właśnie o swojej pracy w teatrze.
O’Brien sama podkreśla w wywiadach, że jej praca została w pełni dostrzeżona przez Hollywood dopiero po #MeToo – choć sama pracuje głównie w Wielkiej Brytanii. Prekursorzy wykorzystywania koordynatorów i koordynatorek – jeśli spojrzymy na tytułu – to przede wszystkim twórcy takich programów, gdzie sceny seksu i w ogóle seks był bardzo na pierwszym planie – „The Duce” (HBO), „Sex Education” (Netflix), ” I May Destroy You” (BBC). W przypadku każdej z tych produkcji – jednej opowiadającej o przemyśle pornograficznym, drugie o dzieciakach odkrywających seks i trzeciej – doskonałej bardzo nieoczywistej historii napaści seksualnej – bez scen intymnych nie dało się opowiedzieć historii. Tu obecność koordynatorów wydaje się oczywista – seks jest tu tak ważny, że musi być dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, obecność młodych ludzi na planie, konieczność pokazania nagości czy napaści seksualnej – to wszystko w jasny sposób prowadzi do refleksji nad tym, ze przydałby się ktoś kto zapewni, że wszyscy na planie będą się czuć dobrze. Pod tym względem – koordynatorów scen intymnych traktuje się trochę jak koordynatorów kaskaderskich – nikt nie wpuszcza ludzi na plan bez pomysłu na scenę walki i mówi „bijcie się”.
Trzeba jednak zauważyć, że obecnie coraz więcej jest głosów by koordynatorzy byli na każdym planie, gdzie dochodzi do kręcenia scen intymnych, a nawet pocałunków. Jakie jest ich zadanie? Jeśli wejdziemy na stronę O’Brien i przeczytamy spis dobrych praktyk to dostrzeżemy, że wydają się one – nie tylko niesamowicie sensowne, ale też… dziwi fakt, że nie były zawsze powszechne wcześniej. Dobre praktyki nakazują tu – omówić scenę wcześniej (co chcemy osiągnąć, po co nam ta scena, o jakie emocje chodzi), upewnić się że wszyscy się na wszystko zgadzają (zarówno na to kto będzie obecny na planie, jak i na to – co mogą pokazać, gdzie można ich dotknąć, co jest dla nich w porządku a co nie) oraz czy zgody których udzielili są przez nich potwierdzane (bo też fakt przeczytania scenariusza nie zawsze oznacza, że potem będzie się odgrywać scenę dokładnie tak jak została napisana na papierze). Koordynatorzy sprawiają też że pewne rzeczy, które są w scenariuszu – można przełożyć potem na dokładne ruchy, gesty itp. Jednocześnie podpowiedzią wobec dobrych praktyk jest np. przy scenach pocałunków niewpychanie drugiej sobie języka do gardła, a jeśli reżyser uważa że pocałunek powinien być pogłębiony to omówienie z aktorami czy to jest ok. Jak słusznie zauważa sama O’Brien – pocałunki pod pewnymi względami są bardziej intymne, bo nie da się ich zupełnie udać – wszystkie są w pewnym stopniu prawdziwe.
Jednocześnie jak podkreślają koordynatorzy – nie są przedstawicielami kadr, do których można przyjść by zaskarżyć czyjeś nieprawidłowe zachowanie na planie. Skupiają się na zaplanowanych scenach seksu, pomagając aktorom i reżyserom – przejść od tego co jest w scenariuszu do konkretnego układu i zestawu gestów jaki zostanie wykorzystany w kręceniu danej sceny. Chodzi o to by ograniczyć zaskoczenie, gesty które mogą się nie podobać, albo takie, które naruszą czyjeś bariery. Jednocześnie koordynator ma się upewnić, że jeśli np. pojawi się nowa scena czy reżyser wpadnie na pomysł, że ujęcie pokaże więcej czyjegoś ciała – to wszystko będzie ok. Pod tym względem – bardzo to przypomina ćwiczenie jakiegoś układu choreograficznego w bezpiecznych warunkach. Nie ukrywam – im więcej czytam o tym zawodzie tym bardziej uświadamiam sobie, że wiele z tych praktyk uważałam już wcześniej za oczywiste. Najwyraźniej – bardzo zależało to od konkretnych twórców i planów. Jednocześnie – czasem to praca, która polega na tym by wymyślić – jak pokazać coś w naturalny sposób nie naruszając granic aktorów. Jonathan Bailey wspomina, że koordynatorka na planie drugiego sezonu „Bridgertonów” Lizzy Talbot w czasie scen seksu, dawała aktorom tak w pół napompowaną piłkę by trzymali ją między sobą. Dzięki temu aktorzy mogli wykonywać dość naturalne ruchy (nawet z większą płynnością) ale ich ciała się nie stykały. Jak widać – nie chodzi o to by czegoś nie zrobić ale wymyślić – jak to zrobić dobrze.
Czy to wszystko jest potrzebne? Zdania są podzielone. Sean Bean wspominał swoją pracę na planie „Kochanka Lady Chatterley” czy „Gry o Tron” wskazując, że jego zdaniem – koordynatorzy byliby tam niepotrzebni, naruszając zaufanie pomiędzy aktorami. Koordynatorów krytykował też Tony McNamara showrunne serialu „Wielka”, twierdząc, że osoba z którą pracował na palnie przeszkadzała aktorom, miała pomysły, które w telewizji nigdy nie przejdą i psuła atmosferę na planie. Często to właśnie na koordynatorów intymności zrzuca się odpowiedzialność, kiedy coś wydaje się nie dość seksy – tak było w przypadku drugiego sezonu „Bridgertonów” gdzie nagle zniknęła cała masa scen seksu z pierwszego sezonu. Głosy krytyczne dochodzą też spoza Stanów Zjednoczonych – znalazłam w sieci cały artykuł, w którym takich koordynatorów za zbędny luksus uważali twórcy kina duńskiego. Jednocześnie wiele osób uważa, że to po porostu kolejna odsłona wszystkich tych nowych ruchów, które nie pozwalają artystom tworzyć niczego co może kogoś urazić, i jest to wszystko bardzo „woke” ale sprzeczne z procesem artystycznym.
Kto broni obecność koordynatorów na planie? Głównie aktorki. Zarówno młode – jak Rachel Zegler, która dopiero zaczyna karierę jak i np. Emma Thompson, której nie można zarzucić, że stawia pierwsze kroki w branży, bardzo chwali pojawienie się takich osób, i wskazuje je jako bardzo ważny dodatek do planu filmowego. Co z resztą ciekawe – na planie „Good Luck Leo Grande” nie skorzystano z pomocy nikogo kto wykonuje ten zawód – co pokazuje, że sporo wciąż się kręci opierając się tylko na zaufaniu aktorów i osoby, która reżyseruje. Niedawno o tym jak brakowało jej kogoś takiego na planie, gdy była jeszcze nastolatką mówiła Amanda Seyfried. Wyraźnie widać, że kwestie koordynacji intymności, to coś co sprawia, że na planie bezpieczniej czują się aktorki. Tu warto zaznaczyć, że bardzo trudno zrozumieć jak trudno czasem aktorce, zwłaszcza młodej postawić granicę, póki nie dowiemy się jak działa dokładnie taki mechanizm. Mnie poruszyła historia Debry Messing, która w podcaście Jameeli Jamil przywołała swoją historię, gdy w filmie musiała się rozebrać. Nie na to się umawiała, ale kontrakt, który podpisała był tak skonstruowany, że wycofanie się z niego właściwie by ją zrujnowało. Ten przykład był dla mnie uderzający – bo pokazywał, że w świecie kontraktów, umów – zwłaszcza dla młodych aktorów (i aktorek) pozostaje bardzo mało przestrzeni by realnie się wycofać. Z resztą historie o tym jak na planie, który miał być zamknięty ktoś się pojawił, jak reżyser wymusił nagość, jak ktoś został zaskoczony w trakcie sceny seksu czy zaskoczony pocałunkiem – są obecne w naszej kulturze od lat. Niektóre są szokujące jak historia z „Ostatniego tanga w Paryżu” inne umieszczamy z uśmiechem na liście „Dziesięć niezaplanowanych pocałunków w filmach”.
Obecność koordynatorów należałoby przede wszystkim traktować jako element planu filmowego, który przede wszystkim służy aktorom. Dla nas jako odbiorców – ważne powinno być że ludzie którzy tworzą film są bezpieczni, nie dzieje się im krzywda, ani nic na co się nie godzili. Tak jak chyba każdy się zgodzi, że popisy kaskaderskie przeprowadzone bez treningu, zabezpieczenia i nadzoru, nie powinny się zdarzać (choć się dzieją i czasem prowadzą do tragedii), tak samo powinno być ze scenami intymnymi, które mogą się dodatkowo odcisnąć na psychice aktorów i aktorek. Warto tu zaznaczyć, że obecność koordynatorów niekoniecznie czyni film mniej seksownym dla widza. Na planie chwalonych za naturalne i realistyczne sceny seksu „Normalnych ludzi” obecna była koordynatorka. Jak widać – nie dostaliśmy przez nią serialu bez seksu, ale oglądając te sceny możemy mieć pewność – większość osób czuła się komfortowo (co jak mniemam może dodawać tak pożądanego luzu). W czasie prac nad „Fatalnym Zauroczeniem” Michael Duglas i Glenn Close pili alkohol przed scenami seksu – tu pomysł jest taki, by nikt się nie musiał znieczulać, bo wszyscy wiedzą co ich czeka i wiedzą, że nie stanie się nic złego i nie pożądanego. Obecność koordynatorów nie zamienia też wszystkich scen na idealne przedstawienie seksu – w pierwszym sezonie „Bridgertonów” koordynatorka była obecna, a jednak mamy scenę gwałtu małżeńskiego (żony na mężu).
Pojawienie się koordynatorów intymności w teatrach a potem ich przejście do filmów i seriali to przede wszystkim zmiana podejścia do tego jak się pracuje z aktorami i co się dzieje na planach filmowych. Dla nas jako odbiorców powinno być to szczególnie ważne, jeśli chcemy mieć pewność, że nikomu na planie nie dzieje się krzywda w imię naszej rozrywki. Z mojego punktu widzenia jest to przemiana podobna do tej jaką wprowadzano, kiedy ustalano zasady pracy na planie z dziećmi i zwierzętami, kiedy wprowadzono zasady bezpieczeństwa dotyczące popisów kaskaderskich, czy użycia pirotechniki. Biorąc pod uwagę, ze plan filmowy nie jest strukturą demokratyczną – obecność osób, które mogą być rzecznikami aktorów, którzy są wyznaczeni do pilnowania pewnych kwestii – wydaje się naprawdę dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że w ostatnich latach dostajemy kolejne – krajowe i zagraniczne historie o przekraczaniu granicy – czy to w teatrze czy na planie filmowym.
Jednocześnie warto zwrócić na to uwagę z punktu widzenia tego jak zmieniło się podejście do pokazywania seksu na ekranie. Mamy go nie coraz mniej ale coraz więcej. Nagość, która przez wiele lat była zarezerwowana dla kina artystycznego czy europejskiego powoli wchodzi coraz bardziej do kina głównego nurtu, a zwłaszcza do seriali. Mamy coraz więcej produkcji całkowicie skoncentrowanych na kwestia seksualności, zaglądających do świata pornografii (nawet jeśli tak komediowo jak „Minx”), czy odnoszących się do sytuacji gdzie doszło do przemocy seksualnej. Szersze pojawienie się tych wątków w oczywisty sposób sprawia, że coraz więcej aktorów i aktorek gra w scenach seksu – w tym bardzo dosłownych czy naznaczonych przemocą. Dobrze, że o nich dbamy.
Tu dodaję – żeby nie przegapić żadnego wątku dyskusji Ita O’Brien zauważa, że złe doświadczenia mogą się też brać z faktu, że zapotrzebowanie przewyższa ilość specjalistów. Ponieważ to nowy zawód, to nie każdy kto oferuje swoje usługi przeszedł szkolenia, czy ma większe doświadczenie. A to z kolei oznacza, że wiele osób, które przedstawiają się jako koordynatorzy intymności mogą w rzeczywistości nie mieć żadnych podstaw do takiej pracy – a tu tylko krok do spięć na planie. Podnoszą się też głosy, że wciąż za mało jest przedstawicieli innych orientacji niż hetero, i osób z innych kultur. Chodzi tu o to by sceny nie tylko było omówione, ale też pokazywały to jak wygląda intymność w różnych kulturach i uwzględniały, że choreografia sceny seksu w przypadku par queerowych jest inna niż hetero. Tu podejście jest takie – skoro już seks na ekranie jest niech będzie prawdziwy, różnorodny i wiarygodny. Bo nie zapominajmy – nie chodzi jedynie o bezpieczeństwo na planie ale też o pewną zmianę w podejściu do pokazywania seksu.
To, że przez wiele lat unikaliśmy rozmowy o tym w jakich warunkach kręcone są sceny seksu, śmialiśmy się z anegdot o tym jak na zamknięty plan wpuszczono dodatkowe osoby, czy ignorowaliśmy sygnały aktor i aktorów dotyczących ich dyskomfortu, nie jest dziwne. O wielu rzeczach nie umieliśmy rozmawiać. To się zmienia, bo pojawia się platforma, gdzie osoby, które czuły się niekomfortowo mogą o tym powiedzieć – fakt, że w większości są to aktorki też jakoś bardzo nie dziwi. Nie znaczy to, że Sean Bean kogokolwiek chce molestować na planie (zakładam, że każda osoba zaangażowana np. w kręcenie „Kochanka Lady Chatterley” wiedziała, że będzie to produkcja bardzo oparta na scenach seksu, bo inaczej się nie da) ale to, że on się czuł komfortowo – nie przekłada się na każdą osobę, z którą pracował. O czym świadczą przypadki chociażby z „Gry o Tron” gdzie aktorzy (w tym np. Jason Momoa) mówili otwarcie, że w pierwszych sezonach niedoświadczeni showrunnerzy nie umieli sobie poradzić z zapewnieniem aktorom komfortowych warunków na planie serialu. Co pokazuje jak subiektywne są te doświadczenia i jak dobrze jest mieć kogoś z kim można o tym porozmawiać i upewnić się, że wszystko będzie zgodne z planem.
Wciąż żywe jest w nasze kulturze przekonanie, że aktorzy – pracując ciałem, muszą się godzić na to, że może zostać ono wykorzystywane do wyższych celów, nawet jeśli się źle z tym czują. Co prawda nie równamy już aktorstwa i pracy seksualnej, ale w opiniach często pobrzmiewa podobny ton. Z jednej strony podziwiamy aktorów z drugiej – kiedy nie chcą nam dać wszystkiego nazywamy ich zbyt delikatnymi i niegotowymi na poświęcenia. Prawda jest taka, że poza bardzo wąską grupą osób sławnych – zwłaszcza młodzi aktorzy są w bardzo niesprzyjającej dla nich sytuacji – często bardzo nisko w hierarchii. W konfrontacji z producentem, reżyserem czy starszym kolegą – niekiedy nie mają siły przebicia. Są po prostu słabsi. A słabszych jak uczą – trzeba bronić. Czasem prawem pracy, a czasem osobą, która powie „To nie jest ok, spróbujmy to zrobić inaczej”.