Rzadko zdarza się książka która budziłaby jednocześnie we mnie tak pozytywne i niejednoznaczne uczucia jak „Żona” Meg Wolitzer – zekranizowana niedawno powieść, która pokazuje nam długie małżeństwo z perspektywy żony, która dojrzała do tego by odejść. Wydawnictwo W.A.B wznowiło niedawno powieść – bo pojawiła się ekranizacja (z Glenn Close) w roli głównej. I z tej okazji podesłali mi ją do recenzji a także dali kilka egzemplarzy na konkurs.
Książka zaczyna się w samolocie, którym Joan i Joe Castelmanowie lecą ze Stanów Zjednoczonych do Finlandii, odebrać fińską nagrodę literacką. To oczywiście nie nagroda Nobla (co ciekawe w filmie nie bawiono się już w takie gry i bohater po prostu dostaje nagrodę Szwedzkiej Akademii) ale wciąż wysokie wyróżnienie – doceniające całokształt pracy autora. W czasie tej podróży Joan rozmyśla nad swoim związkiem, który rozpoczął się ponad trzydzieści lat wcześniej, kiedy ona była tylko studentką, a on początkującym wykładowcą Akademickim. Romans, małżeństwo, dzieci, praca – bohaterka rozmyśla nad latami swojego związku zastanawiając się nad tym co właściwie sprawiło, że tak długo wytrwała u boku męża.
Powieść ma fantastyczne elementy – pierwszym z nich jest oddanie narracji kobiety, która dopiero po latach widzi jak nieprzemyślane, czy może bardziej wymuszone przez społeczeństwo były jej decyzje. To ciekawa, bardzo prawdziwa narracja, zwłaszcza w odniesieniu do czasów w których zaczyna się małżeństwo Joan – to jak postrzega ona swoje możliwości, obowiązki, jak odnosi się do wykładowcy a potem męża, widząc jego wady ale akceptując je, po przecież – jest wychowana w świecie gdzie nierówność możliwości i ambicji kobiet i mężczyzn są oczywiste. Po drugie – doskonałe jest pokazanie, jak powoli małżeństwo zamienia się w pewien ciąg przyzwyczajeń – małżonkowie wciąż są razem ale zupełnie osobno, działają wspólnie ale wszystko co robią jest naznaczone jakąś powtarzalnością. Joan nie czuje się szczęśliwa i właściwie wszystko co robi dla męża jest mechaniczne – pozbawione emocji.
Książka fantastycznie pokazuje jak pewne życiowe decyzje – zwłaszcza te niewłaściwie – przez lata usprawiedliwiamy nie przed innymi ale przede wszystkim przed samymi sobą. Czasem te usprawiedliwienia powtarzamy tak długo, aż w końcu nie umiemy odróżnić ich od prawdy. Z drugiej strony – autorka nie sprowadza pęknięcia w związku Castelmanów tylko do problemów typowych dla literatury obyczajowej – jak na przykład, niewierności męża. Wręcz przeciwnie- bohaterce niewierność męża nie za bardzo przeszkadza, a właściwie przeszkadza dużo mniej niż można byłoby się spodziewać. Co ciekawe, mam wrażenie że to jeden z najbardziej prawdziwych życiowo wątków w całej powieści – nie wszystkim kobietom zawsze niewierność mężów przeszkadza tak samo. A czasem ta niewierność wręcz zwalnia je z pewnego poczucia obowiązku czy wyrzutów sumienia.
Autorka doskonale kreśli charakter Joan – silnej, pewnej siebie, utalentowanej kobiety która przez większość życia podejmowała decyzje wbrew sobie, stawiając na pierwszym miejscu swojego męża i jego niesamowity talent. Joan sama powtarza że najważniejsze są dla niej dzieci, ale kiedy czytamy o dzieciach – zwłaszcza o synu Davidzie to okazuje się, że to niekoniecznie oznacza, że wszystko z dzieciakami będzie w porządku. Zwłaszcza, że książka doskonale pokazuje rodzinę, w której niezależnie co się stanie wszystko zawsze będzie się kręcić wokół narcystycznego ojca, który uważa że zarówno sukcesy jak i niepowodzenia jego dzieci, należy oceniać tylko w odniesieniu do niego. Zresztą co ciekawe – niemal od samego początków zarówno czytelnik jak i chyba sama bohaterka zdajemy sobie sprawę, że Joe Castelman to nie jest dobry materiał na męża, ale wciąż trochę rozumiemy dlaczego bohaterka najpierw decyduje się na romans a potem na małżeństwo.
Jednocześnie książka ma moim zdaniem jedną wadę i jest nią zakończenie. Po bardzo ciekawym psychologicznym portrecie takiego życia, które toczy się trochę z kimś ale bardziej obok kogoś. Świetnym portrecie porzuconych ambicji i zaprzepaszczonych możliwości. Pojawia się zakończenie, które próbuje nas przekonać że cała historia którą poznaliśmy układa się trochę inaczej niż nam się cały czas wydawało. Z jednej strony – jest to o tyle ciekawe, że czyni bohaterkę w dużym stopniu nierzetelną – zarówno w opisie swojego życia jak i swoich przeżyć. Z drugiej strony – odnoszę wrażenie, że byłaby to książka zdecydowanie lepsza gdyby z tego plot twistu zrezygnować.
Co ciekawe książka jest też dobrym – bo przecież czynionym od wewnątrz – spojrzeniem na literacki światek. Autorka opisując Joego ale też jego znajomych i środowisko (oraz cały proces otrzymywania i wyczekiwania na nagrody) dobrze pokazuje ten typ z jednej strony wrażliwych, z drugiej apodyktycznych pisarzy, którzy całe życie potrzebują ciągłego potwierdzenia swojej wielkości, i nie zważają na nagrody, ale tylko wtedy kiedy nie przypadną one właśnie im. Sporo w tym światku zazdrości, dumy i narcyzmu. Czytając powieść miałam wrażenie, że autorka pisze o tym świecie z własnego doświadczenia i doskonale umie nakreślić (choć w tle) portret tego jednak bardzo niedoskonałego środowiska. Zwłaszcza proces odbierania telefonu z informacją o znaczącej nagrodzie literackiej jest fenomenalnie napisany. Mam poczucie, że niejeden autor zwierzył się jej ze swojego procesu „czekania, nie czekania” na nagrodę.
Czytając powieść miałam cały czas wrażenie, że dokładnie tak wyobrażam sobie literaturę którą pewnie nazwalibyście kobiecą, ale ja wolę ją nazwać – literaturą kobiecej perspektywy. Nie wyobrażam sobie by książkę o tym jak można trwać w takim nie do końca udanym małżeństwie – zwłaszcza w kontekście pewnych społecznych wymagań – umiałby napisać mężczyzna. Wolitzer doskonale oddaje sytuację kobiety, która niekoniecznie będąc słabą, bezwolną czy nieinteligentną (bo inteligencji bohaterce z pewnością nie można odmówić), pakuje się w sytuację zgodną z oczekiwaniami społecznymi. Patrząc na swoje życie z perspektywy potrafi dostrzec swoje błędy a jednocześnie – kiedy myśli o swoim zachowaniu, dopiero po czasie może dostrzec, że podejmowała te decyzje niekoniecznie zupełnie sama. Zwłaszcza na początku książki – kiedy bohaterka jest jeszcze studentką – bardzo widać ile późniejszych komplikacji wynika z lęku przed powiedzeniem mężczyźnie prawdy – skrytykowaniem go, czy naruszeniem jego ego. Bohaterka milcząco zakłada, że to rzeczy której nie wolno jej zrobić – jednocześnie to właśnie założenie wdrukowane przez społeczeństwo, które nie pozwalało (książka rozgrywa się przecież głównie w przeszłości) kobiecie naruszyć męskiego poczucia intelektualnej wyższości.
Przyznam szczerze, że książka przynosi przede wszystkim przyjemność czytania dobrze prowadzonej, niejednoznacznej narracji, prowadzonej z punktu widzenia niekoniecznie szczęśliwej, ale takiej bardo pogodzonej z życiem kobiety, w której coś pękło. Fakt, że to pęknięcie odbywa się bez wielkich dramatycznych scen, czy oczywistego wielkiego dramatycznego momentu czyni całość bardzo łatwą do odniesienia do realnego życia, gdzie często małżeństwa nie potrzebują oczywistego wielkiego momentu by się rozejść. Realistyczne jest też to, że mąż Joan przez cały czas nie zauważa, że ona odejście rozważa. Niekoniecznie znaczy to, że uznaje, szczęście małżonki, raczej wychodzi z założenia, że nikomu się po tylu latach nie chce. Odnoszę wrażenie, że wiele małżeństw tak trwa – bo skoro przeżyły tyle lat to nikomu się nic nie chce zrobić.
Niestety – ponieważ w ostatnich dniach jestem bardzo zajęta (Warszawski Festiwal Filmowy!) to nie miałam jeszcze okazji obejrzeć ekranizacji powieści. Jestem bardzo ciekawa jak wypadła – zwłaszcza że Glenn Close wydaje się wręcz stworzona do tej roli i czytając powieść – która jednak trochę się chyba różni od filmu, widziałam cały czas ją jako Joan, jednocześnie Jonathan Pryce bardzo pasował mi do Joego. Koniecznie muszę zobaczyć film choć obawiam się, że dopiero jak trafi na DVD albo VOD. Ale jeśli widzieliście film to bardzo polecam zajrzeć do książki – głównie dlatego, że jest po prostu dobrze napisana. A jak i film i książka są dobre to daje to dużo więcej radości i satysfakcji.
Jak już piałam – wydawnictwo W.A.B było na tyle miłe, że przysłało mi cztery egzemplarze do rozdania czytelnikom. W związku z tym mam do was pytanie konkursowe na które chciałabym żebyście odpowiedzieli do 20.10 : Jakie są waszym zdaniem najlepsze fikcyjne małżeństwa, wiecie takie które się nie rozpadną nawet za milion lat. Ponieważ czasem budzi to nieporozumienia to od razu zaznaczam, że zwycięzcy zostaną ogłoszeni 22.10 w PS do wpisu. Zwykłe staram się też zostawiać informację o wygranej w komentarzu pod waszym oryginalnym komentarzem więc możecie zajrzeć też tutaj. Jednocześnie – jeśli wygraliście u Zwierza jakąś książkę a jej nie dostaliście – dajcie koniecznie znać – bo czasem zwycięzcy zapominają podać swoje dane adresowe.
Ps: Czy pamiętacie, że Zombie vs Zwierz mają nowy sezon? Dziś możecie posłuchać trzeciego odcinka ósmego sezonu gdzie oczywiście rozmawiamy o nowej Doktor!