Zwykle zwierz sporo wcześniej zapowiada, że go nie będzie ale tym razem wyjazd do Londynu jakoś go zaskoczył. Być może dlatego, że ostatnio zwierz częściej podróżuje niż siedzi w domu, a może dlatego, że postanowił wyjechać by uczcić swoje trzydzieste urodziny (to już jutro!) a myśl o nich odkładał nieco w czasie – nie ze strachu raczej dlatego, że tyle zaplanował, że w ogóle nie chciał o tym myśleć. Ale ostatecznie samolot wystartował i wylądował a zwierz po raz kolejny znalazł się w Londynie.
Wstawanie o trzeciej w nocy by zdążyć na samolot powinno być zabronione jakąś konwencją dotyczącą praw człowieka. Podobnie jak stanie w kolejce o godzinie czwartej czy startowanie o szóstej powinno się znajdować na liście jakichś kar dla niegrzecznych dzieci. Kiedy samolot w okolicach godziny szóstej trzydzieści zatrząsł się niebezpiecznie pod wpływem turbulencji (zdaniem zwierza każde dramatyczne poruszenie się samolotu jest niebezpieczne – głównie dla psychiki zwierza) wszelki sen stał się niemożliwy i zwierzowi przyszło przez resztę trasy wyglądać przez okno i pilnować swoim spojrzeniem czy aby skrzydło nie odpada. Ten specyficzny podróżniczy rodzaj tortury sprawił, że zwierz w chwili kiedy trafił do Londynu zamiast się ucieszyć swoim spotkaniem z brytyjską stolicą – którą przecież zawsze chętnie widzi – miał tylko jedną myśl. Spać. Na całe szczęście znalazł miejsce, kocyk i poduszkę. Szczęście było trudne do opisania, choć przez chwilę można się było zastanowić czy przypadkiem nie jest to szczyt burżujstwa by przelecieć samolotem przez pół Europy tylko po to by się wyspać.
Na całe szczęście zwierzowi udało się z drzemki wybudzić zanim przyszedł koniec dnia i nadeszła pora na długi spacer po mieście. Rację mają ci którzy twierdzą, że do miejsc które nam się podobają najpierw powinniśmy jeździć sami a potem z tymi których kochamy bo możemy im pokazać wszystkie miejsca które lubimy i spojrzeć na nie innymi oczyma. Do tego dochodzi jeszcze jeden plus – można pójść do miejsc których już dawno się nie wiedziało, bo przecież nie było takiej potrzeby. Zwierz na przykład od lat nie był w National Gallery bo przecież jaki sens miało jeszcze raz iść do galerii sztuki skoro człowiek już raz ją widział. Dopiero teraz kiedy zwierz przeszedł się po niej jeszcze raz z Mateuszem okazało się, że wcale tak dobrze nie pamięta co w galerii wisi i wcale oglądanie obrazów mistrzów nie bawi go mniej. Zresztą teraz zwierz miał więcej czasu na rozglądanie się wokół siebie i mógł zachwycić się tym jakim miejscem staje się galeria sztuki kiedy wstępu do niej nie ogranicza koszt biletów. Jasne większość tłumu to turyści, ale pomiędzy nimi nie trudno dostrzec tych którzy przyszli tylko odpocząć, pogapić się na obrazy, spędzić kawałek dnia z dala od miejskiego zgiełku. Trochę żal że tak nie może być wszędzie bo w sumie dlaczego by nie. Zwierz oczyma wyobraźni widział jak spędza te niekiedy nudne, powolne godziny czekania (które każdemu się czasem w ciągu dnia zdarzają) nie w kawiarni ale w galerii sztuki. Kto by na tym stracił. Oczywiście to trochę marzenie ściętej głowy. Ale np. wszechobecne ławki sugerujące odwiedzającym że Galeria sztuki to miejsce gdzie można siedzieć i patrzeć wydają się doskonałym dodatkiem do polskich galerii które za wszelką cenę zmuszają do galopu – byleby tylko zdążyć zobaczyć wszystko zanim opadnie się z sił.
Przez te wszystkie lata odwiedzania Londynu zwierz stał się bardzo specyficznym przewodnikiem po mieście. Nie zna wszystkich jego atrakcji, w większości przypadków potrafi wybrać drogę nieco dłuższą niż krótszą, niekoniecznie stroni od turystycznych szlaków. Jest za to bezbłędny we wskazywaniu gdzie kręcono jaki film czy rozgrywała się scena z książki. Od stacji przy której znajduje się mieszkanie w którym się z Mateuszem zatrzymaliśmy, przez miejsca gdzie kręcono Sherlocka, okolice pierwszych scen Rivers of London czy nawet obraz na który patrzy Bond i Q w Skyfall. Zwierz trochę nieświadomie stał się popkulturalnym przewodnikiem po Londynie gdzie w przypadku niemal każdej atrakcji turystycznej (ale niekoniecznie) jest w stanie wskazać co w danym miejscu kręcono. Co ciekawe zwierz nigdy nie starał się tych informacji zebrać w jednym miejscu ale po prostu – nagle okazuje się, że rozpoznaje z kadrów budynki, przestrzenie czy nawet konkretny kawałek chodnika. Nie jest to bardzo przydatna wiedza – zwłaszcza że Mateusz nie oglądał większości rzeczy o których mówił zwierz ale nie zmienia to faktu, że informacje wylewają się ze mnie ilekroć jakieś ciekawe miejsce pojawi się na horyzoncie.
Zresztą wydaje się, że w Londynie ciągle się coś kręci. W czasie spaceru mijamy kilka ekip filmowych i telewizyjnych, które coś kręcą. Co ? Trudno powiedzieć bo jak w przypadku każdego planu filmowego więcej tam techników i specjalistów od oświetlenia niż znanych twarzy. Co ciekawe – nie przeszkadza to niewielkiemu tłumowi zbierać się w każdym miejscu gdzie tylko pojawia się kamera i profesjonalne oświetlenie. Przedziwny to spektakl przyglądać się ludziom, którzy co prawda wiedzą że powinni kogoś a właściwie coś obserwować ale nie wiedzą dokładnie co. Nie mniej stoją bo skoro ma się tu rozegrać jakiś filmowy czy medialny spektakl to chcą być jego świadkami na żywo. Można odnieść wrażenie, że podobny mechanizm rządzi niewielkim tłumem zbierającym się pod kinem na Leicester Square gdzie z okazji Londyńskiego Festiwalu Filmowego ma się odbyć premiera „La La Land”. Film budzi olbrzymie emocje, ale wczesnym popołudniem nikogo pod kinem jeszcze nie ma – żadna gwiazda nie uśmiecha się do fotoreporterów i nikt nie macha. Nie zmienia to faktu, że ludzie zaczynają się zbierać i dopytywać kto tu się pojawi, co się stanie, a czasem o nic nie pytają i zatrzymują się popatrzeć. Nie jest to domena żadnego narodu tylko takie stadne działanie które jednak dziś co chwila manifestowało się w Londynie.
Zwierz przyzna wam szczerze, że nie ma dla niego pierwszego dnia w Londynie bez obowiązkowego spaceru po księgarniach. Zwierz postępuje tu wedle logiki, że jeśli zwiedzi swoje ulubione księgarnie nie będzie potem myślał tylko o tym, że koniecznie musi iść do księgarni. Pomysł ma tylko jeden minus – zwierz nigdy nie ma dość kupowania książek i wydaje większość pieniędzy na wyjazd w pierwszej księgarni. Do tego jeszcze zwierz tacha ze sobą mały księgozbiór po całym mieście. Na całe szczęście tym razem był ze Zwierzem Mateusz który wygłosił prawdziwe wyznanie miłości „Kupisz co będziesz chciała a ja wszystko będę nosić”. Zwierz chyba nigdy nie słyszał piękniejszego zdania. Zachęcony nim połączył jednodniowe zwiedzanie z drogą po księgarniach. Wstąpił do swoich ulubionych antykwariatów na Charing Cross Road, do księgarni przy Trafalgar Square i do tej przy National Theatre, zahaczył o swoje ulubione sklepy z komiksami i nagle okazało się, że zebrał się całkiem spory stosik. Zwierz powie, że było warto wybrać taką formę urodzinowego prezentu.
No dobra ale czas wam naprawdę powiedzieć dlaczego zwierz jest w Londynie. Otóż dokładnie rok temu zwierz wszedł do internetu kliknął na datę 8 października i kupił bilet do teatru. Zwierz postanowił bowiem wtedy, w przeciągu jednej sekundy, kupić sobie bilet na sztukę Enterteiner z Kennthem Branaghem w roli głównej. Skoro przez tyle lat zwierz był olbrzymim fanem aktorskiego talentu Irlandczyka to nadszedł czas by w końcu zobaczyć go na żywo. Co więcej, zwierz zobaczy go jeszcze mając lat 29 by potem móc się chwalić że może z listy planów na życie wykreślić kolejną pozycję jeszcze przed trzydziestką. Powinniście wiedzieć emocje zwierza kiedy wczoraj odbierał w okienku bilet. Serio zwierz nie lubi planować z wyprzedzeniem tygodniowym a tu musiał czekać aż rok. I wiecie co, nawet jeśli spektakl będzie średni to zwierz już dla tej chwili może powiedzieć że było warto. Ale o tym i o trzydziestych urodzinach zwierz opowie wam już jutro.
Ps: W piątek wpisu nie było ale oczywiście podcast jak zawsze się pojawił więc jeśli chcecie posłuchać 50 podcastu Zombie vs Zwierz to znajdziecie go TUTAJ