Jeśli zastanawiacie się dlaczego w ostatnim czasie piszę tak bardzo w kratkę, to odpowiedź jest jedna – duże ilości wyjazdów na raz. Ledwo wrócił Zwierz z Koszalina a już pakował walizki by udać się na See Bloggers do Łodzi. Jednej z trzech największych konferencji blogerskich w Polsce.
Każdy kto czyta moje relacje z imprez blogerskich wie, że ja to w ogóle głównie narzekam. Mój szacowny małżonek twierdzi, że może to być wyniki tego, że ja w ogóle nie przepadam za ludźmi w dużych ilościach, ale wydaje mi się, że problemem są raczej moje wysokie oczekiwania, które często spotykają się cóż… z rzeczywistością. W przypadku See Bloggers mam bardzo mieszane uczucia. I to tak odległe od siebie, że aż trudno je pogodzić. Ale na początku chciałabym powiedzieć, że istnieje pewna życiowa niesprawiedliwość, kiedy zapraszają cię na konferencję, krzyczysz do męża, że jedziecie nad morze a potem konferencja jest w Łodzi. Łódź cudowne miasto ale jednak człowiek się psychicznie nastawił na Gdynię.
Zacznijmy od tego, że See Bloggers to jedna z tych konferencji która nigdy nie ukrywała, że element współpracy z markami i ich promocji jest dla nich ważny. O ile na innych konferencjach zwykle znajdzie się kilka stoisk partnerów czy wystawców, na See Bloggers była to duża sala, gdzie obok siebie prezentowały się najróżniejsze firmy i organizacje, które chciały przykuć uwagę blogerów. Mieliśmy więc stanowisko WOŚP, firmy które oferują sprzęt, organizacje pozarządowe, firmy kosmetyczne, różnego rodzaju narzędzia dla blogerów – jak sieci afiliacyjne a nawet zabawki. Na niemal każdy stoisku można było porozmawiać z wystawcami, dostać próbkę, wziąć udział w konkursie, napić się lemoniady, dostać lody, czy darmowe czasopismo. Jak wiadomo takie promocje przyciągają tłumy, więc przez cały okres trwania konferencji właśnie to miejsce najbardziej tętniło życiem.
To jest ten element który w takim kształcie budzi najwięcej moich mieszanych uczuć. Nie oceniam nikogo kto bierze udział w konkursie, czy staje w kolejce po darmową próbkę. Ostatecznie sama chętnie wzięłam Twój Styl z płytą z „La, la land” i chętnie napiłam się lemoniady ze stosika PKP (na którym zostałam rozpoznana – czyżby PKP w końcu dostrzegło, że mam z nim wielki i płomienny romans?) czy porozmawiał chwilkę o tym jak wygląda obecny rynek środków ochrony roślin, z ludźmi ze stoiska które przekonywało, że pryskane nie szkodzi. Jaki mam więc problem? Po pierwsze – prawda jest taka, że nie sale wykładowe, czy warsztatowe ale właśnie część targowa stanowiła centrum imprezy, trochę kosztem miejsca gdzie zwykle odbywa się networking. Sala do networkingu okazała się trochę przedłużeniem targu – było tam kilka stoisk, kilku animatorów ale mało miejsca do siedzenia i takiego spotykania się. Gdyby była ładna pogoda być może taką rolę miejsca gdzie wszyscy by się zbierali pełniła strefa z leżakami. Ale w Łodzi było pochmurno i zimno i ostatecznie – na olbrzymiej konferencji na tysiące blogerów zabrakło po prostu zwykłego, pozbawionego promocji miejsca do rozmowy. Porównując sytuację z Blog Conference Poznań – gdzie miejsca do siedzenia i gadania było mnóstwo (i to ono było centrum) widać różnice w akcentach.
Druga sprawa to kwestia doboru wystawców. Jak wiecie nie jestem osobą którą obraziła wiele lat temu promocja podpasek (nadal bawi mnie jak wielu mężczyzn poczuło się urażonych znajdując w swoich paczkach powitalnych podpaski), czy płynu do prania na konferencjach blogerskich. Zwłaszcza, że były to produkty dużych firm które mógłby zdecydować się na jakąś większą współpracę. Problem jest wtedy kiedy na takiej imprezie dla blogerów reklamuje się producent tuńczyka w puszce, bo tu już trudno znaleźć target. Poza tym osobiście poczułam się średnio widząc stanowisko Providenta. Ja wiem, że firma decyduje się na działanie z blogerami, ale patrząc na blogerów dość bezmyślnie biorących udział w ich konkursie – zastanawiałam się ile osób zdaje sobie sprawę, że Provident nie jest firmą którą osoba etyczna powinna promować. A na pewno każdy bloger powinien się zastanowić dziesięć razy zanim użyczy swojej twarzy akcji związanej z jakąkolwiek instytucją finansową.
Inna sprawa to kwestia tego, jak wiele stanowisk oferowało zwycięstwo za zdjęcie w social media. I jak chętnie uczestnicy oddawali swoje kanały kolejnym firmom w zamian za zeszyt, kosmetyk czy możliwości zakręcenia kołem fortuny by wygrać dmuchanego flaminga. Nie mam nic przeciwko braniu udziału w konkursie (LEGO miało przesympatyczny konkurs) w którym coś robisz i możesz coś wygrać. Ale takie zalewanie swojego Instagrama zdjęciami – by otrzymać mały podarunek, to trochę przeciwieństwo jakościowej treści, o której mówili prowadzący na wszystkich innych panelach i wystąpieniach. Jakby wrzucenie zdjęcia na Insta by wybrać sobie zeszyt czy maseczkę do twarzy jest dokładnie tym z czym powinno się walczyć a nie promować. W końcu jak mówili sami prelegenci – to właśnie takie treści sprawiają, że coraz trudniej mówić o realnym influence marketingu. Zwłaszcza że naprawdę w ostatecznym rozrachunku jak to zwykle bywa – żadna z tych rzeczy nie była aż tak atrakcyjna by zająć miejsce w naszym ponoć tak cennym feedzie – albo ja już jestem zgorzkniała.
Co ciekawe – ilekroć moi znajomi mówią, że nie jeżdżą na See Bloggers ze względu na ten bardzo promocyjno marketingowy wymiar odpowiadam, że ja konferencję lubię ze względu na treści. I to jest pewien paradoks tego blogerskiego spędu. Jeśli już uda się nam powstrzymać pokusę wyciągania ręki po promki to dostajemy naprawdę dobrze przygotowane i ciekawe punkty programu. Pierwszy który musze koniecznie wymienić to panel o Twitterze. Serio to był cud, miód i orzeszki. Po pierwsze dlatego, że rozmawiając o Twitterze nikt nie udaje, że to się robi dla pieniędzy, co pozwala porozmawiać o tym, jak się komunikować, jaki jest język Twittera, jak właściwie wykorzystywać to medium. Poza tym jest coś naprawdę odświeżającego w tym kiedy idzie się na panel gdzie jedną z zaproszonych osób jest dziennikarz mediów tradycyjnych – Michał Pol i zamiast słuchać o tym jak dziennikarze są ważniejsi od ludzi z Internetu, można posłuchać bardzo rozsądnej wypowiedzi o tym jak ważny jest Twitter dla współczesnego dziennikarza. Bardzo dobrze i ciekawie mówił też Paweł Orzech, zdradzając nam niesłychanie ważną rzecz – otóż jak się okazuje nie da się już oficjalnym kanałem zweryfikować swojego konta na Twitterze. Chyba o tym wiedziałam ale wykasowałam z pamięci, więc fajnie dowiedzieć się znowu. Poza tym Marco Kubiś ma u mnie punkcik za to, że kiedy prowadząca panel blogerka próbowała zrobić uwagę o tym że dla kobiet 280 znaków to za mało, ładnie ją zgasił.
Druga prelekcja która bardzo mi się podobała to występ Elizy z Fashionelki. Kiedy zachwyciłam się jej wystąpieniem na Instagramie przybiegło mnóstwo osób mówić mi, że był niedobry i nie merytoryczne. Problem w tym, że wszystkie te osoby nie lubiły Elizy i jej bloga, ale chyba żadna nie pisała sama i nie zastanawiała się nad tym jak pracować nad blogiem tak by odpowiednio wywarzyć treści reklamowe. Tak więc – cóż – ich opinie choć wygłaszane z dużą pewnością siebie chyba bardziej dotyczyły niechęci do autorki i podejmowanych przez nią treści niż do realiów pracy nad blogierm. Tymczasem z punktu widzenia konferencji blogerskich i ogólnie narracji o blogowaniu wystąpienie Elizy było nie tylko odważne ale też przełomowe. Od lat wspólnym punktem większości prelekcji jest – jak porzucić pracę i jak najwięcej zarobić na blogu. Prelekcja Elizy mówiła zaś – czasem opłaca się zarobić mniej ale lepiej. Mówiąc o własnych doświadczeniach z olbrzymią ilością treści reklamowych, spadającą satysfakcją i problemem z wiarygodnością, wysnuła bardzo prosty poradnik dla blogerów. Nie za dużo współprac, inna praca niż tylko z bloga (bo tylko niezależność finansowa daje wolność), inna jakość współpracy – dłuższe i trwalsze. Prawdę powiedziawszy – powiedzieć na konferencji blogerskiej, ludziom, że opłaca się zarabiać mniej to jak wejść na konferencję pracodawców i stwierdzić, że czas zadbać o przywileje pracownicze.
jednak tym co najbardziej mnie ujęło w prelekcji Elizy był jasny przekaz – nie każdy „robiący” w Internecie jest influencerem. Otóż to jest coś o czym nie lubi się mówić, bo każdy dziś chce być influencerem. Rozróżnienie było tu proste – robisz rzeczy ładne i przyjemne – ale ludzie nie idą za twoim głosem czy poleceniem – jesteś Twórcą, robisz to samo ale jak powiesz, żeby kupić zielone papucie to potem ich nie ma w sklepie – jesteś influencerem. Podział rozsądny i nie taki prosty do sformułowania przed salą pełną ludzi, którzy bardzo chcą o sobie myśleć, że są influencerami. Tymczasem nie ma co rozmieniać tego pojęcia. Twórców jest dużo, influencerów jest mało. Nie będę ukrywać, że jestem zdania iż takiego przypomnienia – że samo działanie w sieci czy nawet posiadanie lajków nie od razu przekłada się na wpływ społeczny – zdecydowanie brakuje. Bo rzeczywiście – mam poczucie, że niezależnie od tego ile kto ma fanów tylko niewiele osób może powiedzieć z ręką na sercu, że jest w stanie zmienić ich postawę czy realnie zachęcić do produktu.
Wystąpienie Elizy było cudownie konkretne i choć jak mniemam wiele osób nie chciało go słuchać to dobrze, że w tym zalewie promocji i autopromocji padło. Inna sprawa, czego nie chcą dopuścić do siebie niektórzy komentatorzy, stwierdzenie, ze się w blogowej karierze popełniło błąd, czy weszło w ślepy zaułek nie jest proste. Sporo osób w blogosferze – w tym tych dośc znanych, prędzej umrze niż powie, że zrobiło coś źle. I nawet trudno się dziwić, skoro przynanie się do błędów jest przez część osób uważane za fałszywy PR. Ech cieszę się, że nie piszę o ubraniach i lifestyle, bo nie umiałabym sobie chyba poradzić z pewnym poziomem irracjonalnej niechęci. W każdym razie wciąż jestem pod wrażeniem tej prezentacji i mam poczucie, że dotyczy ona dużo większej grupy osób niż te które chciałby się do tego przyznać.
Drugiego dnia imprezy miałam też panel, który prowadziłam. Dotyczył tego jak mówić o kulturze w sieci. Przyznam szczerze, że każdy prowadzący panel może marzyć o takiej wymianie zdań jaka się odbyła na scenie – bo jak paneliści niemalże wyrywają sobie mikrofon i każdym ma nie tylko opinię ale też serce by jej bronić to właściwie prowadzący może się rozsiąść wygodnie i tylko zerkać co pewien czas na zegarek czy aby na pewno mamy jeszcze prawo być na scenie. Co prawda nie ze wszystkimi moimi panelistami się zgadzam ale na tym polega piękno dobrej dyskusji o kulturze – trudno się zgodzić z każą postawą. Mam nadzieję, że taka emocjonalna rozmowa wielu osobom uświadomi, że rozmawianie o kulturze na eventach blogerskich ma znaczenie – zwłaszcza, w kontekście tego co blogerzy i ogólnie influencerzy mogą zrobić w kwestii uczestnictwa Polaków w kulturze. O ile w ogóle coś mogą zrobić. Inna sprawa – obecność Michała Żebrowskiego wśród panelistów uświadomiła mi jak cudownie robi znana twarz na frekwencję na panelach. Powinni ustawowo przydzielać choć jednego aktora na każdą rozmowę o kulturze.
Jednocześnie tym co zostanie mi najbardziej w głowie po See Bloggers to fakt, że w takim wydarzeniu biorą udział tysiące osób. Patrząc po sali – poza kilkoma znajomymi twarzami nie rozpoznałam większości z nich. Przyszło mi na myśl, że sporo wśród tych osób jest takich, które dopiero zaczynają swoją przygodę z blogowaniem i budowaniem społeczności. Zastanawiam się czy starczy dla nas wszystkich Internetu, skoro ja już teraz czuję że świat blogowy bardzo się kończy i w sumie dochodzimy do momentu w którym pisaniem bloga jak sposób na życie powoli zaczyna przechodzić do annałów – ustępując, miejsca szerszej działalności w social media. Czy patrzę na przyszłość blogosfery, czy może na owoc tej coraz trudniejszej do zrealizowania obietnicy że w Internecie każdy może odnieść sukces. I mówię to z perspektywy osoby która powoli sama czuje, że przechodzimy do innej rzeczywistości i że ludzie bez których kilka lat temu spotkanie blogowe nie mogłoby się odbyć dziś robią już coś zupełnie innego. Cały czas się zastanawiam, czy mówiąc o swoich sukcesach blogerzy czy szerzej influencerzy nie obiecali rzeszy ludzi czegoś co tak naprawdę już teraz jest niedostępne.
See Bloggers to z całą pewnością konferencja która ważna jest dla blogerów początkujących, dla których sama możliwość spotkania z innymi piszącymi ma sporą wartość. Myślę, że pod tym względem już trochę z tego wyrosłam. Z drugiej strony – jestem w stanie jak najbardziej docenić, że dla tych którzy w blogosferze są od niedawna spotkania na żywo muszą stanowić miłą nowość. Jednocześnie co bardzo mnie zaintrygowało – obecnie młodzi blogerzy są dużo pewniejsi siebie w promowaniu swoich kanałów. Co chwilę widziałam kogoś z koszulką, torbą z hasłem swojego bloga. Ja pierwsze wizytówki robiłam chyba cztery lata po tym jak zaczęłam pisać. Och czasy się zmieniają. Człowiek czuje, że się starzeje.
Na koniec jeśli interesują was kwestie organizacyjne to w sumie jest to konferencja zorganizowana bez zarzutu. Jako gość miałam naprawdę idealną opiekę, przypilnowano wszystkiego – łącznie z tym by przypomnieć mi o konieczności wcześniejszego wysłania zagadnień do panelistów, co osobiście uważam za doskonały pomysł. Do tego naprawdę nie miałam najmniejszych problemów z przejazdem, zakwaterowaniem czy komunikowaniem się z osobami odpowiedzialnymi za konferencję. Doskonałym pomysłem była aplikacja przypisana konferencji. Genialna rzecz, która zawierała biogramy osób występujących, spis uczestników, miejsce na dodawanie wizytówek a także program na którym można było zaznaczyć punkty programu i potem wyświetlać tylko to na co chce się pójść. Prosta i genialna w obsłudze rzecz, która jest niesamowicie przydatna na konferencji gdzie kilka rzeczy dzieje się na raz. No i najważniejsze – nie zawieszała się. Patrząc po tym, jak zadowoleni byli pozostali uczestnicy i jak ładnie ich przyjęto (nikt z tej konferencji nie mógł wyjść głodny czy z nienaładowanym telefonem) podejrzewam, że pozytywnych opinii o organizacji konferencji będzie dużo. Zresztą wracając do kwestii podładowania telefonu – ktoś rzeczywiście wykazał się geniuszem wskazując wystawcom, że nic tak nie przekonuje do marki jak możliwość naładowania telefonu.
Czy pojadę na kolejne See Bloggers? Myślę, że moje uczucia względem konferencji pozostają niezmienione. Niekoniecznie jest to impreza na którą będę biegła się zapisywać ale wciąż – to jedna impreza blogerska na której już dwa razy miałam okazję porozmawiać szerzej na temat kultury w blogowaniu i social media. I w sumie biorąc pod uwagę jak bardzo ten temat jest zwykle na marginesie zainteresowania większości konferencji, nigdy nie zapomnę See Bloggers że dwa razy oddał kulturze główną scenę. Bo to jednak jest coś o czym zawsze warto mówić więcej.
Ps: Kochani dziś zgodnie z zapowiedzią rozwiązanie konkursu o dinozaurach. Nagrodzone osoby są proszone by napisały do mnie maila na adres zwierzpopkulturalny@gmail.com. A zestawy LEGO wygrali:
Jednocześnie chce was poprosić żebyście sprawdzili koniecznie czy nie wygraliście czegoś w innych konkursach w których braliście udział. Bo mam wrażenie, że kilka osób nadal się do mnie nie odezwało. Sprawdźcie swoje komentarze pod konkursowymi postami bo tam zostawiam dla was wiadomość.