Netflix ostatnio wrzucił dwa małe seriale. Mówiąc małe mam na myśli – każdy z nich ma tylko kilka krótkich odcinków i choć w obsadzie znajdują się znane twarze, to nie są to tytuły najbardziej promowane przez platformę. Jeden to „After Life” nowy komediodramat który zafundował nam Ricky Gervais w roli głównej, drugi to „Turn up Charlie” z Idrisem Elbą. Choć atmosfera w obu serialach jest bardzo różna, to oba w pewnym stopniu pytają o to, czy można życie zacząć na nowo i czy w ogóle to ma sens„After Life” to typowa produkcja Gervaisa, pod tym względem że znajdziemy tu elementy które odgrywają istotną rolę w całej jego twórczości. Po pierwsze widz obserwując bohaterów i ich działania powinien się w pewnym stopniu czuć niekomfortowo – zwykle dlatego, że albo zachowują się zbyt prawdziwie, albo świadomie naruszają pewne społeczne normy. Po drugie – Gervais wraca do swoich ulubionych, powracających motywów – pytania o źródła moralności i sensu życia, osób nie wierzących (sam komik jest wielkim przeciwnikiem zorganizowanej religii), niechęć do ludzi, przy jednoczesnej olbrzymiej miłości do psów, czy w końcu kwestia granicy pomiędzy komedią a tragedią. Sam serial opowiada historię dziennikarza w lokalnej gazecie (w bardzo małym angielskim miasteczku), któremu umarła ukochana żona. Tony, nie chce dalej żyć i planuje popełnić samobójstwo. Ostatecznie jednak rezygnuje z odebrania sobie życia… bo pies na niego smutno spoglądał i trzeba go było nakarmić. A skoro nie zebrał już siły by podjąć kolejną próbę to czuje, że ma super moc – może w końcu mówić i robić co chce bez względu na konsekwencje, bo ostatecznie – zawsze może się przecież zabić, co planował od początku.
Gervais pokazuje bohatera któremu na niczym nie zależy, i który ma absolutnie dość zarówno swojego życia jak i innych ludzi, poprzez interakcje z ciągle tymi samymi postaciami. Listonoszem, szefem z pracy, nową pracownicą redakcji, niezbyt przystojnym fotografem, uzależnionym od heroiny roznosicielem gazet, ojcem z demencją, znajomą z cmentarza i w końcu z lokalną prostytutką. Jednocześnie Tony ogląda filmik który pozostawiła mu żona na która, z uśmiechem na ustach radzi mu jak ma żyć po jej śmierci. Czytałam wiele opinii że Gervais w swoim serialu – zaledwie sześcioodcinkowym odcinku przeprowadza bohatera przez depresję, szukając dla niego lepszego jutra. Osobiście mam wrażenie, że niekoniecznie serial ma tak optymistyczne zakończenie jak się może na pierwszy rzut oka wydawać. To raczej refleksja nad tym czy może nam w życiu na niczym nie zależeć, i dlaczego na niektórych rzeczach zależy nam bardziej niż na innych. Choć serial rzeczywiście pozwala bohaterowi się zmieniać, czy nawet czuć lepiej, to jednak nie odniosłam wrażenia by wszystko układało się już teraz dobrze. Być może wynika to z mojej nieufności dla wszystkiego co bohater mówi na ekranie – mam wrażenie, że jest w komediach Gervaisa miejsce na takie przykre uczucie kiedy bohaterowie mówią coś bardzo miłego, ale nie wierzymy w ich szczerość, bo komik wydaje się zbyt zdystansowany do wszystkiego co naprawdę miłe i przyjemne (choć to może tylko moja interpretacja).
Z całą pewnością „After Life” lepiej sprawdza się jako pewna refleksja moralna czy filozoficzna nad tym co właściwie sprawia, że chcemy żyć, co sprawia że nie chcemy żyć i dlaczego jedne zachowania cenimy wyżej od innych. Pytania moralne są tu od niewielkich (zwykle związanych z bohaterami kuriozalnych historyjek do lokalnej gazety) do kluczowych np. jak moralnie ocenić człowieka który da pieniądze na narkotyki komuś kto naprawdę chce się zabić. Czy jest mordercą? Czy jest kimś kto wykazał się współczuciem? Czy jest kimś kto rzeczywiście jest w pełni świadom tego co robi? Do jakiego stopnia można zmusić kogoś do tego żeby żył, żeby mu zależało, żeby cieszył się życiem? To nie są proste pytania i chyba największe zwycięstwo „After Life” to fakt, że w sumie nie daje ono takiej absolutnie jednoznacznej odpowiedzi. Gervais pozwala bohaterom mówić, i podpowiadać co ich zdaniem jest najlepszą odpowiedzią na sens życia, ale czy to do nas trafi musimy zdecydować już trochę sami. Przy czym nie mam wątpliwości, że tak naprawdę z After Life pozostaje w sercu refleksja że koniecznie trzeba mieć psa. Ostatecznie polecam choć może niekoniecznie ludziom bardzo przybitym bo mam wrażenie, że to jest taki serial, który oglądany w nieodpowiednim momencie może poddać sporo pomysłów na to dlaczego z życiem można się rozstać bez żalu. I choć potem autor podaje przykłady czego się jednak żałuje, to pesymizm wychodzi mu jakoś tak prawdziwiej niż nadzieja.
Co ciekawe „After Life” ma tylko sześć dwudziesto minutowych odcinków więc mogłoby się wydawać że spokojnie można byłoby zrobić z tego film, ale jednocześnie – siłą tego serialu jest powtarzalność pewnych sytuacji i spotkań, która sprawia, że widzimy bohatera w różnych stadiach swojej żałoby czy depresji. Co jednak pokazuje upływ czasu, którego film, moim zdaniem tak dobrze by nie pokazał. Poza tym jeszcze na korzyść serialu, przemawia dość długi rant bohatera na temat urody Kennetha Branagha, który mnie ubawił, jak mało co we współczesnej telewizji. Przy okazji mam ciekawą refleksję że Gervais ma opinię jednego z takich ostrzejszych współczesnych komików tymczasem ilekroć oglądam jego produkcję, to mam wrażenie, że jest to człowiek taki niezwykle wrażliwy i puchaty i tylko dowcipy opowiada wredne.
Kolejną produkcją, która zwróciła moją uwagę jest „Turn Up Charlie”. Tu mamy historię DJ, który w latach dziewięćdziesiątych przez chwilę był sławny, ale ostatecznie wydał wszystkie pieniądze na imprezy i narkotyki. I teraz nie ma kasy, nie ma sławy i mieszka kontem u swojej ciotki, kłamiąc rodzicom (mieszkającym w Nigerii), że całkiem nieźle mu się wiedzie w dużej wytwórni płytowej. Problem w tym, że Charlie naprawdę potrzebuje pieniędzy. Pomysł na to jak poradzić sobie z problemem braku gotówki pojawia się kiedy do Londynu, gdzie rozgrywa się akcja, przyjeżdża David – przyjaciel Charliego ze szkoły, który teraz jest wziętym Hollywoodzkim aktorem. David i jego żona Sara mają problem z córką Gabrielle. Dziewczynka ma 11 lat ale jest niesamowicie bystra a przede wszystkim – znudzona tym, że rodzice nie mają dla niej czasu ciągle pozostawiając ją pod opieką niań. Po jednym popołudniu które dość przypadkowo Charlie spędza z Gabrielle, David przedstawia mu korzystną propozycję, skoro jego przyjaciel i córka tak dobrze się rozumieją, to Charlie powinien zostać jej nowym opiekunem.
Tym co chyba najbardziej mnie zaskoczyło w całej historii, jest odejście od pewnego schematu „To takie zabawne, facet zajmuje się dzieckiem”. Relacja Charliego i Gabrielle jest bardzo dobrze napisana i stanowi serce całej produkcji. Cała sytuacja wcale nie jest przedstawiana jako dziwna, zaś Charlie – mimo, że jest bezdzietnym kawalerem, doskonale dogaduje się z bardzo rezolutną dziewczynką. Co więcej, posada niani nijak nie wpływa na kompetencje, czy atrakcyjność bohatera. Jest pokazywany jako nieudacznik ale raczej dlatego, że nie umie sam przed sobą przyznać, że nie ma pomysłu co dalej z karierą muzyczną, a nie dlatego, że opiekuje się dzieckiem. To taki fajny świat w którym fakt, że Idris Elba gra nianię nie jest w żaden sposób dziwny, ani nie stanowi głównego przedmiotu humoru.
Zresztą muszę przyznać, że dzieciaki są w tym serialu pokazane nieco inaczej niż można byłoby się spodziewać. Choć co pewien czas wykazują dziecięcą wrażliwość, czy zagubienie to jednocześnie – są bez porównania doroślejsze niż zazwyczaj w takich historiach. Zwłaszcza odcinek na festiwalu muzycznym jest niesamowity pod tym względem. Gabrielle wraz ze swoim przyjacielem Hunterem zwiewają opiekunom by naprawdę dobrze się bawić. A to oznacza, że kradną alkohol, podszywają się pod internetowego celebrytę, czy biorą udział w imprezie w środku lasu. To dzieciaki, które piją, sprzedają na boku gaz rozweselający i nie przepuszczą okazji by poderwać jakiegoś chłopaka (zwłaszcza Hunter który jest nieco starszy – choć z fabuły wnioskuję, że ma nie więcej niż 13 lat). Nie pamiętam kiedy ostatnim razem widziałam taki obraz dzieciaków, który jednocześnie pokazywałby nam taki dziecięcy wymiar ich egzystencji a jednocześnie pokazywałby je w tak dorosłych sytuacjach. Mam jakieś poczucie, że jest w tym prawda której nie chcemy do siebie dopuszczać. Tzn. że te wczesne nastolatki mają takie dwa tryby egzystujące obok siebie.
Z punktu widzenia samej opowieści, ważniejsze od bycia nianią jest ambicja Charliego by wrócić do grania swojej muzyki. Z całego serialu przebija miłość Idrisa Elby do muzyki i zawodu DJ (czym Elba zajmuje się z powodzeniem obok kariery aktorskiej). Postać Sary – żony Davida, która także jest DJką czyni z muzyki jeden z głównych tematów serialu. Sama się całkiem sporo dowiedziałam o tej karierze i podobało mi się jak coś co kojarzy się głównie z dużymi imprezami gdzie połowa ludzi jest mocno pod wpływem, pokazano od takiej nieco bardziej artystycznej strony. Jedyne co mi przeszkadza, to, że w serialu pojawia się trochę drugoplanowo ten wątek trójkąta romantycznego pomiędzy Davidem, Charlie a Sarą. Tzn. wydaje się, że cała historia byłaby dużo ciekawsza, gdyby nie było tak, że ilekroć na horyzoncie pojawia się przyjaciel z żoną to oczywiście ta żona musi nagle być postacią, potencjalnie uwikłaną romantyczne z bohaterem.
Ostatnim i chyba moim ulubionym motywem są pojawiające się w tle nawiązania do kultury Nigeryjskiej z której wywodzi się nasz bohater, jego rodzice i ciotka u której pomieszkuje. Tyle już grup składających się na społeczeństwo współczesnej Wielkiej Brytanii poznałam dzięki serialom, ale o dużej grupie potomków afrykańskich imigrantów nadal wiem stosunkowo mało. Poza tym podoba mi się kiedy bohaterowie pochodzą z różnych rodzin, bo zwłaszcza w kontekście wychowywania dzieci, oznacza to bardzo zabawne ale też po prostu ciekawe poznawczo sceny. Do tego trzeba przyznać, że serial ma całkiem miłą obsadę – z komediowym Elbą na pierwszym planie i pojawiającym się (niestety nie w każdym odcinku) J.J Fieldem – który wygląda jakby miał kilku kuzynów wspólnych z Tomem Hiddlestonem. Zresztą trzeba przyznać, że serial fajnie też podchodzi do tego jak potencjalnie ciężkie dla zwykłego życia rodzinnego jest pracownie w twórczej branży która zakłada dużo wyjazdów.
Obejrzenie obydwu seriali nie zajmuje zbyt dużo czasu i daje przyjemne poczucie, że obejrzeliśmy historię, trochę bardziej zróżnicowaną niż w przypadku zwykłego filmu, choć nie zabierającą nam dużo więcej czasu. Oba seriale mają ten miły autorski dotyk (zarówno Gervais jak i Elba są nie tylko odtwórcami głównych ról ale też twórcami samych seriali), i tą cudowną brytyjską skalę, gdzie nie trzeba opowiadać wielkich historii by utrzymać zainteresowanie widza. O ile „After Life” niekoniecznie domaga się kontynuacji i spokojnie może poprzestać na jednym sezonie, to już dzieje Charliego chciałabym poznać dalej, choć – co było dla mnie pewnym zaskoczeniem – tu też ostatni odcinek można uznać za ostatni akt. Ostatecznie jednak cieszy mnie, że brytyjscy twórcy znajdują przystań na Netflixie, bo to jednak są trochę inne produkcje, z innym tempem, i pomysłami na to jakie pytania należy zadać widzom. I za to zawsze będę kochała telewizyjne pomysły Brytyjczyków. I Netflix chyba też ich kocha bo ponoć ma w przyszłości stawiać właśnie na takie krótsze komediowe (a właściwie przekraczające granicę komedii) formy.
Ps: Powstrzymuję się przed pisaniem o drugim sezonie Fleabag bo wiem, że nie jest jeszcze dostępny w Polsce (kupuję nowe odcinki, dzięki temu, że z nieznanych przyczyn działa u mnie kupowanie pojedynczych odcinków za funty z Amazona – nie wiem dlaczego ale nie będę nikomu tego zgłaszać). Nie mniej jak już tylko wjedzie na Amazon Prime (który ma w Polsce prawda do dystrybucji) to obejrzyjcie koniecznie, bo mam wrażenie, że to jest jeden z najlepszych seriali jaki widziałam od dawna.
Ps2: A przy okazji krótkich seriali – trochę mnie rozzłościł serial I love Dick – produkcja Amazon sprzed roku czy dwóch lat. Wiele sobie obiecywałam po tej adaptacji dość skandalizującej niszowej książki. Dostałam serial który formalnie jest bardzo ciekawy, i ma naprawdę kilka genialnych scen, ale ostatecznie fabularnie za bardzo wpada w pewne tory które są zarezerwowane dla zupełnie innego gatunku. Jedyną frajdę jaką miałam przy jego oglądaniu to śledzenie fragmentów z filmów reżyserek, które pojawiają się – trochę bez klucza, w całym serialu.