Z okazji Dnia dziecka, social media zapełniają się od zdjęć ludzi z dzieciństwa i od życzeń – składanych sobie wzajemnie, by koniecznie pielęgnować swoje wewnętrzne dziecko. Powiem wam teraz coś w tajemnicy – nienawidzę tego życzenia, co więcej mam poczucie, że wcale swojego wewnętrznego dziecka nie potrzebuję. Nie dlatego, że jest mi obca zabawa czy radość. Ale dlatego, że mam wrażenie, że zbyt wiele cech uznajemy za dziecięce podczas gdy z byciem dzieckiem niewiele maja wspólnego.
Edit: moje uwagi odnośnie wewnętrznego dziecka nie dotyczą wykorzystywaniu tego określenia w terapii czy psychologii ale w kulturze która przypisuje dzieciństwu pewne cechy które niekoniecznie do niego należą. To określenie ma więcej niż jeden kontekst.
Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Myślę nawet że jak na standardy ogólno światowe to było to dzieciństwo obrzydliwe szczęśliwe. Wszyscy którzy powinni otaczać mnie opieką robili to bez żadnych zastrzeżeń. Miałam wszystko czego mogłam chcieć. Rodzice poświęcali mi czas, dziadkowie kochali bezwarunkowo. Miałam rower, brata, mopsa, kota, mikroskopijny własny pokój i trzy lalki Barbie. Wieczorem rodzice czytali mi do poduszki, wozili po kraju i przekonywali, że ogólnie jestem bystrym i wartościowym dzieckiem. No kurdę nic lepszego dziecku chyba nie można zaoferować.
A jednocześnie doskonale pamiętam bycie dzieckiem. I to nie jest obraz pełnego szczęścia. Dzieciństwo zawsze kojarzy mi się do pewnego stopnia z ubezwłasnowolnieniem – nie robisz tego co chcesz, tylko to co ktoś ci pozwoli zrobić, nawet wstajesz i kładziesz się wtedy kiedy ci każą. Jesteś panem bardzo ograniczonej części swojego życia, a jak masz blisko do szkoły, to w sumie nikt cię nie kontroluje (chociażby swoją obecnością w pobliżu) przez jakiś kwadrans dziennie. Każdy problem, który dorosły może załatwić w przeciągu kwadransa urasta do rangi wielkiej tragedii. Ciągle człowieka oceniają, pouczają, coś mu każą – od szkoły po zaniesienia skarpetek do prania. Dodatkowo ciągle są rzeczy których się trochę boimy bo ich nie znamy, bo w sumie życiowych doświadczeń mamy za mało, zaś pamięć jeszcze za słabą by na pewno odtworzyć jak to było na tym szczepieniu ostatnim razem. Beztroska o której wszyscy mówią w istocie jest ciągiem małych trosk, bo przecież co chwilkę można komuś podpaść, stracić prawo do oglądania telewizji, przynieść ze szkoły słabą ocenę, czy pokłócić się na śmierć i życie z koleżanką z powodu nierównego podziału czasu przy korzystaniu z deskorolki. I jeszcze jak zobaczysz w telewizji tego kucyka pony, to bardzo chcesz go mieć ale nie możesz w żaden sposób tego pragnienia przełożyć na posiadanie bo twoje fundusze są ograniczone. No kurczę – wszędzie jakaś opresja. A przypominam, dzieciństwo miałam wielce szczęśliwe.
Kiedy więc czytam o pielęgnowaniu wewnętrznego dziecka trochę się wzdrygam. Ależ Zwierzu, powiecie, przecież chodzi nam nie o ten lęk czy poczucie bezradności o którym mówisz ale o cechy dobre – ciekawość świata, otwarte serce, chęć zabawy, dziecięcą naiwność – no wiesz Zwierzu te dobre cechy. Tu powinnam przytaknąć i powiedzieć, że oczywiście to piękne. Ale… czy aby na pewno nie przesadzamy. Ot ta ciekawość świata. Przyznam szczerze, że ja wolę ją w wydaniu dorosłym. Dziecięca ciekawość świata kojarzy mi się ze zbieraniem podstawowych informacji o świecie, przy czym zwykle musimy polegać na innych. Jasne istnieją miłe momenty kiedy odkrywamy istnienie jakichś zjawisk społecznych, ale jednocześnie jest to ciekawość świata niesłychanie ograniczona naszymi możliwościami. Dorosła ciekawość świata jest już zdecydowanie bardziej wolna od ograniczeń, co więcej możemy zadawać pytania bardziej skomplikowane, albo na równie proste co w dzieciństwie pytania dostawać bardziej skomplikowane odpowiedzi. Do wielkich odkryć na świecie nie doprowadzają dzieci, ale dorośli, którzy są ciekawi odpowiedzi. Nie mniej mam wrażenie, że za bardzo tą ciekawość kojarzymy z dzieciństwem. Ludzie są po prostu ciekawi tego co ich otacza albo nie – wiek moim zdaniem wcale nie ma tu jakiegoś olbrzymiego znaczenia. Myślę, że uważa się sporo dzieci za ciekawe świata podczas kiedy one tylko zbierają podstawowe informacje.
Druga rzecz to otwarte serce. Piękna to wizja, dziecięcego serca otwartego na wszystkich i wszystko. Nie mniej obok tej otwartości jest sporo strachu przed innym i duża podatność na wpływ innych. Dzieciaki nie są wcale takie z otwartym sercem do każdego. Niech no tylko podłapią różnice społeczne, kulturowe i etniczne a stają się jednostkami dużo bardziej rygorystycznie przestrzegającymi tych podziałów niż niejeden dorosły. Co więcej – jeśli jest się dorosłym z otwartym sercem można swoje uprzedzenia czy niewłaściwie zachowania przeanalizować – i poprawić swoje podejście do sprawy. W dzieciństwie mamy dużo mniej możliwości takiej zewnętrznej samooceny tego dlaczego działamy i zachowujemy się tak a nie inaczej. Znamy więcej osób rozumiemy więcej życiowych dróg i mamy już wpisane że z ludzi innych nie powinniśmy się śmiać czy wytykać ich palcami. I jasne są dzieci anioły które mają otwarte serce dla wszystkich, ale prawdę powiedziawszy wątpię czy każde wewnętrzne dziecko byłoby aniołem. Podobnie ta dziecięca naiwność w podchodzeniu do świata nie wydaje się być atrakcyjna. O ileż ciekawszy zrobił się cały świat a zwłaszcza kultura od kiedy mogę do niej podchodzić analitycznie. Kiedy nie tylko coś czuję ale też wiem dlaczego to czuję, potrafię to wskazać i nazwać. To jest o tyle lepsze od bycia tylko prostym naczyniem na emocje.
Z kolei chęć zabawy wcale nie wydaje mi się wyłącznie dziecięcym elementem. Jasne – społeczeństwo bawi się coraz mniej ale potrzeba zabawy jest cechą nas jako ludzi a nie nas jako dzieci. Jako dziecko nie przepadałam za zabawą nigdy nie wiedziałam czym miałaby być ta mityczna zabawa (ostatecznie uratował mnie moment kiedy nauczyłam się czytać i pisać i wtedy już zawsze było coś do roboty), ale mam wrażenie że ta potrzeba albo jej brak nie jest dziecięca. Od wieków dorośli ludzie przeznaczali sporo czasu na zabawę i w sumie uważam że wielkim problemem współczesności jest to, że nam jako dorosłym ten czas umyka. Nie mniej planowanie czasu wolnego jako osoba dorosła wydaje mi się bez porównania bardziej atrakcyjne niż jako dziecko. Zwłaszcza, że dziecięce rozrywki nudziły mnie już wtedy – nigdy np. nie byłam w stanie zrozumieć atrakcyjności malowania twarzy czy robienia figurek z długich baloników. Kochałam za to baloniki z helem ale sama nie mogłam sobie ich kupić. Dziś sama świadomość że mogę sobie całe mieszkanie wypełnić balonikami z helem, daje mi czasem sporo radochy.
Oczywiście nie będę ukrywać z dzieciństwa pewnych rzeczy mi brakuje, głównie wakacji. Ale jednocześnie – kurczę czym innym są wakacje gdzie rodzice radośnie wysyłają ci na cztery tygodnie z dziadkami by tańczyć w opętańczym szale nagłej wolności, a czym innym są wakacje osoby dorosłej która sama może sobie coś zaplanować. Lubiłam wakacje, ale bez porównania bardziej wolę chodzić do pracy niż do szkoły. Być może mogłabym całe życie studiować bo to było przyjemne, ale też nie byłam wtedy dzieckiem tylko dorosłym z największą możliwą dawką wolnego czasu. Natomiast nic nie daje mi takiego szczęścia w dorosłym życiu jak fakt, że nikt więcej nie będzie mnie uczył matematyki, odpytywał z fizyki i robił kartkówki z chemii. A także że nie będę musiała chodzić do klasy z ludźmi którzy niekoniecznie mnie lubią. W pracy mnie lubią, w szkole było różnie. Może byłam paskudnym dzieckiem, ale najwyraźniej wyrosłam na nieco mniej paskudną osobę dorosłą. W każdym razie obce mi wzdychanie nad czasami lat szkolnych bo zajmowałam się wtedy mnóstwem rzeczy bo mi kazano a nie dlatego że chciałam. W dorosłym życiu można dużo więcej rzeczy zawalić na rzecz serialu i jakoś łatwiej pogodzić się z konsekwencjami. W ogóle w dorosłym życiu nawet o wiele większe zmartwienia są jakoś bardziej znośne bo można coś zrobić. Kiedy jest się dzieckiem przeszkadza bardziej bezradność czy brak samostanowienia niż jakiś wielki problem.
Część osób poprzez pielęgnowanie wewnętrznego dziecka rozumie po prostu dawanie sobie przyzwolenia na skarpetki w jednorożce, oglądanie filmów animowanych czy emocjonowanie się produkcjami które pewnie ktoś w jakimś studio przeznaczył dla dzieci. I ja to rozumiem, choć jednocześnie mam poczucie, że ta pewność siebie, która pozwala zagrać na nosie społecznym normom i mieć gdzieś co myślą sobie o nas rówieśnicy i znajomi to przecież też przychodzi z wiekiem. Kiedy byłam dzieckiem oczywiście że chciałam być taka jak moje koleżanki a kiedy nie byłam taka jak one bardzo z tego powodu cierpiałam. Teraz mam poczucie, że mogę być kim chcę, jaka chcę i mam do tego pełne prawo a jak się komuś nie podoba to jestem w stanie z tym spokojnie żyć. Do tego poczucia, że naprawdę możesz mieć wszystkich gdzieś też trzeba dorosnąć, co oznacza przejście przez wszystkie dziecięce i nastoletnie próby wtopienia się w tłum. Inna sprawa, że cudowny jest ten moment w życiu kiedy orientujesz się, że już nikt cię nie wpycha w jakąś grupę (szkolną, czy przedszkolną czy zabawową) tylko dlatego, że jesteś w tym samym wieku co inne dzieci. I możesz się spokojnie spotykać i dobrze bawić z ludźmi starszymi i młodszymi od siebie bo to wcale nie ma takiego znaczenia.
Istnieje jeszcze jakieś takie przekonanie, że dzieci patrzą na świat sercem podczas kiedy dorośli utracili tą umiejętność. Może wiele rzeczy zależy od dziecka. Ja pamiętam, że jak byłam dzieckiem i widziałam martwego gołębia to bardzo mnie fascynował ten widok, z czasem jednak empatia mi trochę wzrosła i dziś gołębia mi żal. Podobnie żal mi wielu osób i sytuacji o których bym w wieku dziecięcym nie pomyślała. Oczywiście pamiętam, że miałam empatyczne odruchy ale gdzie tam mojej ówczesnej empatii wobec świata do obecnej. Myślę, że empatia dziecka jest bardzo ograniczona, głównie przez to, że po pierwsze stosunkowo mało wie o świecie, po drugie, że całkiem sporo dzieci nie pojmuje pewnych zakresów cierpienia, smutku, czy nawet samej koncepcji utraty życia. I tak jasne – są dzieci które płaczą nad zdeptanym kwiatkiem – i są to dzieci cudowne. Ale jednocześnie jest sporo dzieci które kwiatki radośnie depczą i nie są to dzieci złe ani zamierzenie okrutne. Choć w ogóle dzieciaki potrafią być naprawdę okrutne. I wcale nie musza do tego być psychopatami albo na psychopatów się zapowiadać.
W Dzień Dziecka życzyłabym sobie raczej takiego uczciwego podejścia do dzieciństwa. Nie jako okresu wiecznej beztroski ale jako okresu własnych konkretnych zmartwień i problemów. Chciałabym uczciwego spojrzenia na dzieci, bez tego koszmarnego idealizowania wszystkich dziecięcych cech, ani też bez demonizowania. Chciałabym w końcu móc przyznać, że dzieciństwo jest specyficznym okresem w życiu każdego człowieka, które z perspektywy wcale nie musi się wydawać fantastyczne. I nie oznacza to, że człowiek wyrósł na pozbawionego serca i chęci do zabawy pracownika biurowego. Ostatecznie myślę, że od dzieci możemy się przede wszystkim uczyć technik przetrwania w świecie który cię ogranicza i próbuje ci z każdej strony coś narzucić. Większość dzieci ratuje się słabą pamięcią i słabością do lodów. Kochani to jest jakieś wyjście ! Wesołego dnia dziecka, zupełnie normalnym dorosłym, i pielęgnacji swojego wewnętrznego mądrego dorosłego.
PS: Jedyne czego mi naprawdę żal z lat dziecinnych to spędzania większej ilości czasu z rodziną, ale jednocześnie jak przypomnę sobie jak bardzo niekiedy chciałam by wszyscy dali mi spokój to myślę, że to też jest raczej potrzeba osoby dorosłej niż dziecka.
PS2: Jedyna pielęgnacja wewnętrznego dziecka która wydaje mi się bardzo rozsądna to jak się jest w ciąży i dosłownie ma się wewnątrz dziecko. Wtedy warto je pielęgnować w miarę możliwości.