Kilka osób pytało mnie co sądzę o serialowej wersji Strażników. Nie ukrywam, że po pierwszym odcinku nie chciałam się dzielić moimi przemyśleniami, bo wydawało mi się (i wciąż mi się wydaje), że wiem jeszcze za mało o tym jak będzie wyglądał serial. Nie mniej po obejrzeniu drugiego odcinka jestem nim tak zachwycona że pomyślałam – najwyżej napiszę więcej niż jeden wpis o Strażnikach – ostatecznie od czego ma się blog.
Zacznę od tego, że jestem pod wrażenie, jak twórcy oddali ducha Strażników, jednocześnie nie wymagając od widza właściwie żadnej znajomości ani komiksu, ani filmu, ani żadnego wcześniejszego materiału źródłowego. Oczywiście, jeśli zna się materiał źródłowy, to serial robi się jeszcze lepszy i ciekawszy, jeśli jednak nie miało się nigdy w rękach komiksu, ani też nigdy nie widziało filmu (który pewnie dla wielu widzów będzie stanowił jakiś punkt odniesienia) to w sumie – wcale to nie szkodzi. Atmosfera zagrożenia, paranoi, pomieszana z społecznym komentarzem do nastrojów społecznych – wszystko to sprawia, że widz czuje typową dla strażników atmosferę dyskomfortu i zagubienia (historia jest jednak nieco inna, choć wcale nie az tak inna jakbyśmy chcieli sądzić) ale jednocześnie – nie musi wiedzieć dokładnie co było w komiksie. Nie jest to proste i świadczy o głębokim zrozumieniu przez twórców czym był oryginał – być może zdecydowanie głębszym niż było to w przypadku filmu, który starał się wiernie kadr po kadrze odtworzyć komiks Moora i Gibbonsa.
Sama historia dzieje się w alternatywnym roku 2019 gdzie policja zakrywa swoją twarz a sama służba w siłach mundurowych wiąże się ze śmiertelnym zagrożeniem. Wszystko za sprawą organizacji terrorystycznej korzystającej z maski Rorschacha jako znaku rozpoznawczego tych, którzy są przeciwko instytucjom państwa, zwłaszcza przeciwko zarządzonym przez prezydenta Redforda (tak tego Redforda) reparacjom dla czarnoskórych mieszkańców kraju, zwłaszcza tych kórzy przeżyli masakrę jaka miała miejsce w 1921 roku w Tulsie (wiecie to jest jednak niesamowite, że choć jest to wydarzenie naprawdę porażające w swojej skali, to musiałam sprawdzić w Internecie czy wydarzyło się naprawdę. Serio człowiek zna tylko wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o rasistowskie ataki w historii Stanów). Istniejemy więc w świecie, w którym wydarzyło się coś co dziś stanowi element dyskusji w Ameryce gdzie politycy i działacze społeczni coraz częściej podnoszą kwestie możliwego zadośćuczynienia dla czarnoskórych mieszkańców za działania państwa wymierzone w ich społeczności.
Jednocześnie – ponieważ wciąż jest to historia mocno czerpiąca z wyobraźni Moora (sam twórca serialu Damon Lindelof nazywa swój serial bardziej remixem niż kontynuacją), znajdziemy tu nie tylko zamaskowanych Strażników (którzy są postaciami co najmniej niepokojącym) ale także jest to rzeczywistość gdzie Dr. Manhattan siedzi na Marsie (co można obserwować w telewizji), a bohater, którego imię nie pada ale doskonale wiemy kto to jest, mieszka w pięknym zamku gdzie obsługuje go zaskakująco niedomyślna służba. Do tego co pewien czas w różnych częściach świata nagle spada deszcz kałamarnic. Dlaczego? Cóż odpowiedzi jest wiele, choć znajdą się i tacy którzy będą absolutnie pewni, że to rządowy spisek. Bo to też taka historia, która doskonale wykorzystuje to co tak dobrze rozumiał Moore – to znaczy, że w świecie to co prawdziwe, spiskowe i para naturalne miesza się w ludzkich mózgach i narracjach. Dlatego to jest takie ciekawe, zwłaszcza w świecie przeżartym przez teorie spiskowe.
Do tego twórcy serialu bawią się elementami serialu, w serialu, czy sztuki w serialu. Obejrzenie pierwszego odcinka staje się dużo ciekawsze i nabiera dodatkowej głębi jeśli obejrzeliśmy wcześniej Oklahomę i widzimy wszystkie nawiązania do tego musicalu. Z kolei w drugim odcinku bohaterowie serialu oglądają serial, który jest retro wersją Strażników (co jest wyraźnym przetworzeniem komiksu w komiksie który znamy z papierowej wersji „Strażników”). Co więcej – ostrzeżenie dla widzów przed tym serialem jest jednym z najlepszych elementów całego odcinka. To granie poziomami narracji – odwoływanie się do rzeczy znanych nam spoza świata przedstawionego, wprowadzanie meta narracji, mruganie okiem do wielbicieli komiksu, którzy rozpoznają cytaty i kadry – to wszystko sprawia, że niesamowicie ciesze się, że pomiędzy odcinkami jest tydzień przerwy – mam wrażenie, że oglądając to wszystko na raz nie moglibyśmy tak dobrze bawić wyłapujac wszystkie motywy i nawiązania. Inna sprawa – że każdy odcinek jest tak przyjemnie dziwny, że człowiek z chęcią zanurza się w ten świat wielkiego „WTF” raz na tydzień – w większej dawce mogłoby to być męczące.
Naszą bohaterką, przynajmniej na razie, Angela Abar – policjantka, która mieszka w Tulsie (stąd takie znaczenie miejscowej masakry) i która sama przeżyła atak na policjantów zorganizowany przez terrorystyczną organizację „Siódma Konnica” która korzysta z masek i własnej interpretacji tekstów Rorschacha. Angela jest także znana jako „Sister Night” i przyjaźni się z Juddem Crawfordem – szefem miejscowej policji, który tak jak ona pozostał w szeregach policyjnych po masakrze sprzed kilku lat. Angelę gra Regina King i zapewniam was że to jest jedna z najlepszych ról w telewizji jaką widziałam od dawna, King gra bohaterkę z krwi i kości, którą człowiek chce lepiej poznać od pierwszych scen w których pojawia się na ekranie. Doskonały jest także Don Johnson w roli szefa policji, który z jednej strony ma w sobie coś opiekuńczego, niemal ojcowskiego, z drugiej – człowiek cały czas podskórnie czuje że coś tu jest nie tak, ale nie jest w stanie powiedzieć dokładnie co – przynajmniej do pewnego momentu. Zresztą powiem wam szczerze – jak na razie, co prawda jestem dopiero po drugim odcinku – nie znalazłam jeszcze w tym serialu ani jednej słabej roli, czy aktorskiego momentu przy którym pomyślałabym sobie – „coś mi tu nie gra”. Natomiast moje serce na pewno skradł Louis Gossett Jr. grający bardzo starszego pana na wózku. To kim jest odkrywamy fragmentarycznie w całym serialu ale muszę wam powiedzieć, że to doskonała rola.
Jak na razie serialowi Strażnicy doskonale remixują to co uczyniło komiksowych Strażników tak ważnym elementem współczesnej kultury. Korzystanie z różnych planów czasowych, tekstów, dokumentów, korzystanie z meta narracji. Jednocześnie – podobnie jak w komiksie Moora, twórcy odwołują się do współczesnych napięć, lęków i drążących społeczeństwo niepokojów, mając wciąż zegarek ustawiony na za pięć dwunasta, czując że to wszystko co się w ludziach gotuje wybuchnie. Ów alternatywny świat staje się przestrzenią do rozegrania nie tyle alternatywnej rzeczywistości, co rzeczywistości głęboko w nas skrywanej, takiej która bulgocze pod powierzchnią historii i społeczeństw. Zrobienie dziś Strażników skupionych wyłącznie na poczuciu zagrożenia atomowego czy Zimnej Wojnie, byłoby nie zrozumieniem tego, że Strażnicy muszą uderzać w to co miękkie, i to co kryje się z tył naszej głowy.
Przyznam szczerze, że początkowo byłam nieco z dystansem nastawiona do serialowych Strażników. Obawiałam się że podzielą los komiksowej kontynuacji/prequela, który pokazał, że nie jest łatwo wyczuć co tak naprawdę czyni Strażników, Strażnikami. Na całe szczęście – tym razem się udało i to całkowicie bez poczucia, że ktoś odcina jakiekolwiek kupony od oryginału. Chyba właśnie zadziałał tu pomysł bardziej z remixem wątków niż z prostą kontynuacją. A może po prostu nauczono się, że do rzeczy takich jak Strażnicy trzeba podchodzić z dobrym pomysłem i naprawdę dobrym i twórczym showrunnerem, który ma sam coś do powiedzenia a nie musi się tylko opierać na błyskotliwości materiału wyjściowego. W każdym razie niezależnie od tego ile wiecie o Strażnikach – oglądanie serialu to prawdziwa gratka i przyjemność jakiej nie czułam od dawna, oglądając serial, którego nie wyprodukowało BBC (ani inni Anglicy). W każdym razie – patrząc na Strażników myślę sobie, że HBO niepotrzebnie szuka „następcy Gry o Tron” niech po prostu robią dobre seriale w różnych gatunkach i ludzie przybędą je oglądać. Tak więc, jeśli macie trochę wolnego czasu to koniecznie – nadrobić dwa pierwsze odcinki i czekać w napięciu na kolejne, których już teraz czuję, będzie za mało.
Ps: A w ogóle Blizzard zapowiedział Diablo IV i mam dziwne wrażenie, że za dwa lata zostanę wdową od Blizzarda. Zamiast męża będę miała tył jego głowy przy komputerze. Cóż wiedziałam że ten dzień kiedyś nadejdzie.