Kiedy aktorzy i celebryci angażują się w działania społeczne, zwykle większości z nas zapala się czerwona lampka. Czy na pewno ich zaangażowanie nie ma wydźwięku marketingowego, czy szczerze wierzą w to co robią, czy ich zaangażowanie szkodzi, czy pomaga sprawie, czy aby na pewno wiedzą co robią. Pytania się mnożą, a Jane Fonda spędziła większość październikowych piątków w areszcie, za bezprawne protesty w Waszyngtonie.
Jane Fonda oświadczyła niedawno publicznie, że nie tylko będzie protestować co piątek ale też ma zamiar co piątek trafiać do aresztu. Ja na razie udało się jej to cztery razy na sześć co i tak stanowi imponujący wynik jak na panią po osiemdziesiątce. Przy czym aktorka nie jest aresztowana sama, razem z nią w jednorazowe kajdanki zostaje „zakutych” wielu działaczy, organizatorów czy kolegów aktorów. Fonda na zdjęciach wygląda niemal zawsze tak samo, pewna siebie, nawet uśmiechnięta w charakterystycznym czerwonym płaszczu, o którym mówi publicznie, że to ostatnie ubranie jakie sobie kupiła. Co więcej aktorka przeniosła się do Waszyngtonu by być bliżej centrum protestów mających zwrócić uwagę władz na zmiany klimatyczne i na konieczność podjęcia zdecydowanych działań.
Z jednej strony – działania Fondy to przejaw przywileju w najczystszym działaniu. Aktorka doskonale wie, że nie musi się bać policyjnych pałek, ani złego traktowania, nie musi się też za bardzo przejmować finansowymi konsekwencjami jakie mogłyby się wiązać z aresztowaniami. Fondę stać na to by być aresztowaną co tydzień. Nie przeszkodzi to jej karierze, nie poskutkuje uratą pracy, nie wpłynie na codzienność. Jej aresztowanie nie będzie stresującym wydarzeniem, lecz co najwyżej spektaklem – z czego aktorka dobrze sobie zdaje sprawę – wystarczy przypomnieć tydzień, w którym w czasie aresztowania odbierała nagrodę, którą przyznał jej amerykański wydział BAFTA. Tego typu show to doskonały przykład, że same aresztowanie ma dla Fondy znaczenie głównie w takim kontekście, że zwraca uwagę na wydarzenia w Waszyngtonie. Wydarzenia, które w każdym innym przypadku umknęłyby międzynarodowej uwadze.
Tu właśnie pojawia się drugi wymiar zaangażowania aktorów czy celebrytów w sprawę. Niezależnie od tego co deklarujemy – uwagę mediów częściej przyciągają znane nazwiska ze świata rozrywki niż nazwiska zaangażowanych aktywistów. Fakt, że w ogóle mieliśmy szansę przeczytać o protestach w Waszyngtonie wynika z prostego zainteresowania mediów osobą Jane Fondy. Inaczej zapewniam was, że o tym, stosunkowo niewielkim proteście niewiele osób by się dowiedziało. A na pewno nie informacja nie trafiłaby do Polski. Oczywiście, można dyskutować nad tym ile osób zainteresuje się bardziej inicjatywą „Fire Drill Fridays” – czyli serią protestów klimatycznych w Waszyngtonie (zainspirowanych słowami i działaniami Grety Thunberg), wciąż jednak – nawet niewielki procent zainteresowanych to więcej niż gdyby Fonda nie przyłączyła się do protestów i nie zrobiła ze swoich aresztowań spektaklu obserwowanego przez cały świat.
Aktywizm Jane Fondy chyba nie powinien nikogo dziwić. Wręcz przeciwnie – wydaje się to najbardziej naturalna rzecz, dla tej aktorki i aktywistki, która właściwie przez całe swoje życie brała udział w inicjatywach – dotyczących szerokiego spektrum problemów – od równouprawnienia kobiet i feminizmu, przez kwestie obrony praw rdzennych mieszkańców Stanów, po opozycję wobec wojny w Wietnamie. Zresztą ta ostatnia sprawa wiązała się z największymi kontrowersjami, bo wciąż – w tak skomplikowanych kwestiach jak konflikty wojenne łatwo zrobić błąd. Jednocześnie jednak, warto zaznaczyć, że aktywizm Fondy (widoczny także w jej filmografii) nie dodawał jej popularności – wręcz przeciwnie w pewnym momencie stał na drodze jej kariery, bo jednak po aresztowaniach, wystąpieniach publicznych i niewłaściwej postawie wobec wojny w Wietnamie, jej kariera filmowa bardzo przystopowała. Jednocześnie, co ciekawe, jej kariera jako autorki nagrań z ćwiczeniami z aerobikiem, była jednym z głównych źródeł finansowania, kilku bardzo lewicujących organizacji społecznych.
Oczywiście Jane Fonda, jako córka jednego z najpopularniejszych aktorów w dawnym Hollywood, a przez lata żona, niesłychanie zamożnego potentata medialnego, należy do grupy tak uprzywilejowanej jak tylko się da. Można wręcz dyskutować o tym czy da się taki równościowy aktywizm połączyć z przywilejem i niewątpliwym majątkiem. Wszystko w Fondzie przypomina, że jej historia życiowa różni się od tego co większość z nas ma w biografii. Nawet jej wygląd, efekt ćwiczeń, diety, doskonałego makijażu i chirurgii plastycznej przypomina, że jednak w świecie wielkich pieniędzy osiemdziesiątka wygląda nieco inaczej. Tu właściwie można byłoby cynicznie stwierdzić, że być może nie ma żadnego szczerego zaangażowania, może walka o klimat stała się po prostu rozrywką, którą zamożni tego świata zaczynają zajmować się w wolnym czasie, pomiędzy kręceniem kolejnych filmów i seriali, za które płaci się im więcej niż większość z nas zobaczy przez rok.
Ale ja nie będę cyniczna, z prostego powodu, tak się złożyło, że przez ostatnie kilka miesięcy sporo czytałam o życiu i działalności Fondy. Wychodził z tego bardzo, bardzo smutny obraz kobiety, która przez większość swojego życia wciąż próbowała komuś coś udowodnić, i której nie traktowano nigdy szczególnie poważnie. Czytając o jej dzieciństwie i młodości, miałam wrażenie, że jej przeżycia – od samobójstwa matki, przez oddalenie od ojca, oraz wspomnienia wykorzystywania przez kolejnych, lepiej postawionych i starszych od niej mężczyzn, mogłyby się złożyć w przerażająco smutną kronikę bezradności. Bezradności narzuconej przez świat, który wpycha kobiety, zwłaszcza bardzo piękne kobiety, w określone ramy i oczekuje że będą w nich tkwić. Tymczasem gdzieś, w którymś momencie – powoli Fonda zaczęła robić dokładnie to czego od niej nie wymagano, co nie pasowało do jej wizerunku, co może nie zawsze było mądrym posunięciem ale była w tym – niewątpliwa szczerość intencji. Łatwo odmówić słanym osobom własnych poglądów, warto wrzucić ich do worka „ambasadorów dobrej woli posiadania woli” ale akurat w przypadku Fondy odnoszę wrażenie, że walka o innych jest też dla niej walką o siebie. Ostatecznie jej ostatni renesans kariery wynika przede wszystkim z decyzji o tym by jednak się rozwieść i powrócić do porzuconego na lata grania. Jej ostatnia rola w serialu „Grace and Frankie” – kobiety która nagle porzucona przez męża, znajduje w życiu więcej radości niż mogłaby przypuszczać ze względu na metrykę, dobrze koresponduje z tym co w życiu Fondy wydarzyło się naprawdę. Jakiś koniec okazał się tu jakimś początkiem.
O zaangażowaniu Fondy w protesty klimatyczne można wiele mówić. Jak podejrzewam, dla wielu jej kolejne aresztowania będą tylko ciekawą plotką, dla innych dowodem na to, że obecność aktorki na schodach Kapitolu, bardziej odwraca uwagę od haseł protestów, niż przypomina, że mówimy o globalnym problemie. Dla mnie jednak przede wszystkim to co robi Fonda, jest spójne z tym co robiła od lat. Dowodem, że jeśli wybierze się drogę aktywizmu, to wiek czasem nie ma większego znaczenia, wręcz przeciwnie – słuchając wypowiedzi aktorki mam wrażenie, że jest w niej świadomość jak niewiele jest czasu i jak wiele jest do zrobienia. Wbrew temu co się wydaje być może klimatyczne protesty najlepiej wychodzą gdy łączymy młodych i starych. Młodzi angażują się bo mają do stracenia wszystko, starsi, bo już nic nie mają do stracenia. Postawa Jane Fondy to też dla mnie powoli (mimo, że życzę jej spokojnie setnych urodzin) ładny epilog długiej historii jej niedoceniania i wpychania w wąskie ramy. Wiele, wiele lat temu była czerwoną Jane, która bezmyślnie angażowała się przeciwko wojnie w Wietnamie, zamiast być porządną patriotką. Dziś jest Jane w czerwonym płaszczu, która protestuje przeciwko władzom, które zbyt wolno reagują na zmiany klimatu. Ostatecznie jednak jest sobą. Aktywistką i aktorką. I nie ukrywam, dla mnie jest w tej determinacji coś wartego podziwiania. Przez lata kobiety kupowały nagrania z jej aerobikiem by wyglądać jak Jane Fonda Może czas pójść na jakąś demonstrację i być jak Jane Fonda.