Jak co roku z okazji świąt wyobrażam sobie, że w jakiejś alternatywnej rzeczywistości przychodzi mi zostać kaznodzieją jakiejś niewielkiej wspólnoty, który przez cały rok głęboko olewa kazania, ale raz do roku przychodzi mu powiedzieć coś na święta. Jak wielokrotnie pisałam – odbijam sobie tym fakt, że całe moje dzieciństwo słuchałam w Boże Narodzenie jednego kazania, które było co roku poddawane przez lokalnego proboszcza recyklingowi A tak raz w roku mogę sama zajrzeć we wspomnianą teraz historię narodzin Jezusa i szukać tam własnych przesłań i puent.
Jedną z elementów historii który zawsze mnie zastanawiał jest fakt, że Maryja i Józef po przybyciu do Betlejem nie mają się, gdzie zatrzymać. A przecież, każdy musiał się udać do miejsca swojego urodzenia. To znaczy, że Józef i jego rodzina pochodzili z Betlejem. Ale nie było najwyraźniej możliwości zatrzymania się urodziny. To zawsze mnie intrygowało – czyżby Józef pozostawał w złych kontaktach z rodziną, czy to właśnie dlatego, znalazł się w Nazarecie, miejscu od Betlejem jak na starożytne miary – dość oddalonym. Czy nikt inny z jego własnej rodziny nie przybył wtedy do Betlejem, tak by chociażby mógł wspomóc młode małżeństwo? A może jednak tam była jakaś rodzina. Rodzina, do której drzwi Józef nie chciał zapukać. Może doszły do niego słuchy, że bliższym i dalszym krewnym wcale nie podoba się związek z Maryją, która nie dość, że jest młodsza to jakoś tak szybko po ślubie okazała się brzemienna. A może w tym rodzie dawidowym były jeszcze jakieś większe zaszłości, jacyś pokłóceni krewni, nieprzyjemni kuzyni i sprawy spadkowego których nie rozwiązano pomyślnie i teraz wszyscy patrzą na siebie ze skwaszoną miną.
Pewne jest to, że Józef nie puka do żadnych rodzinnych drzwi. Jego rodzinę stanowią ludzie, którzy w jego życiu pojawili się stosunkowo niedawno. Żona, która zapewnia, że jej ciąża jest wynikiem zwiastowania, później pojawia się syn, który niby jest jego, ale kto wie – może rzeczywiście to nowy Mesjasz i syn Boży, oddany tylko na wychowanie. Potem jeszcze w tą dziwną noc pojawiają się pasterze, właściwie nie znani, jacyś obcy ludzie, ale obcy ludzie z otwartym sercem i chęcią do pomocy i świętowania. Józef, który potem został patronem rodziny, jest więc patronem wcale nie rodziny idealnej, zwykłej i przeciętnej. Jest patronem rodziny wybranej, patronem rodziny, która często łamie zasady i przeciwstawia się tradycji. Jego własna rodzina – oparta jest przecież nie na założeniu, że krew łączy ludzi, ale na założeniu, że rodzinę stanowią ci z którymi chcesz być. Syn, nawet jeśli nie twój, ale przecież pragniesz go wychować, żona, nawet jeśli ukrywająca przed tobą prawdę – to kochana. Józef wybiera w swoim życiu to czego pragnie i dostaje nagrodę – rodzinę, której mógłby nie mieć, gdyby oddalił Maryję, gdyby uważał, że o rodzinie decyduje tylko pokrewieństwo.
Współcześnie sporo myślę o Józefie jako o postaci biblijnej która doskonale pokazuje, jak się odnaleźć w życiu. Że nie wszystkie decyzje dotyczące tego jak żyjemy spodobają się wszystkim. Że na pewno będzie ktoś kto zatrzaśnie nam drzwi, nie znajdzie dla nas miejsca przy stole, czy może za plecami będzie nas obgadywać. Ale ostatecznie – rozważając w sercu postępowanie, ważniejsze od tego „bo taka jest tradycja”, „Bo wszyscy tak robią”, „Bo tak wypada”, „bo nie wyróżnię się z tłumu”, jest odpowiedź na pytanie „co uczyni mnie szczęśliwym”, „co pozwoli zachować mi się porządnie”, „Co sprawi, że nie będę żałować swoich wyborów”. Józef postąpił zupełnie wbrew temu co właściwie wydawać by się mogło powinien zrobić. Nie oddalił Marii, wychował Jezusa jak swojego syna (robiąc to co robią ojcowie, przekazując swój zawód nawet jeśli nie są pewni czy dzieci pójdą w ich ślady), zapisał się na kartach historii jako jedna z pierwszych osób, które musiały – jeszcze nie pewne jutra, pełnym sercem zawierzyć, że Bóg jednak spełnia swoje obietnice i dane słowo, staje się rzeczywistością. Józef wybrał postępowanie na przekór temu co spodobałoby się ludziom i dostał w zamian to czego wszyscy pragną – bliskość, miłość i rodzinę – dokładnie taką jaką sobie wybrał.
Kiedy myślę o tym Józefie, w żłobku który patrzy na swojego/ nie swojego syna, myślę o tym jak bardzo opłaca się być czasem kimś, komu część rodziny zatrzaśnie drzwi przed nosem, kimś kto nie chce jechać na Boże Narodzenie do domu. Myślę, też o tym, że rodziną stają się dla nas ci których jesteśmy w stanie obdarzyć uczuciem, którzy są dla nas ważni, których obecność rozświetla nam najciemniejszą noc w roku. Jeśli więc jesteście właśnie zagubieni w zimową noc, nie wiedząc czy otworzą się przed wami drzwi, do których zapukacie, to pamiętajcie – w Boże Narodzenie świętujemy starą prawdę, że rodzina z wyboru nie jest gorsza niż ta zrodzona z krwi, a miłość nie zatrzymuje się tam, gdzie na drodze staje obyczaj. Prawdziwą miłością można obdarzyć każdego, kto będzie z nami w trudnej chwili. I wtedy choć wszystkie drzwi do gospód będą zamknięte, to te najważniejsze drzwi, będą otwarte.
Wszystkiego najlepszego z okazji świąt, niezależnie od tego z kim je spędzacie.