Był maj, było ciepło, byłyśmy w Krakowie. Serialcon trwał w najlepsze, wszyscy mieli głowy pełne opowieści w odcinkach. Ja i Marta Dziok-Kaczyńska (znana też w sieci jako Riennahera) mieszkałyśmy razem w jednym apartamencie i miałyśmy dużo czasu na rozmowy. A także na wnioski, dotyczące tego co w życiu naprawdę ważne. Czyli seriali, postaci historycznych i męskich łydek w pończoszkach. I gdzieś tak wtedy narodziła się bardzo ważna i wciąż żyjąca wizja, że nie potrzeba nam do życia dużo więcej ponad serial o Kościuszce.
Większość osób kończących edukację ma jakieś mgliste wspomnienie, że Kościuszko był postacią ważną, ale jak wszyscy w Polsce przeprowadził jakieś nieudane powstanie a potem znikną z kart podręczników równie szybko co się na nich pojawił. Jasne jakaś tam postać z naszego narodowego panteonu, ale żeby się nad nią dłużej pochylać – nie ma żadnego powodu. No chyba, że się chodzi do liceum im. Kościuszki (jest takie jedno w każdym niemal mieście) to wtedy na widok portretu Naczelnika ma się odruch niemalże wymiotny.
Tymczasem Kościuszko to absolutnie cudowna postać – zwłaszcza dla współczesnego widza. Niemalże – zawodowy rewolucjonista, wsławił się najpierw udziałem w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, potem jak może się wam obiło o uszy, brał udział w powstaniu w Polsce. No ale tak, takich ludzi co się wszędzie będą o wolność bili to w historii było kilkoro. Ale Kościuszko ma właściwie w swojej biografii niemalże „bingo wolności”. Grzebiąc w jego biografii znajdziemy historie, które wręcz proszą się o ekranizację. Jak kwestia jego słynnego testamentu (którego wykonawcą miał być jego przyjaciel Thomas Jefferson) w którym swój zaległy żołd przeznacza na wykupienie jak największej ilość niewolników a resztę przeznacza na ich utrzymanie i wykształcenie. Ale nie chodzi jedynie o postawę wobec niewolnictwa. Sam Kościuszko był przeciwny pańszczyźnie, pod koniec życia marzyła mu się bezpłatna edukacja dla mężczyzn i kobiet. W swoim życiu wyciągał rękę do grup o których często nie pamiętano. Są wspomnienia jego spotkania z wodzem rdzennych mieszkańców ameryki, w Polsce szukając wsparcia wśród ludności Żydowskiej przemawiał w Synagodze. Mamy też w końcu jego odezwę do kobiet – grupy, którą w przypadku odezw często pomijano.
Ale nie tylko to czyni z Kościuszki postać idealną do serialu. O jego życiu uczuciowym nie wiadomo bardzo wiele. Dowiadujemy się z różnych miejsc, o jego zawodach miłosnych, kobietach które kochał a których nie mógł poślubić. Jest w jego biografii nawet scena niemal jak jeden do jednego z melodramatu, gdy po latach na przyjęciu spotyka się ze swoją dawną ukochaną. Poza tym jednak sporo tu miejsca na spekulacje, domysły i dramatyczne zwroty akcji bo prawda jest taka, że mimo popularności jaką się cieszył wśród kobiet (zwłaszcza w Stanach) żadnej żony nigdy nie miał. O ile więcej jest tu miejsca na serialową dramaturgię niż gdyby nasz Naczelnik statecznie się ożenił i dochował gromadki dziatek. Choć pragnę zauważyć, że zdaniem Marty, gdyby Jeffersona i Kościuszkę łączyło coś więcej niż przyjaźń byłoby to dokładnie to granie z faktami historycznymi, które zdecydowanie wzbogaciłoby nasz serial (i dodało kolejną grupę wiernych widzów).
Mamy wiec bohatera niemal doskonałego, oświeconego, wykształconego, zdolnego i jeśli ufać portretom – całkiem miłego dla oka (och ten nos zadarty). Do tego to bohater jakby trochę nasz, bo myślący o wielu sprawach na przekór swoim czasom, spoglądający poza przyjęty porządek – nie tyle powstaniec, co zwolennik zmiany panującego ładu. Z drugiej strony mamy po prostu kawał doskonałej historii – polski szlachcic, wykształcony w Szkole Rycerskiej, studiujący w Paryżu, zaplątany w międzynarodową zbieraninę, która walczyła o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Skoro Aleksander Hamilton mógł stać się nagle bohaterem współczesności to, dlaczego nie Kościuszko? Kto by nie chciał choć przez chwilę posłuchać, jak rozmawia z Jeffersonem czy popatrzeć, jak projektuje fortyfikacje dla West Point.
I tyle by w biografii Kościuszki absolutnie wystarczyło – z nadmiarem, ale przecież to tylko fragment biografii! Przecież jest jeszcze powstanie Kościuszkowskie, z tymi jego wszystkimi dramatycznymi momentami, które wbija się nam do głowy na lekcjach historii. Jak by się to wspaniale oglądało. Ludzie pielgrzymują obejrzeć Panoramę Racławicką, a wyobrażacie sobie współczesny odcinek serialu poświęcony całkowicie bitwie pod Racławicami? Przecież to jest doskonały temat filmowy (już w 1938 roku to wiedzieli, kiedy kręcono Kościuszkę pod Racławicami). A jednocześnie wyobrażacie sobie co byśmy czuli kilka odcinków dalej, kiedy Kościuszko dostaje się do niewoli pod Maciejowicami? Jaka to byłaby huśtawka emocji, jak bardzo by nas to bolało i jakie to jednocześnie byłoby dramaturgicznie wspaniałe. I do tego wszyscy w strojach z epoki (Marta nie pozwala mi zapomnieć, że historia historią ale najważniejsze są pończoszki). A to tylko dwa fragmenty bo tej biografii którą można obdarować nie jedną postać historyczną jest jeszcze więcej.
Osobiście uważam, że najlepiej dla serialu byłoby go opowiadać w sposób niekoniecznie chronologiczny. Jeszcze nie zdecydowałam do końca czy nie należałoby zacząć od starego Kościuszki na emigracji, który pisze do Jeffersona swojego przyjaciela, prezydenta Stanów Zjednoczonych i tu cofamy się do czasów, kiedy nie było ani Stanów Zjednoczonych ani prezydentów tychże. A może lepiej zacząć byłoby od samego powstania (więcej scen batalistycznych) i tam tego rozdartego i odnoszącego sukcesy i klęski Kościuszkę pokazać jako człowieka już doświadczonego tym co wydarzyło się w Stanach. Pomysłów jest mnóstwo. Jestem też przekonana, że odpowiednio długa dyskusja ze stroną amerykańską zapewniłaby nam odpowiednie finansowanie, bo ostatecznie to też kawałek ich historii.
Kto by w tym zagrał? Na moje oko wszyscy. Do obsadzenia mamy więcej postaci historycznych niż mógłby sobie zamarzyć scenarzysta Korony Królów. Jeśli ktoś w tym kraju para się graniem w filmach to u nas rolę dostanie. Więcej – możemy spokojnie założyć, że jakąś rolę dostaną też aktorzy zagraniczni – ostatecznie część amerykańska powinna rozgrywać się po angielsku. W ogóle obsada powinna być jak najbardziej międzynawowa. Co do samego Kościuszki to ja tu widzę krajowe poszukiwania aktora odpowiedniego do zagrania tak ważnej postaci. Nos nie gra roli, bo się mu dorobi makijażem albo cyfrowo. Więcej moim zdaniem poszukiwania powinny obejmować młodego Kościuszkę, Kościuszkę w wieku właściwym i Kościuszkę starszego. To zawsze jest dobre ubezpieczenie na wypadek, gdyby jakiś aktor okazał się marny – mamy jeszcze dwóch w obwodzie. Choć gdybyście naprawdę chcieli wiedzieć kto moim zdaniem powinien grać Kościuszkę to Aidan Turner ma moim zdaniem odpowiednie loczki i wiemy, że dobrze mu w strojach z epoki. W scenach po polsku zawsze możemy zdać się na dubbing. A i to jednak będzie serial polski więc mamy rolę dla Karolaka – będzie grał adiutanta który do Kościuszki będzie mówił zawsze nieco bełkotliwym tonem „Panie Naczelniku, Panie Naczelniku” (ja to już słyszę w mojej głowie).
Oczywiście to nie mógłby być serial skromny. Ja to widzę na sześć sezonów. Tak po pięć – sześć odcinków każdy (kręcimy raczej w stylu brytyjskim niż amerykańskim). Z rozmachem. Jak mamy kręcić bitwę pod Racławicami, to tak, żeby na tym ekranie było tyle koni, armat i żołnierzy, ile trzeba. To oczywiście oznacza koszty. Ale pomyślmy – na produkcje patriotyczne coraz łatwiej dostać dofinansowanie, a nawet gdybyśmy nie chcieli sięgać do państwowej kiesy to pozostaje nam jeszcze całe mnóstwo platform streamingowych (Ja i Marta uważamy, że jeśli Netflix do nas zadzwoni to przyjmiemy ich ofertę) i telewizji kablowych. Przy odpowiednim zaangażowaniu nasz serial o Kościuszce (tytuł roboczy „Pan Tadeusz” tytuł międzynarodowy „Syn wolności”) można sprzedać właściwie wszędzie na świecie – postać niesamowita, znana, amerykanie obejrzą, Polacy obejrzą, Francuzi niech obejrzą, Rosjanie może bez entuzjazmu, ale z zaciekawieniem no i nawet Australijczycy obejrzą, żeby przekonać się, że nazwa Góry Kościuszki to nie jest jakieś stare aborygeńskie nazewnictwo.
Jeśli chodzi o działania promocyjne to pierwszy pokaz może się odbyć na kopcu Kościuszki i w ogóle nie trzeba się bardzo męczyć, bo jak już ustaliliśmy – bohater reklamuje się sam w każdym mieście mając co najmniej jedną szkołę, ulicę czy pamiątkową tablicę. Do tego właściwie nie ma grupy, która byłaby tym nie zainteresowana. Bo tak – patrioci obejrzą z obowiązku, dystansujący się od przeszłości by zobaczyć jednostkę nowoczesną, wielbicieli łydek w pończochach ze względu na modę, wielbiciele Hamiltona w nadziei, że mignie w tle, szkoły z obowiązku, studenci historii dla beki. To już w sumie prawie nikt nie zostanie obojętny. A jak dorzucimy jeszcze kilka naprawdę dobrych scen batalistycznych to już naprawdę będziemy o krok od stworzenia najlepszego polskiego towaru eksportowego od czasu muzyki Chopina.
Moim zdaniem ten pomysł nie ma wad. Serio Kościuszko jest bohaterem idealnym. Jak dorzucimy do tego popularność Hamiltona, która sprawiała, że nie ma ostatnio bardziej „sexy” wydarzenia historycznego niż wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych to już w ogóle bingo. Do tego Kościuszko to taki bohater, do którego możemy się wszyscy przyznać – i na prawo, i na lewo, i po środku. Nie można mu odmówić, że był patriotą, nie można mu odmówić, że miał poglądy, pod którymi podpisało by się wielu dzisiejszych zwolenników równości i wolności. Do tego jak każdy dobry polski bohater – zapisał się w historii jako człowiek, który miał w swej biografii równie dużo sukcesów co klęsk. Więc zarówno ci którzy wierzą, że świat bez Polski nie byłby taki sam, jak i ci którym się wydaje, że jesteśmy nieco za bardzo przekonani o własnej wielkości znajdą tu potwierdzenie swoich tez.
Ostatecznym argumentem za tym serialem jest fakt, że Kościuszce się po prostu ta produkcja należy. Niedawno mieliśmy obchody rocznicowe, związane z 200 rocznicą śmierci Kościuszki (w 2017) i powiem wam, że osobiście jestem nimi mocno zawiedziona. Moim zdaniem feta powinna być dużo większa. Ale jednocześnie – współczesność pokazuje, że jedynym sposobem by naprawdę wprowadzić jakąś postać do zbiorowej wyobraźni jest zastosować ścieżkę filmowo/serialową. I to jak pokazuje przykład sukcesu „Hamiltona” naprawdę nie musi być pierwsze nazwisko jakie przychodzi ludziom do głowy (bawi mnie, że jest cała grupa osób dla których Hamilton będzie już na zawsze najważniejszym z ojców założycieli). Tymczasem Kościuszko biedak gnije w szkolnych akademiach i jedynie przemyka się przez podręczniki szkolne, podczas gdy jego serialową podobizną młode dziewczęta (i chłopięta też) powinni sobie tapetować ścian pokoje.
I jasne, że na razie wszystko jest mniej więcej na poziomie fanfiku, gdzie koncentrujemy się głównie na pończoszkach i rozchełstanych koszulach, ale kto wie, może kiedyś marzenie stanie się faktem. Pomyślcie pierwsza scena na rynku w Krakowie, wypełnionym po brzegi. Pomiędzy nogami ściśniętych zebranych na ryku biegnie dziecko, które wyrwało się matce i chce podbiec jak najbliżej pierwszego rzędu, żeby zobaczyć co się dzieje. Kamera idzie za plecami dziecka, tak, że widzimy tylko tłum a potem dobiega tam, gdzie kończy się linia zebranych i widzi z niedalekiej odległości – plecy składającego przysięgę Kościuszki. Kamera powoli (bardzo powoli) przesuwa się po łydkach (w pończoszkach), w górę aż do ciemnych loków, aż w końcu nasz bohater odwraca się profilem i widzimy ten jego poprawny historycznie nos, a potem patrzy prosto w kamerę. Ot taka pierwsza scena, którą czasem widzę w snach. A potem… potem moi drodzy cała historia. Sześć sezonów. I film.
Ps: Ten post nie jest na poważnie choć zupełnie na poważnie pragnęłabym obejrzeć dobrze zrealizowany międzynarodowy serial o Kościuszce z budżetem Gry o Tron. Wiem jednak, że jeśli znajdę złotą rybkę to będę musiała zużyć swoje życzenia na walkę z koronawirusem, pokój na świecie i koniec głodu. Na Kościuszkę już nie zostanie.
Ps2: Wszelkie uwagi dotyczące tego serialu które czyni Riennahera należy uznać za kanoniczne bo bez niej Kościuszko/Pończoszko by w naszych sercach i umysłach się nie pojawił.