Czuję jakbym przeniosła się w czasie. Musze wyciągnąć z szafy mój zakurzony strój fangirl który odłożyłam parę lat temu kiedy gdzieś nieuchronnie acz logicznie wygasły moje wielkie uczucia, do detektywów konsultantów czy Asgardzkich triksterów. Wydawało mi się, że jestem stateczną odbiorczynią kultury, która w sposób spokojny acz nie pozbawiony emocji ogląda filmy i seriale popijając zrobioną przez męża kawę. A potem obejrzałam sezon „Cień i Kość” i przypomniałam sobie to ukłucie w sercu które pojawia się gdy fantastyczny świat przytula cię niczym wieczorny zmrok a może nawet Zmrocz.
Zacznę od wyznania – czytałam książki Leigh Bardugo (namówiona przez Megu z Catus Geekus) ale nie stałam się nigdy członkinią fandomu. Nie dlatego, że książki mi się nie podobały ale dlatego, że wciąż – w większości wpisywały się w sprawnie ale jednak schematycznie pomyślane Young Adult. Lubię książki z tego nurtu i czyta mi się je dobrze, ale jednak stara krowa jestem i nie umiem już zapłonąć tą wielką miłością. Same książki oceniam jako ani dobre ani złe – po prostu są dostarczają przyjemności w czasie lektury ale nie rewolucjonizują ani gatunku ani świata odbiorcy. Znajomość książek jest w przypadku oglądania serialu niekonieczna (miesza on wątki z „Szóstki Wron” i pierwszej książki z trylogii czyli „Cień i Kość”) ale mam wrażenie – że pewne elementy wypadają bez porównania lepiej kiedy książkę się zna. Głównie dlatego, że serial nawet jeśli nie jest od książki lepszy (choć moim zdaniem jest) to jest od niej sprawniejszy w budowaniu świata. Inna sprawa – zastanawiam się czy niektóre wątki nie wydawałyby mi się dużo bardziej irytująco schematyczne gdybym nie wiedziała co będzie dalej.
O ile książka koncentruje się głównie na losach Aliny – młodej dziewczyny, która odkrywa w sobie niesamowite moce, które mogą zmienić losy jej świata, o tyle serial rozszerza historię tak by nieco mniej przypominała klasyczną powieść młodzieżową. Nie da się bowiem ukryć, że punkt wyjścia nie jest tu szczególnie oryginalny. Dorzućmy do tego jeszcze przyjaciela z dzieciństwa, z którym Alina zostaje rozdzielona ale wciąż do niego tęskni, i niesłychanie przystojnego i tajemniczego Zmrocza, od którego zależy los dziewczyny i dostaniemy fabułę która zawsze brzmieć będzie znajomo. Twórcy serialu musieli zdawać sobie sprawę, że sama przedstawiona w pierwszym tomie opowieść jest pod wieloma względami zbyt schematyczna by wypełnić cały sezon (który ma tylko osiem odcinków) a jednocześnie – zdecydowanie za mało buduje świat w którym rozgrywa się akcja. Stąd decyzja by pierwszy sezon serialu łączył wątki dotyczące bezpośrednio samej Aliny jak i grupy młodych przestępców planujących skok życia. W ten sposób wyciąga się nas nieco ze świata młodzieżowego melodramatu i czyni z Aliny jedną z całej galerii ciekawych postaci. Jednocześnie – choć sama historia wciąż zawiera klasyczne tropy powieści młodzieżowej, co dzięki temu połączeniu zdecydowanie bardziej wpisuje się w historie budujące szeroki fantastyczny świat.
Niezależnie od schematyczności materiału wyjściowego, twórcy serialu wyłapali to co w prozie było najciekawsze – czyli konstrukcję świata przestawionego. Otóż Bardugo osadziła opowieść o Alinie, w świecie fantastycznym ale dość mocno inspirowanym carską Rosją. W świecie tym pojawiają się stroje, słowa, wierzenia które przypominają te kojarzące się dość luźno z Rosją czy ogólnie słowiańszczyzną. To oczywiście dla osoby z Europy Wschodniej trochę taka słowiańszczyzna po łebkach (a niekiedy po stereotypach) ale trzeba przyznać – jest to całkiem dobry pomysł na to, by cała opowieść wyglądała i brzmiała nieco inaczej. Ostatecznie zwykle jesteśmy przyzwyczajeni do fantazji osadzonej w realiach mniej lub bardziej anglosaskich. Wybór takich a nie innych realiów wpływa też na kwestię dotyczące polityki. Zwłaszcza gdy za granicami Ravki gdzie rozgrywa się większość akcji rozciągają się kraje, które przywodzą na myśl chociażby Chiny. Innymi słowy – zupełnie inne punkty geograficznych odniesień. O ile w książce trzeba zdać się na opisy o tyle serial doskonale gra tą stylistyką. Od mundurów, po pałace, i przedstawienia świętych – wszystko przypomina nam że to świat zupełnie innych odniesień kulturowych. Najważniejszym jest chyba odniesienie się do kultu świętych – który tu odgrywa kluczową rolę i bardzo zgrywa się z tym światem. Jednocześnie dzięki tym zupełnie innym punktom odniesienia serial ma bardzo jasną – zarysowaną od pierwszego odcinka tożsamość i robi coś co nie udało się wielu filmowym i serialowym produkcjom fantasty – tworzy własny, unikalny świat, który nie potrzebuje mnóstwa odwołań do innych dzieł kultury popularnej.
Jako że mamy do czynienia z ekranizacją literatury Young Adult to są tu elementy nieodłącznie kojarzone z tym . Kwestia budzenia się romantycznych uczuć, zadawania sobie pytania kto w życiu jest ważny a kto jedynie udawał przywiązanie. Oczywiście jest pytanie o miejsce w społeczeństwie, o przeznaczenie i przyszłość. Jest też motyw treningu i dorastania do nowej roli. Serial dość dobrze gra tym pojawiającym się w takiej literaturze od dawna motywem osoby wybranej i wyróżnionej. Literatura młodzieżowa często korzysta z tego tropu, który dobrze zgrywa się z pragnieniami (pojawiającymi się w niejednym młodym sercu) by zostać dostrzeżoną, wyróżnioną ale też – by odkryć samą siebie. Alinie przychodzi to nie bez trudu i też okazuje się że wysoka pozycja ma swoją cenę. Co ciekawe – mimo, że serial wpisuje bohaterkę w skomplikowane układy emocjonalne to są one nieco inaczej rozegrane niż w klasycznych narracjach. Można dojść do wniosku, że to ten drugi rzut powieści młodzieżowej gdzie fakt iż on jest piękny i srogi nie koniecznie oznacza, że związek będzie najlepszym wyjściem. Alina jest z tych pokoleń dziewczyn które zadałyby sobie pytanie czy na pewno chcą się wiązać z wampirem. Choć pojawia się wątek romantycznego trójkąta to jego boki są zdecydowanie ciekawsze, a rozwiązanie – nieco mniej oczywiste niż mogłoby się wydawać.
Jednocześnie – te klasyczne wątki nie tylko zostają nieco przepisane ale przede wszystkim – jak pisałam wcześniej – uzupełnione przez opowieść o grupie, która szykuje skok życia. Tu jesteśmy już bliżej klasycznego wątku z „heist movie”, gdzie postaci charakteryzują się głównie swoimi rolami w przygotowanym skoku. Przynajmniej do czasu bo z odcinka na odcinek relacje się komplikują a sami bohaterowie pokazują widzowi swoje nowe oblicza. Co jest dobre w tym wątku to nie tylko fakt, że rozszerza on świat przedstawiony (bohaterka jest przez większość czasu właściwie więziona w pałacu) ale też – dostarcza nam jakiegoś kontrapunktu do bardzo stereotypowej historii. Dzięki temu serial zbliża się nieco konstrukcją do „Gry o Tron” gdzie nie mamy jednoznacznie wskazanej postaci pierwszoplanowej tylko oglądamy przeplatające się wątki, które w poszczególnych odcinkach zajmują więcej lub mniej czasu. To doskonałe wyjście przy fabułach z wątkami fantasy gdzie widza bardzo interesuje oglądanie różnych miejsc, różnych osób i poznawanie wielu perspektyw. No i nie da się ukryć, że jest to wątek dużo lżejszy co pozwala na wprowadzenie do serialu tak koniecznego poczucia humoru.
Nie da się jednak ukryć, że serial nie działałby tak dobrze gdyby nie obsada. A ta została dobrana niemal perfekcyjnie. Od razu wyznaję, że piszę niemal ponieważ aktor który gra Mala ( Archie Renaux) zupełnie nie pasuje do mojej wizji tego bohatera (może pasować jak się nie czytało książki) i przynajmniej moim zdaniem znacznie odstaje charyzmą od reszty obsady. Grająca główną rolę Aliny – Jessie Mei Li robi rzecz nie łatwą – daje charakter bohaterce, która w książce nie miała go za wiele. Choć aktorka wygląda inaczej niż wynikało by z książkowego opisu, to jej azjatyckie pochodzenie, zostaje wpisane w kreacje postaci – co ponownie – wyszło fabule na dobre. Do tego Mei Li potrafi zagrać Alinę tak, że z jednej strony nie trudno uwierzyć, że jest dającą się porwać uczuciom nastolatką z drugiej – dziewczyną, która swoje przeżyła i to wpływa na podejmowane przez nią decyzję. Bardzo dobrze obsadzone są też Wrony – czyli nasza drobna grupa przestępcza. Freddy Carter doskonale oddaje inteligencję swojego bohatera Kaza Bredekkera – człowieka który ma plany od A do F. Jednak Carter najlepszy jest wtedy kiedy musi pokazać, że za chłodnym spojrzeniem i zaciśniętymi ustami wprawnego kombinatora kryje się młody człowiek, który ma więcej uczuć i słabości niż chciałby przyznać. Fantastycznie sprawdza się Amits Suman jako Inej – aktorce doskonale wychodzi pokazanie wiary jej bohaterki – coś co powinna odrzucić a co wpływa na jej emocjonalne zaangażowanie w całą sprawę. Z całej tej trójki najwięcej uśmiechów na twarzy wywołuje Jasper (grany przez Kita Younga) – wprawny strzelec, który nie jest w stanie zachowywać się poważnie i może zaryzykować powodzenie całej wyprawy, bo jakiś chłopak się do niego ładnie uśmiechnął. Z drugiej strony – kiedy trzeba to przytuli kozę i wykaże się niespodziewaną odwagą – to dokładnie ten typ bohatera którego się uwielbia.
Dobra mogę już zdjąć poważny kapelusz serialowej krytyczki i założyć wianek fanki, bo czas powiedzieć, dlaczego ten serial tak dobrze działa. A działa, bo w całej tej sympatycznej młodzieżowej zbieraninie udało się umieścić postać wyjętą wręcz z fanowskich snów. Ben Barnes, gra bowiem Zmrocza – tajemniczego generała przewodzącego wszystkim, którzy obdarzeni są w Ravce magicznymi zdolnościami. Jest tajemniczy, potężny i bardzo, bardzo przystojny, ma garderobę, którą zrobił ktoś specjalizujący się w poruszaniu serc niewieścich (a także pozostałych serc czułych na powiewające peleryny i postawione na sztorc kołnierzyki) i oczywiście jak można się spodziewać od pierwszego spojrzenia ciemnych oczu – jest niesamowicie niebezpieczny. To ten rodzaj bohatera, o którym wszyscy w świecie przedstawionym wiedzą, że jest właściwie nietykalny.
Zmrocz to dokładnie ta postać, która powoduje, fantomowe westchnienia, spory, kłótnie i oskarżanie się wzajemnie o nie zrozumienie książki. Ostatecznie wpasowuje się w ten schemat niedostępnego, starszego, potężnego mężczyzny, który zwraca uwagę na naszą bohaterkę, która nigdy nie mogła by się tego spodziewać. W serialu udało się tego bohatera nie tylko dość dobrze przenieść z kart książki, ale nawet nieco wyrwać z sideł typowego mrocznego bohatera, którego bohaterka nie powinna obdarzać uczuciami. Spora w tym zaleta Bena Barnesa (zresztą od lat typowanego przez fandom do roli). Nie dość, że urodziwy to człowiek wielce (podbijający serca od czasów „Księcia Kaspiana”) to do tego – doskonale się w tej roli odnajduje. Jest charyzmatyczny, ale też przede wszystkim niejednoznaczny. Widz – nawet znający książkę, będzie się pewnie nie raz zastanawiał – które zachowania bohatera są wystudiowane a które wynikają z jego prawdziwych emocji. To taka postać, która zagrana w nieodpowiednim tonie może być niesłychanie irytująca, gdy jednak – jak to czyni Barnes – znajdzie się do niej jakiś szczery emocjonalny klucz – nagle żal, ilekroć znika nam na dłużej z ekranu. Choć może to moje serce fanki, które pierwszy raz od lat zabiło mocniej (to nie moja wina, jak wynika z kariery aktora – byłam warunkowana od lat).
Akurat zachwycanie się charyzmą i urodą aktora nie jest w przypadku tego serialu wyłącznie przejawem fanowskiego zaślepienia. Chemia między Barnesem a Mei Li jest w serialu oczywista i wyraźna, i sprawia, że doskonale rozumiemy dziewczynę, która nie może mu się oprzeć. Ma to znaczenie bo wątek pożądania, które pojawia się niezależnie i niekiedy w oderwaniu od uczucia jest istotny w budowaniu tej relacji. I to nie tylko w tej pierwszej odsłonie historii. Co nie zmienia faktu, że aby zrozumieć postępowanie bohaterki po prostu musimy widzieć jak na dłoni że ów ciemny tajemniczy facet jej się najzwyczajniej na świecie podoba. I pod tym względem casting sprawdza się doskonale, a decyzja Barnesa by w scenach z Mei Li stać zawsze odrobinę za blisko swojej rozmówczyni jest prostym ale dobrze działającym sposobem by pokazać, że być może niekoniecznie chodzi tu o miłość.
Jasne – nie jest „Kość i Cień” serialem wybitnym – ma swoje wady. Dla bardziej zaangażowanych fanów książki na pewno znajdzie się trochę kontrowersyjnych elementów. Mnie samą najbardziej wkurzył duchowny, który nie miał brody i nie wyglądał zupełnie jak duchowny prawosławny choć aż się o to prosiło. Trzeba też zaakceptować logikę świata – który jest stworzony zgodnie z tropami powieści młodzieżowej. Choć wyznam szczerze – mam wrażenie, że fandom tych powieści, powinien czuć się wyróżniony, bo udało się stworzyć zaskakująco wierną wariację na ich temat – z niewielkimi tylko przesunięciami względem oryginału. Wciąż – pierwszy sezon oddaje ducha pierwszego tomu książki i nie zapomina, nawet o drugoplanowych relacjach a część scen (w tym te kluczowe emocjonalnie) przenosi na ekran jeden do jednego. Jeśli powieści się nie zna – odbiór może być nieco inny – mam wrażenie, że serial lepiej radzi sobie z emocjonalnym wydźwiękiem największego plot twistu całej historii a jednocześnie – jak pisałam – bardziej rozbudowuje świat. Trzeba też przyznać Netflixowi że na produkcję nie poskąpił i od kostiumów po tajemniczą mroczną Faudę rozdzierającą świat bohaterki – wszystko wygląda jak z wysokobudżetowej produkcji. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie pojawiający się w produkcji humor. Fakt, że serial nie tyle ma zabawne postaci ale jest autentycznie śmieszny (nawet w niespodziewanych momentach) sprawia, że ogląda się go bez porównania przyjemniej niż produkcje, które próbują byś śmiertelnie poważne.
Światło i Mrok. Wybrana dziewczyna i jej przystojny niebezpieczny mentor. Zagrożenie trwające od lat i ta jedna wybrana osoba, która może przywrócić ład. Nic nowego. Ale trochę o to chodzi. „Cień i kość” powraca do takiego najprostszego zapisania konfliktu, który emocjonalnie na nas działa. Oglądając serial możemy się czuć radośnie uwolnieni od tej męczącej absolutnej niejednoznaczności wielu konfliktów wokół nas. Jasne bohaterowie mają swoje racje, których chcemy wysłuchać, jasne stron bywa więcej niż jedna, ale ostatecznie – to jest konflikt który emocjonalnie bardzo łatwo nam pojąć i się wobec niego zadeklarować. Dlaczego to jest zaleta? Bo żyjemy akurat w takim momencie że taki konflikt przynosi jakaś ulgę. Kiedy zło nie czai się po kątach ale manifestuje się fizycznie w jednym miejscu – w końcu można poczuć jakąś ulgę. Być może ulgę której nie czulibyśmy w innym momencie naszego życia i historii. Nie ukrywam – iskierka fanowskich uczuć w pandemii to dokładnie to czego potrzebuje niejedno serce. Przekierowanie uwagi, z kolejnych mutacji wirusa, na powtarzanie sobie filmów z kariery przystojnego aktora (powtarzanie, bo wszystkie już widziałam) to dokładnie to czego nam trzeba. Podobnie jak chyba trzeba nam historii o dziewczynie, która potrafi przywoływać światło i rozganiać cienie. Zwłaszcza gdy ostatnio tyle cieni zaległo w naszych sercach.
Kto chciałby więcej fanowskich emocji i pisków to dziś o 18:00 z Megu na Instagramie robimy live o serialu. Zapraszamy