Rzadko zdarza się komiks, czy właściwie powieść graficzna o której można powiedzieć, że nie tylko opowiada ciekawą historię ale też realnie przyczynia się do utrwalenia zmian w języku polskim. Taką dość niezwykłą pozycją jest „Gender Queer. Autobiografia” którą napisału Maia Kobabe.
Maia Kobabe to osoba niebinarna, która posługuje się zaimkami e, em, eir – nie przetłumaczalnymi w prosty sposób na kochający się w płci język polski. Dla tłumaczy stanowiło to wyzwanie nic więc dziwnego, że Hubertowi Brychczyńskiemu odpowiedzialnemu za przekład pomocy udzieliła Karolina Fedyk, konsultując terminy antydyskryminacyjne. Zresztą ów wstęp o zamkach będzie dla wielu osób pewnie równie ciekawy jak cała komiksowa narracja.
Osobiście przyznam, że sama komiksowa autobiografia stanowi jeden z moich ulubionych gatunków. Jest coś takiego we fragmentaryczności wspomnień co idealnie znajduje swoje odwzorowanie w powieści graficznej. Tu dodatkowo dostałam narrację, która wydaje mi się bardzo ważna – nie tyle dlatego, że chodzi o dochodzenie do własnej niebinarnej tożsamości, ale raczej o to, że owo dochodzenie jest tu pokazane jako długi proces. Mam poczucie, że kultura popularna często płaszcza te podróże do pewnych terminów, tożsamości i świadomości tworząc pozór, że wszystko co człowiek czuje i kim się czuje od razu zawsze jest doskonale nazwane i umiejscowione w kulturze. Tu mamy podróż i jest ona bolesna, trudna, ale oddająca chyba to co czuje niejedna osoba, próbująca się określić w świecie.
Tym co mnie zaintrygowało był fakt, że największą barierę dla osoby autorskiej stanowi język – doświadczenie i przeczucie pojawia się dużo wcześniej niż słowa pozwalające je nazwać, opisać i co najważniejsze – zakomunikować bliskim. Gdyby tylko Kobabe umiału wcześniej zasygnalizować światu swoje emocje, uczucia, stosunek do płci i ciała – pewnie wcześniej udałoby się dojść do momentu, w którym pojawia się wewnętrzny spokój. Zresztą ten moment, kiedy pojawia się ta próba przekazania – „nie chcę być kobietą, ale to nie znaczy, że chcę być mężczyzną” pojawia się u mnie jako coś co jestem gdzieś w stanie rozeznać jako owo więzienie podwójności. Choć sama czuję się bardzo osadzona w swojej płci to pamiętam takie – zwykle dziecięce czy nastoletnie przeczucia że nie chcę być dziewczyną ale antytezą do tego wcale niekoniecznie jest pragnienie bycia chłopcem.
W tej osobistej narracji o dorastaniu do opowiadania o swojej tożsamości pojawia się też ciekawy kontekst społeczny. Nie mamy tu bowiem rodziny konserwatywnej – wręcz przeciwnie nad dzieciństwem Kobabe unosi się taki lekko hippisowski nastrój. Są szkoły waldorfska , rodzice nie zamykający się w prostych ramach ról płciowych, wyautowane ciotki czy potem rodzeństwo. A jednak nawet tak otwarta rodzina potrafi nie przyjąć tożsamości, które nie są łatwe – zwłaszcza takich które niekoniecznie da się dobrze przekazać. To dobrze pokazuje, że każdy coming out, każda konieczność określania się przed rodziną może nieść za sobą ból, i poczucie, że niekoniecznie jest się zrozumianym.
Przeglądając zwłaszcza dziecięce wspomnienia Kobabe poczułam, towarzyszącą mi tak często złość, na to jak szybko wpycha się dzieci w role płciowe. Czy gdyby dać młodym ludziom trochę więcej czasu w tej cudownej bezpłciowości nie odebralibyśmy cierpienia części dzieciaków które zapewne – nie odnajdą się w tym prostym binarnym podziale. Szczególnie zakuła mnie scena, w której Kobebe każą założyć bluzkę argumentując, że „dziewczyna nie może się kąpać bez bluzki”. A przecież może – ma kilka lat i mogłaby osoba jeszcze przez jakiś czas cieszyć się ciałem, które nie ma jasno przypisanego odczytania. Myślę, że wiele osób byłoby szczęśliwszych – nawet tych które potem się w tych rolach płciowych odnajdą.
Czy mam uwagi krytyczne? Chyba tylko taką, że w świecie, gdzie dana grupa przemawia rzadko czy gdzie się ją ucisza – każda osobista narracja urasta do narracji głównej być może stanowiącej jedyne czy najbardziej dominujące podanie o danej tożsamości. Tymczasem nie ma wątpliwości, że Kobabe podzieliłu się swoim osobistym niesamowicie prywatny przeżyciem. Pojawiająca się tu dysforia związana z ciałem nie będzie towarzyszyć każdej osobie, podobnie jak refleksje dotyczące popędu seksualnego i romantyczności. Samej narracji nie można nic narzucić, ale jednocześnie wywołuje ona potrzebę poznania większej ilości historii – by dać jej to miejsce, które mieć powinna – jednego z bardzo wielu osobistych głosów.
Ostatecznie mam wrażenie, że to będzie ważna książka dla wielu osób – zwłaszcza tych które nigdy nie dostrzegły odbicia swojego doświadczenia w książkach czy popkulturze. Jest to też, jak pisałam jedna z niewielu pozycji wydanych drukiem i powszechnie dostępnych, która będzie popularyzować korzystanie z wielu zaimków które dziś wydają się obce, choć jak mniemam za jakiś czas przestaną. Już kończąc – jest tu też ten element dorastania z Internetem i chyba dobrze tu widać, że Internet nie tworzy pewnych tożsamości – raczej pozwala je nazwać tym którym brakuje języka.
Można byłoby się tu pokusić – na sam koniec o refleksję, że tak naprawdę na języku się zaczyna i na języku się kończy – niemal każda tożsamość jest w nim osadzona i niemal każda tożsamość musi się przez niego wyrażać. Stąd tam, gdzie nie ma języka zaczyna się cierpienie a tam gdzie język się pojawia zaczyna się powoli budowanie poczucia ulgi. I stąd te zaimki – jakkolwiek małe by nie były odgrywają wielką rolę.
Komiks wydała Centrala.