Moi drodzy – zdarzyło się coś niezwykłego. Otóż przeżyłam serialowe zaskoczenie. Zwykle – kiedy siadam do serialu, to właściwie od początku do końca wiem czego się spodziewać. Ma to swoje plusy i minusy. Nie mniej nic mnie ostatnio tak pozytywnie nie zaskoczyło jak „Young Royals” (po polsku serial leci jako „Książęta” co jest o tyle ciekawe że ta liczba mnoga słabo do historii pasuje) – nowy serial na Netflix o zamożnych dzieciakach z prestiżowej szkoły.
Sam początek wydawał mi się bardzo typowy – Wilhelm szwedzki książę zachowuje się w sposób absolutnie nieodpowiedzialny. Imprezuje, wdaje się w publiczne bójki i popełnia więcej błędów niż jest w stanie znieść jego rodzina. Dlatego zostaje odesłany do prestiżowej szkoły z Internatem, gdzie wcześniej uczęszczał jego starszy brat. Gdzieś tak do połowy pierwszego odcinka może się wydawać, że mamy do czynienia z klasyczną narracją o zepsutych młodych ludziach, którzy są zupełnie oderwani od świata.
Już miałam się spodziewać nowej „Gossip Girl” czy jakiejś „Elity” kiedy serial skręcił w bok. Okazuje się, że nie będzie to serial o piciu, ćpaniu i imprezowaniu. Tak pojawia się wątek zażywania pozyskanych nielegalnie substancji, ale są nimi leki na ADHD. Co moim zdaniem jest dużo bliższe rzeczywistości niż wielkie niesamowite przyjęcia, gdzie ćpa się dosłownie wszystko. W każdym razie tym co mnie zaskoczyło to zupełnie inne niż w amerykańskich serialach podejście do relacji. Wśród bohaterów – w większości z zamożnych rodzin – pojawiają się także dzieciaki, które są tam na stypendium. Podczas gdy w wielu produkcjach amerykańskich byłby tylko wyśmiewane – tu stają się postaciami właściwie centralnymi, ale też wchodzącymi w bliskie relacje ze swoimi bardziej uprzywilejowanymi znajomymi.
Trzeba bowiem powiedzieć, że szybko staje się jasne problemem Wilhelma nie jest to, że został odesłany do szkoły z Internatem, ale, że spodobał mu się (ze wzajemnością) szkolny kolega Simon. Serial nie robi z tego uczucia problemu dla samych bohaterów (z których jeden jest chyba sam nieco zaskoczony swoją orientacją) ani nawet dla ich najlepszych znajomych – problemem jest natomiast to, że Wilhelm jest z rodziny królewskiej, w której jednak nie można przejawiać „takich skłonności”. To ciekawe, bo z jednej strony serial portretuje społeczeństwo, które nie jest uprzedzone z drugiej – takie które nie wyobraża sobie by potencjalny następca tronu miał chłopaka. Co dodaje historii trochę typowego melodramatu. Przy czym wciąż – jeśli serial dostałby drugi sezon wciąż jest tu całkiem sporo miejsca na nieoczywiste rozwiązania.
Jednocześnie jednak ta miłosna historia jest typowo nastolatkowa – nikt nie stara się zrobić z naszych bohaterów jakoś szczególnie romantycznej pary – to raczej dwójka dzieciaków, która się sobie spodobała, chętnie znajdzie się razem za zamkniętymi drzwiami, ale poza tym przeżywa tą swoją szczenięcą miłość dokładnie tak jak zwykle czynią to nastolatki, same siebie pakując w rozliczne mniejsze i większe konflikty. Przyznam szczerze, że ten wątek wydał mi się niezwykle sympatyczny, zwłaszcza że w sumie nigdzie nie zagrano klasycznymi motywami np. odrzucenia przez rodziców. Więcej – żadnego problemu nie ma Simon z tym by rozmawiać o tym z kolegami, którzy martwią się o to w jak trudnej sytuacji stawia go jego wysoko urodzony chłopak. To była taka miła odmiana.
Moje serce podbił też wątek siostry Simona – Sary, dziewczyny na spektrum, która moim zdaniem idealnie pokazuje właśnie taką wysoko funkcjonującą osobę nieneurotypową. Sara mówi często rzeczy, których nikt nie chce słyszeć, jest niekiedy niezamierzenie nie miła, ale nie znaczy to, że nie zależy jej na przyjaźni, nie chce czasem by poświęcono jej uwagę (bo też ma swoje ambicje) czy nie próbuje kopiować pewnych zachowań swoich koleżanek. Sara jest dokładnie taką postacią, która nieco różni się od swoich koleżanek jest nie na tyle żeby uznać to za jej jedyną cechę. Inna sprawa – jej szczerość okazuje się niekiedy plusem w kontaktach z rówieśniczkami. To dzięki niej udaje się Sarze nawiązać przyjaźń z Felice – dziewczyną, której matka wpycha w swój własny niezwykle ambitny plan na życie. Ponownie serial łamie trochę stereotypów – Sara wcale nie jest odtrącona wręcz przeciwnie – jest na dobrej drodze by trafić do szkolnej elity
Tym co dodatkowo niezwykle podoba mi się w serialu to fakt, że te nastolatki grają nastoletni aktorzy. Wyraźnie widać, że aktor grający Wilhelma ma osiemnaście lat i do tego – typowe nastoletnie problemy z cerą. Wiecie jaka to ulga zobaczyć nastolatków w rolach nastolatków, po latach seriali i filmów, gdzie ktoś pod trzydziestkę pętał się po szkolnych korytarzach. Zawsze powtarzam, że jednym z największych problemów popkultury jest to, że tak często zatrudnia starszych aktorów co sprawia, że zupełnie zapominamy, jak wyglądają nastolatki. Wiecie zaczynamy na nie patrzeć jakby to byli dorośli – zapominając jak bardzo dziecięco potrafią wyglądać nawet osiemnastolatki. Inna sprawa, że miło, że serial toczy się w Szwecji i wreszcie można popatrzeć na trochę inne twarze niż te które pojawiają się w amerykańskiej telewizji, gdzie wszyscy coraz bardziej zaczynają przypominać swoje idealne klony.
Serial zaskoczył mnie tym, że uniknął kilku oczywistych wątków, wybrnął z kilku mielizn, nie odegrał kilku najbardziej oczywistych scen. Ale najbardziej zaskoczył mnie tym, że po tych sześciu odcinkach naprawdę przejmuję się losem tych dzieciaków i chętnie zobaczyłabym więcej. Zresztą tu mogłabym się z wami podzielić refleksją, że mimo mojej olbrzymiej miłości do produkcji amerykańskich ostatnio łatwiej mi się odnaleźć w serialach które są tworzone w Europie. Być może dlatego, że mają inne punkty odniesienia, może dlatego, że po prostu jakoś ciekawiej przetwarzają schematy. A może dlatego, że ta szkoła dla bogatych dzieciaków wygląda jak przerobiony na szkołę jakiś dworek, z niewielkimi pokojami i ciasnymi korytarzami, co sprawia, że wszystko wydaje się dużo bardziej realne niż te niesamowite zachodnie wizje, gdzie wszystko ocieka złotem a nastolatki piją szampana przed dwunastą.
W każdym razie byłabym wam bardzo wdzięczna gdybyście dali „Young Royals” szansę, bo ja chcę wiedzieć co będzie dalej a Netflix to podła świnia i zupełnie nie rozumie, że wystarczy, że JA chcę wiedzieć co będzie dalej, żeby wyprodukować kolejny sezon. Ponoć inni ludzie muszą też program obejrzeć (skandal). Więc jeśli chcecie zobaczyć serial, który mógłby popełnić wiele błędów, ale ich całkiem sprawnie unika to polecam.
Ps: Ciekawie się ten serial ogląda w kontekście niedawnych zachwytów nad „Red, White and Royal Blue” – tam było wszystko takie cudowne, i sympatyczne, że ostatecznie gdzieś gubiła się dramaturgia całej historii. Tu bywa równie sympatycznie, ale jednak zostało trochę melodramatu co chyba czyni całą narrację nieco bardziej intrygującą, zwłaszcza w kontekście zakochiwania się we współczesnych książętach.