Hej
Zaczęło się niepozornie. Od linku. Link umieściła na swojej stronie na facebooku jedna z czytelniczek zwierza. Zwierz kliknął. Nie powinien. Ale było za późno. Link zaprowadził zwierza na blog. Blog jak blog pomyślał zwierz, tu jakieś kwiatki, zakładki, coś miga – widać okładki książek – wiele takich blogów zwierz widział. Post miał tytuł „Pamiętacie, że zaczyna się od drimowania”. Zwierz zmrużył oczy, przekrzywił głowę (na modłę swojego starającego się zrozumieć ludzką mowę psa) ale nie wiele mu to pomogło. Słowo „drimować” w żaden sposób nie chciało wyglądać na pojęcie, które mógłby znać. Jak okazało się później, drimowanie to po prostu marzenie. Zaczyna się od marzeń. Może być pomyślał zwierz, ale po chwili zdał sobie sprawę z grozy sytuacji. Ten blog, na którym był, wcale nie był blogiem czytelniczym. O nie! To był blog autorki! I to nie byle jakiej autorki! Katarzyna Michalak to nie tylko pisarka płodna ale i popularna, choć zwierz musi przyznać, że sporo informacji o jej popularności zaczerpnął, z prowadzonego bez zbytniej skromności, bloga. Zwierz zwrócił autorce uwagę, że użyty przez nią anglicyzm ma ładny polski odpowiednik. Niestety komentarz nie przeszedł moderacji. Zwierz się nawet nie dziwi. Ale chyba nie był jedyny bo wpis z bloga zniknął.
Zwierz postanowił zilustrować wpis gestem który najczęściej wykonywał w czasie lektury.
Zwierz pewnie poprzestałby na zaskoczeniu, że pisarz uznaje język ojczysty, za niewystarczający do przekazania własnych myśli, gdyby nie natknął się jeszcze tego samego dnia na recenzje jednej z książek tej autorki pióra Królowej Matki. Recenzja długa i wyczerpująca dała zwierzowi pewne pojęcie o twórczości pani Michalak, która wydawała się na pierwszy rzut oka grafomanią czystej wody. Ale widzicie zwierz nie poprzestał na zaobserwowaniu zbiegu okoliczności, tak dziwnego przypadku itp. Otóż zwierz dokonał pewnego drobnego researchu i z zaskoczeniem stwierdził, że nie ma do czynienia z autorką, która wydaje swoje książki własnym sumptem. O nie to pisarka drukowana przez Zysk a jej najnowszą książkę wyda nie kto inny jak krakowski Znak, który swego czasu mienił się wydawnictwem noblistów. Wobec takiego zjawiska, zwierz nie mógł przejść obojętnie. Co innego pachnące grafomanią powieści wydawane przez małe wydawnictwa, w kilkudziesięciu egzemplarzach, co innego taka proza w największych wydawnictwach. I ponownie myślicie zapewne, że zwierz dorwał pierwszą przypadkową książkę. Otóż nie. Zwierz się cholernie dla was drodzy czytelnicy poświęcił i przeczytał nie jedną książkę ale dwie (dobra przy drugiej trochę oszukiwał). I co więcej nie przypadkowe. Aby oddać honor autorce zwierz wybrał jej najlepiej ocenianą powieść Nadzieja i tak dla kontrastu powieść Mistrz, którego jednak zwierz nie skończył głównie dlatego, że odcisk dłoni na czole stawał się zbyt wyraźny.
Zacznijmy od Nadziei. Są książki, które trzeba recenzować. Są książki które po prostu wystarczy streścić. Tak moi drodzy, aby obnażyć przed wami wspaniałość konstrukcji narracji zwierz posunie się do strasznych spoilerów (oraz kilku koniecznych skrótów). Uwaga zaczynamy. Właściwie cała narracja stanowi ciąg wspomnień kobiety, która znalazłszy się w sytuacji dramatycznej (ktoś ją goni!) udaje się do tego jednego jedynego bezpiecznego miejsca, co w nim mieszka jej przyjaciel (kobieta 30 letnia była tam raz kiedy miała 6 lat, więc doskonale pamięta drogę jak wszystko z tego wieku). Do przyjaciela jednak nie dzwoni bo i po co (dramaturgia by siadła gdyby sobie po prostu pogadali). Dowiadujemy się, że poznali się jak ona miała lat 6 on 8. Ona była bita przez ojca i poniżana przez wszystkich bo była kaleką (tego określenia używa autorka) czyli się jąkała. On z kolei jest z Czarnobyla (bo skąd mógłby się w Polsce Rosjanin znaleźć, przy czym fakt, że Czarnobyl jest na Ukrainie nie za bardzo autorkę obchodzi) i po tym jak mu rodzice w tymże Czarnobylu zginęli, zajmuje się nim ciotka. Ale on nie jest rusek tylko Łemk. Co by się polskie dziewczę z ruskim nie zadawało (ogólnie sporo w tych powieściach niechęci do Rosjan np. w Mistrzu z faktu, że bohaterka nazywa się Sonia wszyscy od razu wnioskują, że jest rosyjską prostytutką). Ogólnie tragicznie jest bardzo, bo ojciec przyjaźni się sprzeciwia i dziewczę bije, a ono słabe się daje i jeszcze oskarżenia ze strachu na przyjaciela rzuca. Do tego rozłączona w końcu z przyjacielem, dziewczyna zaczyna się ciąć (to znaczy jak te 6 lat ma zaczyna się ciąć a właściwie chlastać jak to dobitnie nazywa, ale blizn nie ma bo by jej to urodę zaburzyło).
Mija trochę czasu, dziewczę jest tak piękne, że wszyscy faceci chcą ją zgwałcić (łącznie z własnym ojcem, który jak na córkę patrzy to zaraz musi brać zimny prysznic), a dziewczęta nienawidzą bo bohaterka jest tak piękna. Ona zaś biedna i smutna, wszystkim się opiera, na ukochanego czeka. No w końcu i do gwałtu prawie dochodzi, ale bohaterkę ratuje przyjaciel, który potem musi się siłą woli powstrzymywać co by nie skończyć tego co drugi zaczął. Na całe szczęście się powstrzymuje ale znika (głownie dlatego, że znów go pobili). Pojawia się znowu i tym razem do seksu a jakże na sianie (wszak wieś) dochodzi mimo, że dziewczyna nie ma lat 18 lecz dopiero 17. Przyłapany na akcie chłopaczyna, jest przez wszystkich straszony sądem i więzieniem. Co nie jest do końca logiczne ponieważ w Polskim prawie (rzecz dzieje się w latach 90) żadne przestępstwo nie zachodzi. Chłopak jednak wyjeżdża na studia, a nasza bohaterka zaczyna pić, ćpać i się puszczać, ale spokojnie kończy liceum i idzie na studia. I to nie byle jakie bo na ekonomię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tak nasza córka alkoholika, który nią gardzi, pije i bije od dzieciństwa a od gwałtu się jeno siłą powstrzymuje, jedzie na studia gdzie utrzymuje ją nikt inny tylko tatuś (sprzedając kawałek po kawałku ziemię). Na uczelni oczywiście jej nienawidzą bo taka piękna, więc aby zdobyć choć odrobinę miłości kupuje dziewczętom prezenty, a z zawsze chętnymi facetami sypia. No i dziewczę zachodzi w ciążę. Postanawia więc znaleźć faceta, któremu wmówi, że to jego dziecko. Aby ojciec był dobry szuka na wydziale prawa. No i natrafia na przyjaciela z dzieciństwa, który mimo, że dziewczyna nigdy nie była dla niego dobra (serio od początku książki robi mu same świństwa od nie wezwania pomocy do bitego chłopaka po oskarżenia o gwałt) wciąż żarliwie ją kocha. Wydaje się, że będzie dobrze, oboje wyznają sobie miłość, ale niestety dziewczę nie powiedziało mu o cudzym dziecku, za to zostawiło, w tym momencie już dość antyczny, test ciążowy na stoliku nocnym. Facet dość słusznie się wkurza bo ileż można i zwiewa.
Nasza bohaterka zbiera się w sobie wychodzi za pierwszego lepszego leszcza ale na ślubie pojawia się oczywiście ów przyjaciel z dzieciństwa i dają sobie z panem młodym wzajemnie po mordzie. Tyle. Nasza bohaterka nieślubne dziecię oczywiście roni, a kiedy spotykamy ja ponownie jest nieszczęśliwą, rzecz jasna bitą żoną swojego męża prawnika mafii. A kto rozpracowuje mafię? Zgadaliście nasz bohaterski przyjaciel z dzieciństwa, który ze studenta romanistyki przeistoczył się w super ex komandosa na usługach służb specjalnych. I pewnie wszystko by się mu udało gdyby nie stare namiętności. Tak więc bohaterowie padają sobie w ramiona i już wydaje się, że wszystko będzie dobrze kiedy nasz bohater zostaje wrobiony w morderstwo. Alibi może dać mu tylko dziewczyna, czego jak zwykle nie robi. I tu dochodzimy do momentu kiedy rozgrywa się akcja w czasie rzeczywistym. Oto nasza bohaterka, w końcu prawie dociera do bezpiecznego miejsca, ale gubi się w lesie (gdzie znajduje wybaczający jej wszystko facet) i ostatecznie ląduje w szpitalu, gdzie okazuje się że ma raka trzustki. Na tym etapie było już za zwierzem 90% książki. Wyobraźcie sobie, że na ostatnich 10% jest… nie, nie zgadliście, wcale nie idylliczne ostatnie miesiące tej dwójki, która znalazła się za późno. Otóż pod koniec oboje lądują w . Iraku! Gdzie on ochrania konwój w którym ona jedzie jako wolontariuszka z pomocą humanitarną (oczywiście by być z nim). I tak zgadliście nasz piękny, dobry, mądry wybaczający przyjaciel z dzieciństwa zostaje zabity przez Irackich rebeliantów (trzeba zresztą przyznać, że opis dzikich Irakijczyków sprawił, że zwierz przez chwilę miał zamiar odrzucić książkę). Ale pamiętacie jeszcze, że nasza bohaterka ma raka trzustki? (łatwo zapomnieć jako, że nie przejawia żadnych objawów tegoż) Otóż w ostatnim rozdziale okazuje się, że jednak nie ma raka. Dlaczego? Bo jest w ciąży z zabitym właśnie ukochanym i teraz będą sobie żyli we dwoje: ona i dziecię. Koniec.
Jak sami rozumiecie, po lekturze takiej książki zwierz więc instynktownie sięgnął po następną, właściwie tylko po to by sprawdzić czy autorce uda się wrzucić do niej jeszcze więcej wątków tragicznych. Mistrz, który jest reklamowany jako erotyczny Thriller opiera się na założeniu, że gangsterzy porywają na Cypr bogu ducha winną dziewczynę, która była świadkiem zastrzelenia kuriera narkotyków i trzymają ją na tym Cyprze tak by mogła się w jednym z nich zakochać. Zwierz, doszedł do połowy książki a potem zrezygnował. Jako, że jest to thriller erotyczny, to wszyscy się ze wszystkimi wszędzie pukają i pukają jest dobrym słowem bo wszystko zostało opisane w sposób bardzo nieporadny. Przy czym warto dodać, ze nasza bohaterka, która rzecz jasna jest dziewicą (kobiety zdaniem autorki dzielą się tylko na nimfomanki i dziewice) pozostaje nieruszona aż do momentu wzajemnego wyznania uczuć gangsterowi, który strzelał do niej na samym początku książki. Ach te kobiety – można do nich strzelać, a jak się zakochają to wszystko zapomną. Ogólnie zwierz powinien porzucić powieść na stronie 11 kiedy Raul de Luca okazuje się być Francuzem. Są pewne granice. Bo co warto zauważyć, autorka ewidentnie uważa, że sprawdzanie faktów jest dla słabych.
Zwierz nie ma zamiaru rozwodzić się na bolesnym ubóstwem języka, czy przedstawionym powyżej idiotyzmem fabuły. Wszak zwierz wiedział co bierze do ręki i udawanie, że czekało się na zjadliwą literaturę byłoby hipokryzją. Czytanie gniota by recenzować gniota, jest zabawne ale do dyskusji nie wnosi niczego. Problem polega na tym, że gdzieś w trakcie czytania książki zwierz zdał sobie sprawę, że to chyba najbardziej seksistowska książka jaką miał w ręku od dłuższego czasu. I o dziwo wcale nie chodzi o przedstawienie kobiet. Co prawda bohaterka Mistrza nie ma żadnego charakteru, a bohaterka Nadziei jest właściwie wyłącznie opisywana jako piękna (innych cech charakteru, a właściwie samego charakteru nie stwierdzono), to nie odbiegają one, od standardowego w marnej literaturze portretu kobiety, której wybacza się wszystko bo biedna, bita i w ogóle pozbawiona ciepła. Choć w sumie warto może zauważyć, że znajdziemy w powieści i ślad pogardy do własnej płci, która widząc piękna dziewczynę gardzi ją i odtrąca. Problem i to prawdziwy jest w tym jak w powieści Michalak przedstawieni są mężczyźni. Zwierz musi przyznać, że tak paskudnie seksistowskiego spojrzenia zwierz nie pamięta.
Wszyscy faceci albo piją albo biją albo piją i biją. To właściwie nie ludzie tylko ogarnięte prymitywną chucią zwierzęta, na które działa tylko bicie bądź obietnica złożona innemu facetowi. Nie ważne czy z wioski, czy z uniwersytetu, kobieta jest dla nich tylko obiektem seksualnym, są gotowi ją posiąść właściwie w każdym momencie. Na tym tle dobry jest tylko nasz bohater, który wyróżnia się tym, że chuć swoją potrafi w odpowiednich momentach powstrzymać, no i jest gotowy obijać mordy tym, którzy gwałcą biedne dziewczę. Poza tym jest dobry i czuły, choć jak się człowiek wczyta, to właściwie pod tą dobrocią i czułością, kryje się chęć podporządkowania sobie kobiety, rzecz jasna w trosce o jej bezpieczeństwo. Do tego poza bohaterem (który podobnie jak nasza bohaterka pięknieje z opisu na opis) nie ma w książce właściwie żadnego dobrego mężczyzny. Wszystkie rozmowy mężczyzn dotyczące kobiet są wulgarne wszystkie ich zachowania pełne przemocy. Zwierz czytał książkę z rosnącym obrzydzeniem, bo nawet jeśli sporo kobiet spotyka się z przedmiotowym traktowaniem przez mężczyzn, to sposób w jaki zostali oni opisani w książce, to seksizm czystej wody. W Mistrzu jest nie lepiej bo właściwie wszyscy są chutliwi i jedyne rozróżnienie to stopniowanie swoich popędów. Przy czym ewentualnie można uznać, że thriller erotyczny (jakkolwiek to określenie w odniesieniu do książeczki grzeczniejszej niż nie jeden pamiętnik nastolatki brzmi na wyrost) polega na tym, że wszyscy ze wszystkimi chcą sypiać. Ale Nadzieja thrillerem erotycznym nie jest, jest co najwyżej spisem nieszczęść wszelkich przywoływanych przez autorkę, bez oglądania się na jakąkolwiek logikę. Serio, ktoś wszystkich autorów, opisujących radośnie hasających bohaterów z zaawansowanym rakiem trzustki, powinien zawieść do hospicjum. Odechce im się pisania rzeczy bez researchu.
Zresztą czytając książki Michalak (zwłaszcza Nadzieję) zwierz miał cały czas wrażenie, że zanurza się w odmęty złej literatury sprzed kilku dekad. Matki umierającej w czasie porodu, złe przybrane siostry zazdroszczące urody, świat w którym nikt nie słyszał o opiece społecznej, policji ani jakiekolwiek służbie zajmującej się zwalczaniem przemocy (zakładając, że dziewczyna choć bita idzie do co raz lepszych szkół). Do tego jeszcze pojawiająca się dość ewidentna w obu powieściach niechęć do Rosjan. Przekonanie, że student prawa to wspaniała partia, oszukiwanie odnośnie ciąży jakby nikt nigdy USG nie wymyślił, w końcu choroby leczone ciążą, w którą bohaterka zachodzi tuż przed śmiercią ukochanego. Oprócz komórek i laptopa, na którym nasza bohaterka zaczyna pod koniec powieści pisać (bo każda ale to każda bohaterka co jest piękna i biedna w końcu zaczyna pisać powieści) nie ma właściwie śladów nowoczesności. Zwierz złapał się na tym że przecież czyta o czasach, które sam obejmuje pamięcią ale realia są takie, że póki nie dowiedział się, że rodziców bohatera zabił wybuch w Czarnobylu zwierz był pewien że czyta o latach pięćdziesiątych. Książka oczywiście stanowi dzieło z gatunku tzw. Kroniki wypadków wszelkich, którego to najważniejszym przedstawicielem w literaturze polskiej jest „Samotność w Sieci”. Ważne by było smutno, źle a potem jeszcze gorzej (stąd nasza autorka dopisuje bohaterce narkotyki i alkohol nie przejmując się żadnymi konsekwencjami nadużywania jednego i drugiego), to taki typ książki, która żadnych problemów nie opisuje czy ich nie rozwiązuje tylko mnoży, by czytelniczka mogła się napawać cudzym nieszczęściem. Dlatego do tej wizji tak dobrze pasuje taka cudownie uproszczona wizja świata, w której kluczową rolę odgrywają paskudni mężczyźni. Zwłaszcza, że rzeczywiście poza tym jednym wymarzonym na którego się czeka (po oskarżeniu go o gwałt , próbie wrobienia w dziecko i niedostarczeniu alibi w czasie zatrzymania) niczego dobrego się nie można po facetach spodziewać.
Zwierz naczytał się swego czasu strasznej ilości recenzji 50 twarzy Grey’a (którego zwierz przeczytał kiedy jego co gorsze kawałki pojawiały się na tumblr) i dostrzegł, że motywem przewodnim wielu z nich jest motyw edukacyjny. Tzn. nie dajmy kobietom czytać takich książek, bo wzorce kobiecości w nich zawarte są szkodliwe. Zwierz nie chce z tym polemizować ale czytając powieści Michalak miał poczucie, że tu też trzeba bić na alarm. Bo oto zwierz miał w ręku książkę, której bohaterka dokonywała serii niesłychanie niemoralnych czynów, z czego była radośnie rozgrzeszana na każdym etapie swojego życia (nadal pozostając naszą dobrą piękną lecz źle potraktowaną przez życie bohaterką), podczas kiedy właściwie wszyscy mężczyźni zostali sportretowani jako szumowiny, męty, w niektórych przypadkach zasługujący na śmierć, która nawet naszej bohaterki szczególnie nie wzruszy. To jedna z najbardziej niemoralnych książek jaką zwierz miał w ręku, która o dziwo przy całym nagromadzeniu „problematyki” (jak to ujęła jedna z recenzentek) kończy się dla bohaterki dobrze. Choć przecież wszystkie prawidła takiej prozy mówią, że po życiu w którym do bitego chłopaka nie wzywa się pomocy, oskarża się go o gwałt, próbuje wrobić w dziecko i właściwie zapewnia się mu pobyt w więzieniu należałoby mieć tyle przyzwoitości i zamiast szczęścia zafundować sobie śmiertelną chorobę i ładnie na nią zejść. Przy czym każdy jej czyn tłumaczony jest tym, że była niekochana i bita. I zwierz nawet byłby skłonny uwierzyć, że autorka ma taką koncepcję bohaterki która jest nie ze swojej winy bezwolna gdyby nie dwa elementy. Po pierwsze autorce owo bicie zupełnie się nie składa (autorka nie tworzy wizji realnej wizji przemocy domowej tylko wykorzystuje przemoc jako dodatkowy składnik swojej książki pełnej smutków), zarówno jeśli chodzi o jego powody jak i konsekwencje. Po drugie chwila w której bohaterka postanawia całkiem samodzielnie wrobić pierwszego lepszego faceta w dziecko sprawiła, że zwierz zaczął się zastanawiać czy nie jest ona niekochana (zwierz nie mówi bita, tylko niekochana) zupełnie nie bez powodu. Bo patrząc z boku kształtuje się wizja dość podłej dziewuchy. Zresztą wydaje się, że jest to świat, w którym stwierdzenie, że było się nie kochanym usprawiedliwia absolutnie wszystko.
Na koniec zwierz musi wam się zwierzyć z pewnego faktu czytelniczego, który do niego dotarł. Przeczytanie książek Pani Michalak zajęło zwierzowi chwilkę. Może więc sobie dopisać do przeczytanych w tym roku pozycji jeszcze dwie. Dla zwierza jeszcze, choć zwierz podejrzewa, że dla wielu byłby to jedyne dwie pozycje. No i właśnie to stawia nas w dość trudnej sytuacji. Z jednej strony zwierz chciałby kwaśno skonstatować, że czytanie powieści tak złych językowo jak to co popełniła pani Michalak nie powinno się liczyć. Z drugiej- to szczyt snobizmu skreślać złe książki. Niemniej może czas pobiadać trochę nad stanem polskiej literatury rozrywkowej. W dogłębnej analizie świata idzie nam nieźle. Czas by ktoś zaczął pisać obyczajowe książki dla kobiet, które da się czytać bez zgrzytania zębami. Tak sobie zwierz druimuje.
Ps: A teraz argument za książkami elektronicznymi. Nadzieję zwierz ma w pliku i może ja wykasować. Mistrza zwierz ma fizycznie i za cholerę nie wie co z nim zrobić. Na pewno nie postawić na półce.