Jak wiecie skończył się pierwszy sezon „Pierścieni Władzy”. Odkładając na bok kwestie rozwiązań fabularnych, to komu co się spodobało a kogo co odrzuciło, wydaje się, że będzie to ciekawe studium zagadnienia: „Do jakiego stopnia da się zaplanować serial jako popkulturowy fenomen”. Poniższy tekst nie omawia fabuły serialu, ale raczej – to do jakiego stopnia udało się Amazonowi kupić serca widowni.
Nie ukrywajmy – nikt nie robił tego serialu (ani w sumie żadnego serialu) by nikt go nie oglądał. Wręcz przeciwnie w przypadku tej produkcji intencje Amazona były jasne od początku – chodziło o znalezienie się na szczycie popularności platform streamingowych. Mieli mieć taki serial, który uniemożliwi przejście obojętnie wobec Amazon Prime Video. I przed premierą wydawało się, że dokładnie tak będzie. Produkcja miała być tak ważnym zjawiskiem popkulturowym, że trudno byłoby ją ominąć.
I.… coś nie wyszło. Tak zupełnie na ludzkim poziomie. Tak, ludzie obejrzeli pierwsze odcinki – choć ku mojemu zaskoczeniu wedle danych – widownia pierwszych odcinków nie była dużo wyższa niż widownia „Koła Czasu” (porównanie pierwsze odcinki „Pierścieni” to 1.253 miliardów obejrzanych minut w cztery dni, „Koło czasu” 1.163 miliardów obejrzanych minut w trzy dni po premierze) ale potem… no właśnie, potem serial po prostu był. A przy takiej produkcji – zwykłe bycie serialu to za mało. Przy czym – nie chcę nikogo zwodzić – serial zebrał widownię – około 100 milionów widzów od tamtego czasu. W porównaniu z większością produkcji wypada jako absolutny sukces i hit (choć analiza najróżniejszych cyferek – wychodzących także poza po prostu szacowanie widowni wskazuje, że nie osiągnął sukcesu „House of Dragons”), to nie jest absolutnie serial „którego nikt nie ogląda”. Ale jednocześnie – to nie jest serial, który stwarza wrażenie, że „oglądają go wszyscy”.
Z racji że dwa seriale wyszły obok siebie – pokusa porównywania z „House of Dragons” jest oczywista. Nowy serial HBO błyskawicznie wpasował się w wytyczone przez „Grę o Tron” tory recepcji. Memy, omówienia, tik-toki, długie dyskusje – dlaczego Matt Smith jest taki atrakcyjny, wyśmiewanie tego, że wszyscy nazywają się prawie tak samo, klip z „negroni sbagliato with prosecco” (jeśli jesteście na Tik-Toku wiecie o co chodzi). Widać, że serial żyje w najlepszy możliwy dla produkcji sposób – w rozmowach widzów, w memach, w sporach, w pochwałach, w żartach itp. W tym momencie spece od marketingu HBO mogą sobie pogratulować albo pojechać na wakacje – właściwie nic nie muszą już robić – cyrk kręci się sam i trochę jesteśmy na poziomie, „Gry o Tron” – ludzie nawet nie oglądający serialu – wiedzą co się w nim dzieje, albo chcą wiedzieć, żeby zrozumieć dowcipy. O tym jak bardzo serial wkręcił ludzi świadczy też… fakt, że niesamowicie podskoczyła oglądalność oryginalnej „Gry o Tron” – ludzie ewidentnie czują, że muszą się załapać na jakiś fenomen popkultury.
„Pierścienie władzy” takiej recepcji się nie doczekały – a przynajmniej doczekały się w dużo, dużo mniejszym zakresie. Jasne – jest o tyle trudniej, że nie było tych pierwszych wytyczonych szlaków poprzedniego serialu. Z drugiej strony – fandom „Władcy Pierścieni” w momencie premiery serialu jest większy i silniejszy niż był fandom „Gry o Tron” gdy debiutował serial. Nie mniej, nawet siedzą w szczycie serialowego światka nie zauważyłam by ludzie czuli w sobie konieczność omawiania kolejnych odcinków (kilka osób to robiło nie przeczę), snucia teorii, czy po prostu radosnego żartowania z wydarzeń w serialu. Co jest o tyle ciekawe, że sam serial miał więcej zagadek i cliffhangerów niż np. „House of Dragons”, przy którym wiemy jak to się skończy.
Do pewnego stopnia jest to rzecz, z której powinniśmy się cieszyć. Nie dlatego, że ktokolwiek jakoś szczególnie źle życzy produkcji Amazona (Oki to nie prawda – jest pewna grupa, która życzy wszystkim zaangażowanym szybkiej wycieczki do Mordoru). Raczej pokazuje to, że wciąż – nasze reakcje nie są AŻ TAK proste do zaprogramowania. Wciąż można wydać bardzo wiele pieniędzy i dostać coś co teoretycznie jest hitem – tylko w ogóle nikt tego emocjonalnie nie czuje. Być może widać tu – że nie da się nam pokazać tak niesamowicie pięknych światów i kostiumów, które by przykryły, że bardziej nas angażuje rodzinna drama, w serialu który składa się głównie z odcinków, gdzie wszyscy siedzą w różnych pomieszczeniach i się kłócą jak u nas na Wielkanoc.
Oczywiście – pewnie, gdyby „Pierścienie Władzy” były produkcją wybitną – reakcje byłyby inne. Ale nie są, nawet najwięksi fani muszą się pogodzić z tym, że to jest produkcja co najwyżej dobra (czy jeśli ktoś chce bardzo dobra) ale zdecydowanie nie wybitna. Moja teoria jest taka, że nigdy nie miały szans na wybitność – nie dlatego, że jestem uprzedzona do twórców, ale raczej dlatego, że na pewnym poziomie kulturowej inwestycji – bardzo trudno dostarczyć coś co będzie wybitne. Głównie dlatego, że wybitność wymaga pewnego ryzyka czy twórczej wolności. Jak podejrzewam – tego może być naprawdę mało, gdy robi się najdroższy serial na świecie. Tam zawsze jest jakiś producent, ktoś kto ma bardzo konkretne potrzeby i wymagania odnośnie do tego – jaka widownia ma być zaangażowana i jakiej nie należy odstraszać. Dostaliśmy więc – produkcję, która jest na tyle ostrożna i wykalkulowana, że nie ma szans się przebić i stać się czymś porywającym serca i duszę. Pewnie pod wieloma względami to jest lepszy serial niż „House of Dragons” (który w pełni korzysta ze sprawdzonego mechanizmu sex & przemoc & rodzinne niesnaski) ale nie jest tak, że miłość widza idzie tylko za jakością, idzie też za emocją. A tej emocji zabrakło.
Mam wrażenie, że pewnym testem tego jak bardzo wyszło czy nie wyszło z „Pierścieniami Władzy” będzie tegoroczne Halloween. Mam wrażenie, że zobaczymy dużo więcej osób, które białą perukę kupią, żeby udawać kogoś z Targarienów niż kogoś kto będzie próbował udawać Galadrielę. Bo właśnie tu serial nie trafił – do tego fanowskiego serca, które poniesie produkcję poza granice tego czym jest serial i uczyni z niej popkulturowy fenomen. I żeby było jasne – nie każda produkcja musi do tego aspirować, ale nie ukrywajmy – to właśnie o stworzenie popkulturowego fenomenu chodziło Amazonowi. Przecież oni tego nie kręcą, bo tak bardzo kochają Tolkiena. Motywacja jest tu prosta – kup subskrypcje i obejrzyj wiele innych produkcji. I o ile pierwszy sezon mógł jako taki wabik zadziałać, to jeśli przez najbliższe miesiące serial nie będzie miał jakiegoś spóźnionego renesansu to przy drugim sezonie może być problem, żeby przyciągnąć zupełnie nowych widzów.
Im dłużej myślę o „Pierścieniach Władzy” tym bardziej mam skojarzenia z … „Avatarem”. Jak wiecie film Jamesa Camerona stanowi pewną zagadkę dla komentatorów popkultury. To jest film, który zarobił więcej niż jakikolwiek inny. Czeka nas teraz premiera kolejnej części i już chodzą informacje o tym, że filmów będzie co najmniej cztery. Tylko, jak żartuje Internet – „Avatar” nie jest niczyim ulubionym filmem. To oczywiście pewna przesada, ale rzeczywiście – trudno mówić, by ludzie gremialnie zagłębili się w świat stworzony przez Camerona, by stał się elementem popkulturowego krajobrazu, by ludzie czuli, że jest to im bliskie emocjonalnie. A jednocześnie – jest to jeden z przebojów wszech czasów. I mam właśnie takie wrażenie, że trochę się nam historia powtarza – mamy coś co w cyferkach prezentuje się dobrze, ale poza tymi cyferkami nie funkcjonuje jako żywy fenomen. Na pewno nie tak jak filmy na podstawie „Władcy Pierścieni”.
Co ciekawe – widziałam kilka recenzji, w których nawet uznani krytycy – nie umieli powiedzieć co im nie gra w serialu – dlaczego nie jest on w stanie przekroczyć jakiejś granicy emocjonalnego zaangażowania. To jest ciekawy temat do rozważań- jak coś co obiektywnie nie jest bardzo, bardzo złe – może jednocześnie nie dostarczać tego emocjonalnego zaangażowania, którego chcą widzowie. Z resztą można w sieci znaleźć całkiem niezłe teksty, które wskazują, że co serialowi na pewno udało się pokazać – to siłę ekranizacji Jacksona, który jednak zdecydowanie wiedział jak dostarczyć widzom emocje, nie tracąc z oczu fantastycznego świata Tolkiena.
Czy mam jakąś puentę? Mam wrażenie, że to jest ciekawe, że jednak, mimo że oczywiście kalkulacje w świecie kultury a zwłaszcza popkultury mają sens, to jednak – nie działają tak prosto jak mogłoby się wydawać. Obserwując ten sukces/nie sukces serialu Amazona, można dojść do wniosku, że jednak – nasza łaska jako widowni jeździ trochę na pstrym koniu. Nie jest jeszcze tak, że jesteśmy całkowicie poddani władzy pierścienia marketingu. Jest taka drobna przestrzeń naszej wolności – która sprawia, że wciąż czasem – nie wiadomo o co nam chodzi. Ja z tego czerpię pewną pociechę.
Ps: Nieco więcej porównania „Pierścieni Władzy” i „House of Dragons” znajdziecie w moim podcaście.