Bardzo bałam się drugiego sezonu „Dobrego Omenu”. Bałam się, ponieważ mimo mojej sympatii do Neila Gaimana, zdaję sobie sprawę, że powodzenie historii przyjaźni anioła i demona, było wynikiem spotkania talentu Gaimana i Prachetta. To właśnie to humanistyczne podejście do wiary i Boga wychodzące z kart książki a będące wynikiem ich wspólnej pracy zbudowało najpierw fandom powieści a potem – ładnie przełożyło się na serial. Bałam się, że postaci pozostawione jedynie w rękach samego Gaimana nie będą już tym czym były. Nie dlatego, że pisarz jest słabym scenarzystą, ale dlatego, że Prachett miał to coś co sprawiło, że w historii było coś więcej. Ostatecznie drugi sezon bardzo mi się podobał. A jednocześnie mam wrażenie, że Gaiman uciekł ze swoimi postaciami tam, gdzie zawsze chciał je zabrać, pozostawiając za sobą ducha Prachetta. I choć dotknął mojego serduszka, to coś mu uleciało w tej pogoni.
Drugi sezon ma prostą strukturę. Oto na progu księgarni Aziraphaela pojawia się archanioł Gabriel. To znaczy chyba jest to archanioł Gabriel – nie ma nic na sobie, nic nie pamięta i bardzo chętnie przedstawia się jako Jim a poproszony o pomoc w księgarni zaczyna ustawiać książki na półkach alfabetycznie – wedle pierwszej litery pierwszego zdania. Pojawienie się Gabriela oczywiście oznacza kłopoty. A skoro Aziraphael jest w kłopotach to może zrobić tylko jedno – zadzwonić do swojego najlepszego przyjaciela Crowleya i poprosić o pomoc. Ostatecznie – kto to widział, żeby problemami nieba zajmował się jeden anioł. Z resztą sam Crowley szybko się przekonuje, że wieść o tym, że Gabriel zniknął dosięgła dna piekieł, co sprawia, że pojawiają się nowe problemy. W ogóle jak możecie się spodziewać – problemów nie brakuje, wciąż mnożą się nowe a losy ziemi zawsze wiszą na włosku.
Ten punkt wyjścia jest nieco pretekstowy – w istocie wymusza na bohaterach wspólną pracę, oraz pozwala na przywoływanie co pewien czas momentów z przeszłości, kiedy anioł i demon mogli rozmyślać nad tym – ile dobra jest w boskim planie. Te obrazki z przeszłości – od zagrody Hioba po cmentarz w Edynburgu prowadzą nas przez tą samą refleksję na temat tego, ile dobra może wyrządzić anioł i demon i czy w ogóle można uznać ich jeszcze za wysłanników niebios i piekieł. Muszę przyznać, że te fragmenty oglądało mi się najlepiej, choć jednocześnie – miałam wrażenie, że to typowy zabieg Gaimana, który coś podsuwa po kawałeczku przez kilka odcinków i rozdziałów, bo potem jest mu to potrzebne do jednej sceny. I tak jest tutaj – gdy w ostatnim odcinku bohaterowie muszą jednoznacznie opowiedzieć się czy nadal wierzą w Piekło i Niebo. Wciąż jednak – jest to najmocniejszy punkt serialu, odwołujący się do tej obecnej w powieści refleksji nad wiarą i w ogóle całym tym chrześcijańskim systemem postrzegania boskiego planu. Nasi bohaterowie uwikłani w boski plan co chwila go albo kwestionują, albo zadają sobie pytanie – czy kwestionować go powinni. Pod komediową otoczką kryją się zaś pytania fundamentalne dla każdego kto chce poświęcić trochę refleksji konsekwencjom wiary.
Gaiman świadom, że widzowie najbardziej lubią oglądać swoich bohaterów w sytuacjach mniej lub bardziej codziennych i romantycznych, pozwala sobie na zabawę motywami z komedii romantycznych. Oto nasi wysłannicy sił wyższych, muszą w ramach prac dodatkowych doprowadzić do tego, że dwie sklepikarki się w sobie zakochają. Co daje Gaimanowi całkiem sporo miejsca by opowiedzieć nam o tym, co o miłości romantycznej i stanie zakochania myślą nasi niebiańscy bohaterowie. Te fragmenty mają miejscami posmak jednego z tysięcy fanfiction, które przez lata stworzyli czytelnicy przekonani, że pomiędzy naszymi bohaterami jest coś więcej (z resztą kto nie ma takiego przekonania po lekturze książki) . Ponownie – to z jednej strony jest niezwykle miłe do oglądania, w jakiś sposób dotykające naszej czytelniczej ciekawości, z drugiej – właśnie ma posmak takiego fan fiction, które przede wszystkim chce widzieć bohaterów w pewnej konwencji a niekoniecznie rozwijać ich świat. I chciałabym od razu zaznaczyć, nie przywołuje twórczości fanowskiej bez powodu. Po prostu cały czas miałam w głowie myśl, że są fanowskie teksty, które lepiej rozwinęły to co scenarzyści starają się zrobić w serialu. Jednocześnie nie widzę powodu by serial traktować jako „prawdziwszy” kanon od tych tekstów.
Tym co się Gaimanowi udaje, to wybrnięcie z najtrudniejszej pułapki jaką zastawiła na niego fabuła. Oto ziemska przyjaźń anioła i demona jest najciekawsza, kiedy jest niezmienna. Możemy wtedy cieszyć się ich wypracowaną na ziemi stabilnością i zabiegami by nikt nie naruszył tego kruchego ładu. Problem w tym, że opowieści, o rzeczach które się nie zmieniają są trudne, najlepsza opowieść wymaga zmiany. Gaiman doskonale sobie z tego zdaje sprawę, więc ostatecznie oferuje nam zmianę, choć niekoniecznie koniec. Jednocześnie wie też, że nie ma większej pułapki dla twórcy niż proste dobre zakończenie i trzeba bardzo wiele drzwi zostawić otwartych by widz chciał więcej. A jak jeszcze dorzucimy do tego łzę otartą z policzka to możemy być pewni, że seria zostanie w sercach widzów na długo. W ogóle to jest ciekawe, jak bardzo brytyjscy scenarzyści i w ogóle brytyjskie produkcje (bo choć to Amazon to jednak we współpracy z BBC) wierzą w proste chwyty z melodramatu. Piszę to z pełnym uznaniem. Mam wrażenie, że nic tak skutecznie nie działa na ludzi. I jasne jest to zgrane ale jednocześnie – lubię kiedy właśnie bez żadnego kombinowania wystawia się mnie na te wielkie emocje. Od tego jest kultura by chodzić z zadrą w sercu.
Oczywiście nie byłoby serialu, gdyby nie fantastyczna obsada. Michael Sheen i David Tennant prawie nie znikają z ekranu. Ponieważ ten sezon nie powstał na bazie powieści, ale już scenariusza to nie ma w nim aż tak wielu postaci. Znaczy to, że nasz aktorski duet może przejąć właściwie całość produkcji. I to nie jest rzecz, na którą ktokolwiek mógłby narzekać. To zabawne, że aż tak długo trzeba było czekać aż Sheen i Tennanta znajdą się razem na ekranie i jak trudno sobie wyobrazić by razem na nim nie byli. Wydaje mi się, że są tak perfekcyjni w swoich rolach, bo grający cherubinkowatego anioła Scheen ma w sobie buzujące pod powierzchnią pokłady złości, zaś Tennant zawsze umiał swoich bohaterów wzbogacić o wrażliwość, która skrywa się pod sarkazmem. Fakt, że każdy z nich z powodzeniem mógłby zagrać odwrotną rolę czyni ich obu tak wspaniałymi w tych które mają. Bardzo podobał mi się też Jon Hamm w roli Gabriela. To jest ciekawe jak często pojawia się ten sam przypadek, gdzie bardzo przystojny aktor ma szansę zabłyszczeć, kiedy da się mu w końcu rolę komediową. Hamm sobie z komedią radzi dużo lepiej niż radził sobie z wieloma poważnymi rolami po Mad Men.
Czy jest ten drugi sezon „Dobrego Omenu” równie dobry co powieść Pratchetta i Gaimana? Nie, na jej tle wydaje się ledwie szkicem. Nie chciałabym powiedzieć, że Gaiman bez Pratchetta nie jest ciekawy, bo jest (z resztą scenariusz do pierwszego sezonu powstał już po śmierci Pratchetta) ale – czegoś mi tu brakowało. Jednocześnie, może się mylę, ale mam wrażenie, że to jest pół opowieści i twórcy bardzo są nastawieni na to, że dostaną kolejny sezon. To z kolei odbija się na opowieści. Pierwszy sezon Dobrego Omenu nie potrzebował nas przekonywać, że mogłoby być więcej historii, bo był zamkniętą całością. Sezon drugi powstał już by sprawdzić, ile sezonów więcej chcemy. To ciekawe jak inaczej prowadzone są te dwie narracje nawet jeśli wszyscy zaangażowani twórcy pozostali ci sami.
Nie ukrywam – dotknął mnie ten serial prosto w emocje. Ale raczej te emocje, które kojarzą mi się z Doktorem Who. Wiecie, kiedy bardzo mocno przeżywacie smutek czy radość fikcyjnej postaci a jednocześnie – wiecie, że to jest rodzaj emocji, którą czuje się jedynie wobec fikcji. Jednocześnie jednak mam poczucie, że to nie było ostatnie słowo i jeszcze zobaczę anioła i demona podnoszących kieliszki w Riztu. A jeśli nie? Cóż, ustawię się w kolejce po tych, którzy będą starali się osobiście dopaść Neila Gaimana i dla sprawiedliwości wyrwać mu serce.
PS: Skorzystam jeszcze z okazji by przypomnieć wam że trzeci sezon Wystawionych z Sheenem i Tennantem jest na Canal Plus online i dobrze pomaga sobie poradzić z emocjami po tych sześciu odcinkach.