Każdy chce być co pewien czas przytulony do serca. Każdy z nas chce usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Wszyscy potrzebujemy dobrych zakończeń, wspierających komentarzy i zapewnień, że wszystko się ułoży. Czasem dostajemy to od innych ludzi, czasem – w formie komiksu sieciowego. Czasem w formie serialu na podstawie tego komiksu. „Heartstopper” to być może najmiększa i najbardziej akceptująca produkcja serialowa jaką można obecnie zobaczyć. Pytanie tylko – czy twórcom udało się w drugim sezonie zachować odpowiedni poziom cukru. Taki, który krzepi a nie każe sięgnąć po szklankę wody.
Od razu powiem – wolę wizję młodzieży z „Heartstoppera” niż taką jaką karmi nas „Euforia”. Dzieciaki w serialu na podstawie komiksu Alice Oseman, żyją w świecie, gdzie wciąż człowiek przejmuje się egzaminami końcowymi, przeżywa „koszmar” wspólnej wycieczki z kolegami z klasy i bardzo pragnie akceptacji rodziców. To serial, który nie ucieka od tego, że seksualność nastolatków jak najbardziej istnieje, ale osadza ją w nieco mniej radykalnych ramach niż seriale, które na hasło nastolatek wikłają je w skomplikowane romantyczne trójkąty z narkotykami i przestępstwami w tle. Mam poważne podejrzenia, że rzeczywistość większości nastolatków jest jednak bliższa tej z „Heartstoppera”. Zakładam, że wynika to po części z faktu, że Alice Oseman postacie Charliego i Nicka powołała do życia jeszcze jako nastolatka.
O ile pierwszy sezon opierał się dość naturalnie na wątku – czy Charlie i Nick będą razem o tyle w drugim kluczową kwestią jest coming out. O orientacji Charliego wiedzą wszyscy (choć został wyoutowany niekoniecznie zgodnie ze swoją wolą) ale Nick jest przez kolegów i rodzinę postrzegany jako hetero chłopak. Co oczywiście stwarza nowy zestaw problemów i wątpliwości – komu się wyoutować, kiedy i na jakich zasadach. Sam temat jest rzeczywiście ważny i potraktowany ze sporą wrażliwością. Jednocześnie – narracyjnie nie jest w stanie wypełnić luki po tym napięciu z jakim mieliśmy do czynienia w pierwszym sezonie. Po prostu, pytanie czy Nick i Charlie będą razem rozpala emocje bardziej niż pytanie – jak ich znajomi zareagują na ten związek. Nie dlatego, że to mało ważne tylko – po prostu zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od reakcji chłopcy mają siebie nawzajem.
Jednocześnie fabuła rozwija postaci poboczne – to ma sens, bo przy całej miłości do Nicka i Charliego – to nie są aż tak ciekawi bohaterowie (nie muszą są nastolatkami) by byli w stanie udźwignąć całą fabułę. Bardzo lubię w tym sezonie wątki poboczne, zwłaszcza wątek Tao i Elle. Fakt, że wokół ich wzajemnego zauroczenia tworzy się tyle dramy jest tak bardzo nastolatkowe jak tylko się da. Nikt nie jest bardziej zaniepokojony konsekwencjami nieudanej randki niż dzieciaki w liceum. Dosłownie losy całego świata ważą się pomiędzy jednym a drugim ziarnkiem popcornu. Z resztą przyznam, że nieco lepiej bawiłam się oglądając właśnie te poboczne przygody niż główny wątek. Być może dlatego, że mam wrażenie, że jest w nich większa lekkość i więcej humoru. Wątek Nicka i Charliego miejscami jest nieco siermiężny, bo niesie w sobie ciężar rozegrania wszystkich bardziej edukacyjnych kwestii. Stąd czasem mam wrażenie, że dialogi między bohaterami nie tyle są naturalne czy organiczne ale mają pokazać, że osoba pisząca scenariusz zdaje sobie sprawę, z tego jak w różny sposób podchodzić do poruszanych kwestii.
No właśnie tu pojawia się problem, który nie jest do końca winą serialu. Otóż „Heartstopper” jest być może najwierniejszą ekranizacją komiksu jaką widziałam. Jeśli zna się komiks zobaczy się sceny kadr po kadrze, dialog po dialogu. Z jednej strony – można powiedzieć, że to idealna ekranizacja, zaspakajająca potrzeby fanów. Z drugiej – komiks Oseman, jest dość specyficzny. Publikowany w niewielkich odcinkach, skupia się na bardzo niewielkich zdarzeniach, często rozciąga małe problemy, żeby coś się działo. W komiksie to nie przeszkadza, ale seriale mają nieco inne tempo narracji. I tak – uważam, że np. można byłoby poświęcić nieco mniej miejsca wycieczce do Paryża, skrócić niektóre sceny. Mam też poczucie, że tak jak komiks, zwłaszcza w odcinkach musi się upewniać, że na pewno wszystko pamiętamy i zwracamy uwagę na odpowiednie szczegóły – tak serial nie musi się tak starać. Pewne rzeczy można opowiedzieć skrótowo czy liczyć, że widz sam je dostrzeże albo zapamięta. To przywiązanie do sposobu komiksowej narracji moim zdaniem – szkodzi produkcji i uważam, że nieco więcej swobody w tym jak serial opowiada historię Charliego i Nicka na pewno by się przydało.
Zdaję sobie sprawę, że serial taki jak „Heartstopper” ma swoje miejsce w kulturze. To jest taka ciepła bajka dla nastolatków. Jasne, są tu problemy, ale jest też z tych problemów wyjście. Jasne są prześladowcy czy ludzie, którzy nie rozumieją, ale zawsze znajdzie się wsparcie i ktoś kto zrozumie. Widziałam narzekania, że na poziomie drugiego sezonu nie ma już właściwie żadnej postaci, która nie byłaby queer albo w queerowym związku, ale właśnie o to chodzi. „Heartstopper” oferuje tą przyjemną przestrzeń, gdzie nikt nie jest domyślnie hetero, a queerowe nastolatki razem radzą sobie z wyzwaniami jakie stawia przed nimi życie. Z resztą warto tu nadmienić, że Oseman porusza niezwykle rzadko pojawiający się w popkulturze wątek zaburzenia odżywiania u chłopaków. Uważam, że to niezwykle cenny wątek – kto wie, czy może nawet nie cenniejszy niż uwagi na temat LGBTQA. O ile bowiem wątki dotyczące mniejszości pojawiają się coraz częściej, to zaburzenia odżywania u męskiej części populacji nadal są przez popkulturę niemal całkowicie pomijane. Tymczasem to jest dość duża grupa młodych osób, która zwiększa się w przypadku queerowych dzieciaków (bo też problemów więcej).
Oglądając drugi sezon „Heartstoppera” czułam się jednak miejscami staro. Lubię ciepło i dobre zakończenia, i rozumiem ich potrzebę, ale miałam wrażenie, że zbyt szybko przykłada się plaster na ranę. W pewnym momencie sceny, które dawałyby poczucie spełnienia czy zwycięstwa pojawiają się na tyle szybko po sobie, że ich emocjonalny wymiar jest nieco osłabiony. Jednocześnie – trochę mnie zmęczył sposób narracji – rozumiem, że w tym serialu jest dużo piosenek, ale ja wolę jednak trochę więcej emocji i myśli bohaterów przekazanych w dialogach. Kilka razy miałam poczucie, że piosenka zagłusza mi to co naprawdę chciałabym usłyszeć – codzienność bohaterów, ich normalne wymiany zdań, takie nastolatkowe paplanie, które w tym serialu wychodzi bardzo realistycznie. Sporo jest w kolejnych odcinkach montaży, które przynajmniej dla mnie zawsze są narracyjnie mniej ciekawe niż dobrze ustawione sceny. No ale ponownie – mam wrażenie, że wychodzi tu takie ciągłe trzymanie się komiksu, gdzie jest dużo scen bez dialogu, które koniecznie trzeba uwzględnić.
Zastanawiam się, dlaczego pierwszy sezon serialu tak dobrze ze mną rezonował, a drugi nieco mnie zmęczył. Bo przecież – rozgrywają się one w tej samej konwencji. Zakładam, że być może – łatwiej mi znaleźć się w tym pytaniu „lubi mnie czy nie lubi” niż w problemach coming outu. Z drugiej strony – to ciepło i lekkość romansu Nicka i Charliego z pierwszego sezonu miało w sobie coś cudownie ożywczego, czego nie widzi się często w serialach. Z kolei w drugim – nad bohaterami wisi „problem”, który popkultura często bierze na tapet. Coming out jako dramatyczny element historii o osobie queerowej, jest czymś dużo bardziej ogranym niż szczera romantyczna nastoletnia queerowa miłość. Przy czym nie uważam by to miało jakieś wielkie znaczenie czy mi się ten serial podoba czy nie – jestem poza targetem i jestem gotowa się z tym całkowicie pogodzić. Choć patrząc na to kto obejrzał ten serial za jednym posiedzeniem mam wrażenie, że poza młodymi ludźmi wśród widzów jest mnóstwo osób po trzydziestce które w swoich czasach nastoletnich takich seriali nie miały.
Na koniec może was zaskoczę, ale bardzo czekam na sezon trzeci. Głównie dlatego, że podobnie jak wy – znam komiks, i wiem, że przed bohaterami jeszcze sporo trudnych momentów i mam wrażenie, że to co w tej narracji jest najciekawsze i najbardziej nieoczywiste jeszcze na nas czeka. Gdybym miała stwierdzić, że pierwszy sezon był miękką kołderką, to ciąg dalszy przypomina trochę kocyk obciążeniowy. Też może zapewnić komfort i poczucie otulenia ale niekoniecznie jest to dla wszystkich. O ile w po pierwszym sezonie trochę się bałam, że Netflix nie da produkcji następnego, to teraz jestem raczej pewna, że na dwóch sezonach Heartstopper się nie skończy. I dobrze.