Wszyscy wiemy, że problemy wiedźmina Geralta wynikają z tego, że ma skrupuły. Jednak jak się ten nasz wiedźmin skrupułów nabawił i czy to przypadłość u niego wrodzona czy nabyta – to już owiewał mrok niedopowiedzenia. Aż tu Sapkowski się namyślił, namyślił i postanowił nam zaserwować „Rozdroże Kruków” – historię o wiedźminie bardzo młodym i o licznych wyzwaniach natury wiedźmińskiej i moralnej.
Geralta zastajemy tu na kilkadziesiąt lat przed wydarzeniami znanymi z opowiadań i sagi. Jest młodym wiedźminem, który właśnie wyruszył na szlak. Ledwie trochę odjechał od wiedźmińskiego siedliszcza dopadła go najgorsza przypadłość w tym fachu, czyli empatia. Mamy więc wiedźmina, który wystąpił w słusznej sprawie, niczym błędny rycerz i całe mnóstwo kłopotów. Na całe szczęście – to są jeszcze czasy, gdy można spotkać swojego kolegę po fachu. Preston Holt, jest wiedźminem dużo straszmy, doświadczonym i proponującym Geraltowi układ – niech działa dla niego, zimuje u niego i przy okazji może się na żywo trochę fachu poduczy. No i oczywiście odda procent agentowi, bo jak zwykle u Sapkowskiego – fantastyka, fantastyką, ale porządek w fakturach musi być.
Geralt szybko wikła się w najróżniejsze sytuacje, które czasem wymagają zabicia potwora, ale dużo częściej – sprawiają, że wiedźmin wpakowuje się z właściwą sobą gracją i dezorientacją w środek zupełnie ludzkich machinacji. Decyzji do podejmowania jest sporo, bo o ile potwory zabijać łatwo, to przy ludziach zawsze dochodzą jakieś dodatkowe elementy, które trzeba brać pod uwagę. Nie mówiąc już o tym, że w okolicy są jeszcze czarodzieje, czarodziejki, kapłanki i w ogóle sił więcej niż to młody wiedźmin jest w stanie zliczyć. A wszystko wymaga podejmowania decyzji, które wskazują na to, że Geralt to te moralne skrupuły miał zawsze co raczej nie powinno nas dziwić.
Sapkowski pisze swoją powieść (choć raczej ma ona charakter mini powieści albo długiego opowiadania) z właściwą sobie swobodą. Trochę go obchodzi Geralt, ale bardziej bawi go nawiązywanie do pojedynczych zdań i scen ze swoich wcześniejszych powieści, zgrabne wplatanie cytatów, wytykanie tych samych co zawsze przywar ludzkich i mechanizmów społecznych. Wszystko przy jednoczesnym wykorzystaniu swoich ulubionych zabiegów literackich i schematów powieści fantastycznej. Kto nigdy nic o Wiedźminie nie czytał, ten pewnie nie dostrzeże w jak wielu miejscach Sapkowski nawiązuje sam do siebie, kto jednak miał jego wcześniejsze książki w dłoni, ten może się poczuć jakby był na przejażdżce po znajomych miejscach, tropach i scenach.
Przy czym jest to najlepsza rzecz jaką Sapkowski o wiedźminie napisał po zakończeniu Sagi. Widać, że kiedy opowiada li tylko o swoim bohaterze czuje się najpewniej. Pewnie rozpisuje też postaci, których imiona i nazwiska są jak zwykle kuriozalne, ale które mówią i myślą jak bohaterowie ze wszystkich jego książek. Są błyskotliwi, lubią puentować swoje długie wypowiedzi i zawsze mają więcej niż jeden motyw. Jak zwykle jest przy tym Sapkowski uważny, by nie napisać książki, bez kobiet co mu się chwali, bo niejeden autor z jego pokolenia ograniczyłby się jedynie do kapłanek i młodych dziewcząt narażonych na zakusy bandytów na drogach.
Nie jest to dziełko skomplikowane, dylematy przed którymi staje Geralt może i są dla niego nowe, ale dla czytelnika to typowy zestaw problemów naszego wiedźmaka z nadmiernie rozwiniętą moralnością. Młodość wiedźmina udało się autorowi całkiem nieźle zaznaczyć i z niekłamaną przyjemnością ogląda się jak bohater, którego znamy przecież jako człowieka ukształtowanego i doświadczonego powoli nabiera swoich kluczowych cech. Jest coś zabawnego w takiej dekonstrukcji bohatera, który jak się wydaje – wszystko sobie pożycza ze swojego otoczenia. Ale nie można się za to gniewać, bo Geralt ma coś swojego, czyli wspomniane wcześniej skrupuły. Choć i one jak się wydaje są zaraźliwe. W każdym razie jesteśmy jeszcze wiele lat przed tym aż nasz bohater stanie się mistrzem miecza i mistrzem w odczytywaniu ludzkich intencji. Błędów robi co nie miara, na całe szczęście nie musimy się o niego martwić, bo wiemy, że dożyje dorosłości bośmy już go tam widzieli. Co czyni niektóre elementy książki pozbawionymi stawek, bo trudno drżeć o życie bohatera, który przeżyć musi.
Nie jestem chyba wam w stanie powiedzieć czy to rzecz dobra czy zła. Wiele osób pewnie nie czuje zupełnej potrzeby sięgania po kolejną książkę o Wiedźminie zwłaszcza po niekoniecznie udanym „Sezonie Burz”. Z kolei ci, którzy losy Geralta poznali lata temu – pewnie drżą na myśl, że autor nie umie się rozstać z bohaterem. Zwłaszcza, że jak wszyscy wiemy, jego popularność w ostatnich latach nie brała się z powieści, ale z serialu i gry. Autor, w takim wypadku wracając do swojego bohatera sprawia wrażenie, kogoś kto nie chce zostać zapomniany albo chciałby jeszcze coś uszczknąć dla siebie, z tego świata, który nagle stał się żyłą złota w cudzych rękach. Pomijam tu oczywiście wszystkich, tych, którzy twórczości Sapkowskiego nie lubili i nie lubią. Ale jest jeszcze jedna grupa osób, do której sama się zaliczam.
Widzicie, powieści Sapkowskiego były dla mnie kluczową lekturą przełomu dzieciństwa i lat nastoletnich. Tak kluczową, że całe fragmenty znam na pamięć. Przez lata byłam przekonana, że moja słabość do Wiedźmina (wychodząca poza opowiadania, bo sagę jako chyba jedyna też lubię) to jedynie jakieś młodzieńcze literackie zauroczenie. Ale wracałam do sagi wiele razy i wciąż jest to jedna z moich ulubionych książek. Takich, które zapewniają mi wszystko czego oczekuję od literatury komfortowej – za każdym razem, gdy wracam do tego świata nie mam ochoty go opuszczać. I choć zdaję sobie doskonale sprawę z literackich niedociągnięć autora, oraz z kontrowersyjnych zabiegów narracyjnych, to Sapkowski, ku mojemu zaskoczeniu, reprezentuje wrażliwość bardzo bliską mojej własnej.
To powiedziawszy muszę stwierdzić, że jakikolwiek powrót do świata Wiedźmina, z jego znanymi tropami, zabiegami literackimi, sposobem kształtowania i opisywania moralności jest dla mnie darem bezcennym. Mając te kilkanaście lat oddałabym pewnie jedną nerkę za to by móc dostać w ręce cokolwiek więcej z Wiedźmińskiego świata. I choć dziś wystarczy mi, że zapłaciłam za książkę 65 złotych, to wciąż, dla osoby takiej jak ja, jest to cena niewielka by na jedno popołudnie wrócić do świata, po którym porusza się Geralt. I to czyni ze mnie jednocześnie czytelniczkę idealną z drugiej – słabą recenzentkę. Bo nie ukrywam – to co jest w tej książce pewnie literacko niedoskonałe, jest też bliskie temu czego bym oczekiwała od Sapkowskiego. Gdyby napisał coś zupełnie innego niż jego dotychczasowa twórczość – byłabym zawiedziona. I jasne, byłoby cudownie, gdyby była to powieść na poziomie pierwszych opowiadań, ale mam wrażenie, że sam autor już do takiego pisania o swoim bohaterze nie umie wrócić. Za bardzo się chyba do niego przywiązał by znów traktować go tylko jako pretekst do literackiej zabawy.
„Rozdroże kruków” to jest dokładnie ta książka, którą pewnie za rok, albo za kilka miesięcy czy tygodni wezmą do ręki, czytelnicy, którzy właśnie przeczytali „Panią Jeziora” i oddaliby wszystko by jakoś wypełnić pustkę w sercu jaką zostawia po sobie lektura jakiejkolwiek sagi czy dłuższego tekstu o jednym bohaterze. Nowa powieść Sapkowskiego, nikogo nie uratuje, nie zmieni ani nie nawrócić na miłość do Wiedźmina, ale komuś taką dziurę w sercu na chwilę załata. Ot taki plasterek, zanim człowiek się pogodzi, że historia Geralta może mieć prequele ale nie ma miejsca na kontynuacje I nie ukrywam trochę im zazdroszczę. Ja musiałam sobie te parę dekad temu poradzić sama.
Ps: Tytuł książki nadal uważam jako osobiste wypowiedzenie wojny mojej osobie przez pana Andrzeja. Szkoda bo wcale a wcale sobie na to nie zasłużyłam.