Hej
Zwierz musi wam coś wyznać. Mimo, że nigdy nie miał dobrych stopni z matematyki ( powiedzmy sobie szczerze miał stopnie raczej gorsze niż złe) a na fizyce zwierz przestał uważać dokładnie na trzeciej lekcji w czwartej klasie. Za czasów zwierza naukę fizyki zaczynało się w czwartej klasie więc jak sami widzicie zwierz dość szybko zdecydował się porzucić ten przedmiot. Ta niechęć do szkolnej fizyki i matematyki nigdy nie przełożyła się jednak u zwierza na niechęć do samych tych dziedzin jako takich.
Problem polega jednak na tym, że to co zwierza mogło zafascynować i to czego uczono go w szkole jakoś nigdy się nie spotkało. Zwierz jedynie w części wini program nauczania – zwierz bowiem jak każdy szanujący się humanista zaczyna interesować się sprawami cyfr, obliczeń i pomiarów wtedy kiedy zaczynają one nie wystarczać i odpowiedź zaczyna co raz częściej brzmieć nie wiem, zaś udowodnienie jakiegokolwiek stwierdzenia ( zwierz nigdy niczego nie udowodnił ale wyobraża sobie jakie to musi być fajne uczucie. Zwłaszcza jeśli udowadnia się coś po raz pierwszy) zmienia nasze postrzeganie świata.
Ten długi wstęp oczywiście nie jest zupełnie bez związku z kulturą popularną. Otóż w kulturze popularnej zwłaszcza fizycy i chemicy przedstawiani są jako szaleńcy, wkładający sobie grudki uranu do kieszeni fartucha, poprawiający zmierzwione włosy i wymyślający rzeczy nie tylko genialne ale i szalone. Tacy profesorzy najczęściej są nie groźni chyba że zostaną wzgardzeni i mszczą się na świecie, albo ich eksperyment pójdzie nie tak i zmieni ich osobowość, lub też ostatecznie pracują dla nazistów. Jednak jeśli żadna z tych okoliczności nie zajdzie stają się idealnym pośmiewiskiem dla niezbyt chyba przychylnego naukowym odkryciom Hollywood.
Ale oprócz tych naukowców występuje jeszcze jeden rodzaj naukowca w filmie. To naukowiec zupełnie prawdziwy, który coś odkrył nie w wyimaginowanym ale w naszym świecie. Zwierz musi powiedzieć że uwielbia filmy poświęcone prawdziwym naukowcom. Uwielbia je z kilku powodów – po pierwsze ich autorzy najczęściej czują się w obowiązku przedstawić nam w przystępny sposób dlaczego dane odkrycie było takie ważne. Nawet jeśli ma to potem niewiele wspólnego z naukowymi rozważaniami przez chwilę wydaje się nam że coś rozumiemy, co więcej zaczynamy naszemu naukowcowi kibicować. Tak zwierz miał ostatnio kiedy oglądał telewizyjny film ” Einstein i Eddington” – film w sumie opowiada o niczym – oto w czasie I wojny światowej angielski naukowiec Eddington czyta Einsteina i zaczyna dostrzegać wagę jego badań. Naukowcy nawiązują korespondencyjny dialog który owocuje decyzją o ostatecznym ustaleniu kto miał rację odnośnie grawitacji – Newton czy Einstein. Chwilę w filmie w której naukowcy porównują dane by ostatecznie dać odpowiedź zwierz oglądał siedząc na krawędzi krzesła. Bo film w jakże poetycki sposób wyjaśnił mu, jak w sumie wiele od definiowania grawitacji zależy.
Ten długi wstęp oczywiście nie jest zupełnie bez związku z kulturą popularną. Otóż w kulturze popularnej zwłaszcza fizycy i chemicy przedstawiani są jako szaleńcy, wkładający sobie grudki uranu do kieszeni fartucha, poprawiający zmierzwione włosy i wymyślający rzeczy nie tylko genialne ale i szalone. Tacy profesorzy najczęściej są nie groźni chyba że zostaną wzgardzeni i mszczą się na świecie, albo ich eksperyment pójdzie nie tak i zmieni ich osobowość, lub też ostatecznie pracują dla nazistów. Jednak jeśli żadna z tych okoliczności nie zajdzie stają się idealnym pośmiewiskiem dla niezbyt chyba przychylnego naukowym odkryciom Hollywood.
Ale oprócz tych naukowców występuje jeszcze jeden rodzaj naukowca w filmie. To naukowiec zupełnie prawdziwy, który coś odkrył nie w wyimaginowanym ale w naszym świecie. Zwierz musi powiedzieć że uwielbia filmy poświęcone prawdziwym naukowcom. Uwielbia je z kilku powodów – po pierwsze ich autorzy najczęściej czują się w obowiązku przedstawić nam w przystępny sposób dlaczego dane odkrycie było takie ważne. Nawet jeśli ma to potem niewiele wspólnego z naukowymi rozważaniami przez chwilę wydaje się nam że coś rozumiemy, co więcej zaczynamy naszemu naukowcowi kibicować. Tak zwierz miał ostatnio kiedy oglądał telewizyjny film ” Einstein i Eddington” – film w sumie opowiada o niczym – oto w czasie I wojny światowej angielski naukowiec Eddington czyta Einsteina i zaczyna dostrzegać wagę jego badań. Naukowcy nawiązują korespondencyjny dialog który owocuje decyzją o ostatecznym ustaleniu kto miał rację odnośnie grawitacji – Newton czy Einstein. Chwilę w filmie w której naukowcy porównują dane by ostatecznie dać odpowiedź zwierz oglądał siedząc na krawędzi krzesła. Bo film w jakże poetycki sposób wyjaśnił mu, jak w sumie wiele od definiowania grawitacji zależy.
Ale nie tylko dla emocji oglądania jak udowadnia się nowe teorie zwierz lubi filmy o fizykach. Jednym z tych który wywarł na nim olbrzymie wrażenie był film ” Kopenhaga” opowiadającym o tym jak do Nielsa Bhora przyjeżdża w odwiedziny Heisenberg Panowie rozmawiają o bombie atomowej, fizyce, wojnie ale jednocześnie film tłumaczy jak bardzo nieopisany jest nasz świat i w sumie jak sama podstawa jego pojmowania opiera się na założeniach koniecznych choć niekoniecznie prawdziwych. Zwierz musi przyznać że słuchając zapewne koszmarnie uproszczonej zasady nieoznaczoności zwierz doszedł do wniosku, że cała dyskusja już dawno nie toczy się o fizyce ale o sprawach dotykających kwestii samych podstaw istnienia.
Zwierz nawet rozumie, że nikt w szkole nie opowiadał mu o fizyce wyższej w której to dopiero pojawiają się takie problemy. Ale z drugiej strony niekiedy dochodzi do wniosku, że tylko to mogło by go zainteresować – nawet gdyby nie potrafił wyprowadzić żadnego wzoru.
Z kolei w filmach o matematykach zwierza zawsze pociągała i wciąż pociąga wizja tego niedającego się zrozumieć daru jakim jest umiejętność nie tyle obliczania ale udowadniania nowych matematycznych stwierdzeń. Są zapewne wśród czytelników zwierza ci którzy oglądali ” Piękny umysł” dla świetnej gry Russela Crowe lub obrazu walki z chorobą umysłową. Zwierz jeśli już ogląda ” Piękny umysł” to robi to wyłącznie dla sceny w której bohater zaczyna wysnuwać swoją teorię gier – jest coś bardzo zwierza wzruszającego w sposobie w jaki dochodzi się do matematycznych teorii.
Być może dlatego jednym z ulubionych filmów zwierza jest ” Dowód” – film o córce wielkiego matematyka który zmarł na chorobę psychiczną, a w którego notatkach po śmierci odnaleziono dowód dotyczący liczb pierwszych. Wszyscy są przekonani, że to ostatni przebłysk matematycznego geniuszu ale do dowodu przyznaje się córka. Film ogląda się między innymi tak dobrze nie dlatego, że opowiada o geniuszu i chorobie ale dlatego, że nikomu nie trzeba tłumaczyć jak wielkim darem jest umiejętność wyprowadzenia takiego dowodu. Kiedy film się zaczyna od razu wiemy że gra toczy się o największą stawkę – bo w sumie bardzo trudno o inną miarę geniuszu.
A skoro o geniuszu i talencie mowa zwierz też się zastanawia czy gdyby bohater ” Buntownika z wyboru” posiadał jakikolwiek inny talent a nie zdolności matematyczne to czy umielibyśmy mu taki kibicować i czy rozumielibyśmy jak ważne jest by uporządkował swoje życie i zajął się matematyką. Gdyby pięknie grał na skrzypcach pewnie byśmy mu wybaczyli – bo to dar jakich wiele w przeciwieństwie do tego prawdziwego talentu.
Zwierz wie że brzmi nieco egzaltowanie ale mniej więcej tak się czuje kiedy uświadamia sobie jak bardzo zazdrości tym którzy mogą naturę świata lub jakiejkolwiek dziedziny zrozumieć dogłębnie i przenieść w ten rejon gdzie naprawdę trudno o jakieś jednoznaczne odpowiedzi. Zwierz jako humanista przyzwyczaił się co prawda do tego, że ” nie wiem” też jest dobrą odpowiedzią a czasem jedyna ale z drugiej strony czasem chciało by się móc powiedzieć ” tak jest na pewno. policzyłem”. Zwierz niczego nie policzy. Serio. Niczego.
Ps: Zwierz wie, że idealizuje ale czy nie idealizujemy wszystkich zdolności których nie posiadamy?