Hej
W jednej ze scen z Avengersów wściekły Nick Fury, pragnący dotrzeć do swojej niesubordynowanej grupy superbohaterów stwierdza, że musi wiedzieć w jaki sposób Loki zamienił dwójkę najbystrzejszych ludzi jakich zna w latające małpy. Thor, który nigdy małp nie widział już ma się dopytać o co chodzi, kiedy Kapitan Ameryka radośnie wykrzykuje „Wiem, zrozumiałem to nawiązanie”. Oczywiście, że zrozumiał. Nic Fury jak każdy prawdziwy Amerykanin nawiązuje przecież do filmu, który widzieli wszyscy co najmniej kilka razy kiedy byli dziećmi czyli do ‘Czarnoksiężnika z Kariny Oz”. Co więcej zakonserwowany w czasie wojny Steve Rogers miał jeszcze szansę wybrać się do kina na film, bo miał on premierę w 1939 roku. Joss Wheldon mógł bez problemu nawiązać do produkcji, ponieważ tak jak Steve Rogers tak wszyscy dorośli i dzieci na widowni doskonale rozpoznali nawiązanie. W Stanach. W Polsce jak mniema zwierz rozpoznało nawiązanie sporo widzów, jeśli nie większość, ale nie było to tak oczywiste. Więcej nikt z nas do latających małp by sam nie nawiązał. Dlaczego? Bo choć Czarnoksiężnik z Krainy Oz jest bardzo znany i wielu go widziało, to nie do końca zgrał się z naszą kulturą, a na pewno nie jest to film, które każe dziecko musi obejrzeć. Przez lata przyzwyczailiśmy się do myśli, że amerykańska kultura popularna i sfera filmowych odniesień ma wymiar międzynarodowy. Innymi słowy, że wszystko to co jest ważne dla nich jest tez ważne dla nas. I choć teoretycznie tak jest, to często zdarzają się produkcje, które choć w Stanach należą do grupy filmów, które wszyscy widzieli i doskonale znają, w Polsce stanowią albo jedną z licznych produkcji albo film zupełnie dla wtajemniczonych. Zwierz nie byłby sobą gdyby nie spróbował kilku z nich wyliczyć.
Wszystkie gify pochodzą z tumblr. Dla zwierza fakt, że wiekszosć z tych filmów zgifowano świadczy o tym, że jednak filmy dorobiły się młodszej widowni nawet jeśli w wielu przypadkach są klasykami.
Zanim zaczniemy wyliczankę dwa słowa wyjaśnienia. To nie jest wyliczanka do końca dla was drodzy czytelnicy (to znaczy dla was ale nie o was). Zwierz nie ma wątpliwości, że wasza popkulturalna świadomość jest zapewne dużo większa niż popkulturalna świadomość większości społeczeństwa. Zwierz przynajmniej tak wnioskuj – gdybyście się nie interesowali nie czytalibyście drugiego akapitu wpisu na zwierzu, który zaczyna się, od nawiązania do Avengersów. Tak więc zwierz prosi was o przyjęcie na dziś nieco szerszej perspektywy i przyjęcie (wysoce niedokładnych) pojęć „Typowy widz polski” oraz „typowy widz amerykański”
Brekfast Club – Film znany po polsku jako Klub Winowajców nie należy do filmowych lektur obowiązkowych przeciętnego widza. Tymczasem w Stanach jest to film dość powszechnie znany – przynajmniej na tyle by np. pokusić się o to by jeden odcinek Ostrego Dyżuru oprzeć niemal dokładnie na takim pomyśle czy aby w filmie Perfect Pitch zrobić z jego ścieżki dźwiękowej punkt odniesienia dla rozwijających się społecznych zdolności bohaterki. Do tego jeśli zwierz dobrze pamięta w Easy A – filmie, będącym swoistym hołdem, dla filmów młodzieżowych bohaterka nawiązuje właśnie do tej produkcji, zresztą niekiedy całe Community wydaje się pewną specyficzną wariacją na temat Brekfast Club. Sam film rzeczywiście jest wart obejrzenia – sam scenariusz może wydać się dość wtórny – grupa dzieciaków odbywa w szkole karę za różne przewinienia – jak szybko okazuje się choć pochodzą z różnych szkolnych środowisk wiele ich łączą, ale obserwacje poczynione na temat wyznawań młodości i problemów z rodzicami są nadal całkiem trafne. Zdaniem zwierza olbrzymia popularność filmu w USA wynika z faktu, że podział na kilki czy grupy związane z jakąś szkolną aktywnością (np. sportowców, tych którzy wybierają się na wyższe uczelnie itp.) jest istotnym elementem życia szkolnego, zwłaszcza jeśli nie ma klas. Zwierz ma wrażenie, że realia nie za dobrze przekładają się na warunki Polskie choć wiąż sporo tam ciekawych obserwacji. Film ogląda się dobrze, ale oczywiście nigdy nie będzie on miał u nas takiego kultowego statusu jak w Stanach.
Brekfast Club jest zdaniem zwierza najlepszym przykładem filmu który wywarł bez porównania większy wpływ na popkulturę USA niż naszą
Princess Bride – wydaje się, że w Stanach każde dziecko – niemal jak chory chłopczyk w filmie, spędziło jakiś szkolny dzień oglądając Princess Bride zamiast się uczyć. Ten sympatyczny film, który jest doskonałą wariacją na temat bajkowych motywów ( śmiejącą się z konwencji a nie rechoczącą jak to czynią dzisiejsze produkcje) znajduje się na nieskończenie wielu listach najlepszych/ ulubionych filmów czy to rodzinnych, czy to pamiętanych z dzieciństwa czy to kiedykolwiek obejrzanych. Sam zwierz nigdy nie złapał filmu w telewizji i obejrzał go stosunkowo późno, głównie dzięki Internetowi. Ostatnio powtarzając produkcję, zwierz zdał sobie sprawę, że to dokładnie ten gatunek kina, którego dziś nie potrafią do końca uchwycić filmowcy kręcący coś i dla dzieci i dla dorosłych. Zabawny, grający z konwencją, ale nie przesadzający. O ile na zachodzie Princess Bride to film, który widział prawie każdy (słuchajcie wy wiecie, że zwierz to wszystko wnioskuje z obserwacji i danych statystycznych wam nie da?) o tyle u nas to wciąż film, który bardzo wielu ludziom absolutnie nic nie mówi. I nawet nie można rzucić żartem o niespotykanie dużych gryzoniach.
Zwierz nie twierdzi, że nikt Princess Bride w Polsce nie widział, twierdzi raczej że wiele osób widziało ją dlatego, że wiedziało, że to film, który trzeba zobaczyć.
National Velvet – zwierz trafił na film raz na TCM kiedy był zupełnie dorosły i obejrzał z dużym entuzjazmem i zainteresowaniem. Historia dziewczynki, która chce wygrać jeden z największych wyścigów konnych na świecie, była jednym z tych wielu filmów, o których myślisz że ci się nie spodobają ale ogląda się je z radością do końca. Nakręcony w 1944 roku, film gdzie małą dziewczynkę gra Elizabeth Taylor, można by pewnie wymienić wśród najważniejszych filmów familijnych jakie kiedykolwiek nakręcono. Zwierz był zdumiony kiedy zdał sobie sprawę, że ten film, do którego nawiązania znalazł w kilku książkach w Polsce funkcjonuje właściwie jako zapomniany klasyk coś co niektórzy widzieli (na przykład ci którzy załapali się na nocą emisję w TVP) ale większość wie tylko o tym, że istnieje. Tymczasem wydaje się, że to dokładnie ten film familijny, który dał początek nieskończonej ilości produkcji „dziecko i stary mistrz” oraz ‘dziewczyna i koń”, biorąc pod uwagę ile jest takich filmów, to National Velvet powinien być powszechną lekturą obowiązkową.
Prawdę powiedziawszy zwierz ma wrażenie, że National Velvet to jedyny film o wyścigach konnych z udziałem małych dziewczynek jako jocekyów który opłaca się zobaczyć.
It’s Woderful Life – nie tak dawno temu znajoma zwierza umieściła link do strony filmu na Imdb dodając informacje, ze właśnie znalazła ten film i wszystkim go poleca. Było koło świąt więc zwierz myślał, że to takie popkulturalne mrugnięcie okiem. Ale okazało się, ze jego znajoma, nie była świadoma, ze poleca najbardziej kojarzony ze świętami w Ameryce film. It’s Woderful Life – w którym anioł pokazuje bohaterowi, który jest przekonany, że nie jest wiele wart ile zrobił dla innych to obowiązkowy świąteczny klasyk. Ilość nawiązań w serialach, kreskówkach czy książkach jest olbrzymia bo przecież wiadomo że wszyscy to choć raz widzieli. Tymczasem w Polsce zwierz natknął się na film tylko raz w telewizji zresztą chyba na jakieś płatnej i o dziwnej porze. To jedna z największych zagadek filmowych świata tzn. fakt, że ten tak powszechnie znany i lubiany film, który trochę jak nasz Kevin w telewizji wyznacza święta, jakoś nie przedarł się do Europy pozostając wciąż przede wszystkim filmem o amerykanach dla amerykanów.
W Polsce to zdanie nic nie znaczy, za Oceanem funkcjonuje nawet kiedy się go nie wypowie a w odpowiednim odcinku świątecznym serialu zadźwięczy dzwonek
Ferris Buller’s Day Off – kolejny film Johna Hugesa (zwierz spokojnie mógłby wpisać na listę też 16 świeczek) reżysera, który w latach 80 ukształtował kanon myślenia o filmie młodzieżowym. Zwierz przyzna z ręką na sercu, że o filmie nigdy nie słyszał póki kilka lat temu nie znalazł w podziemiach Dworca Centralnego płyty z filmem – sprzedano mu ją za pięć złotych. Wydanie ekskluzywne z dodatkami, nie przeznaczone na Polski rynek. Zwierz nie ma pojęcia jakim cudem trafiło do Polski. Sam pomysł, jest proste główny bohater któregoś dnia bierze sobie wolne od szkoły i wraz z przyjaciółmi idzie na miasto dobrze się bawić. Ponownie zwierz nie zdawał sobie sprawy jak popularny jest to film, póki nie zaczął żyć w Internecie. Bardzo wam go zresztą poleca bo to przyjemna produkcja, z młodym Matthew Brodercikiem i obowiązkowym numerem muzycznym zupełnie od czapy.
Zwierz uważa, że wszystkie filmy Hugesa są przejawem wybitnie amerykańskiej kinematografii.
How Grinch Stole Christmas – zwierzowi nie chodzi o aktorski film gdzie rolę Grincha grał Jim Carrey ale o jego animowaną wersję z lat 60. Do roku 2000 zwierz nigdy nie słyszał o Grinchu by zdać sobie potem szybko sprawę, że zielony nienawidzący świąt stwór jest nie tylko powszechnie znany, ale należy do pewnego zbioru popkulturalnych odniesień. Oczywiście nie tylko za sprawą filmu , ale przede wszystkim za sprawą książki Dr. Seussa (które w języku angielskim są napisane językiem prostym a w wersjach polskich mają tak urocze elementy jak np. „Grzebielucha zwana też podpuszczajką ”) niemniej film podobnie jak It’s Woderful life był przez lata elementem obowiązkowym świątecznej ramówki. Zwierz widział potem nawiązania i do rymowanki i do samego filmu jeszcze wielokrotnie w różnych serialach (min. ER czy Glee). Oczywiście dziś Grinch jest mniej więcej znany w Polsce jako pojęcie, ale zwierz ma wrażenie, że wciąż wśród dość wąskiej grupy osób.
Zwierz straszy was gifem i postacią która w zbiorowej świadomości polskich i europejskich dzieci prawie nie istnieje.
Wszystko o Ewie – dobra zwierz nie będzie przed wami udawał, że to film, który widział każdy przeciętny Amerykanin. Ale to zaskakujące jak bardzo film ów wyskakuje w książkach czy serialach (np. Gossip Girl – kierowanej do młodzieży, co jest chyba istotne w tym przypadku), a jak właściwie nie do końca znaną produkcją jest w Polsce (coś jak Bulwar Zachodzącego Słońca, który doczekał się nawet musicalu na podstawie swej treści a u nas jest jednym z tysięcy filmów do obejrzenia przed zgonem). Historia ambitnej Eve, która dzięki manipulacjom wykorzystuje dobrze znaną gwiazdę Margo ( w tej roli Bette Davies) aby wspiąć się na teatralne szczyty wydaje się być zdecydowanie bardziej popularna za morzem. I nie tylko dlatego, że na ekranie miga obsadzona w niewielkiej roli Marylin Monroe. Wydaje się, że jest coś w tym machiawelicznym sposobie postępowania Eve co fascynuje kolejne pokolenia naszych zamorskich przyjaciół.
Film łapał się na tą listę kiedy zwierz znal go lepiej z nawiązań niż z seansu. tak jak w przypadku Wszystko o Ewie.
Meet Me in St. Louis – z musicalami w ogóle jest dziwnie bo wydaje się, że niektóre są zupełnie lokalne (genialny Taniec Wampirów zdecydowanie nie przebił się przez Atlantyk z kolei u nas ludzie chyba nigdy nie zrozumieją do końca o co chodzi w Annie) a niektóre podbijają świat. W przypadku Meet Me in St. Louis mamy do czynienia ze zjawiskiem pośrednim. Oczywiście o musicalu u nas słyszano i każdy fan gatunku go widział ale nikt chyba nie robiłby do niego nawiązań a i zapytani na ulicy ludzie kręcili by przecząco głowami. Jednak w Stanach jest to jeden z tych musicali, które ludzie raczej znają. Produkcja z Judy Garland jest tam jednym z tych „starych” filmów które się zna. Co prawda na mniejszą popularność w kraju mógł nieco wpłynąć fakt, że film jest z 1944 roku, kiedy jakby to powiedzieć mieliśmy nieco inne rzeczy na głowie, ale wydaje się, że w dużym stopniu za popularność lokalną odpowiada też dość lokalna tematyka – choćby nawiązanie do Wystawy Światowej która w 1904 roku miała miejsce właśnie w St. Louis. Ale film zdecydowanie warto zobaczyć, bo jest miejscami śmieszny i ma naprawdę dobre piosenki w tym (znaną choć pewnie nie koniecznie kojarzoną) Have Yourself Merry Litte Christmas.
Z musicalami jest tak, że czasem filmy bywają średnio popularne ale piosenki z nich bardzo. To spotkało „Spotkajmy się w St. Louis”
Mr. Smith Goes to Washington – jak w przypadku większości filmów Franka Capry są one absolutnymi klasykami za Oceanem i filmami znanymi tylko niektórym w Europie (Ich Noce mogły zdobyć pięć najważniejszych Oscarów ale oglądają je tylko wielbiciele kina z kolei Arszenik i Stare Koronki zdecydowanie za rzadko pokazuje się w telewizji). W przypadku Pan Smith jedzie do Waszyngtonu nie ma wątpliwości że to produkcja na wskroś amerykańska – nakręcony w 1939 roku film o młodym senatorze (w tej roli absolutny fenomen amerykańskiej kinematografii James Stewart, którego amerykanie zawsze kochali całym sercem), który odkrywa, że mimo panującej w kraju oświeconej demokracji prawa nie są stanowione tak jak powinny, pokazuje idealizm, który zachodnie demokracje dawno utraciły. O ile kiedykolwiek tak naprawdę go miały. Film jest elementem powszechnej świadomości popkulturalnej – nawet jeśli nie całej to na pewno jedna jego scena w której bohater co raz bardziej zmęczony przez 24 godzinną mową dochodzi do jej dość dramatycznego końca. Film choć oczywiście znany i u nas i pewnie nie raz oglądany przez filmowych koneserów odnosi się do tak niewinnej wizji tego czym demokracja mogłaby być, że chyba nigdy nie stanie się lekturą obowiązkową.
Cóż może gdybyśmy mieli inną demokrację film byłby u nas popularny. Choć może nie …
Zwierz przygląda się liście (wysoce niepełnej i opartej w dużym stopniu na własnych obserwacjach) i dochodzi do wniosku, że nie trudno dostrzec pewien schemat. Tym co pozostaje lokalne są najczęściej filmy odnoszące się do specyfiki amerykańskiej szkoły (i w ogóle wszystkich obyczajów wynikających z wieku nastoletniego jak np. huczne obchodzenie nie 18 ale 16 urodzin), filmy świąteczne (co jest oczywiste bo w święta wszyscy oglądają to samo ) oraz filmy, które w bezpośredni sposób odwołują się do czegoś bardzo amerykańskiego. Niemniej zwierz nie ma wątpliwości, że takich produkcji jest więcej. I to prowadzi do ciekawego wniosku, że część amerykańskiej popkultury nie jest jednak międzynarodowa tylko krajowa. No to jest temat na długą osobą notkę, która udowodni prosty fakt, że Ameryka (taka jaką ją znamy) nie istnieje.
Ps: Zwierz wie, że ma do nadrobienia co najmniej dwa ploty seriali. Postara się z tym uporać jeszcze w tym tygodniu.
ps2: Filmów powinno być 10 ale dziesiąty film na liście zawsze budził wątpliwości zwierza więc zwierz postal przy 9 tytułach.