Hej
Niech nigdy wam się nie wydaje, że najważniejsze decyzje w życiu podejmujecie świadomie. Wręcz przeciwnie – może się okazać, że decyzje, które ważą na waszym szczęściu (bądź, odpukać, nieszczęściu) podjęliście zupełnie nie zdając sobie sprawy gdzie to was zaprowadzi. I dobrze, gdybyście wiedzieli, jak to wszystko się skończy pewnie nie mielibyście odwagi na tak poważny krok. Gdyby ktoś zwierza zapytał, 26 marca 2011 roku, czy jest pewien czy chce aby decyzja o obejrzeniu pierwszego odcinka Sherlocka, zaowocowała trzy lata później wyprawą na 24 godziny do Londynu, zwierz na pewno nacisnąłby przycisk play z pewnym wahaniem. Na całe szczęście nikt zwierza nie uprzedził i tak siedząc o trzeciej trzydzieści na Warszawskim Okęciu zwierz mógł dojść do wniosku, że wiele rzeczy mógł sobie wyobrażać ale to, że tak szybko znajdzie się na premierze Sherlocka umykało jego i tak giętkiej wyobraźni.
Wpis będą ilustrować zdjęcia zwierza robione komórką z ręki. zwierz nie może wam zaoferować żadnych super zdjęć, z pokazu bo przysiągł, że ich nie będzie robił ani publikował.
Lotnisko w Warszawie o godzinie 3:30 rano wygląda na wymarłe. Ale kiedy zaczyna się zapełniać na kolejnych krzesełkach siada niemalże pocztówka polskiej emigracji na wyspy. Młodzi ludzie z ubraniami po których wyraźnie widać, że kupili jest w Wielkiej Brytanii, rodzice z zatrważającą ilością małych dzieci, starsze panie jadące odwiedzić rodzinę na święta, mężczyźni w średnim wieku, w dresowych bluzach, z minami która sugeruje, że lot do stolicy Londynu jest dla nich równie ekscytujący co przejazd PKSem do Pucka. Zresztą wysiadając na lotnisku w Luton nie sposób nie dostrzec, pewnego podobieństwa między zawsze równie nieciekawymi dworcami autobusowymi a tym porzuconym w środku niczego lotniskiem. Tym bardziej mi głupio kiedy dostrzegam czekający na mnie samochód. Cała sytuacja tak daleka od codziennego życia zwierza, jest wyjęta z zupełnie innego porządku nie pasującego co spokojnej codzienności zarobkowej emigracji. Nim jednak wyrzuty sumienia zdążą zjeść zwierza, przeżywa on gwałtowną zmianę statusu w drugą stronę. Gdy zjawia się ze swoim niewielkim plecaczkiem w holu luksusowego hotelu dosłownie dwa kroki od brytyjskiego parlamentu obsługa przez chwilę wygląda na zaniepokojoną jego obecnością. Do czasu kiedy zwierz nie pokaże dowodu rezerwacji. Zwierz musi powiedzieć, że jest jedno życiowe doświadczenie jakie zawdzięcza w całości pisaniu i jest to pobyt w hotelach. Rodzice zwierza nauczyli go, że w ciekawym miejscu człowiek może spać wszędzie, stąd zwierz spędził większość swojego życia rozkoszując się niesamowitym przywilejem łazienki przy pokoju i nie oczekując niczego więcej. Zwierz wie, że średnio to was może interesować, ale nigdy nie czuje się tak zaskoczony całą okołoblogową sytuacją jak wtedy kiedy siedzi w hotelowym pokoju. Każdy ma jakiś wyznacznik sukcesu i dla zwierza są to co raz lepsze pokoje hotelowe. Nawet wtedy gdy jak ten londyński okazują się nie mieć widoku z okna. Zwierz ma nadzieję, że wybaczycie mu ten wtręt który z całym przeżyciem ma niewiele wspólnego.
Pokój zwierza był strasznie fajny i wypaśny problem polega na tym, że nie miał widoku z okna. Serio totalny brak
No dobra ale przecież nie czytacie tego by dowiedzieć się jak zwierz miał widok z okna. W British Film Institute zwierz pojawił się oczywiście za wcześnie. I oczywiście wszedł złym wejściem powodując lekką konfuzję wśród zgromadzonych tam fanek które oczekiwały, że wejściem od strony parkingu wejdą wyłącznie VIPy. Niestety zwierz pojawił się za wcześnie. Mimo, że mijanie ludzi z grzecznym uśmiechem, że jest się na liście należy do przyjemnych to konieczność czekania potem pół godziny zanim ktoś ów fakt potwierdzi jest nieco stresujące. Na całe szczęście tuż obok BFI rozłożyli się sprzedawcy książek odwracając nieco uwagę zwierza od wszelkich możliwych nieszczęść. Samo oczekiwanie na pokaz przebiegło w niesłychanie miłej atmosferze. W niewielkim pomieszczeniu zgromadzono dziennikarzy z całego świata. Wszystkich niemal równie nie wyspanych i lekko zdenerwowanych. Jak szybko się okazało w gronie tym mało kto potrafił w pełni profesjonalnie podejść do sprawy, bo większość stanowiły fanki i fani, wysłani chyba sympatii przez swoje redakcje, świadomie że jest marzeniem każdego fana dowiedzieć się nieco wcześniej co tak naprawdę wydarzyło się dwa lata temu. Wymieniając się uwagami w bardzo międzynarodowym towarzystwie (dziennikarze od Stanów po Rosję z uwzględnieniem wszystkiego co pomiędzy) przerzucali się teoriami, cytatami i swoimi ulubionymi scenami. Znaleźli się też ci którzy szczerze przyznali, że po samotnym dzieciństwie kiedy nikt z ich znajomych nie czytał Conan Doyle’a nareszcie nastał czas kiedy ludzie sami sięgają po książki o Sherlocku.
Grudzień – to okres kiedy wszystko stara się udawać Niemcy nawet kawałek Londynu.
Zwierz miał jednak szczęście – trzymając się silnej grupy pod wezwaniem „jesteś dziennikarzem a nie fan girl. Przynajmniej dziś” znalazł się ku własnemu zdumieniu na miejscu właściwie idealnym. W niewielkiej Sali kinowej siedział w drugim rzędzie przy przejściu. Drugi rząd jest dobry bo człowiek wciąż czuje się jak widz, zaś siedzenie przy przejściu zafundowało zwierzowi przeżycie iście surrealistyczne. Inaczej nie da się opisać faktu, że ludzie których twarze zna się doskonale ze zdjęć i filmów przechodzą obok ciebie, na chwilę wychodząc z tego nierealnego świata do świata jak najbardziej namacalnego. I że można stwierdzić, że aktor który zawsze wydawał się taki wysoki jest w istocie wzrostu całkiem średniego. Zwierz jednak nie będzie was zapewniał, że wszyscy na żywo wyglądają zupełnie inaczej. Wręcz przeciwnie – porażające jest właśnie to jak bardzo wszyscy są podobni do swoich zdjęć i filmów. Cała obserwacja zwierza na temat oglądania Benedicta z bliska sprowadza się do tego, że zwierz przestanie oskarżać wszystkich fotografów o nadużywanie photoshopa. Benedict istotnie ma twarz jakby gładszą niż inni a przynajmniej niż inni zgromadzeni za stołem twórcy serialu. Zwierza rozbawił natomiast bardzo kontrast strojów – Martin, Benedict i Gatiss ubrali się jak na aktorów przystało ładnie a nawet elegancko. Natomiast Moffat jak na człowieka, który siedzi głównie w ciemnych pokojach wyglądał na kogoś kto założył ciuchy w których raczej wypada włóczyć się po własnym mieszkaniu w sobotnie popołudnie.
Zwierz wybrał się na Oxford Street gdzie wedle obliczeń dziś było najwięcej osób od kilku lat. No to logiczne – wszyscy Anglicy plus zwierz
O samym pokazie przeczytacie sobie na Hatak.pl jak tylko opublikuje on relacje zwierza (aby nie mnożyć treści). Zwierz może was natomiast zapewnić, że żaden fan serialu nie wyszedł z pokazu zawiedziony. Jednak jeśli jesteście ciekawi czy zwierz próbował swoich sił w łowieniu autografów to zwierz musi was zawieść. Po ocenieniu ilości osób i długości kolejki po podpisy, zwierz przypomniał sobie, że jest w stolicy Anglii i ma zaledwie kilka godzin na spacer. Pozostawiając więc Benedicta i spółkę w rękach fanów, zwierz wybiegł na miasto by złapać jeszcze ostatnie widoki przed zachodem słońca. Mając zaledwie jeden dzień zwierz zdecydował, że nie będzie podejmował żadnych decyzji i pójdzie gdzie nogi poniosą., Nogi zaniosły zwierza na most łączący oba brzegi Tamizy na wysokości Charing Cross. Tam też zwierz przekonał się, że ma międzynarodowo rozpoznawalną twarz człowieka, który nie ukradnie ci aparatu fotograficznego. Zwierz zrobił w przeciągu dziesięciu minut zdjęcia pięciu różnym parom, które pragnęły znaleźć się na ujęciu z London Eye w tle. Zwierza zapytano też tego dnia kilka razy o drogę, nie zważając, że po dość licznych zakupach (likwidują HMV przy Oxford Street i są straszne przeceny) zwierz poruszał się po mieście z niewielką zakupioną walizeczkę. Najwyraźniej jest coś takiego w zwierzu co budzi ufność.
Zwierz zaufał przysmakom angielskiej kuchni i udał się do najbardziej obleganej sieć z jedzeniem w Londynie. Nikt nie wmówi zwierzowi że shusi nie jest tam daniem narodowym.
Sam spacer po mieście gdy ma się tylko dobę powinien być marzeniem każdego podróżnika. Brak czasu zdejmuje z barków odpowiedzialność zwiedzania. Można zobaczyć Oxford Street w dniu gdzie wedle obliczeń jest na niej najwięcej osób od 2008 roku, przejść się powoli po ulicach aż trafi się ulicę uniwersytecką zdając sobie nagle sprawę, że nogi same poniosły do miejsca gdzie pomieszkiwało się w czasie ostatniej wizyty. A potem skręcić i znaleźć się w plątaninie niewielkich ulic, czerpiąc przyjemność z zaglądania ludziom w okna. A tam pokoje wypełnione książkami, kot śpiący na środku wielkiego stołu przy który zmieściłoby się dwanaście osób, kuchnia z oknem wychodzącym na ulicę gdzie ktoś właśnie przygotowuje kawę dla pięciu osób lub pięć kaw tylko dla siebie. Ulice po osiemnastej stają się prawie puste więc po raz pierwszy od opuszczenia lotniska nie pilnuję w sposób paniczny plecaka tylko po prostu spaceruję. Jest wieczór, zbyt wczesny by odciąć się od miasta zbyt późny by kontynuować zwiedzanie. Decyduję się na uspołeczniony odpoczynek i siadam w kawiarni przy Trafalgar Square by mieć choć w kąciku oka kawałek miasta przypominający mi, że jednak wszystko dzieje się naprawdę. Posłusznie zapisuję w notatniku wrażenia z pokazu i seansu bo boję się, że wszystko szybko uleci. Zwierzowi przygląda się kilkunastoosobowa grupa turystów z Włoch. Najwyraźniej fakt, że zwierz poświęca się niemal bez wytchnienia pisaniu i to ręcznie budzi pewne zainteresowanie. Zanim zwierz wyjdzie z kawiarni zostanie odpytany czy na pewno nie mówi po włosku, oraz czy nie jest z Anglii. Kiedy zwierz wyjawia, że jest z Polski widzi na twarzach pewien zawód. Jakby nie spełnił jakiejś obietnicy. Tymczasem obsługa kawiarni delikatnie chrząka i budzi tych klientów którzy zdążyli przysnąć w kącie sali. Jest dziesiąta, cieplutko, pogoda przypomina kwiecień a nie grudzień, na ulicę spadają liście choć zwierz nie jest w stanie nigdzie dostrzec drzew, z których miałby one spadać. Spokojnym spacerkiem mijając zupełnie niczego nie podejrzewający parlament zwierz wraca do hotelu cały czas zastanawiając się czy wszystko mu się nie śni.
Zwierz musi powiedzieć, że kawa, ciasteczko i gazeta to jest trochę dla zwierza „pukając do nieba bram”
Kiedyś kiedy zwierz był nieco młodszy i parał się niekiedy pisaniem poezją, napisał wiersz w którym przekonywał czytelnika, że skoro nie możemy gdzieś być to lepiej dla tych miejsc by nie istniały. Zwierz nadal myśli w ten sposób o wszystkich miejscach w których go nie ma. Londyn zawiesza swoje istnienie ilekroć zwierz przebywa w Warszawie, podobnie jak Paryż czy Amsterdam. Zwierz nadal nie jest do końca przekonany, czy Ameryka istnieje tak naprawdę, skoro nigdy jej na swe własne oczy nie widział. Kiedy jednak okazuje się, że można spędzić poranek nad bardzo obwitym śniadaniem w Londynie zaś obiad jeść w domu rodziców starając się ze wszystkich sił nie zachlapać Sherlockowej koszulki która właśnie przyszła pocztą, co raz trudniej przekonać samego siebie, że wszystkie te miejsca w których nas nie ma zawieszają swoje istnienie na czas naszej nieobecności. Z jednej strony myśl to nie nowa i nie odkrywcza. Z drugiej oznacza to, że teraz kiedy tak siedzimy przed komputerami gdzieś tam jest ten cały pulsujący świat, w którym nas nie ma. Zwierz nie wie czy czerpać pociechę z tego że jest bliżej niż zwykle, czy popaść w lekką rozpacz, że nie mamy ani czasu ani pieniędzy by w pełni wykorzystać fakt, że szybciej leci się do Londynu niż jedzie do Łodzi. Choć może zwierz nie powinien popadać w melancholijny nastrój, w końcu wtedy udusi go nie Moffat a czytelnicy, którzy podobno całego przeżycia bardzo zwierzowi zazdroszczą.
Jeszcze na koniec zwierz postanowił pokazać wam jaki widok rozciągał się przed zwierzem po wyjściu z hotelu.
Niech wam się nie wydaje, że najważniejsze decyzje w życiu podejmujecie świadomie. Gdyby zwierz nie obejrzał odcinka Sherlocka, nie udał się rok temu na promocję książki na postawie serialu Luther, gdyby w końcu nie odbył długiej konwersacji internetowej z Panią Ponurą, a pięć lat wcześniej nie założył Bloga, nic z opisanych tu rzeczy nie miałoby miejsca (no może poza pokazem odcinka Sherlocka). Żadnej z tych decyzji zwierz nie podejmował rozważnie, planując jakie to ciekawe będzie jego życie. I dlatego, kiedy następnym razem wciśniecie play oglądając odcinek pamiętajcie. Wcale nie oznacza to, że uciekacie od życia. Może właśnie robicie pierwszy krok ku temu by uczynić je ciekawszym niż kiedykolwiek wcześniej. A ponieważ nigdy nic nie wiadomo, zwierz życzy udanego seansu.
PS: To wpis poniedziałkowy, we wtorek też będzie. Zwierz jeszcze nie wie o czym ale będzie.
PS2: Zwierz oczywiście zrecenzuje odcinek ze wszystkimi szczegółami ale dopiero po emisji, wcześniej jest prawnie zobowiązany milczeć. Poza tym Moffat mu groził i zwierz by się bał cokolwiek powiedzieć.