Kobiece bohaterki w popkulturze często oceniane są bez porównania surowej niż mężczyźni. Zwróciłam na to uwagę dość dawno temu – głupio zachowujący się bohater serialu zwykle jest traktowany przez nas dużo bardziej pobłażliwie niż bohaterka popełniająca błędy. Zresztą to samo tyczy się aktorek, które potrafią być przez nas krytykowane dosłownie za każdą zmianę wyglądu, nawet jeśli obok nich stoi facet, który od trzech dekad nie ma ani jednej nowej zmarszczki a przecież wiemy, że biologia tak nie działa. Dlatego ilekroć czytam o koszmarnych kobietach w popkulturze tylekroć zastanawiam się, dlaczego tyle czasu analizujemy jak paskudna była Carrie z „Seksu w Wielki Mieście” a zdecydowanie mniej czasu poświęcamy na równie paskudnych (a nawet bardziej) bohaterów męskich. Mam wrażenie, że to siedzi w nas głęboko i niekoniecznie wynika z uświadomionych mechanizmów – bardziej z tego, jak w ogóle mówimy o kobietach w przestrzeni publicznej.
Ten wstęp jest konieczny, ponieważ nienawidzę Emily z „Emily in Paris”. Jest to uczucie, które płonie we mnie żywym ogniem i sprawia, że oglądanie serialu jest mieszanką przedziwnej emocjonalnej tortury i rozrywki. Wiele osób pisało mi, że Emily in Paris nie jest produkcją, która ma być szczególnie inteligentna. Naprawdę doskonale zdaję sobie z tego sprawę, więcej – jako fanka takich seriali widziałam ich w życiu całkiem sporo. Przeżywałam nie tylko przygody bohaterek „Seksu w Wielkim Mieście” ale też bohaterek serialu „Szminka w wielkim mieście”, „Younger”, „Bold Type”, „Valerię” i wiele, wiele innych. Serio to jest jeden z moich ulubionych gatunków serialowych – kobiety w wielkim mieście, które romansują i podejmują złe decyzje. Jednak w żadnym z tych seriali nie czułam takiej niechęci do bohaterki – nawet jeśli nie zawsze zgadzałam się z postępowaniem każdej postaci w każdej sytuacji. Lekka irytacja na serialowych bohaterów i bohaterki to nic złego – znaczy, że traktujemy ich poważnie, są dla nas czymś więcej niż tylko postacią – czegoś od nich oczekujemy. Jednak w przypadku Emily ta irytacja zamienia się w autentyczną żywą niechęć.
Ponieważ jednak jest we mnie głęboka potrzeba autorefleksji zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak bardzo nienawidzę Emily. I mam kilka teorii. Jedną z nich jest taka, że Emily mnie wkurza, bo nie zachowuje się jak postać kobieca, tylko jak niesamowicie pewny siebie mężczyzna. Pomyślcie – główne cechy Emily, to niechęć do brania odpowiedzialności za swoje czyny, nieumiejętność normalnego przeproszenia za błędy i brak zrozumienia czy wręcz oburzenie, ilekroć ktoś czegoś od niej wymaga (np. nauczenia się języka nawet w podstawowej formie po kilku miesiącach przebywania we Francji i pracy we francuskiej firmie). Emily nie jest szczególnie lojalna i jest niezwykle skoncentrowana na sobie a także zaskoczona, ilekroć ktoś wyciąga konsekwencje wobec je zachowania. Najpierw robi, potem myśli i nigdy nie ponosi konsekwencji swojej zawodowej niekompetencji. Im dłużej się jej przyglądam tym bardziej widzę, że jest napisana jak pierwszoplanowy bohater męski – bo mniej więcej tak wygląda schemat pisania takich postaci (od razu zaznaczam – to jak się pisze postaci określonej płci, a jak takie osoby zachowują się w realnym życiu to dwie różne sprawy).
Kto wie, może to jest właśnie to źródło frustracji – widzimy dziewczęcą, chodzącą w kolorowych strojach bohaterkę, ale kiedy zaczyna coś robić albo mówić – nagle dostrzegamy, że ktokolwiek ją napisał – nigdy nie miał doświadczenia bycia kobietą i socjalizacji do pewnych kobiecych cech. Emily wydaje się nam z jednej strony arogancka i niezbyt przyjemna a z drugiej – bardzo obca. Wiemy, że większość z nas by się tak nie zachowała i czujemy jak bardzo nie jesteśmy w stanie zawiesić niewiary. Fantastyczny Paryż z tego serialu (Bo przecież to Paryż wyobrażony) wydaje się bardziej realny od tego jak wygląda emocjonalna dojrzałość Emily. Mam wrażenie, że to tym bardziej dokucza, gdy zestawiamy ten charakter – tak bardzo odległy od tego co znamy z naszego doświadczenia czy socjalizacji z jej garderobą, która na każdym kroku, wręcz karykaturalnie podkreśla jej dziewczęcość i kobiecość. Emily to osoba, która zawsze ubiera się tak jakby nie istniały ubrania wygodne, codzienne, takie w których większość z nas spędzi całe swoje życie. Jest też w jakiś sposób – często przypisywany kobiecym bohaterkom – naiwna i nieporadna. Próbuje napisać list po francusku mimo, że zupełnie nie zna języka (już naprawdę robienie z niej takiej językowej idiotki, że nie umie kupić szamponu do włosów mnie zirytowało), udaje się do łaźni i nie rozumie jak ona działa (co byłoby ok w świecie gdzie nie ma internetu ale takie rzeczy łatwo sprawdzić w Google). To połączanie – pewnej arogancji, naiwności i wizualnej dziewczęcości sprawa, że Emily częściej wydaje się karykaturą bohaterki kobiecej niż postacią z krwi i kości.
Jednocześnie – Emily ma w sobie jedną cechę kobiecych bohaterek, którą doskonale znamy z popkultury. Nic nie robi, wszystko się jej przydarza. Jeśli przeanalizujemy większość odcinków serialu odkryjemy, że tak naprawdę sama Emily jest postacią bardzo pasywną. Zarówno największe zawodowe wpadki, jak i potem sukcesy – jakoś tak same wychodzą. Emily nie musi aktywnie szukać miłości, bo kandydaci do ręki pojawiają się sami, podobnie jak oferty pracy. Emily czasem działa pod wpływem impulsu (gównie wtedy, gdy przychodzi jej pocałować pięknego kucharza) ale nawet wtedy – wszystko się po prostu dzieje. Kiedy przyglądamy się bohaterce mamy wrażenie, że nawet jeśli stoi w samym centrum wydarzeń to nic od niej nie zależy. A jednocześnie serial tworzy atmosferę, że należy się jej więcej niż pozostałym osobom. Dlaczego? Ponownie mam wrażenie, że to jest schemat często pojawiający się przy postaciach męskich. Czemu się coś bohaterowi należy? Bo jest bohaterem.
To jest tylko jeden trop mojej niechęci – drugi dotyczy tego jak Emily zachowuje się w środowisku pracy. Pomijam fakt, że sposób w jaki serial przedstawia influencer marketing jest przynajmniej dla mnie przekomiczny (kocham to, że każdą kampanię reklamową, nawet dużą Emily realizuje głównie przy pomocy swojego telefonu, bo tak to wygląda, serio nie kłamię). Tym co bardziej mnie denerwuje jest absolutna nieumiejętność wpasowani się Emily w struktury francuskiej firmy – zwłaszcza gdy chodzi o język. To jest ciekawe, bo odczuwam tą niechęć nie przez pryzmat dystansu francuzów do angielskiej dominacji kulturowej, ale w ogóle – poprzez moją własną niechęć do amerykańskiego przekonania, że nie mają obowiązku uczyć się języków obcych. Jak mniemam jest to głęboko zakorzenione w naszych europejskich doświadczeniach, gdzie niemal każda osoba musi się uczyć w życiu języka obecnego i niechętnie ogląda serial, gdzie widzi jak osoby anglojęzyczne nie mają ochoty podjąć nawet prostego wysiłku. Ponownie zastanawiam się czy ta arogancja denerwuje mnie ze względu na inne doświadczenia kulturowe czy dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do kobiecych bohaterek, które odmawiają odrobiny wysiłku by dopasować się do obowiązujących zasad. Innymi słowy nie wiem czy Emily mnie wkurza, bo nie chce się uczyć języka czy dlatego, że nie jestem przyzwyczajona do kobiecej bohaterki, która zachowuje się tak arogancko.
Jednocześnie tym co w drugim sezonie najbardziej mnie zabolało to fakt, że widać jak arogancja i ignorancja samej Emily jest też ignorancją piszących ją scenarzystów. Fakt, że zdecydowali się na wprowadzenie postaci Ukrainki tylko po to by pokazać ją jako złodziejkę doskonale pokazuje, że obracamy się w kręgu osób posługujących się najbardziej szkodliwymi stereotypami. Co więcej – gdyby twórcy serialu poświecili trochę więcej uwag na śledzenie sytuacji międzynarodowej czy stosunków panujących w Europie wiedzieliby, że obecnie osoby pochodzące z Ukrainy są często ofiarami uprzedzeń i przemocy, zaś kraj z którego pochodzą naprawdę nie potrzebuje teraz złej prasy. Ten wątek uderzył mnie chyba najbardziej jako dowód, że z amerykańskiej perspektywy stereotypowe traktowanie narodów Europy nie jest szkodliwe czy oburzające, podczas gdy sami wkładają tyle wysiłku w działanie na rzecz równości we własnym społeczeństwie (przynajmniej w sferze kultury). Tymczasem nie da się ukryć, że naprawdę tworzenie takiej stereotypowej postaci akurat Ukrainki jest bardzo szkodliwe i krzywdzące. I wcale mnie nie dziwi interwencja ukraińskich władz, bo dla wielu amerykanów ten obraz kradnącej Ukrainki będzie jednym z niewielu z jakim się spotkają. Co może paradoksalnie być kluczowe w sytuacji, gdy pokój na Ukrainie jest zagrożony i potrzebne jest międzynarodowe wsparcie.
Wróćmy jednak na chwilę do Emily i kobiet w serialu. Oczywiście mamy lubianą przez widzów, wybitnie francuską Sylvie, która też jest napisana stereotypowo, ale lubimy akurat ten stereotyp, który prezentuje. Dla mnie zdecydowanie ciekawsze – i ponownie budzące we mnie pokłady jakiejś przedziwnej agresji było pokazanie Madeline Wheeler, szefowej Emily. Jak może pamiętacie z pierwszego sezonu – to właśnie ona miała pojechać do Paryża, ale została w Chicago, bo w czasie licznych imprez, które organizowała przed wyjazdem przespała się z jakimś mężczyzną i zaszła w ciążę. Przyznam, że już sam ten wątek mnie trochę odrzuca, no ale dobrze – przyjmijmy, że to jakiś teoretycznie dowcipny punkt wyjścia. Teraz Madeline przyjeżdża – w zaawansowanej ciąży i jest przedstawiona w sposób, który sprawia, że człowiekowi otwiera się nóż w kieszeni. Kobieta ciężarna jest bowiem w jakiś sposób obrzydliwa – ciągle coś je, mówi jedząc, ciągle musi chodzić do toalety, siedząc w biurze musi się non stop smarować kremem, albo koniecznie narzekać na zgagę – innymi sowy – nie pasuje do świata zawodowego, nie rozumie realiów, sama jest arogancka (bo np. zakłada, że firma powinna pobierać od swoich klientów stawkę rynkową a nie taką którą ustaliło się ze swoim byłym kochankiem) ale przede wszystkim – dość wyraźnie fizycznie odpychająca. Zwróciłam na to uwagę, bo ta fizyczność bohaterki jest stawiana bardzo na pierwszym planie – tak jakby w wizji, że kobieta, która jest ciężarna może być jednocześnie kompetentna (Madeline oczywiście wcale nie zna francuskiego, mówi z koszmarnym akcentem i nie zna słownictwa) jakby nie przechodzi przez myśl twórcom.
Czy możliwe jest, że „Emily in Paris” denerwuje mnie tak bardzo, bo czuję, że ten serial skoncentrowany niemal całkowicie na kobiecych bohaterkach nie tylko ich nie lubi, ale też nie rozumie? Czy może jednak to jest o ten krok za daleko – gdzie coś co w innych serialach ułatwiałoby nam zawieszenie niewiary tu zamienia się w koszmarną, niekiedy bezmyślną karykaturę? Czy powinnam nie lubić Emily czy wręcz przeciwnie – jeśli założymy, że denerwuje mnie to jak postać odchodzi od schematu – może powinnam się nauczyć ją lubić. Nawet jeśli zachowuje się arogancko. A może nie lubię arogancji niezależnie od płci. Trudno powiedzieć – jak widzicie – moja głęboka niechęć do tej postaci zmieniła się w dużo szerzą analizę niż myślałam. Być może to w ogóle dobry punkt wyjścia do tego by powiedzieć – nie ma głupich seriali do oglądania jednym okiem. Każdy wytwór kultury może w nas wzbudzić potrzebę głębszej refleksji. Ja w ramach takiej autorefleksji rozważam właśnie, dlaczego nawet się ucieszyłam, że Netflix ogłosił dwa kolejne sezony „Emily in Paris”. Ale może akurat ten problem powinnam omówić ze specjalistą a nie na blogu.