Jak może się zorientowaliście, drodzy czytelnicy mojego bloga, Zwierz lubi komedie romantyczne. Więcej, komedie romantyczne są moim zdaniem jednym z najciekawszych współczesnych (choć przecież korzeniami sięgają jeszcze poza narodziny kina) gatunków filmowych. Takim który z jednej strony ma zapewniać ucieczkę do rzeczywistości, z drugiej – trochę na tą rzeczywistość wpływa budując mit jednej słusznej, romantycznej miłości. Jednocześnie to gatunek pełen klisz i schematów, postaci przepisywanych z jednego filmu do drugiego. Dla niektórych – komedie romantyczne tak utknęły w pewnych powtarzalnych schematach, że po trzech dekadach od narodzin współczesnej komedii romantycznej (gdzieś w okolicach lat 90) czas pożegnać się z tym gatunkiem. Dlatego kiedy dowiedziałam się, że na Netflix wejdzie „Isn’t It Romantic” wyśmiewające klisze komedii romantycznych byłam zachwycona. Niestety, mój zachwyt nie potrwał długo.
Na pierwszy rzut oka fabuła filmu wydaje się genialna w swojej prostocie – Natalie, grana przez Rebel Wilson, to niezbyt zadowolona z życia architektka, zajmująca się projektowaniem parkingów. Mieszka w niewielkim apartamencie w Nowym Jorku, w pracy nie za bardzo ją szanują, a jej najlepszy przyjaciel z pracy, Josh spędza całe dnie wpatrując się w reklamę przepięknej modelki za oknem. Na ważnych zebraniach nie umie zabrać głosu, a przystojny inwestor myli ją z dziewczyną do przynoszenia kawy. Natalie nienawidzi komedii romantycznych, i utartych schematów dotyczących romansu, o czym chętnie rozmawia ze swoją najlepszą przyjaciółką. Kiedy podczas napadu w metrze, dziewczyna uderza się w głowę, następnego dnia budzi się w świecie rządzącym przez prawa komedii romantycznych. To świat gdzie potykająca się ciągle dziewczyna jest uroczo niezdarna, piękny bankier od razu się w niej zakocha a Nowy Jork jest usłany kwiatami. Tu nawet policjanci są przystojni, a ciuchy rodem z szafy Julii Roberts pojawiają się same.
Problem w tym, że to co wyglądało na fantastyczny problem, szybko zaczęło trochę zawodzić – zwłaszcza osobę, która tak jak ja spędziła spory kawałek życia przyglądając się schematom komedii romantycznych. Twórcy od razu zresztą – niezbyt subtelnie- zapowiadają z których elementów fabuł będą się naśmiewać. Wybierają przede wszystkim – natychmiastowe uczucie, niechęć współpracujących kobiet do siebie nawzajem, utwory muzyczne (a właściwie fakt, że wszyscy razem zaczynają śpiewać i tańczyć), obowiązkowego przyjaciela geja, który nigdy nie ma własnego życia i własnych problemów, a także przerywanie ślubów czy w ogóle pogoń za ukochanym czy ukochaną. Do tego (nieco może poszerzonego) katalogu zarzutów będą się odnosić w czasie trwania filmu. I niestety nie każde komediowe przerobienie takiego schematu wychodzi im równie dobrze.
Zacznijmy od tego co wychodzi dobrze – czyli np. od schematycznego przyjaciela geja, który rzeczywiście jest tu cudownie przerysowany i pojawia się dokładnie tam gdzie powinien, niekoniecznie wyjaśniając skąd się tam wziął. Ten wątek wypada najlepiej ponieważ akurat ta postać przez ostatnie dekady zmieniała się najmniej i rzeczywiście – najczęściej była pokazywana w sposób stereotypowy. Nieźle wyszło także, odwzorowanie absurdu wspólnego śpiewania i tańczenia idealnej choreografii przez ludzi którzy się nigdy wcześniej nie widzieli. Choć problem polega tu na tym, że twórcy raczej decydują się po prostu taki utwór odtworzyć – zakładając że potraktujemy go niepoważnie, niż skomentować go z boku – co sprawia, że ostatecznie dostajemy w filmie przesadzone i kiczowate odtworzenie takich scen, zamiast tego co jest tu potencjalnie najzabawniejsze – racjonalnego komentarza do takiej sytuacji.
Większy problem ma jednak film z podstawowymi wątkami jak np. pokazanie życia bohaterki w tym alternatywnym świecie. Natalie w świecie komedii romantycznych ma olbrzymie mieszkanie pełne pięknych strojów i jest ważną architektką w swojej firmie. Tymczasem we współczesnej komedii romantycznej, dziewczyna pewnie nadal miałaby małe mieszkanie i nadal miałaby niższą funkcję. Tylko jej mieszkanie byłoby takie małe ale urocze, zaś niższe stanowisko w miejscu pracy byłoby dużo mniej frustrujące niż to ma miejsce w rzeczywistości. We współczesnej komedii romantycznej dziewczyna nie mieszka w dzielnicy usłanej różami, tylko w takim Nowym Jorku gdzie wszyscy mówią ci dzień dobry, a starsze panie znają twoje imię. Oczywiście parodia rządzi się własnymi prawami, ale można odnieść wrażenie, że tu twórcy trochę przesadzili – zwłaszcza, że chyba dla każdego kto widział te urocze małe apartamenty, są one dużo bardziej wkurzające, niż niesamowite wielkie mieszkanie które pokazują w filmie. Choć trzeba przyznać, że rzeczywiście we wszystkich filmach romantycznych wnętrza są niedopasowane do zarobków. Ale tu jest to tak przerysowane, że nie sposób odnaleźć w tym potwierdzenia własnej frustracji.
Druga sprawa to cały wątek uroczego przedsiębiorcy który zakochuje się w naszej bohaterce. To postać napisana najbardziej od czapy – do tego stopnia, że właściwie sposób jego zachowania nie znajduje odbicia w żadnym bohaterze komedii romantycznych. Facet jest tak przesadzony i tak przerysowany, że cały komizm wynikający z takiego racjonalnego podejścia do tego typu postaci, znanych z komedii romantycznych, gdzieś ulatuje. Scena w której grany przez Liama Hemswortha bohater rozsypuje dziewczynie swój numer telefonu na płatkach róż (zakładając że przecież jeśli mają się spotkać na pewno odgadnie jaki on jest) byłaby dużo zabawniejsza, gdyby nie fakt, że jest tak niesamowicie przerysowana. Do tego tak naprawdę ten uroczy bohater w ogóle nie jest bohaterem – nie ma żadnego charakteru, żadnej osobowości. Jest tak przerysowany, że nie jest prawdziwą postacią. Ani nawet karykaturą postaci ze znanych komedii romantycznych.
Kolejna sprawa – film całkiem nieźle wyśmiewa pewne zabiegi formalne – jak np. fakt że we współczesnej komedii romantycznej nikt nie klnie, albo, że całkiem sporo filmów z tego gatunku nie pokazuje scen seksu (wątek w którym bohaterka się o tym przekonuje jest rzeczywiście bardzo zabawny). Gorzej kiedy trochę nie wie co tak naprawdę wymagałoby takiego racjonalnego wyśmiania. Gdzieś pod koniec filmu bohaterka biegnie powstrzymać ślub. Twórcy filmu naśmiewają się z biegania w slow motion (które nie jest aż tak charakterystyczne dla komedii romantycznej) ale już nie z samego przerywania ślubu. Tymczasem brakuje jakiegoś cudownego monologu o tym, że przecież zorganizowanie ślubu to niesamowicie skomplikowana sprawa, że może warto pomyśleć o rodzinie pana młodego, i panny młodej, o tym ile kosztuje catering, co zrobić z gośćmi, o tym że zawsze jakaś osoba pozostaje sama przy ołtarzu. Wiecie to byłoby zabawne – takie nasze, realistyczne rozmontowanie schematu. Tylko tego w filmie brakuje. Bo twórcy niby komedie romantyczne wyśmiewają, ale jednocześnie – sami komedie romantyczną kręcą. Więc nie mogą wszystkiego wyrzucić przez okno.
Oglądając film miałam wrażenie jakby tam był dobry pomysł początkowy – wyśmiejemy komedie romantyczne i ich banalne schematy. Problem pojawił się kiedy przyszło do realizacji planu. I nagle okazało się, że wyśmiewanie komedii romantycznej, przy jednoczesnym planie nakręcenia komedii romantycznej jest trudne. Przy czym tam jest tyle niewykorzystanych szans. Np. bohaterka ma psa. Pies w świecie komedii romantycznej jest uroczy. Potem bohaterka robi przez cały film mnóstwo rzeczy, a wątek psa nigdy nie powraca. Tymczasem aż się prosi, żeby bohaterka – kiedy piękny milioner zaprasza ją na weekendowy wyjazd, zadała takie nasze ludzkie pytanie – OK a co z psem? Albo żeby się zorientowała, że od kilku dni nikt tego psa nie wyprowadzał. To są takie wątki które moim zdaniem byłby ciekawym pokazaniem, jak wybiórczo komedie romantyczne traktują rzeczywistość. Niestety tu mamy wyśmianie niektórych tego typu elementów (np. to jak szybko wszyscy wszędzie docierają) przy jednoczesnym zastosowaniu podobnych schematów. Np. pod koniec filmu bohaterka idzie z przyszłym panem młodym po plaży. Tu nasuwa się mnóstwo pytań – dlaczego oboje wyszli razem z imprezy, dlaczego chodzą po nocy po plaży, co na to narzeczona? Ale bohaterka tych pytań nie zada (choć byłby dużo zabawniej gdyby je zadała) bo akurat ta scena to element tej komedii romantycznej kręconej zupełnie na poważnie.
Nie jest Isn’t It Romantic filmem złym. Ma swoje niezłe sceny i na pewno zanurzenie się w tym miłym kolorowym świecie, gdzie Liam Hemsworth spogląda na nas swoim miękkim spojrzeniem, jest przyjemną rozrywką na sobotni wieczór. Co nie zmienia jednak faktu, że cały film doskonale pokazuje, że sam pomysł nakręcenia parodii jeszcze nie znaczy, że się znajdzie na tą parodię dobry sposób. Parodie same w sobie są niesłychanie trudne, bo wymagają żeby do sprawy podejść na tyle poważnie by odwzorować pewne emocje które pojawiają się w danym gatunku, i na tyle niepoważnie, żeby wyśmiać jego główne założenia. Niestety zwykle okazuje się, że aby stworzyć taką parodię trzeba w pewien sposób poddać się zasadom gatunku który się samemu wyśmiewa. To jest ten paradoks komedii wyśmiewających filmy o Jamesie Bondzie. Jak bardzo by się nie starały ośmieszyć bohaterów, czy wytknąć oryginałom schematyczne prowadzenie akcji – ostatecznie bohater musi pokonać swojego przeciwnika i uratować świat. Nie ma parodii Bonda w której bohaterowi się nie udaje, tak samo nie ma parodii komedii romantycznej w której bohaterka się ostatecznie nie zakocha. Zresztą twórcy parodii mając coraz trudniej, bo same schematyczne filmy zaczęły się z siebie naśmiewać – coraz więcej komedii romantycznych, dodaje postacie które do całego romansu podchodzą z dystansem, czy wręcz jednoznacznie mrugają do widza. Ponownie tworząc porównanie z Bondem – nie da się łatwo sparodiować Bonda w świecie w którym Bond nie traktuje sam siebie zbyt poważnie.
Ostatecznie Isn’t It Romantic wnosi – jak słusznie zauważyła moja znajoma, ważny wkład w kinematografię – bo to już drugi film w którym któryś z braci Hemsworth tańczy na ulicach Nowego Jorku. Jeszcze dwóch i będzie komplet. Natomiast przyznam szczerze, trochę jestem zawiedziona. Może nie samym filmem, bo ten obejrzało się szybko i przyjemnie, ale właśnie tym czym taka parodia mogłaby być, gdyby twórcy poszli w nieco inną stronę. Trzeba też jeszcze zauważyć, że dużo tu jest nawiązania do tych schematów amerykańskich komedii romantycznych (np. Pretty Woman – od czasu której sporo się jednak w gatunku zmieniło), co znaczy, że jeszcze do rozmontowania pozostały komedie brytyjskie. A tam jest naprawdę mnóstwo cudownych schematów (począwszy od – na każdy romantyczny film, potrzebna jest jedna tragiczna historia) do rozmontowania. Tak więc, nie stracicie wieczora siadając do filmy, ale ja miałam nadzieję na coś odrobinkę bardziej złośliwego. Choć może prawda jest taka, że nikt nie chce wyśmiać romansu, tylko raczej pewną wizję romantyczności. Bo ostatecznie wszyscy są takie miękkie buły, i chcemy żeby bohaterka pod sam koniec zrozumiała, że On zawsze patrzył tylko na nią.
Ps: ten wpis jest trochę bonusowy bo musiałam gdzieś wyrzucić wszystkie moje emocje po seansie ale już jutro zaczyna się 10X10 czyli dziesięć wpisów na 10 lecie bloga