Planowanie zadań trzeba gdzieś zacząć. Większość z nas zapewne zacznie od kupienia planera, czy kalendarza, a potem siedzimy nad kolejnymi stronami, niekiedy wypełniając je bardzo pieczołowicie i zastanawiamy się, dlaczego nasze życie nie uległo zmianie. Ja postanowiłam, jak na osobę z naukowymi zapędami przystało, podejść do tego od zupełnie innej strony. Skoro już współpracuję z Olą Budzyńską, to uznałam, że porządkowanie chaosu w moim życiu zacznę od lektury jej ebooka „Jak zostać Panią Swojego Czasu. Zarządzanie czasem dla kobiet”.
Przyznam szczerze – na początku trochę się zjeżyłam. Dlaczego? Bo nie lubię adresowania książek „dla kobiet”. Trochę butnie zakładałam, że skoro już piszemy o organizacji czasu dla kobiet to dlaczego nie dla mężczyzn, i w ogóle po co wprowadzać tu jakiekolwiek rozróżnienie ze względu na płeć! Muszę jednak przyznać, że lektura pierwszych rozdziałów sprawiła, że zrozumiałam, dlaczego książka zaadresowana jest przede wszystkim do kobiet. Rzeczywiście, w większości (choć nie we wszystkich!) domów w Polsce, wciąż trwa model tradycyjnego podziału ról. A to znaczy, że kobiety muszą w ciągu swojego dnia zmieścić nie tylko plany zawodowe, czy pomysły na realizację swoich celów, ale też opiekę na dziećmi, sprzątanie czy gotowanie. Jak słusznie zauważa Ola w swojej książce – mężczyźni raczej nie pytali jej jak zarządzać czasem z uwzględnieniem kto odbierze dzieci ze szkoły. Im dłużej czytałam ebooka tym bardziej moja irytacja zamieniała się we wdzięczność, że ktoś napisał książkę z uwzględnieniem, jak wielu kobietom na przeszkodzie do realizacji celów czy uporządkowania swojego planu dnia, staje konieczność posprzątania całego mieszkania. Oczywiście, porady zawarte w książce jest w stanie zastosować każdy, ale już kontekst i perspektywa, w jakiej się pojawiają odwołuje się do kobiecego doświadczenia. I wiecie co? Moja początkowa irytacja zamieniła się we wdzięczność, że ktoś nie udaje, że kobiety i mężczyźni (zwłaszcza w bardziej tradycyjnych związkach) mają tyle samo czasu i przeznaczają go na to samo.
Podobnie w tych fragmentach książki, gdzie autorka przekonuje czytelniczki, że nie muszą wykonać wszystkiego perfekcyjnie, że kobiecy multitasking jest po części mitem, czy kiedy wyraźnie wskazuje jak wielką przeszkodą przy działaniu jest brak wiary w siebie i swoje cele. Są to te miejsca, w których Ola rozlicza się z tym jak kultura warunkuje wiele kobiet by myślały o sobie w taki a nie inny sposób. By bały się podejmować trudnych zadań, by były przekonane, że jeśli ktokolwiek zajmował się czymś przed nimi to na pewno zrobił to lepiej, by cały czas wątpiły w sens swoich działań. Nie mówię, że te doświadczenia nie są udziałem też mężczyzn, ale nie mam wątpliwości, że Ola odwołuje się do katalogu przekonań na własny temat, które bardzo wzmacnia kultura. Pod tym względem zostanie Panią Swojego Czasu, oznacza podbudowanie wiary w siebie i pewności siebie. Przyznam szczerze – mnie więcej pewności siebie nie potrzeba (może nawet potrzeba mniej, od czasu do czasu), ale myślę, że dla wielu dziewczyn i kobiet takie porady mają niemal terapeutyczny wymiar.
Nie ukrywam – trochę nie wiedziałam czego spodziewać się po tej książce. Nie wydawało mi się by Ola była osobą, która sprzeda mi jedną złotą radę jak ogarnąć życie. Z drugiej strony – kiedy sięgam po książkę z „Jak” w tytule (i nie jest to pozycja o hodowli jaków) to mam nadzieję dostać jakiekolwiek konkretne porady. Muszę przyznać, że moim zdaniem książka stoi gdzieś tak pomiędzy rozsądnymi radami najlepszej przyjaciółki a bardzo konkretnymi wskazówkami, które można usłyszeć na jakimś dobrym szkoleniu. Ola jako najlepsza przyjaciółka mówi ci, że nie jesteś w stanie zrobić wszystkiego, że nie możesz zmienić swojego życia z dnia na dzień i że jak najbardziej możesz odpuścić. Więcej, że odpuszczanie jest sposobem na życie, do którego musimy się dostosować, bo inaczej nie damy rady wszystkiego zrobić. Ten ton dobrej przyjaciółki, która wcale nie chce nam zmieniać życia z dania na dzień pobrzmiewa też, kiedy Ola pisze o dobrych nawykach, które realnie wpłyną na to ile i na co mamy czasu. To nie jest książka, w której przeczytacie, że dobrze rano wstać godzinę wcześniej. To jest książka, w której przeczytacie, że czasem nastawienie budzika tylko pięć minut wcześniej może wpłynąć na cały nasz dzień.
Jednocześnie jednak, jak mówiłam – znajdziecie w tej książce rady niesamowicie konkretne. Takie, które można sobie wziąć od razu nie tylko do serca, ale zastosować w codziennym życiu. Ja osobiście najbardziej cenię rozdział o planowaniu długich projektów. Zwłaszcza że błędy przy planowaniu, jakie wytknęła Ola – np. zakładanie zawsze najbardziej optymistycznej wersji wydarzeń, a nie najbardziej realnej, czy zapominanie, że jeśli poświęcimy się jednej czynności to zawsze kosztem drugiej – są także moimi błędami. Jednocześnie w tym rozdziale pojawiło się coś nad czym się nie zastanawiałam a co moim zdaniem jest dość kluczowe w zarządzaniu swoim czasem czy w ogóle w ogarnianiu chaosu życia – proszenie o pomoc. Sama mam z tym problem, jeśli mam coś zrobić to zawsze próbuję to zrobić sama (poza podcastem- Paweł by mnie zabił jakbym nie wspomniała, że on go zawsze montuje). Umiejętność proszenia o pomoc, delegowania obowiązków, i takiego uświadomienia sobie, że nie umiemy wszystkiego zrobić sami – jest chyba kluczowa, zwłaszcza że doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele jest osób na świecie, które prędzej umrą niż poproszą kogokolwiek o pomoc.
Jednak tym, co jest najważniejsze i co tak naprawdę przebija z książki jest proste przystanięcie i zastanowienie się – po co nam jest więcej czasu. Jaki jest nasz cel. Pytania o życiowe cele nie są łatwe – i Ola dość sprawnie prowadzi nas przez to, jak właściwie do nich dojść. Bez celu nie da się nic tak naprawdę zaplanować. I jeśli myślicie, że celem ma być zawsze sukces zawodowy, to książka dość jasno przekonuje, że celem, wokół którego możemy zorganizować nasz czas może być równie dobrze bycie z rodziną – i to bycie z rodziną w taki sposób, że nie myślimy non stop o kolejnych wyzwaniach i zadaniach. Przy czym co mi się bardzo podoba – książka nie sugeruje, że wyznaczenie sobie celu jest łatwe. W sumie jak się nad tym człowiek zastanowi, to pytanie „Po co właściwie ja to wszystko robię?” zadajemy sobie rzadko i zwykle w sytuacjach granicznych. A co gdyby zadać sobie to pytanie na spokojnie, z odpowiednimi podpowiedziami? Sama myśl, o takim udanym sformułowaniu bliższego czy dalszego celu brzmi ekscytująco. I nie tak łatwo, za co ponownie celę Olę, bo zwykle jak czytam coś o stawianiu celów to wynika, że każdy w sumie już wie czego chce. Gdyby to było takie proste.
Walczę trochę z pokusą streszczenia wam całej książki, bo większość zawartych w niej porad brzmi tak bardzo rozsądnie. Co nie znaczy, że człowiek od razu przyjmuje je jako te, które wprowadzi od jutra. Jak zwykle, gdy słyszy się naprawdę dobre rady odnośnie tego, jak zmienić swoje zachowania, włączają się pewne mechanizmy obronne. U mnie zawłaszcza, wtedy kiedy czytam o tym, jak przebywanie w sieci i z telefonu rozprasza przy pracy. Niby to wiem, ale kiedy dostaję dokładne porady jak pozbyć się nawyku zaglądania do Internetu co chwilę pomiędzy kolejnymi zapisanymi stronami to jest we mnie pewien opór. Bo wiem, że to rozsądne, bo dostaję wszystkie narzędzia, które mogą mi pomóc, ale wiecie… tak bardzo się człowiekowi nie chce robić rzeczy, które może i pomogą, ale jednak oznaczają, że trzeba zmienić ustalony sposób postępowania. Przy czym ja ten mój wewnętrzny opór, który się co pewien czas pojawiał w mojej głowie, traktuje jako dobry znak. Kiedy czytam rady, które nijak nie brzmią rozsądnie po prostu je ignoruję. Kiedy budzą moje emocje znaczy, że są rozsądne tylko nie chce mi się nic zmieniać.
Dla kogo jest ta książka? Przyznam szczerze, że moim zdaniem przede wszystkim dla osób, które czują, że ciągle mają za mało czasu. I nie są w stanie powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Ale jest to też trochę książka, jak lepiej żyć – tak by praca nie stanowiła całości naszego życia, by dało się jednak w tych dwudziestu czterech godzinach zająć czym innym. Myślę, też że jest to książka, która sprowadza człowieka na ziemię, jeśli chodzi o wizję, że dobra organizacja oznacza, że znajdziemy czas na wszystko. I przypomina, że jeśli nie umyjemy same okien, to świat się nie zawali. I czasem lepiej zapłacić komuś by umył nam okna a samemu skupić się na celach i działaniach, które dają nam satysfakcję. Na sam koniec muszę powiedzieć, że z olbrzymią radością znalazłam u Oli zdanie, wedle którego żyje od lat, czyli „Zrobione jest lepsze od doskonałego”. Ten blog jest najlepszym przykładem takiego myślenia. Znam wiele osób, które mogłyby pisać lepiej ode mnie, ale w podążaniu za perfekcjonizmem nigdy nie zaczęły. Dlatego tak bardzo się cieszę, że znalazłam w książce Oli ten sposób myślenia, i potwierdzenie mojej intuicji, że perfekcjonizm nie prowadzi zawsze do perfekcyjnych wyników.
Ola pod koniec swojej książki pisze, że chciałaby, żeby jej czytelniczki, pomyślały po lekturze „Działam” i ruszyły do roboty. Ja jednak po lekturze książki (nie ukrywam przeczytałam ją na raz, bo aż przykro było odkładać) poczułam się przede wszystkim uspokojona. A więc nie da się zrobić wszystkiego na raz. A więc nie istnieje magiczny sposób by doba miała więcej niż 24 godziny, a więc nie istnieją osoby, które są w stanie jednocześnie pisać kilku książek naraz. Ten spokój sprawił, że jakoś łatwiej było mi pomyśleć „to teraz wracam do mojej nieperfekcyjnej pracy”. I to moim zdaniem jest największa zaleta książki. Uświadamia nam, że nie ma tego perfekcyjnego świata, w którym jest czas na wszystko. Ale w tym świecie, który mamy możemy znaleźć czas na to, co ważne. I nie ukrywam – takie zarządzanie czasem trafia prosto do mojego serca.
Wpis powstał w ramach współpracy z marką Pani Swojego Czasu.