Przyznam wam szczerze, że ostatnio czuję zmęczenie amerykańskimi serialami. Nie dlatego, że mam dość amerykańskiej popkultury, ale też dlatego, że one w większości układają się wedle podobnego schematu. Znam ich bohaterów zanim zdążą się przedstawić i znam połowę odpowiedzi w dialogach zanim zdążą paść na ekranie. Dlatego zawsze z olbrzymią radością przyjmuję sukces produkcji z Europy czy w ogóle spoza Stanów. Tym razem niespodziewanym hitem na Netflix stał się „Lupin” sensacyjny francuski serial, który opowiada o bohaterze wzorującym się na Arsenie Lupin.
Kiedy na swoim Fanpage napisałam, że serial po dwóch odcinkach mi się spodobał, odezwała się cała grupa osób zapewniając mnie, że jest to marna produkcja. Nie ukrywam – po obejrzeniu wszystkich odcinków – nie widzę tego niesamowitego spadku poziomu a właściwie – odejścia od konwencji. Bo konwencja serialu od samego początku zakłada, że nasz bohater Assane Diop wzorujący się na swoim ulubionym fikcyjnym włamywaczu ma tyle szczęścia, ile może mieć fikcyjna postać. Serial raczej nie idzie w stronę realizmu – a przynajmniej zakłada, że widz będzie pamiętał, że niesamowite wyczyny tytułowego włamywacza też wymagały znacznego zawieszenia niewiary. Stąd Assane robi niekiedy rzeczy, które mogą się udać wyłącznie przy naprawdę pozytywnym zbiegu okoliczności i niekiedy można dojść do wniosku, że policja działa na jego korzyść, głównie dlatego, że zachowuje się niekoniecznie bardzo kompetentnie. Z drugiej strony znając policję – może to wcale nie jest dalsze od prawdy niż ci detektywi, którzy siedzą przy biurkach od rana do nocy i rozpoznają sprawcę po numerze buta jego ciotki.
W każdym razie wracając do samego Lupina – osobiście bawiłam się w czasie seansu bardzo dobrze, choć nie ukrywam – jestem nieco zawiedziona, że twórcy zdecydowali się pójść w jedna długą historię a nie w kilka mniejszych włamań. Serial tak naprawdę lśni najbardziej, kiedy widzimy jak Assane planuje swoje kolejne przekręty i wykorzystuje ten najlepszy psychologiczny zabieg – że jeśli człowiek jest wystarczająco pewny siebie to niekiedy może naprawdę dużo osiągnąć. Trochę przyzwyczajona przez inne seriale tego typu spodziewałam się, że serial mniejszych przestępstw będzie na pierwszym planie, a ten wielki – powiązany z rodzinną historią rabunek będzie tylko spinał wszystko razem. Tu bowiem bardzo szybko przechodzimy od historii włamywacza dżentelmena do historii człowieka, który planuje -prywatną zemstę. Co nie jest zupełnie nie ciekawe, ale jednocześnie nie da się ukryć – to jest trochę inny serial niż ten który zapowiada się w pierwszym odcinku (który moim zdaniem ma najlepsze tempo).
Jednocześnie podoba mi się jak serial korzysta z wątków związanych z pochodzeniem klasowym czy kolorem skóry. Cały pierwszy rabunek oparty jest o wizję tego, że na pewnych ludzi w pewnych miejscach zupełnie nie zwraca się uwagi. Z kolei sama historia Diopa i jego ojca jest mocno zakorzeniona w ambicjach i możliwościach imigrantów z byłych francuskich kolonii (w tym przypadku Senegalu) i tego jak są i byli postrzegani przez społeczeństwo. Jest to też ponownie serial, który bardzo kontrastowo zestawia, niesamowity majątek najstarszych i najwyżej postawionych rodzin francuskich, z możliwościami francuzów z niższych klas. Nie jest to bardzo często podkreślane, ale widać, że odciska się na tym serialu jakieś poczucie klasowej niesprawiedliwości. Zwłaszcza, że sama produkcja nie pozostawia wątpliwości, że jeśli ma się odpowiednio dużo pieniędzy to można bez problemu funkcjonować poza prawem i nikt nie naruszy twojej pozycji. Na tym tle kradzież cennego naszyjnika wydaje się być tylko drobną przeszkodą.
Oczywiście mam do serialu pewien zarzut – chyba największy jest taki, że pierwszy sezon pozostawia widza trochę bez puenty. Rzeczy się dzieją i rozwijają, ale kiedy dochodzimy do piątego odcinka, właściwie nie możemy powiedzieć by nasz bohater cokolwiek osiągnął. Co pewnie dla niejednego widza jest rozczarowaniem. Jednocześnie biorąc pod uwagę ile trzeba będzie czkać na kolejną odsłonę – cześć z tych dziesiątek milionów widzów którzy produkcję na Netflix włączyli, może nieco osłabnąć w swoim entuzjazmie. Ja sama obejrzałam jednak te pięć odcinków bez bólu, darząc bohatera sympatią i z radością obserwując mój ulubiony zabieg wypełniania historii bohatera licznymi retrospekcjami. Przyjemności oglądania nie psuje też obsada – zwłaszcza Omar Sy w główniej roli. To aktor z taką ilością uroku osobistego (nie wiem czy prywatnie nie wnikałam), że mógłby obdarzyć nią połowę aktorów Hollywoodzkich. Jego bohaterowi bardzo daleko od ideału a jednocześnie wystarczy, że się szeroko uśmiechnie i okiem błyśnie i nie trudno uwierzyć, dlaczego jego bohaterowi tyle się udaje. To jest ważny komponent (zwłaszcza przy opowieściach o włamywaczach, którzy niemal nie stosują przemocy) bo istotnie prawdą jest, że człowiek uroczy może dokonać rzeczy wielkich – prawych i niekoniecznie.
Nie jest „Lupin” serialem specjalnie ambitnym i w sumie można byłoby mu zarzucać pewne luki w fabule (o ile dobrze się orientuję, w pewnym momencie ustalenie tożsamości naszego bohatera wymaga zerowego wysiłku) z drugiej jednak strony – trochę jak przy tradycyjnej opowieści tego typu – kibicowanie bohaterowi pozwala nam nawet tym logicznym lukom przytrzasnąć. Ostatecznie nikt nie chce by Lupin trafił w ręce policji. Dla mnie osobiście najfajniejsze było zanurzenie się w zupełnie w zupełnie innych odwołaniach popkulturowych (bo Arsen Lupin to już jest popkultura) niż te brytyjskie czy amerykańskie. Plus sam serial przypomniał mi jak byłam w podstawówce i w telewizji leciała animacja o tym bohaterze. Niestety była tylko na Canal Plus (nie mieliśmy kablówki) więc widziałam to rzadko, ale kojarzyło mi się z niesamowitym luksusem. Jakoś mi się ta klapka odblokowała przy tym serialu i nawet próbowałam obejrzeć odcinek, ale jednak animacje z lat 90 trochę się starzeją.
Na sam koniec – zastanawiając się czemu serial zyskał taką popularność – mam poczucie, że przyczynia się do tego sytuacja w jakiej jesteśmy. Kiedy Europa trwa w zamknięciu to każda serialowa podróż sprawia, że jakoś łatwiej to znieść. Patrząc jak bohater bez problemu przemierza paryskie ulice, czujemy, że może ta normalność nie do końca nam uciekła i że będzie jeszcze czas, kiedy i my przekroczymy granice Luwru, choć może bez zamiaru wynoszenia stamtąd bezcennych kolii. Myślę, że wszyscy dziś takich pocztówek, z miejsc które nagle zrobiły się bardzo odległe potrzebujemy, i serial zdecydowanie na tej naszej potrzebie zyskuje. Ale ja się nie będę skarżyć, bo nie ukrywam – jestem bardzo ciekawa co będzie dalej a dobra oglądalność na Netflix na pewno produkcji nie zaszkodzi. Bo na razie czuję się jakby dżentelmen włamywacz mnie okradł. Głównie z puenty.
EDIT: Dowiedziałam się od moich czytelników, że pierwsze 5 odcinków to nie jest cały sezon ale zaledwie jego połowa i druga połowa odcinków jest w montażu. Co znaczy, że mój zarzut odnośnie braku puenty jest w istocie nieistotny bo to raczej mid-season cliffhanger. Reszta uwag bez zmian.
Ps: Wiecie, że drugi sezon najlepszego reality talent show jest już na Netflixe? Mowa oczywiście o Blown Away! Czyli cudownej produkcji o dmuchaniu szkła. O pierwszym sezonie pisałam tutaj