Home Książki Na Teutatesa czytam Musierowicz czyli o “Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę”

Na Teutatesa czytam Musierowicz czyli o “Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę”

autor Zwierz
Na Teutatesa czytam Musierowicz czyli o “Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę”

Moż­na odnieść wraże­nie, że w tym naszym kra­ju wszyscy mają jakieś przyp­isane role czy to się im podo­ba czy nie. Niek­tórzy nawet więcej niż jed­ną. Ja poza lataniem do mediów, ilekroć ktoś powie słowo Oscary, mam też jeszcze jed­ną rolę, rzekłabym przy­pad­kową – komen­ta­tor­ki kole­jnych książek pod­pisanych przez Mał­gorza­tę Musierow­icz. Jakoś tak wyszło, że spadek formy Musierow­icz jako pis­ar­ki zgrał się z pow­staniem mojego blo­ga i zaowocow­ał kilko­ma złośli­wy­mi recen­z­ja­mi, które dla niek­tórych, stanow­ią i stanow­iły jedyny powód dla którego na ten blog zaglą­da­ją. Ja z natu­ry złośli­wa nie jestem (rozbaw­iłam tym zdaniem samą siebie) a moja rola wyni­ka nie z niechę­ci, ale wręcz prze­ci­wnie – z głębok­iego rozczarowa­nia kierunk­iem, w który poszły moje ukochane w cza­sach dziecin­nych i nas­to­let­nich powieści.

 

Kiedy masz wielką nadzieję, że autor­ka w ramach uzu­peł­ni­a­nia odniesie się do jakichkol­wiek nieś­cisłoś­ci a w zami­an dosta­jesz ilus­trację. I tyle. To całe hasło

 

Kiedy więc Inter­net poin­for­mował mnie, że nakła­dem Egmon­tu ukaza­ła się pozy­c­ja Musierow­icz (pisana na spółkę z jej córką Emil­ią Kiereś) „Na Jow­isza! Uzu­peł­ni­am Jeży­c­jadę” wiedzi­ałam, że książkę muszę kupić i do niej zajrzeć. Zwłaszcza, że wydawało się, że książ­ka taka może być ciekawą pozy­cją na półce, jeśli autor­ka rzeczy­wiś­cie jest skłon­na uzu­pełnić Jeży­c­jadę. W mojej głowie powin­na być to pozy­c­ja, która mogła­by mi np. wyjaśnić pewne nieś­cisłoś­ci wynika­jące z drob­nych błędów czy przeskoków cza­sowych, zwłaszcza intere­sowały mnie uwa­gi autor­ki o postaci Gizeli, która kluc­zowa w „Kalam­burce” nie pojaw­ia się wcześniej choć na logikę powin­na. Sam pomysł wydał mi się więc nie aż taki zły, wręcz prze­ci­wnie podeszłam do tego planu z pewnym entuz­jazmem, nawet jeśli nie jestem wielką fanką autorów dopowiada­ją­cych rzeczy poza­źrodłowe do swoich powieś­ci (gdyż jak wiemy z licznych przykładów – co autor powiedzi­ał o swoim świecie nie zawsze ma sens, i choć słuchać tego nie trze­ba to niekiedy z przykroś­cią dochodzi się do reflek­sji, że odsłyszeć się rzeczy też nie da).

 

Moje pier­wsze zdzi­wie­nie, kiedy książ­ka dotarła dziś do moich rąk to jej wielkość. Spodziewałam się książ­ki w for­ma­cie przy­pom­i­na­ją­cym kole­jne tomy Jeży­c­jady a dostałam pozy­cję właś­ci­wie albu­mową, bard­zo pokaźną rozmi­arem i gruboś­cią, na doskon­ałym papierze z twardą okład­ką. Ide­alne by położyć na sto­liku kawowym czy uczynić z książ­ki ważny ele­ment księ­gozbioru. Tu pewnie zaczniecie się zas­tanaw­iać jak otrzy­mawszy książkę takich rozmi­arów w dniu dzisiejszym mogę – nawet jeśli późnym wiec­zorem siadać do pisa­nia o niej tek­stu. Odpowiedź jest pros­ta – stron pozy­c­ja ma może i 350, ale więk­szość z nich wypeł­ni­a­ją obrazy, zdję­cia czy ilus­trac­je zaś sam tekst kole­jnych haseł rozłożony jest na stronach tak, że Goethe nie zakrzyknął­by „więcej światła” bo mam wraże­nie, że więcej światła się już na stronach nie zmieś­ci. Mamy więc pozy­cję na pier­wszy rzut oka imponu­jącą, ale w środ­ku zaw­ier­a­jącą treś­ci, którą jak pode­jrze­wam, moż­na było­by spoko­jnie zmieś­cić na kilkudziesię­ciu, jeśli nie mniej stron­iczkach zwykłego książkowego druku.

 

Jeśli zas­tanaw­ial­iś­cie się jak wyglą­da balkon, to… balkon wyglą­da tak

 

 

Nie oburza­jmy się jed­nak jeszcze, bo prze­cież wszys­tkie młodociane wiel­bi­ciel­ki Jeży­c­jady coś muszą znaleźć pod choinką czy dostać w najbliższym półroczu na urodziny/imieniny a książ­ka ta w przys­tęp­nej cenie 60 zł nie tylko się do tego nada­je, ale też zro­bi spore wraże­nie swoi­mi rozmi­ara­mi. Jest to bowiem typowa pub­likac­ja w sty­lu kolekcjon­er­s­kich, do których zaglą­da się rzad­ko częs­to zaś staw­ia na półce, bo jakoś wypa­da mieć, sko­ro ma się już wszys­tkie tomy powieś­ci. Cena czy nawet treść są tu dru­gorzędne wobec pewnego sen­ty­men­tu a przede wszys­tkim nazwiska autor­ki, które wciąż przy­cią­ga wiele starszych i nowszych czytel­ników. Ponoć nie należy przykładać do książ­ki swoich oczeki­wań i nie wypa­da mieć pre­ten­sji, że pewne rzeczy nie są tym co sobie wyobraziliśmy.

Załóżmy więc, że ta for­ma nas nie iry­tu­je, i nie czu­je­my tu cichego pod­szep­tu skażonego kap­i­tal­izmem ser­ca, które nieład­nie pod­powia­da, że ktoś próbu­je na nas zaro­bić. Cóż zna­jdziemy w środ­ku? I tu właśnie dochodz­imy do momen­tu, w którym moja łaskawa postawa wzglę­dem pozy­cji ule­ga pewne­mu nad­krusze­niu. Jest to bowiem niesamow­ity misz-masz który z uzu­peł­ni­an­iem lit­er­ack­iego cyk­lu powieś­ciowego wiele wspól­nego nie ma. Więk­szość haseł wychodzi od jakiegoś ele­men­tu powieś­ci i wskazu­je, że miały one źródło auto­bi­ograficzne, po czym dość płyn­nie prze­chodz­imy do opisu życia pry­wat­nego Musierow­icz i jej rodziny. I nie było­by w tym nic złego, gdy­by nie fakt, że w 1994 roku Musierow­icz wydała w Akapit Press książkę „Tym razem na serio. Opowieś­ci prawdzi­we”, która była jej auto­bi­ografią. Nie trud­no dostrzec, że wiele treś­ci się pow­tarza, a nawet gdy­by się nie pow­tarza­ło – jeśli już się jest na tyle fanem Musierow­icz by taką książkę kupić, to wie się plus minus jak wiele w jej powieś­ci­ach wątków auto­bi­ograficznych. Ostate­cznie jed­nak moż­na przyjąć, że nowe pokole­nie czytel­ników nie ma poję­cia co wychodzi z biografii autor­ki i może być zain­tere­sowane tym, że uszkod­zona ściana w mieszka­niu na Roo­sevelta miała swo­je korze­nie w uszkodze­niu sufi­tu w życiu autorki.

 

Tu nawet Goethe by nie zakrzyknął “więcej światła”

 

To tu, to tam dowiemy się jaki dia­log dzieci autor­ki trafił do książ­ki, poz­namy zegar ważny dla Musierow­icz, który pojaw­ia się to tu to tam na ilus­trac­jach do książek, dowiemy się, że niekiedy najdzi­wniejsze ele­men­ty książ­ki pisało samo życie. I tak jasne – są momen­ty dobre – jak cho­ci­aż­by ten, w którym do Musierow­icz dzwoni Czesław Miłosz dowiedzieć się jaka będzie roman­ty­cz­na przyszłość Nutrii, ale są też momen­ty, które oso­biś­cie mnie strasznie den­er­wu­ją. Ot np. dowiedzi­ałam się, że słyn­na sce­na z książka­mi prze­cię­ty­mi na pół, pow­stała po donosie do autor­ki do jej warsza­wskiego zna­jomego. Aku­rat tak się skła­da, że pamię­tam scenę, bo sama do tej pizzerii chodz­iłam. W prze­ci­wieńst­wie jed­nak do autor­ki i jej obur­zonego zna­jomego sprawdz­iłam jakie książ­ki prze­cię­to na pół. Np. podręczni­ki pielęg­niarst­wa z lat 70, które ewident­nie ktoś sprzedał hurtem na maku­laturę. No ale to taki mały szczegół.  Inna sprawa, że naprawdę te frag­men­ty kore­spon­dencji, które jeszcze autorce zostały do opub­likowa­nia nie są jakoś szczegól­nie pory­wa­jące, podob­nie jak nie wiem czy dla czytel­ni­ka zain­tere­sowanego Jeży­c­jadą i jej bohat­era­mi rzeczy­wiś­cie tak ciekawa jest skró­cona his­to­ria bib­liote­ki Raczyńs­kich (na pię­ciu stronach).

 

Jed­nak obok tych aneg­dotek książkę wypeł­ni­a­ją hm… takie rzeczy dość przy­pad­kowe. Cztery strony zaj­mu­ją zdję­cia balkonów na Jeży­cach, dwie samych wieży­czek. Żeby to jeszcze były zdję­cia ładne. Ale nie zdję­cia jak zdję­cia.  Co pewien czas w książce pojaw­ia­ją się po pros­tu opisy dru­go­planowych, postaci z ilus­trac­ja­mi Musierow­icz.  Cza­sem są momen­ty budzące pewne zdzi­wie­nie jak np. fakt, że miejs­cowoś­ci Wierzeni­ca poświę­cone jest stron aż pięć. Cztery strony są o Śmiełowie (ogól­nie w książce tej Mick­iewicza bywa miejs­ca­mi więcej niż samej Musierow­icz – ot w pewnym momen­cie dosta­je­my dwie strony wpisów frag­men­tów z dzieł Mick­iewicza w których pojaw­ia się jaskół­ka). Cztery strony autor­ka poświę­ciła na dyk­tan­do, które wymyśliła dla swo­jego syna sporo na gry słowne które wymieni­ała ze swoim bratem. Każ­da z tych rzeczy ma pewne zaczepi­e­nie w Jeży­c­jadzie ale abso­lut­nie dru­gorzędne. Tak dru­gorzędne, że moż­na dojść do wniosku, że właś­ci­wie te kole­jne hasła są dobrane w sposób bard­zo losowy.  Przy czym ja rozu­miem ideę stworzenia książ­ki, która zbier­ała­by różne fak­ty i fak­ci­ki doty­czące świa­ta stwor­zonego przez autorkę, ale tu mam wraże­nie, że duch syl­wiczny jest tu zbyt sil­ny (zna­jo­ma poin­for­mowała mnie, że pamię­ta, iż wie­ki temu zapowiadano pozy­cję „Sil­va rerum” mającą być takim tomem towarzyszą­cym Jeży­c­jadzie i mam wraże­nie, że ten tom się tak nie nazy­wa tylko dlat­ego, że współczes­ny czytel­nik mniej ten gatunek kojarzy).

Ja rozu­miem wyzier­a­ją­cy z książ­ki duch syl­wicznoś­ci ale mam wraże­nie, że ta przy­pad­kowa ilus­trac­ja podana obok przepisu na rudą perukę w każdej innej pub­likacji była­by po pros­tu brakiem pomysłu

 

Ostate­cznie dosta­je­my książkę, z której właś­ci­wie nie dowiemy się wiele. No może, poza tym, że Musierow­icz od dobrych paru dekad orga­nizu­je mono­chro­maty­czne imprezy na których ewident­nie dobrze się bawi. To, że takie same orga­nizu­je Bernard w Jeży­c­jadzie wystar­czyło­by pewnie na trzy lin­ij­ki tek­stu – tu dosta­je­my sześć ilus­trowanych stron z opisem tego od czego ugi­nały się stoły na imprezie białej. Może jeśli jest się sza­leńczą fanką autor­ki to jest ciekawe, bo nie ukry­wam, że ja za sza­leńst­wem doty­czą­cym autorów (nie dzieł!) nie przepadam. Autor zwyk­le jest mniej ciekawszy od tego co pisze. A jeśli jest bardziej ciekawy to bywa to ze szkodą dla dzieła. Przy czym samą biografię autor­ki pewnie chęt­nie bym przeczy­tała, a właś­ci­wie już czy­tałam lata temu, więc może po pros­tu należało­by się tu pozy­cji porządne wznowie­nie (co w ogóle jest ciekawe bo autor­ka wydawała doty­chczas w Akapit Press a ten dodatek wychodzi w Egmoncie)

 

Nad całą książką unosi się atmos­fera takiego ogól­nego poczu­cia, że autor­ka prze­by­wa w świecie ludzi, którzy są tych ele­men­tów dru­go­planowych ciekawi, i każdy nawet naj­drob­niejszy szczegół jakkol­wiek pow­iązany z Bore­jka­mi (jak cho­ci­aż­by zdję­cie włas­nego tomu Sene­ki z wyp­isa­mi różnych sen­tencji przez autorkę) wzbudzi w nich entuz­jazm. Ist­nie­niu takiego czytel­ni­ka zaprzeczyć nie mogę, choć przyz­nam szcz­erze, że mam wraże­nie, że jest to doskon­ały przykład na to, że cza­sem zamknię­cie się w swo­jej włas­nej kore­spon­dencji z czytel­nika­mi może nieco zaburzyć per­cepcję odbioru włas­nych pozy­cji. Jeśli więc spodziewa­cie się aut­en­ty­cznych uzu­pełnień czy odniesień do sytu­acji być może nieco bardziej prob­lematy­cznych w ostat­nich lat­ach, to nie ma tu co na to liczyć. Cóż, nikt się chy­ba tego nie spodziewał, choć ja miałam cichą nadzieję nad jak­iś odpór, czy cho­ci­aż­by próbę uporząd­kowa­nia pewnych zmi­an postaw (brak tu hasła ESD które kiedyś było sym­bol­em serii a potem zostało przez samą autorkę pośred­nio  wyco­fane tzn. zmieniła się drasty­cznie jej postawa wobec świa­ta i innych ludzi).

 

Mam wiz­ję przyszłoś­ci, w której tomem tym obdarowywane są dziew­czę­ta w całej Polsce bo to pozy­c­ja duża, porząd­na aku­rat na prezent.

 

Sama książ­ka ma w sobie coś poz­nańskiego (w najbardziej stereo­ty­powym tego określe­nia znacze­niu), wszyscy przod­kowie naszej autor­ki byli ludź­mi porząd­ny­mi i pra­cow­ity­mi. Odd­any­mi edukacji, pra­cy dla innych i nie oczeku­ją­cy­mi pok­lasku. Wszyscy, którzy pra­cow­ali dla rodziny Musierow­icz byli dobrzy i pra­cowici. Wszys­tko tu jest takie porządne, nieco mieszcza­ńskie, trochę staroin­teligenck­ie, każdy uczył się łaciny i meblował mieszkanie książka­mi. Wszyscy tu lubią grać w scrab­ble, rozwiązy­wać krzyżów­ki i spisy­wać rodzinne his­to­rie. Cały ten świat jest tak cud­own­ie odd­alony od naszej brzy­d­kiej nowoczes­nej codzi­en­noś­ci. Bawi mnie to niezmiernie – nie dlat­ego, że nie ufam temu opisowi, ale raczej, że zda­je sobie sprawę dla ilu osób będzie to wiz­ja wymar­zona i wyide­al­i­zowana. Sama mam do tego olbrzy­mi dys­tans być może dlat­ego, że utwierdza to pewną wiz­ję życia inteligenck­iego, która potem tworzy w ludzi­ach przeko­nanie, że inteligent wyłącznie czy­ta Senekę do snu. Widzi­ałam inteligen­tów czy­ta­ją­cych romanse i to nie z „Bal­lad i roman­sów” Mickiewicza.

 

Co ciekawe w poś­cie na stron­ie Musierow­icz, który zapowia­da książkę, moż­na przeczy­tać, że początkowo redak­tor­ka zapro­ponowała matce i córce wywiad rzekę. Obie się nie zgodz­iły na taki układ i pow­stał taki w sum­ie biograficzny leksykon. Sama uważam, że Musierow­icz miała rację – wywiad rze­ka z córką istot­nie nie miał­by sen­su, zwłaszcza, że obie dzielą fach i wspom­nienia. Gdy­by jed­nak dobrać tu rozmów­czynię inną, być może na powieś­ci­ach Musierow­icz wychowaną – wtedy była­by to roz­mowa dużo ciekawsza. Prob­lem jed­nak w tym, że Jeży­c­ja­da została w ciągu kilku lat wywin­dowana na poziom dobra nar­o­dowego, a autor­ka odcięła się od kry­ty­ki tak skutecznie, że pozostało jej tylko opowiadać o samej sobie, co przy­nam­niej moim zdaniem – aż tak ciekawe nie jest. Co powiedzi­awszy – ja należę do tych czytel­niczek zdrad­zonych o świecie, którym z tomu na tom zabier­a­no ukochane bohater­ki zastępu­jąc je jakim­iś karykat­u­ra­mi samych siebie.

 

Być może ist­nieje gru­pa czytel­ników powieś­ci Musierow­icz, którzy czy­ta­jąc o jakiejś postaci niesły­chanie bole­ją że nie została ona przez autorkę zilus­trowana. Ja jako oso­ba, która nigdy nie miała poczu­cia że jakichś ilus­tracji braku­je nie zna­j­du­ję tu treś­ci dla siebie

 

 

Tu należy zaz­naczyć, że kochane czytel­nicz­ki autor­ki pojaw­ia­ją się na stronach książ­ki to tu to tam. Przesyła­ją dzbanusz­ki ze Stanów przez Kanadę, wysyła­ją listy, obdarowu­ją lamp­ką, którą moż­na przy­czepić do książ­ki, pojaw­ia­ją się pod koniec długiego hasła całkowicie składa­jącego się z cytatów z Jeży­c­jady doty­czą­cych tego czym kto w powieś­ci­ach zakładał książkę (bo dokład­nie to są nasze najbardziej palące pyta­nia do powieś­ciowej serii). Te kochane czytel­nicz­ki niewąt­pli­wie książkę kupią i poczu­ją się fan­tasty­cznie, że ich kochana autor­ka je doceniła. Pod tym wzglę­dem jest w tej pozy­cji coś uroczego, a jed­nocześnie … bard­zo przy­pom­i­na­jącego mi pewne relac­je autorów blogów z ich czytel­nika­mi – dużo bliższe i czul­sze niż zwyk­le między pis­arza­mi a odbior­ca­mi ich dzieł. Tu mówimy już o relac­jach ludzi a nie koniecznie czytel­ników i auto­ra dzieła (których zwyk­le jed­nak dzieli różne pode­jś­cie do tego co ich najbardziej łączy, czyli książki).

 

Przyz­nam szcz­erze, że poza tym gronem najwierniejszych czytel­ników, i grupą obdarowanych leksykonem dziew­cząt (książ­ka była duża i stała w księ­gar­ni) nie wyobrażam sobie kogo właś­ci­wie mogła­by jeszcze ta lek­tu­ra zain­tere­sować. Więcej wyda­je mi się, że najwierniejsze czytel­nicz­ki zna­jdą tam najm­niej dla siebie. Oso­by mniej zain­tere­sowane zaś nie prze­bi­ją się przez fakt, że tam właś­ci­wie o samej Jeży­c­jadzie jest mało a o jej bohat­er­ach jeszcze mniej (w sum­ie jedyny moment, w którym dosta­je­my jaki taki wygląd w świat myśle­nia o losach bohaterów to rozważa­nia nad przyszłoś­cią Nutrii – to jedyny w sum­ie taki ciekawy frag­ment pod wzglę­dem zaglą­da­nia do lit­er­ack­iej kuch­ni. Bo to w sum­ie jedyny frag­ment ujaw­ni­a­ją­cy kulisy pra­cy nad powieś­ci­a­mi i pewien brak pewnoś­ci siebie autor­ki). Jest to więc pozy­c­ja, która ma bard­zo specy­ficzny i chy­ba dość wąs­ki target.

 

Być może ist­nieje niepisana zasa­da że wiel­bi­ciele Musierow­icz muszą być w fan­klu­bie Mick­iewicza. Poświę­cone mu są w sposób mniej lub bardziej pośred­ni aż trzy hasła.

 

Jed­nocześnie dużo ta książ­ka mówi o tym co się stało z powieś­ciową ser­ią. Gdzieś przy kole­jnych tomach autor­ka po pros­tu przes­tała przekładać swo­je życie i wspom­nienia na język powieś­ci albo, co gorsza – zaczęła je przekładać w cza­sie na dzisiejszą codzi­en­ność nie zauważa­jąc jak bard­zo zmieniły się realia. Co jest trochę przykre, jeśli się nad tym zas­tanow­ić. Gdzieś tam ta przy­jem­na rodzin­na codzi­en­ność, która zna­j­dowała ujś­cie w kole­jnych powieś­ci­ach (które rzeczy­wiś­cie dawały mnóst­wo ciepła i radoś­ci) rozmyła się czy wręcz urwała. Nie wiem czy to kwes­t­ia zmi­an jakie zachodzą w każdym życiu (dzieci w końcu ros­ną i wyprowadza­ją się z domu), czy zmi­any miejs­ca zamieszka­nia (kole­jne powieś­ci są coraz mniej poz­nańskie) czy po pros­tu o wnukach wie się zde­cy­dowanie mniej niż o swoich dzieci­ach. Pod tym wzglę­dem to trochę smut­na pozy­c­ja, która pokazu­je, że autor­ka powin­na skończyć na „Kalam­burce” – powieś­ci bard­zo dobrej i naj­moc­niej osad­zonej w jej włas­nym życiu. Ale jak wiemy nieste­ty na tym się nie skończyło i z tomu na tom człowiek coraz moc­niej odczuwa, że pewne rzeczy już nie wrócą.

 

Jeśli spodziewal­iś­cie się jakichś niesamow­itych złośli­woś­ci, chy­ba ich nie ma. Ot książ­ka, która świad­czy o pozy­cji autor­ki i presji wydawnict­wa. Jeśli musi­cie mieć wszys­tko Musierow­icz to kup­cie. Jak nie musi­cie, to nie kupu­j­cie. Jak macie do napisa­nia refer­at o Mick­iewiczu – może się przy­dać. Jak wybierze­cie tem­at o jaskółkach połowa robo­ty jest już zro­biona za was.

 

Ps: Książ­ka jest ter­az w pro­mocji więc jeśli kusi was, żeby ją kupić to raczej ter­az niż później. No chy­ba że lubi­cie wydawać kilka­dziesiąt zło­tych na trzy godziny lek­tu­ry max (zwyk­le nie przeliczam książek na czas lek­tu­ry ale tu miałam poczu­cie dużej dysproporcji.

0 komentarz
3

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online