Kilka lat temu postanowiłam, że nie będę jeździć na Polcon. Z różnych powodów byłam nieco zniechęcona do tego konwentu, i miałam poczucie, że wszyscy będą się na nim doskonale bawić beze mnie. Ale kiedy w tym roku okazało się, że Polcon jest w Toruniu to nie mogłam odmówić, bo Toruniowi się nie odmawia.
Bycie gościem konwentu dla niektórych to wymarzona sytuacja. Ma się pewność że będzie dla ciebie miejsce na konwencie, ma się zaklepane zakwaterowanie i jeśli się chce można dostać zwrot kosztów przejazdu (bardzo rzadko proszę o zwrot tych kosztów bo przecież jakoś bym się i tak mogła dostać na konwent). Dla mnie bycie gościem konwentu, to też pewne poczucie obowiązku – trzeba oddać się do dyspozycji twórcom planu – co chcą to dostaną. W przypadku Zwierza były to dwie prelekcje i kilka paneli. Niestety tak wypełniony kalendarz sprawia, że czasem jest się od rana do wieczora na konwencie ale realnie słucha się głównie swoich paneli i prelekcji. Piszę to głównie dlatego, że wciąż muszę sama sobie przypominać, że wielką frajdą byłoby pojechanie na konwent tylko po to by posłuchać innych. Obiecuję to sobie od kilku lat ale wiecie – widzę nazwę konwentu i od razu chcę o czymś odpowiedzieć. Taki odruch.
W tym roku Polcon rozgrywał się w Toruniu ale nie w tym samym miejscu co Copernicon. Copernicon zwykle rozgrywa się w budynkach uniwersytetu tuż obok rynku, co tworzy ciekawą atmosferę kiedy towaryzstwo konwentowe miesza się z turystami zwiedzającymi piękne stare miasto w Toruniu. Ale Polcon tym razem odbywał się na terenie kampusu uniwersyteckiego – nieco oddalonego od centrum, za to dającego niepowtarzalną możliwość zorganizowania konwentu w zamkniętej spójnej przestrzeni. Osobiście przyznam wam szczerze – jestem rozdarta. Z jednej strony – kocham atmosferę Coperniconu i wyskakiwanie w przerwie do knajp na starym mieście. Z drugiej – kampus UMK jest naprawdę fajny i przyjazny. Do tego wszystko jest blisko siebie i jest miejsce na odpoczynek, zakupy i rozstawienie food trucków. Naprawdę nie wiem gdzie jest lepiej – zwłaszcza że warto dodać, że sale wykładowe są zdecydowanie nowocześniejsze niż w starych budynkach co też jest bardzo pozytywne.
Mój Polcon rozgrywał się w 80% w Sali popkulturalnej 3 gdzie miałam kilka paneli i prelekcji. Nie wiem czy wszyscy tak mają ale mam wrażenie, że zdecydowanie lepiej wypadają mi prelekcje o których myślę, że będą słabsze okazją się potem na żywo bardziej interesujące niż te o których myślę że się do nich świetnie przygotowałam. I tak prelekcja o tym jak wyglądają kontynuacje zakończonych seriali wypadała mi chyba lepiej niż porównanie dwóch ekranizacji Farenheit 451. Albo tylko tak mi się wydaje. Co do paneli – to emocje były bardzo różne. Panel o blockbusterach okazał się wielką kłótnią o to ile osób tak naprawdę kojarzy Jeffa Bridgesa i chyba umknął nam fakt, że w bardzo wielu punktach całkiem się ze sobą zgadzamy. Poza tym – wciąż twierdzę, że jest olbrzymia luka w świecie wielkich produkcji – luka na wielki, dobry melodramat rzucony na historyczne tło. To naprawdę przez lata przynosiło rekordowe zyski. Między innymi dlatego, że angażowało zupełnie inną widownię, niż np. ekranizacje komiksów. Po tych emocjach, panel o dystopiach i utopiach okazał się bardzo rzetelny i ciekawy – to było bardzo miłe doświadczenie – zwłaszcza że prowadząca była fenomenalnie przygotowana (podobnie jak biorąca udział w panelu Ocia, która na Polconie miała prelekcję właśnie o dystopiach).
Jak zwykle ciekawie wypadł panel Podsłuchane – bo tu nigdy nie wiemy gdzie zawędruje konwersacja. Tym razem poszła w ciekawym kierunku bo rozmawialiśmy głównie o tym dlaczego, choć przydałoby się nam więcej rąk do roboty niekoniecznie będziemy w taką pomoc angażować naszych słuchaczy. Poza tym okazało się, że mamy mnóstwo nowych projektów, które zebrane razem zapowiadają naprawdę ciekawy sezon podcastów które teraz mają trochę wolnego. Jednak najmilszym panelem konwentu okazał się ten pod tytułem „Jak się nie zgubić na Netflix” gdzie opowiadaliśmy o tym jak szukamy filmów na Netflix, jak staramy się oszukiwać stronę tak by nie pokazywała nam w kółko tego samego i w ogóle – jaką mamy metodę wybierania filmów do oglądania. To była miła rozmowa bo okazało się, że mamy całkiem sporo do powiedzenia.
Jeśli chodzi o punkty programu innych osób to byłam na całych trzech. Na początku poszłam na prelekcję „Okultyzm w Harrym Potterze”. Przyznam szczerze – miałam nadzieję na takie uporządkowane omówienie konkretnych motywów z Pottera i o jakie odniesienia do okultyzmu się je oskarża. Ostatecznie prelekcja była chaotyczna. Tym co doprowadziło mnie do pasji było mówienie o protestantach jako o całości bez rozróżnienia anglikanów, ewangelików czy innych odłamów. Wkurzało mnie mylenie ewangelików z ewangelikanami. Ale w sumie czego się spodziewać po prelekcji gdzie autor podaje zły łaciński źródłosłów słowa okultyzm. Nie uważam by każdy musiał znać łacinę ale jak chcesz podać łaciński źródłosłów to najpierw sprawdź jaki jest poprawny. Ostatecznie prelekcja była nudna i bardzo mało konkretna.
Drugą prelekcją na której byłam to wystąpienie Krzysia Cerana z Myszmasza o X-menach. Nie wiem czy słuchaliście kiedyś jak Krzyś mówi o X-menach ale jeśli nie – tracicie czyste piękno. W prelekcji Krzyśka było mnóstwo wiedzy, ale też pasji i poczucia humoru. Słuchało się tego doskonale i prawdę powiedziawszy – mimo że prelekcja zaczynała się o 20 nie miałabym nic przeciwko temu by trwała kilka godzin. Po prostu słuchanie kogoś kto się doskonale zna na swoim temacie jest naprawdę przyjemne. Poza tym Krzysiek ma takie cudowne podejście do tego jak niesamowicie skomplikowane są losy X-menów. A naprawdę są skomplikowane. Ostatnią nie moją prelekcją na którą się udałam było wystąpienie Mateusza poświęcone problemom z definicją gry. Wiecie to miłe uczucie kiedy słucha się czyjegoś wystąpienia i myśli sobie „Ojej jakie to ciekawe posłuchałabym więcej” a potem przypominasz sobie, że zabierasz prelegenta do domu i możesz posłuchać więcej. Mateusz jest też absolutnie uroczy w tym jak wiele wie o rzeczach tak niszowych jak to kiedy dokładnie jedna z gier potrzebnych do grania w pierwsza edycję D&D wprowadziła figurki. Dla kogoś kto wychował się w świecie zbędnych niszowych informacji to bardzo dobra cecha.
Mogłabym wysłuchać więcej ale Mateusz namówił mnie na skorzystanie z wypożyczalni gier. To coś z czego kiedyś nie korzystałam i dopiero Mateusz nauczył mnie ile frajdy na konwentach daje możliwość wypożyczenia gry której się nie ma i przetestowanie jej między prelekcjami. Tym razem wypożyczyliśmy „Wsiąść do pociągu” edycję Niemiecką. Ta edycja różni się od podstawowej wersji tym, że są w niej pasażerowie których „przewozi się” z miasta do miasta. Niewielki dodatek do zasad czyni grę naprawdę emocjonującą. Oczywiście zanim konwent się skończył kupiliśmy sobie tą wersje do domu. A ponieważ wracaliśmy pociągiem to mogliśmy grać w pociągi na dworcu. Najlepsza w życiu rzecz!
Każdy kto zna Zwierza wie, że dla mnie najlepszą rzeczą w konwentach jest możliwość spotykanie znajomych. W tym przypadku – spędzenia nieco więcej czasu z ludźmi z Podsłuchane, z którymi co prawda rozmawiam na co dzień ale jednak, rzadko mamy czas spotkać się wszyscy na żywo w jednym miejscu. Z taką Myszą częściej widuję się na konwentach niż w Warszawie. Druga sprawa to spotkania z moimi konwentowymi znajomymi. Tym określeniem opisuję wszystkich których znam tylko na konwentach i w sieci. W sieci znam ich przez cały rok a widuję ich tylko co pewien czas na konwentach. A skoro w ogóle o takich znajomych mowa – nie będę ukrywać, że uwielbiam tych ludzi, którzy sami będąc w trakcie organizowanego przez siebie konwentu zaczynają mówić, że dobrze byłoby zrobić nowy. Serio uwaga o konwencie poświęconym musicalom rzucona przed jednym z paneli zaowocowała zgłoszeniami do połowy programu. Ogólnie bycie musicalowym świrem było trochę motywem przewodnim Polconu.
Gdybym miała zgłosić jakąś negatywną uwagę odnośnie samej imprezy to dotyczyłaby sprawy raczej drugorzędnej czyli jedzenia. Wiem, że food trucki są niesamowicie modne ale jednak po dwóch dniach jedzenia głównie smażonych rzeczy człowiek ma dość. Może dobrze byłoby w przyszłym roku nieco bardziej zróżnicować ich ofertę, może znaleźć jakiś sposób by można było zjeść coś innego niż frytki i burgery na kilka sposobów. Z drugiej strony – kiedy ostatniego dnia wysłałam Mateusza by odebrał nasze zamówienie na frytki, Mateusz wrócił z dwoma paczkami – jedna zamówioną a druga została mu wręczona po drodze przez konkurencyjny food truck – żeby mógł porównać smak. Serio mi się to nigdy nie przydarza. A Mateusz ciągle dostaje coś za darmo. Muszę go częściej wysyłać na zakupy. Inna sprawa to kwestia targów. Może mi się wydaje ale z roku rok jest na nich coraz więcej tego samego. Pojawienie się jakiegokolwiek nowego wystawcy powoduje nagłe zainteresowanie – bo przynajmniej jest coś innego. Już wszyscy mamy podstawowe koszulki Star Wars.
Wyjeżdżanie z konwentów jest trudne. Ten moment kiedy stajesz w kolejce do bankomatu i po chwili nie ma kolejki tylko kółko znajomych – bo wszyscy w kolejce się znają, daje takie poczucie radości i bezpieczeństwa że trudno z tego wyjść do codzienności. To jak z noszeniem wianka. Na konwencie to taki najdrobniejszy przejaw zaangażowania w tradycję ciekawych ubiorów i cosplay. Poza konwentem – ludzie się oglądają na ulicy bo przeszedł ktoś kto nie pasuje. Dlatego te kilka godzin po zakończeniu konwentu są takie ciężkie. I dlatego samo jeżdżenie na konwenty jest takie uzależniające. Nie chodzi tylko o prelekcje i rozmowy. Ale o to cudowne poczucie bezpieczeństwa i przynależności. I tego nigdy dość.
Ps: Zwierz pisze teraz zwykle co dwa dni ale jeśli tęsknicie za moimi tekstami i w ogóle za Zwierzem to koniecznie pamiętajcie śledzić moje teksty na Onet Kultura i wpadać co pewien czas na Instagrama gdzie Zwierz jest coraz bardziej aktywny.