Żyjemy w ciekawych czasach. Większość z nas nie chciałoby być monarchami. Dziewczynki nie śnią już o zostaniu księżniczek. Zresztą cała monarchia wydaje się już pomysłem co najmniej przestarzałym. A jednak mimo tego rosnącego dystansu, gdy ktoś zapyta nas “Czy chcecie zobaczyć jak żyje królowa”, rzucamy wszystko by spędzić parę godzin w Pałacu Buckingham.
Zwierz nie był tak entuzjastycznie nastawiony do pierwszego sezonu The Crown jak większość widzów. W mojej opinii za dużo było w tym pierwszym sezonie mniej lub bardziej łopatologicznego tłumaczenia jak ciężki jest los ludzi których urodzenie wyznaczyło na najwyższe stanowiska. Jednocześnie oglądając ten pierwszy sezon Zwierz miał wrażenie, że wciąż ogląda ten wielki “sen poddanych” który Peter Morgan scenarzysta serii zaserwował nam chociażby w Królowej czy The Audience. Ta niby niejednoznaczna ale przepojona czułością wizja monarchini, którą nasz scenarzysta wyraźnie bardzo chciał kochać. Zresztą w ogóle pierwszy sezon nieco za bardzo koncentrował się na Churchillu i jego osobowości. Zwierz robił nie tak dawno porównanie The Crown z Wiktorią i dostrzegł że pierwsze sezony tych seriali są zaskakująco podobne (przy olbrzymiej różnicy gatunkowej i realizacyjnej samych seriali) w tym jak pokazują bohaterkę głównie w relacji do obdarzonych silną osobowością, starszych mężczyzn – doradców.
To powiedziawszy – drugi sezon zdecydowanie lepiej radzi sobie z pokazaniem wielowymiarowości życia królowej. Być może dlatego, że odstawia nieco na bok sprawy polityczne i koncentruje się na kwestiach bardziej obyczajowych. Przede wszystkim biorąc za motyw przewodni serialu związki – związek Elżbiety z jej mężem, z siostrą, z dziećmi i w końcu – ze zmieniającym się szybko krajem. Każde z tych pól stawia Elżbietę przed nowymi wyzwaniami, każde wymaga innego podejścia, wykazania się nieco innymi cechami charakteru. Jednocześnie, zwłaszcza w przypadku pokazania związku Elżbiety i Filipa serial robi rzecz niesłychanie trudną. Otóż pokazuje takie nie do końca szczęśliwe małżeństwo. Widzicie kultura popularna ma skłonność do pokazywania tylko dwóch rodzajów związków – niebiańsko szczęśliwych lub piekielnie nieszczęśliwych. Małżeństwo Elżbiety i Filipa nie pasuje do żadnej z kategorii. Nie ma wątpliwości, że Elżbieta kocha swojego męża, a Filip – choć nie jest zachwycony tym gdzie zawiodło go życie – niekoniecznie byłby realnie szczęśliwy z dala od rodziny. Serial serwuje nam nieco naprzemiennie momenty dystansu i czułości tworząc obraz który naprawdę wydaje się bliski prawy – nawet jeśli nie w odniesieniu do małżeństwa Elżbiety i Filipa to wielu małżeństw które mają swoje problemy i momenty zwątpienia co nie znaczy, że nie ma w nim żadnych uczuć. To ciągłe napięcie pomiędzy Elżbietą a Filipem jest fascynujące o tyle, że wprowadza do serialu napięcie nawet jeśli teoretycznie nic się nie dzieje. Widz czuje że życie Elżbiety jest przepojone takim ciągłym lekkim rozczarowaniem czy niezadowoleniem, czymś co jak podejrzewamy – jej wychowanie i pozycja nauczyły ją żyć. Ta relacja – istniejące między małżonkami niedopowiedzenie ciągnie się przez cały pierwszy sezon. Ostatecznie scenarzysta – który jest przecież świadom że jego serial pojawi się w tym samym roku w którym para obchodzi 70 rocznicę ślubu, pozostawia nas z nadzieją, że ludzie rzadko są w związkach tak nieszczęśliwi jak im się wydaje, a dwa zupełnie różne charaktery mogą być do siebie podobne. To jeden z najcudowniejszych wątków serialu – nie dlatego, że dotyczy królowej ale dlatego, że pokazuje coś co wydaje się być niezłym odwzorowaniem związku w którym bywa różnie i w którym żadna z osób nie ma tak naprawdę przewagi.
Przy czym co zabawne – twórcy serialu analizują emocje pomiędzy małżonkami z dokładnością która każe rozmyślać czy przypadkiem nie przekraczają jednak pewnej granicy dobrego smaku (mówimy o bardzo prywatnym życiu ludzi którzy są jak najbardziej żyjący) ale tam gdzie chodzi o przekroczenie jakiejkolwiek granicy tradycyjnie pojmowanej intymności – zawsze się wycofują. W drugim sezonie serial królowa co prawda zachodzi aż dwa razy w ciążę ale nie spodziewajcie się że zobaczycie pomiędzy małżonkami cokolwiek więcej niż skradziony w pierwszym odcinku pocałunek (oczywiście nie w usta – to w końcu królowa!). Zwierza to bawi o tyle, że po pierwsze – to podejście do zachowania dekorum przypomina widzowie, że jednak ogląda serial o korowanej głowie. Wszyscy chcemy wiedzieć co królowa myśli i mówi, ale jednak nie wypada zastanawiać się z kim sypia. Inna sprawa – nie mogąc korzystać z utartych schematów pokazywania konfliktu i godzenia się w związku (utartych w popkulturze), scenarzyści są zmuszeni do robienia czegoś co kiedyś interesowało tylko dramatopisarzy (może dlatego, że scenarzysta pisze też na scenę) – każą swoim bohaterom rozmawiać. I to chyba jest najlepszy dowód na to co stanowi problem popkulturalnej narracji o związkach czy w ogóle o uczuciach w wielu współczesnych dziełach popkultury. Bohaterowie mogą uprawiać seks więc nie rozmawiają. Bo ktoś uznał, że pół gołego pośladka na ekranie jest ciekawsze niż emocjonalna rozmowa. Wyrzucisz seks z równania i proszę – jak ciekawie się robi.
Jednak relacja Elżbiety i Filipa to nie wszystko co serial ma nam do zaoferowania. Równie ciekawe jest rozwinięcie wątku księżniczki Małgorzaty. W pierwszym sezonie dała się poznać jako czarna owca rodziny, której na drodze do szczęścia stanęły zasady i protokoły. Nic dziwnego, że Małgorzata jest pokazana jako osoba, która nie ma za dobrego zdania o swojej rodzinie. W drugim sezonie jej romantyczne życie nabiera jeszcze więcej rumieńców bo poznaje przystojnego fotografa – o którym wiemy (jeśli znamy historię) że zostanie jej mężem. Anthony Armstrong- Jones to wedle scenarzystów mężczyzna więcej niż fascynujący. Niesłychanie pewny siebie, zdystansowany, doskonały w swoim fachu. A jednocześnie – co zdaniem zwierza cudownie pokazuje, że wszyscy zamieszani w historię borykają się z tymi samymi problemami – jest najmniej kochanym (i najmniej utytułowanym) synem swojej matki. I zrobi wszystko by zasłużyć, może nie na jej miłość, ale przynajmniej na jej uznanie. Do tego scenarzyści zdecydowali by plotki o biseksualizmie Armstrong-Jonesa potraktować jak najbardziej poważnie co czyni go typową postacią po której (zgodnie z popkulturalną koncepcją że ludzie biseksualni są bardziej wyzwoleni) spodziewać absolutnie wszystkiego.
Tu musimy się na chwilę zatrzymać i powiedzieć ile dla roli robi Matthew Goode. Zwierz uważa, że Anglia nie ma lepszego aktora do grania tego niesamowicie znudzonego, zblazowanego arystokraty, który pod pozorem absolutnej pewności siebie skrywa zranione uczucia, i emocje o których nigdy nie mówi. Goode jest w tym serialu absolutnie mistrzowski – od tego jak się porusza, jak pali kolejne papierosy, jak zeskakuje z drabiny ( Zwierz dowiedział się dzięki The Crown że można seksownie zeskakiwać z drabiny – dobrze wiedzieć). Zwierz ma podejrzenia że gdyby nie Goode i to jego uważne świdrujące spojrzenie to wątek księżniczki Małgorzaty nie byłby nawet w połowie tak ciekawy. Zresztą widać że tam gdzie w przypadku żyjącej królowej scenarzyści się powstrzymują to w przypadku księżniczki Małgorzaty pokazują wszystko, albo prawie wszystko. Co nie zmienia faktu, że dzięki temu dostajemy jedną z najlepszych scen sezonu czyli całą sekwencję sesji fotograficznej księżniczki Małgorzaty – wiecie to dokładnie ten rodzaj sceny gdzie wszyscy są zupełnie ubrani a człowiek ma wrażenie, że powinien wyjść z pokoju bo przeszkadza w czymś czego oglądać nie powinien (zresztą powiedzmy sobie szczerze – Stoker już pokazał że Goode umie w takie sceny). Co więcej – od samego początku tego wątku wiemy, że Małgorzata popełnia błąd. Ale Boże jak bardzo ją rozumiemy. To jeden z tych błędów które wszyscy chcieliby choć raz popełnić.
Trzeba tu zauważyć, że dwa związki i małżeństwa – chwiejące się relacje Elżbiety z Filipem (oraz brak możliwości rozwodu), oraz początek małżeństwa Małgorzaty i Tony’ego, wpisują się w nieco szerszy temat jakim w ogóle w drugim sezonie są małżeństwa. Scenarzysta pokazuje nam je w najróżniejszych konfiguracjach. Mamy więc małżeństwa oparte na obopólnej umowie – nie zaglądania sobie do łóżek (słynne małżeństwo Mountbattena gdzie i ona i on mieli liczne romanse ale poza tym byli bardzo zgodną parą), mamy męża którego żona zdradza od kilkudziesięciu lat a on przygląda się temu z jakimś porażającym spokojem, mimo, że jest na każdym kroku poniżany. Mamy żonę osobistego sekretarza Filipa która w przeciwieństwie do królowej może się rozwieść z niewiernym czy nieobecnym mężem. Patrząc na ten korowód związków nie trudno dostrzec, że scenarzysta nie chce wyjmować rodziny królewskiej i jej problemów z nieco szerszego kontekstu. Trochę podpowiadając że wszystkie małżeństwa są równie szczęśliwe i nieszczęśliwe. Królowa nie jawi się ze swoimi problemami jako wyjątek ale jako kolejna żona, kolejnego męża. Z tą różnicą że jest królową.
Warto też zwrócić uwagę, że w końcu serial zajął się sprawą która samego Zwierza nieco irytowała w pierwszym sezonie. Dziećmi królowej. Widzicie pomijając w pierwszym sezonie byliśmy tak skoncentrowani na jej roli jako nowej monarchini, że dzieci poszły trochę w odstawkę. W drugim sezonie nareszcie mamy możliwość skonfrontowania się z smutną ale też prawdziwą rzeczywistością. Elżbieta i Filip raczej nie byli najlepszymi rodzicami. Albo inaczej – byli typowymi rodzicami z epoki i kasy gdzie człowiek własnymi dziećmi się raczej nie zajmował. Dziewiąty odcinek serii koncentrujący się na Filipie i Karolu jest najlepszym zapisem tego wychowania które ukształtowało kolejne pokolenia brytyjskiej klasy wyższej. Co wydaje się szczególnie przykre i bolesne zwłaszcza w przypadku Karola, który – co serial ładnie podkreśla, z samego charakteru zupełnie nie nadawał się do własnie takiego wychowania i traktowania (inne dzieci też się nie nadają ale przynajmniej mogą to jakoś lepiej znosić). W serialu pojawiają się też ciąże królowej i ten moment kiedy obowiązki jako królowej niekoniecznie zgrywają się z tym co bohaterka powinna robić jako matka. Zwierz jest wdzięczny twórcom że nie przesadzili z pokazywaniem tej sprzeczności czy właściwie niedogodności, a jednocześnie – że nie zapomnieli zupełnie o tym wątku. Zresztą warto tu podkreślić, że poza pewnym egzaminowaniem instytucji małżeństwa serial sporo poświęca relacji dzieci i rodziców – które trochę jak związki – nigdy nie oferują nam dokładnie tego czego byśmy chcieli.
Co ciekawe – serial nawet taki serial – potrzebuje swoich bohaterów, złoczyńców i scen pełnych napięcia. Jako bohater występuje tu – co może zaskoczyć, krytyk królowej. Ale to dobry krytyk bo nie jest przeciwny monarchii – wręcz przeciwnie kocha ją całym sercem i pragnie by lepiej dostosowała się do zmieniających się czasów. Zwierz patrząc na to z jaką czułością Peter Morgan przedstawia zaangażowanego krytyka królowej (ale nie monarchii) odnosi wrażenie, że jest w tym sporo projekcji postaci twórcy. W końcu czym jest jego twórczość – krytyczną analizą przepojoną miłością i szacunkiem. Kto jest tym złym? Och oczywiście nasz ulubiony wujek, były król i szczęśliwy posiadacz mopsów czyli Edward VIII a właściwie książę Windsor. Odcinek poświęcony jego postaci i jego nazistowskim sympatiom to prawdopodobnie najmocniejszy – z takiego nie emocjonalnego punku widzenia odcinek w całym sezonie. Nie przez przypadek kończy się serią prawdziwych zdjęć księcia w otoczeniu nazistów, przypominając nam że choć oglądamy serial który czasem zahacza o operę mydlaną to jednak jego bohaterowie mają na sumieniu prawdziwe zasługi i zbrodnie.
Co do emocji to dostarczają ich te momenty serialu kiedy wychodzimy poza świat rodzinnych intryg i potyczek i wchodzimy do wielkiej polityki. Oczywiście mamy tu konflikt o Kanał Sueski (jedyny minus dobrego wykształcenia historycznego jest fakt, że człowiek doskonale wie co będzie dalej i trochę napięcie siada w tych scenach), misję dyplomatyczną do Ghany i Kennedych w pałacu Buckingham. Zresztą ten odcinek w którym pojawiają się Kennedy jest bardzo ciekawy z punktu widzenia psychologii widza. Otóż, nie jest to odcinek który w pewien sposób wytrąca nas z tego poczucia, że to dwór królowej i sprawy Anglii są centrum świata. Nagle pojawiają się ludzie ważniejsi , w pewien sposób bardziej istotni dla historii niż królowa. Widz jest zmuszony wyjść ze swojej strefy zainteresowań i to wcale nas nie cieszy. Więcej chcemy, żeby ci przebrzydli amerykanie już sobie poszli i pozwolili nam znów zachowywać się tak jakby nie było nic ponad sprawy korony. Im większą mamy perspektywę na poczynania i losy bohaterów tym bardziej nasza fascynacja wydaje się trochę dziecinna czy nawet bezsensowna.Być może dlatego jest to chyba najsłabszy odcinek sezonu, który za wszelką cenę chce nam pokazać jak nieszczęśni są ludzie którzy do władzy trafiają z wyboru a nie zostają do niej socjalizowani od najmłodszych lat.
Tu warto poświęcić trochę miejsca aktorom. O tym jak wspaniały jest Matthew Goode Zwierz już pisał. Inna sprawa to Matt Smith – zwierz jest pod wrażeniem jak bardzo można zapomnieć że aktor kiedykolwiek grał Doktora – postać radosną, szczęśliwą i entuzjastyczną. Jego Filip jest cudownie niezadowolony, zgorzkniały i nieco dziecinny w swoim ciągłym poczuciu, że nie powinien być mniej ważny od swojej żony (nawet jeśli jest ona królową Anglii). To doskonała rola bo człowiek nie jest w stanie się powstrzymać przed niechęcią do tak rozkapryszonego bohatera a z drugiej strony -nie trudno go zrozumieć bo naprawdę pisał się on na zupełnie inne układy. Jednak nie ma wątpliwości, że niezależnie od lepszych i gorszych ról na pierwszym i drugim planie serial bez dwóch zdań należy do Claire Foy. Całe jej granie królowej oparte jest na niedopowiedzeniu, na powstrzymaniu gestu w połowie, na ograniczonej mimice. To wszystko pozwala nam spojrzeć na jej bohaterkę przede wszystkim jako na osobę która wie, że musi się cały czas kontrolować. No i na osobę która wcale nie chce pokazać za wiele emocji i uczuć – nie dlatego, że jest tak wychowana tylko dlatego, że ma taki charakter. Co nie zmienia faktu, że Foy bez trudu czyni z Elżbiety postać bardzo bliską widzowi. Taką którą może zrozumieć i polubić a także zadać sobie pytanie – jak sam by się zachował w podobnych sytuacjach.
Drugi sezon The Crown wygrywa przede wszystkim swoją spójnością. Od początku do końca konsekwentnie opowiada nam historię której morał (czy też jego brak) wydaje się dość czytelny. Struktura serialu jest dość wyraźna, klamra narracyjna – doskonale zasygnalizowana. Ta spójność jest cudownym dopełnieniem sezonu pierwszego a oba sezony kończą pierwszą odsłonę spotkania z Królową. W trzecim sezonie zajdą zmiany w obsadzie. Przede wszystkim Królową grać będzie Olivia Coleman – co jednoznacznie przypomni nam o tym że czas biegnie a czasy się zmieniają. Jeśli widzowie myśleli, że przemiany z którymi musiała się borykać monarchia w latach 60 mogły okazać się szybkie to tym większe emocje przyniesie to co działo się później. Być może dlatego w tym sezonie przemiany społeczne – choć sporo się o nich mówiło były ledwie zasygnalizowane i dotyczyły głównie wyższych sfer. Ale to dobrze bo też problemy trzeba stopniować tak by Królowa mogła jeszcze nas zaskoczyć a my (w domyśle społeczeństwo) mogli jeszcze zaskoczyć Królową.
Ps: Zwierz idzie na Gwiezdne Wojny i obiecuje że podobnie jak ostatnim razem dostarczy dwóch recenzji jednej zupełnie pozbawionej spoilerów. I nieco później – drugiej pełnej spoilerów. Tak by emocji było dokładnie tyle ile potrzeba.