Powiem szczerze, że gdybym miała oceniać jak bardzo ludzie powinni pracować, a się od tego migają zadałabym im pytanie co aktualnie czytają. Nic tak nie odwodzi od pracy jak lektury dziwne i niespodziewane, które domagają się by je przeczytać. Wczoraj miałam mnóstwo do zrobienia więc bez wysiłku przeczytałam książkę Jasia Kapeli „Warszawa Wciąga. Przewodnik po warszawskich klubach”. Lektura która miała potencjał edukacyjny okazała się jednak zaskakująco płaska.
Zacznijmy od tego, że nie jestem osobą imprezującą. W klubie byłam ze dwa razy w życiu, w czasach studenckich kiedy wydawało mi się, że mogę być osobą imprezującą. Zniechęcił mnie fakt, że w jednym klubie ktoś albo mi zgubił albo zawinął ukochaną chustę, zaś w drugim było nudno. Ostatecznie pogodziłam się z tym, że nie jestem osobą, którą bawią bifory, aftery i wszystko co pomiędzy. Głównie dlatego, że nie lubię tańca, głośnej muzyki, nocnego wracania do domu, kaca i obecności ludzi pod wpływem. Czyli w sumie wszystkiego co składa się na nocny wieczór. Co więcej sama jestem osobą która co prawda raz na jakiś czas wypije za dużo wina, ale od narkotyków trzymam się z daleka i sama myśl by ingerować jakkolwiek w percepcję rzeczywistości (poza alkoholem) jakoś mnie zniechęca. Innymi słowy kiedy Kapela pisze „Tu byłem, tu ćpałem, tu piłem” ja mogę spokojnie powiedzieć „Tu nie byłam, tu nie ćpałam, tu nie piłam”.
Potraktowałam lekturę więc nieco edukacyjną jako wycieczkę w świat zupełnie mi nie znany, w której ścieżki przecierali jednak ludzie, od których dzieli mnie najwyżej trzy uściski ręki, i z którymi pewnie gdybym bardzo chciała i miała cierpliwość w wieku studenckim mogłabym się ostatecznie bawić. Cierpliwości nie miałam i mi się nie chciało więc bawić się nigdy nie bawiłam, za to założyłam bloga o popkulturze. Moja ciekawość właściwie obejmowała i obejmuje każdy aspekt życia klubowego, który z bezpieczeństwa i spokoju mojej kanapy jawi mi się jako rzecz nieco depresyjna, bo jakoś nie umiem dostrzec radości w tym ciągłym upijaniu się, zażywaniu dopalaczy i udawaniu się do klubów gdzie zastaje nas ranek, albo nawet południe. Zdając sobie jednak sprawę, że kluby i ich wizytowanie stanowią stały element współczesnego życia człowieka miejskiego miałam nadzieję, że dowiem się czegoś czego nie mogłabym sobie wyobrazić.
Niestety chyba nastawiłam się na wycieczkę ciekawszą, bo to co dostałam jest zaskakująco… żadne. Oto Jaś Kapela, człowiek który bywa na imprezach artystycznych i tańczy w klubach wszelakich opowiada sobie jak to w Warszawie bywa, gdzie się bawić można i napić. I choć nie jest to w żadnym stopniu człowiek w wieku podeszłym, to jednak w opisie tych eskapad trochę jest takich gawędziarskich opowieści, które dopadają ludzi w wieku, kiedy zorientowali się, że przeżyli już tyle że jest o czym gawędzić. Są więc jakieś anegdotki, wspominki, ludzie których się spotkało, a którzy nie mają imion i nazwisk, za to ich życie ciekawszym się zdaje niż to Kapelowe. Są nawet opowieści o wernisażach i bankietach, które są ni mniej ni więcej ale zapisem takiego trochę środowiskowego banału. Bo przecież każdy wie że jakoś imprezy artystycznej mierzy się jakością podawanego tam wina. Ani to nowe ani szczególnie poruszające. I naprawdę jeśli kogoś oburza fakt, że Kapela pod koniec miesiąca odżywia się głównie na bankietach to powinni wiedzieć, że każdy dziennikarz w Polsce może – przy odrobinie szczęścia i bezczelności (o ile mieszka w Warszawie) wykreślić z listy zakupów co najmniej połowę obowiązkowych zakupów spożywczych. Zawsze jest jakieś śniadanie dla prasy trzeba tylko znać adres.
Tym co przebija z książki to nie tylko antykapitalistyczne nastawienie autora ale też jego niezbyt gruby portfel, co akurat budzi pewną sympatię bo jego wycieczki po klubach nie są dostosowane do klasy średniej ale do klasy która być może zawsze dokładnie wie ile ma na koncie i rzadko jest to liczba wyższa niż trzy cyfrowa. Czego jednak Kapela nie ma w twardej walucie to ma w kapitale społecznym, więc chodzi po klubach z pewnością siebie osoby, która zdaje sobie sprawę, że niemalże w każdym pomieszczeniu do którego wejdzie ktoś go rozpozna. A ponieważ autor pisze o tym niejednokrotnie to można podejrzewać, że scena klubowa warszawy jest czym innym dla ludzi którzy za drzwiami spotkają swoich ziomków a czym innym dla ludzi, którzy w tą ciemność wchodzą z zewnątrz. Zresztą z lektury wnika, że męskie doświadczenie klubowania jest jednak łatwiejsze, zaś dwukrotnie wymieniony w książce spis klubów bezpiecznych dla kobiet jest krótki i obarczony uwagą że wszędzie mogą się pojawić nieprzyjemne typki.
Oczywiście największe poruszenie ma budzić spożywanie przez autora substancji zakazanych a także jego uwagi odnośnie legalności i nie takie znów poważne wypieranie się tego wszystkiego co oficjalnie zakazane. Problem w tym, że jego narkotykowe opowieści są równie ciekawe jak historie kogoś kto postanowił wypić czterdzieści odmian koniaku i o każdej opowiedzieć. Jak rozumiem ma gdzieś z tego przebijać myśl, że skoro wszyscy i tak ćpają to może by zalegalizować. I choć rozumiem dyskusję nad normalizacją narkotyków to jednocześnie pojawiające się to tu to tam uwagi o zjazdach, wizytach w instytucjach, i zmianach nieodwołalnych budzą pewne zaniepokojenie. Choć nie aż takie jak wspomniana ilość konsumowanego alkoholu, którą być może autor się nie chwali ale która jakoś nie budzi mojego entuzjazmu. Jakoś po ukończeniu gimnazjum refleksje nad ilością wypitych jednostek alkoholu nie budzą entuzjazmu.
Ponieważ Kapela na odwyk nie trafił, w objęcia policji nikt go nie wydał, a kluby warszawskie przyjmują go jak swojego, to w książce brakuje jakiejkolwiek przestrzeni dramatycznej. Całość składa się w taki wspomniany wcześniej zbiór gawęd, gdzie obok opisów klubów (które pewnie zdezaktualizują się gdzieś tak w połowie czytania książki), i anegdot zasłyszanych pojawiają się opowieści z niczym nie mające nic wspólnego. No bardzo miło, że Kapela ze znajomymi zażył substancję i leżał na piasku i było mu miło ale to jedna z tych sytuacji w której fakt, że piszącemu było miło nie znaczy że miło będzie czytelnikowi. Inna sprawa, to że książka jest tak grzeczna że nawet podrozdział o orgiach i darkroomach wypadają bladziutko i człowiek rzeczywiście przypomina sobie ten fragment „Ślepnąć od świateł” Żulczyka gdzie autor pisał o orgii na której nikt seksu nie uprawiał. I niby tu ludzie mają różne układy ale cóż to jest. Choć może ja się zblazowałam w tej warszawie pośród otwartych poliamorystów i już nie wiem co dla kogo jest szokiem i nowością.
Ostatecznie książka sprawia wrażenie, jakby została wydana by mieć na trochę więcej koksu, albo przynajmniej na chlebek do tego. Prawda jest też taka, że autor nie wyznaje nam tego co jest najciekawsze i najbardziej intrygujące. Skąd on na to ma czas. Nie jestem pracownikiem w korporacji, nie pracuję nawet na pełen etat, ale na Boga gdzie ja bym znalazła czas by tyle imprezować, ćpać i przede wszystkim – schodzić z kaca. Oczywiście inaczej niż Kapela zakładam że człowiek nie pojawia się w mediach czy w miejscu pracy pod wpływem, ale nawet. Gdzie wziąć te godziny czasu – zwłaszcza, że przecież nasz bohater nie jest zupełnym leniem patentowanym i pisze książki. Co prawda taki przewodnik nie jest pozycją pisaną przez rok, ale wciąż wymaga czasu. Niestety na to pytanie odnośnie najważniejszego elementu całej tej układanki odpowiedzi nie dostaniemy. A szkoda bo w sumie jestem ciekawa jak się gospodaruje czasem tak by móc wzlatywać i zjeżdżać. Być może Jaś Kapela ogląda mniej seriali niż ja. Choć jeśli tak to nie jestem bardzo zasmucona moimi wyborami życiowymi.
Ps: Fakt, że przeczytanie tego dzieła zajął mi jedno popołudnie nie bardzo mnie boli. Ale gdzieś w trakcie lektury naszła mnie refleksja, że być może w całej dyskusji o czytelnictwie za mało czasu poświęcamy temu ile ludziom zajmuje czytanie. Książka Kapeli to dokładnie taka pozycja, która ma sens czytana w wieczór czy maksymalnie dwa, ale czytanie jej tydzień jest moim zdaniem zupełnie nieekonomicznym wykorzystaniem czasu. Nie wszystko jest warte tego by poświęcać mu wiele czasu, a niektóre rzeczy stają się przez to irytujące (jeden wieczór z gawędami Kapeli jest nawet znośny, dwa byłby już próbą charakteru). Kto wie, czy może to nie jest jedna z tych zapomnianych rzeczy – fakt, że dziś ludzie rzeczywiście czytają wolniej. A wolne czytanie sprawia, że jest to czynność która wymaga dużo lepszej literatury by się opłacała. Jeśli mamy z książką spędzić ponad tydzień to nie może to być zupełny chłam, ewentualnie musi to być coś pisanego jak serial – w krótkich scenach odcinkach. W każdym razie – mam poczucie, że możliwość szybkiego przeczytania książki drastycznie zmienia perspektywy czytelnicze. Bo jedno popołudnie można poświęcić na absolutnie wszystko.