Nie dawno pisząc o Gwyneth Paltrow zwracałam uwagę na to jak bardzo pojęcie „wellnes” stało się w ostatnich latach tak pojemne, że mieści się w tym zarówno dbanie o zdrowie, ćwiczenia jak i cały zestaw najdziwniejszych praktyk, które niewiele wspólnego mają z nauką, ale mają wydłużyć nasze życie i uczynić nas młodszymi, lepszymi i niemal nieśmiertelnymi. Wellnes to przede wszystkim olbrzymi rynek, który sprzedaje często szybkie i łatwe sposoby na to by doprowadzić swoje zdrowie i życie do ładu. I właśnie tym aspektem tego trendu teoretycznie zajmuje się „Wellmania”, nowy serial Netflixa luźno oparty o książkę Brigid Delaney, australijskiej dziennikarki, która poszukiwała właśnie zdrowia i życiowego balansu. Temat świetny, ale serial… niekoniecznie umie się na tym temacie skoncentrować.
Bohaterką serialu jest Liv. Zbliżająca się czterdziestki krytyka kulinarna, która jest na granicy wielkiego przełomu w karierze. Zaproponowano jej prowadzenie show kulinarnego, które wyniesie ją na nowe poziomy rozpoznawalności i sławy. Liv musi tylko na chwilkę skoczyć do rodzinnej Australii na urodziny koleżanki i już może otworzyć nowy rozdział swojego życia. Kiedy na skutek zbiegu okoliczności Liv traci swoją zieloną kartę, okazuje się, że powrót do Nowego Jorku nie będzie łatwy. Musi ona bowiem dostać zaświadczenie od lekarza, że jest w dobrym fizycznym stanie. A to nie będzie proste biorąc pod uwagę, że przez całe dotychczasowe życie unikała ćwiczeń, doskonale się bawiła, alkoholu i narkotyków nie unikała, a swoje zdrowie stawiała na ostatnim miejscu. A ponieważ Liv nie za bardzo ma czas – rzuca się w pomysły wellnes, od oczyszczającej lewatywy, po długie posty.
Jak widzicie – sam punkt wyjścia brzmi nieźle. Ale potem dostajemy straszny misz masz. Z jednej strony mamy refleksje dotyczące tych wszystkich nowych metod, z drugiej – prostą pochwałę klasycznych metod mających poprawić zdrowie – zmiana diety, uczęszczanie na siłownię, sen i brak całonocnych imprez. Serial właściwie dość szybko odrzuca wyśmiewanie czy obserwowanie różnych dziwnych technik związanych z wellnes i skupia się na wątkach obyczajowych. Bo oczywiście, problemy fizyczne bohaterki, są drugoplanowe wobec jej problemów psychologicznych. Jak się dowiadujemy ma za sobą nieprzepracowaną traumę i sporo lęków, którym nigdy nie stawiła czoła. Do tego jej relacje z rodziną są skomplikowane – spiera się zarówno z matką jak i bratem, często ma poczucie, że zawodzi swoich bliskich. Nie mówiąc już o relacjach ze swoją najlepszą przyjaciółką, która chyba tylko cudem nadal utrzymuje z nią znajomość.
Cały czas oglądając serial miałam poczucie, że omija on kilka podstawowych problemów. Po pierwsze – Liv nie jest szczególnie miłą osobą. Rzekłabym, że wszystko czego się o niej dowiadujemy pokazuje nam dość egoistyczną jednostkę całkowicie skoncentrowaną na sobie. Tymczasem serial w dużym stopniu bazuje na tym, że powinniśmy jej współczuć i uznawać ją za ofiarę okoliczności. Ilekroć, ktoś z bohaterów mówi Liv o tym jak negatywne jest jej zachowanie – kilka scen później mamy znów współczuć bohaterce albo ktoś zapewnia ją, że wcale nie jest złym człowiekiem. Problem w tym, że jeśli całe życie zachowujesz się egoistycznie wobec innych osób, to w pewnym momencie – nawet przy całym współczuciu wobec nie rozwiązanych spraw, trzeba przyznać, że być może nie jest to najlepsza osoba. Przy czym cały serial umacnia ten schemat, że jeden dobry gest wystarczy by wyrównać lata egoistycznych i niewłaściwych zachowań.
Ale to w sumie kwestia osobistych interpretacji. Tym co mnie bardziej niepokoi to element obecny w głównej – zdrowotnej narracji. Bohaterka ma przez stosunkowo krótki czas unikać używek, imprez i trzymać się zdrowej diety. Fakt, że nie jest w stanie np. zrezygnować z alkoholu (co powinna zrobić biorąc pod uwagę jej wyniki a zwłaszcza ciśnienie) zapala od razu czerwoną lampkę. Alkohol pojawia się w tym serialu non stop, choć jeden z drugoplanowych bohaterów walczy z uzależnieniem, to nigdy – nie pojawia się ani odrobina sugestii, że problem z alkoholem, wychodzącym poza imprezowanie ma sama Liv. Tymczasem – fakt, że nawet w obliczu możliwości załamania swojej kariery – nie jest w stanie nie pić to dla mnie niesamowita czerwona flaga. Serial tratuje to jednak zaskakująco lekko i nigdzie bohaterka nie ma takiej bezpośredniej rozmowy, gdzie ktoś jej mówi – to jest niebezpieczny moment, który dotyczy czegoś więcej niż tylko zdrowia. No ale właśnie – jakby gdzieś tam w tym wszystkim – ten jeden oczywisty wątek się nie pojawia. Jest czymś nieco innym prowadzić niezdrowy styl życia a czym innym balansowanie na granicy uzależnienia czy nawet tej granicy przekroczenie.
Im dłużej oglądałam serial tym bardziej miałam wrażenie, że gdzieś po drodze zupełnie pomieszały się tropy i pomysły. Bohaterka tak naprawdę nie bierze udziału w obsesji wellnes tylko po prostu musi się wyleczyć z problemów zdrowotnych. Robi to w klasyczny sposób. Wątki dotyczące wellnes – jak wątek trenerki seksu, pojawiają się na drugim planie. Sporo mamy tu wątków obyczajowych, ale są one zaskakująco schematyczne. Na przykład jest wątek brata bohaterki, który ma bardzo apodyktycznego narzeczonego. Ich wątek, jest całkiem ciekawy – bo rzeczywiście jeden z nich ma problem z podejmowaniem decyzji, a drugi – chce decydować o wszystkim. To niezły wątek, ale serial znów prowadzi do dość prostego rozwiązania – bohaterowie tak naprawdę w żadnym momencie poważnie nie rozmawiają o swoich problemach. Jasne, jest kilka melodramatycznych schematów, ale jak na serial, który chce przekonać widza, że mówienie o swoich problemach i emocjach jest kluczowe dla zdrowia – serial niezwykle często korzysta z niekoniecznie pogłębionych schematów.
„Wellmania” potencjalnie mogłaby w dowcipny sposób skomentować modę na wellnes, wskazać, ile w tym wszystkim jest szans i problemów. Tylko, że w ogóle tego nie robi. Tak naprawdę wątki związane z wellnes nigdy nie zostają pogłębione. Nie ma też spojrzenia na to jak bardzo wellnes to dziś młoda osób zamożnych, jak często stoi w sprzeczności z medycyną, oferując proste rozwiązania problemów, które wymagają dłuższego, często farmakologicznego leczenia. Dostajemy więc po prostu zwykły serial obyczajowy, który wpasowuje się w modne w ostatnich latach produkcje, gdzie kluczowe są niezbyt sympatyczne postaci, które mają przeżyć wielką przemianę (co zwykle wychodzi dużo łatwiej niż w życiu). A szkoda bo naprawdę w kulturze wellnes odbija się całkiem sporo wątków społecznych, gospodarczych a nawet politycznych. To jest idealny przykład zjawiska, na którym można pokazać, jak podejście do zdrowia, samopoczucia, jakości życia, różnicuje nas społecznie. Serial jednak tymi wątkami się nie zajmuje, zupełnie nie pogłębiając swojego wyjściowego tematu nawet w komediowy sposób.
Jednym z elementów, którym serial przyciąga widownię jest aktorka w głównej roli. Celeste Barber, to komiczka znana przede wszystkim z social mediów, gdzie parodiuje modelki i influencerki odtwarzając ich pozowane zdjęcia i video. Od razu powiem Barber jest całkiem niezłą aktorką. Co ciekawe – moim zdaniem lepiej wypada w tych wątkach dramatycznych niż w komediowych. Aktorsko zdecydowanie nie zawodzi – nawet jeśli nie przepadam za jej bohaterką. Na pewno nie jest to jeden z tych występów, w którym każe się komiczce powtarzać jej najlepsze numery z Internetu. Co powiedziawszy – zdecydowanie zabawniejsza jest Baber w swoich social mediach bez porównania sympatyczniejsza i zabawniejsza niż w serialu. Ale rola jest niezła, więc jeśli chcecie się przekonać, jak wypadnie w fabule, to moim zdaniem się nie zawiedziecie.
Nie wiem, może „Wellmania” nie jest taka zła, ale jakoś oglądając serial czułam się jakby… zniesmaczona. Mam wrażenie, że serial próbował komediowo przedstawić coś co wcale zabawne nie jest, a kiedy zdecydował się sięgnąć po poważniejsze wątki to wyszło schematycznie. A szkoda, bo naprawdę była szansa opowiedzieć historię ważną i ciekawą. Taką, która miałaby w sobie jakąś szczerość, pozwalającą także widzowi surowiej spojrzeć na swoje życie i zdrowie. A tak – wyszło coś co jest przede wszystkim nijakie. A szkoda bo zawsze żal historii, która ma potencjał.