Home Film Och Bejbe, Bejbe, Bejbi Blues czyli “Ja pierdolę co to było”

Och Bejbe, Bejbe, Bejbi Blues czyli “Ja pierdolę co to było”

autor Zwierz

Hej

 

Zaczni­jmy od koń­ca. A właś­ci­wie od tytułu tego wpisu. Zwierz prze­cież z rzad­ka korzys­ta ze słów powszech­nie uważanych za obraźli­we. Cóż jed­nak zro­bić kiedy wszechświat niemalże doma­ga się takiego stwierdzenia.  Taki bowiem szcz­ery, płyną­cy z głębi ser­ca widza  okrzyk rozległ się na wypełnionej po brze­gi (w więk­szoś­ci młody­mi ludź­mi) sali fil­mowej, na której zwierz obe­jrzał film. Okrzyk nie tyko zupełnie spon­tan­iczny ale też entuz­jasty­cznie przyję­ty przez więk­szość sali. Tak jak­by w tym krótkim zda­niu zawarła się dokład­nie ta myśl, która w tym momen­cie zak­witła w umysłach widzów. Z rzad­ka bowiem zdarza się stanąć oko w oko z filmem tak kosz­marnie nieu­danym, który inaczej niż pot­wor­ki w sty­lu “Bitwy pod Wied­niem” nie budzi radoś­ci ale prz­er­aźli­we, każące odwracać wzrok uczu­cie zażenowa­nia. Zażenowa­nia nie tyle zachowaniem bohaterów co raczej nieu­dol­noś­cią twór­ców (w tym przy­pad­ku bardziej reży­ser­ki i sce­narzys­t­ki niż młodych aktorów) którzy ze śmiertel­nie poważną miną sprzeda­ją naj­gorszy możli­wy rodzaj egzal­towanego chła­mu. Zwierz robił w cza­sie fil­mu notat­ki więc może uporząd­kować swo­je wraże­nia. Postara się je przed­staw­ić w punk­tach, żeby się za bard­zo nie zaga­lopować (choć będzie trud­no). Póki jeszcze zwierz nie wpadł w szał recen­zyjnej złośli­woś­ci prag­nie dodać że recen­z­ja bezczel­nie streszcza całą fabułę (a właś­ci­wie to co symu­lu­je bycie fabułą. Dość z resztą nieudolnie)

Mon­taż jest dla słabych — zaczni­jmy od kwestii tech­nicznych. Mon­taż to taki ele­ment fil­mu, że właś­ci­wie nie powin­no się go zauważać, no chy­ba, że jest wybit­ny, ewen­tu­al­nie zły. W Bejbi Blues mon­taż nie jest zły… nawet nie kosz­marny… słowo nieist­nieją­cy było­by najlep­sze. Film jest bowiem skon­struowany na zasadzie — długie uję­cie, ale nie takie wydłużone dla pod­kreśle­nia emocji itp. — tylko z min­utę ktoś idzie, albo siedzi, albo leży — nic się nie dzieje nic to nie wnosi do fabuły. Serio zwierz nigdy nie widzi­ał tylu scen w których ludzie po pros­tu idą (i to nawet niezbyt szy­bko). A potem kiedy się już przyzwycza­il­iśmy do tej wędrów­ki — nagle tra­ch — pięć sekund czarnego ekranu (na tyle dłu­go, że za każdym razem wid­ow­n­ia wydawała się z nadzieją oczeki­wać napisów koń­cowych) i kole­j­na sce­na. Rzek­libyś­cie, że to nawet dobry pomysł — inten­sy­wne długie uję­cie a potem przeskaku­je­my w cza­sie, w lokaliza­cji do zupełnie innego wątku.  Myli­cie się słonecz­ka — taki log­iczny  mon­taż jest dla słabych. W Bejbi Blues te pięć sekund czarnego ekranu ładu­je się nam w samym środ­ku sce­ny. Jest w filmie moment kiedy niepełno­let­ni ojciec dziecię­cia bawi się z nim w mieszka­niu mówiąc, ze da sobie z nim radę. Czarny ekran. To samo mieszkanie jakieś pięć sekund później, niepełno­let­nia mat­ka chce ode­brać dziecię z ramion ojca. Cię­cie. Pięć min­ut ciem­noś­ci — jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Jaki to ma sens? Zapewne głęboko ukry­ty. Ewen­tu­al­nie ktoś po zmon­towa­niu fil­mu przy­pom­ni­ał sobie, że za bard­zo przy­ciął scenę i starał się ją nieu­dol­nie uzu­pełnić (może nikt nie zauważy). Ogól­nie wyglą­da to tak jak­by reży­ser­ka miała pomysły na pewne sce­ny i dialo­gi ale nie miała żad­nego pomysłu jak je ze sobą połączyć. W związku z tym zami­ast przysiąść nad sce­nar­iuszem i zro­bić tą czarną robotę, która nosi nazwę — for­mułowanie fabuły,  po pros­tu pocięła film tak, że niewygodne momen­ty powyci­nała. Co ciekawe we jedynej sce­nie fil­mu gdzie mon­taż by się przy­dał reży­ser­ka go sobie daru­je. Sce­na o której mowa jest nieza­mierze­nie komicz­na. Sce­na jest następu­ją­ca. Hip­ster­s­ki man­ag­er sklepu uwodzi naszą bohaterkę stwierdza­jąc że za przeprosze­niem ” zerżnie ją jak jeszcze nigdy w życiu”. Tu w porząd­nym filmie było­by cię­cie a potem widzielibyśmy ubier­a­ją­cych się bohaterów (film zmierza ku koń­cowi nie ma cza­su na długie sce­ny). Nieste­ty reży­ser­ka każe nam oglą­dać cały akt, który trwa dokład­nie 15–20 sekund. Mniej więcej w tym momen­cie sala zami­ast się zbul­w­er­sować czy wzruszyć zaczęła głośno chi­chotać. Trud­no się z resztą dzi­wić w końcu nieczęs­to w filmie widzi się jak męskie obiet­nice rzad­ko zna­j­du­ją odzwier­ciedle­nie w rzeczy­wis­toś­ci. Nie mniej chy­ba autorce nie do koń­ca o to chodz­iło. Do tego jeszcze wynalazek staty­wu zde­cy­dowanie nie dotarł do pol­s­kich fil­mow­ców bo kam­era się kosz­marnie trzęsie łącznie ze sce­na­mi w których nie ma najm­niejszego powodu by się trzęsła. W pewnym momen­cie zwierz miał wraże­nie, że ktoś powinien przytrzy­mać kamerzys­tę bo ewident­nie zaczy­na omdlewać.

Związku przy­czynowo ‑skutkowe są dla debili - sce­nar­iusz fil­mu został ewident­nie spisany na kolanie albo przez osobę, która miała pomysł na 15 min­u­tową etiudę a dostała kasę na  2 godzin­ny film. Nie da się inaczej wytłu­maczyć fak­tu, że film skła­da się ze zbioru zupełnie nie pow­iązanych ze sobą, miejs­ca­mi (tymi więk­szy­mi miejs­ca­mi) kosz­marnie nud­nych scen. Przykłady? Jest w filmie sce­na, w której bohater­ka zakła­da rajstopy. Koniec sce­ny. Praw­da, zwierz nigdy nie widzi­ał w filmie sce­ny, w której ktoś zakła­da rajstopy tak od początku do koń­ca bez żad­nego mon­tażu. Z drugiej strony bycie świad­kiem tego aktu na ekranie przekon­ało go, że nic nie stracił, więcej wolał nie mieć tego kinowego doświad­czenia. Inna waż­na i porusza­ją­ca sce­na. Dziew­czy­na siedzi z dzieck­iem na kolanach w toale­cie. Ale groza tej sce­ny pole­ga na tym, że widz­imy to wszys­tko tak trochę bok­iem zza półprzymknię­tych drzwi. Scen tego typu jest więcej. Po co zapyta­cie? Czy da się na ich wywnioskować na przykład z jakiej grupy społecznej wywodzą się nasi bohaterowie? Jakie mają ambic­je? Uczu­cia? Cele? Co oni do cholery robią na ekranie i dlaczego zami­ast nich nie oglą­damy kogokol­wiek innego? Nie, to zupełnie reży­ser­ki nie obchodzi. Ogól­nie nic jej nie obchodzi poza egzal­towaną a miejs­ca­mi his­teryczną opowieś­cią przy­pom­i­na­jącą nieco te straszne his­to­rie z niewyobrażal­ną tragedią w tle, które cza­sem trzy­nas­to­lat­ki opowiada­ją sobie przy ognisku. Wiecie te, w których wszyscy zawsze giną w kosz­marnych i bul­w­er­su­ją­cych okolicznoś­ci­ach rodem z artykułu z Fak­tu. I trochę jak taka his­to­ria z głowy 13 lat­ki dorzu­ca się tu co raz nowe sza­lone ele­men­ty. Mat­ka zostaw­ia bohaterkę by jechać do Niemiec. Teo­re­ty­cznie log­iczne. A tu was mam! Okazu­je się bowiem, że nie wyjechała do Niemiec. Gdzie jest? W kra­ju. Czy intere­su­je się swo­ją córką? Oczy­wiś­cie że nie bo to zła kobi­eta była, To może wnukiem, którego jest opiekun­ka prawną? Nie, gdzie tam .  Jedyne kim się intere­su­je to chłopak naszej bohater­ki, którego skutecznie uwodzi. Dlaczego? Cholera wie. Nie ma to więk­szego znaczenia. Serio. Po swoich trzech sce­nach mat­ka (która początkowo wyda­je się ważną postacią dra­matu) total­nie zni­ka. Tak jak­by w ogóle nie ist­ni­ała. Pufff! Mag­iczny dym, nie ma mat­ki. Nasi bohaterowie nie chodzą do szkoły, rodz­ice ojca bied­nego dziecię­cia pojaw­ia­ją się w dwóch sce­nach i zupełnie spoko­jnie akcep­tu­ją, że ich wnukiem zaj­mować się będzie samot­na pozbaw­iona pra­cy 17 lat­ka (to muszą być źli ludzie bo wszak są dobrze ubrani w czarne ciuchy, a mat­ka choć za zgodą wszys­t­kich pali przy dziecku skan­dal­icznie decy­du­je się umyć ręce zan­im wnu­ka przewinie. Dzi­adek grany przez Frycza jest lep­szy — nic nie mówi kon­cen­tru­je się na tym by udawać że nie gra w tym filmie). Żadne z rodz­iców dziecię­cia nie ma dzi­ad­ków (przy­pom­i­nam obo­je mają po 17 lat i są niepełno­let­ni), żad­nego nie widz­imy w jakieś społecznej sytu­acji. W ogóle to widz­imy ich tylko w jakichś sztucznych wyimag­i­nowanych sytu­ac­jach. To cholernie wkurza­jące bo cała his­to­ria teo­re­ty­cznie ma coś mówić o młodych ludzi­ach czy społeczeńst­wie ale tak nic nie wiemy o tych ludzi­ach, o tym skąd się wywodzą, o tym kto ich otacza, że wychodzi coś prz­er­aźli­wie wydu­manego. Równie dobrze mogli by być wyt­worem czy­je­jś wyobraźni. Ojej są!

 Mat­ka bohater­ki to zła kobi­eta jest w ogóle. Nie siedzi w Niem­czech tylko w kra­ju i jeszcze tak dla zabawy uwodzi ojca swo­jego wnu­ka. Tytuł w fak­cie “Miała być w Berlin­ie uwodz­iła nieletniego!”

Real­izm mag­iczny jest cool — film dzieje się w Warsza­w­ie. To znaczy Sor­ry. W jakiejś sur­re­al­isty­cznej przestrzeni, jedynie sym­bol­icznie nazy­wa­jącego się Warsza­wą. I zwierz wie co mówi bo bohater­ka robi w filmie zakupy w jego lokalnym sklepie! Serio! Tak więc zwierz może powiedzieć, że jak żyje w Warsza­w­ie to po pier­wsze nie mamy w stol­i­cy klubów w koś­ciołach (jesteśmy tu wszyscy zde­pra­wowani ale serio w Polsce nie ma dyskotek w koś­ciołach. Naprawdę nam z tego powodu przykro ale nieste­ty takie rzeczy tylko w Niem­czech), nie mamy sklepów z super drogi­mi ciucha­mi od pro­jek­tan­tów, w których zatrud­ni­amy 17 let­nie dziew­czyny (w czarnych ciuchach i niebies­kich szminkach) bez doświad­czenia, mamy inne przestrze­nie miejskie niż obdra­pane mury Pra­gi (co jest ogól­nie ciekawe bo jeśli bohater­ka rzeczy­wiś­cie robi zakupy w sklepie obok zwierza to na Pragę ma cholernie daleko), nie mamy tramwa­jów zielonych w środ­ku i zwierz nie przy­pom­i­na sobie by kiedykol­wiek widzi­ał jakąkol­wiek matkę prowadzącą wózek jadąc na rolkach po cen­trum Warsza­wy. Nie widzi­ał też by spłukane nas­to­lat­ki kupowały dzieciom Con­ver­sy dla rocz­ni­aków czy popi­jały napo­je w Jeff­sie przy Polach Moko­tows­kich zami­ast McDon­aldzie. Do tego niech ktoś powie zwier­zowi ile w Warsza­w­ie kosz­tu­ją dra­gi. Bo wedle tego fil­mu są takie tanie, że zwierz się dzi­wi, że ten kraj pije ale nie ćpa. W każdym razie wyglą­da na to, że za pięć dych moż­na mieć tyle amfy ile człowiekowi się zamarzy a mar­i­hua­na wyglą­da na bardziej dostęp­ną od papierosów. Do tego spoko­jnie da się tu przeżyć z małym dzieck­iem za 500 zł na miesiąc. Ale żeby tylko nasze mias­to stołeczne było tak sur­re­al­isty­cznie przed­staw­ione zwierz by przeżył. Ale tu się cała fabuła unosi w oparach sur­re­al­iz­mu. Ot na przykład nasza bohater­ka ubiera się tak jak ubier­ać mógł­by się jedynie mod­el­ki w cza­sopis­mach mod­owych i to tych droższych. Taki bard­zo ory­gi­nal­ny vin­tage pełen dodatków, nie boją­cy się ubrań, które prze­cięt­ne­mu człowiekowi kojarzą się jedynie z czymś brzy­d­kim. Widząc jej garder­obę trze­ba stwierdz­ić, że wcześniej (przed wyjaz­dem mat­ki jak mniemam) żyło się jej jak księżniczce bo musi­ała mieć cholernie dużo cza­su by tyle sty­lowych ciuchów wygrze­bać w sec­ond han­dach.  ego jeszcze wózek z lat 70 (i te nieszczęsne zupełnie nie pasu­jące do całoś­ci rol­ki), który bohater­ka dziel­nie wnosi po schodach mimo,  że na ekranie jak byk widać windę. Przy czym to jest total­nie prymi­ty­w­na dziew­czy­na przy tym wszys­tkim. Wiecie taka, która mówi niezbyt dobrą skład­nią, widać że nie ma żad­nych zain­tere­sowań czy wiel­kich ambicji. No takich cud­ów nie ma. Zresztą w ogóle to jest taka postać, w którą zwierz nie wierzy. Bo zachowu­je się w jed­nej chwili jak kosz­mar­na idiot­ka w drugiej jak kobi­eta, której wzo­ry wychowa­nia dziec­ka wpa­jano chy­ba jakąś dekadę temu. Do tego autor­ka sce­nar­iusza nie potrafią się zde­cy­dować jaki charak­ter ma mieć dziew­czy­na więc ostate­cznie dziew­czy­na w ogóle nie ma charak­teru, Sur­re­al­isty­cz­na jest też Mar­tyn­ka. Mar­tyn­ka jest równo­latką naszej bohater­ki. Mod­elką. W filmie Mar­tyn­ka cier­pi na schorze­nie zwane atakowym nudyzmem — oznacza to, że właś­ci­wie w każdej sce­nie się roz­biera. Zwierz odniósł wraże­nie jak­by reży­ser­ka fil­mu była tak zach­wycona, że znalazła młodą zgrab­ną dziew­czynę gotową pokazać ciało, że postanow­iła z tego sko­rzys­tać na zapas. Oczy­wiś­cie Mar­tyn­ka może tą nagoś­cią pod­kreślać że jest osobą złą. Nie dość, że total­nie bez­dom­ną (nikt właś­ci­wie nie wie skąd Mar­tyn­ka się wzięła nie ma mamusi i tatu­sia tylko złego chłopa­ka DJ który jed­nak nie odgry­wa więk­szej roli w filmie), to jeszcze namaw­ia­jącą nasza bohaterkę, u której pomieszku­je, do złego. Przy czym Mar­tyn­ka jest właś­ci­wie tak nien­apisaną postacią,  że brat zwierza (który jako że jest w wieku bohaterów został zaciąg­nię­ty do kina w ramach kon­sul­tacji) stwierdz­ił, że postać ta mogła by być spoko­jnie wyt­worem wyobraźni bohater­ki. To była­by zde­cy­dowanie lep­sza wer­s­ja sce­nar­iusza. Ale najbardziej sur­re­al­isty­cznym ele­mentem sce­nar­iusza jest wątek żłob­ka. I to z dwóch powodów. Po pier­wsze nasza bohater­ka dosta­je dla swo­jego dziecię­cia miejsce w żłobku od razu. Jak wszyscy wiemy w Polsce a przy­na­jm­niej w Warsza­w­ie na miejsce w żłobku czeka się około roku. Ale to zwierz jeszcze by zniósł choć z tru­dem. Gorzej, że żłobek jest w filmie pokazany jako paskud­na insty­tuc­ja, w której jest jakaś wred­na baba i płaczące nad pomi­dorówką dzieci. Ewident­nie żad­na kocha­ją­ca dziecko kobi­eta by tam maleńst­wa (co już z rok ma) nie odd­ała. I to zwierza niesamowicie więc den­er­wu­je. Bo reży­ser­ka tak radośnie wrzu­ca odd­anie dziec­ka do żłob­ka do jakieś takiej praw­ie patologii (chy­ba nawet więk­szej niż radosne ćpanie przy mało­let­nim co robią wszys­tkie pozostaw­ione z dzieć­mi 17 lat­ki), Tym­cza­sem zwierz z rodzin­nego doświad­czenia wie, że dzieci do żłob­ka odd­a­je się nie dlat­ego, że jest się złym rodz­icem tylko dlat­ego, że cza­sem dzieck­iem nie ma się kto zająć. Po pros­tu. Tutaj jed­nak żłobek jest tą straszną ostate­cznoś­cią. Od której lep­sze jest każde rozwiązanie — nawet to które skończy się tragicznie.

 Zwierz to w ogóle chci­ał­by byc takim młodym rodz­icem w Polsce, w której dosta­je się od mat­ki własne mieszkanie, kasę od teś­ciów, a do pra­cy trze­ba iść dopiero jak nie star­czy żar­cie bo się wszys­tko przepuś­ciło na tanich­ną amfę.

Dialo­gi są dla fra­jerów — Katarzy­na Rosłaniec fig­u­ru­je w napisach początkowych jako reży­ser­ka i jako sce­narzys­t­ka. Wyglą­da na to, że dwa zada­nia to dla niej za dużo. Sko­ro już wiecie, że fabuła się nie klei moglibyś­cie liczyć na jakieś dialo­gi. Ale gdzie tam. Scen niemych jest w tym filmie tak wiele, że  spoko­jnie moż­na było­by pokazy­wać go jako film pół niemy albo na zachodzie bez napisów. Wspom­ni­ana sce­na w klu­bie. Z pięć min­ut oglą­damy przy ogłusza­jącej muzyce DJ (który z tego co zwierz z bratem pod­pa­trzył ma na dwóch kom­put­er­ach włąc­zony jedynie Win­dows Media Play­er) — po co? Cholera wie, facet nie ma w filmie ani lin­ij­ki tek­stu. Albo młodzi ludzie spo­tyka­ją się i palą papierosa. I tyle. Po co dia­log. Albo nasza bohater­ka roz­pacza bo jej facet przes­pał się z jej matką. Skąd o tym wie? Trud­no orzec. Sce­ny w której się o tym dowiadu­je właś­ci­wie nie ma. Co zwierz pisze. Po pros­tu nie ma. Ktoś się musi­ał wygadać albo wszyscy bohaterowie fil­mu dzielą jeden wspól­ny mózg i wszys­tko o sobie wiedzą. Albo sce­na w szpi­talu (oczy­wiś­cie mło­da nieod­powiedzial­na mat­ka musi­ała rzu­cić w swo­je dziecko klock­iem tak nieszczęśli­wie, że roz­cięła mu brew — zabójcze kloc­ki z ostry­mi krawędzi­a­mi dla rocz­ni­aków ataku­ją!). Dziecko zosta­je zszyte. Pielęg­niar­ka pyta co się stał. Dziew­czy­na krzy­czy “Nie two­ja sprawa” i zwiewa z dzieck­iem. Kon­sek­wencji sce­ny brak. Ogól­ny brak dialogów uzu­pełniony jest fak­tem, że ten dialo­gi które są nie tylko są kosz­marnie sztuczne (jak słusznie zauważył brat zwierza reży­ser­ka musi­ała dawno nie słyszeć jak ludzie mówią, pewnie była zaję­ta pisaniem sce­nar­iusza), a po drugie piekiel­nie niewyraźne. Po raz pier­wszy w his­torii swoich wypraw kinowych zwierz spotkał się z sytu­acją gdzie po częś­ci dialogów z różnych punk­tów sali głośno padło pytanie “co ona powiedzi­ała”. Zwierz rozu­mie, że dla więk­szego real­iz­mu zatrud­nia się samych debi­u­tan­tów ale moż­na było by ich najpierw mówić głośno i wyraźnie. Choć z drugiej strony — nie debi­u­tu­ją­cy Mateusz Koś­ciukiewicz (w roli abso­lut­nie kuri­ozal­nego hip­stera, który rzecz jas­na napas­tu­je naszą bohaterkę, ćpa i robi zdję­cia iphonem jak każdy porząd­ny degen­er­at) również bełkocze jak miło. Może dzisiejsza młodzież tak ma.

 Jak wiado­mo w Polsce Koś­cioły masowo prz­er­abia się na dyskote­ki. Praw­ie dlat­ego, że Kara Mustafa nie zdążył ich prze­r­o­bić na meczety (sor­ry zwierz lubi robić pow­iąza­nia między swoi­mi recen­z­ja­mi złych filmów)

Więcej zakończeń niż we Władzy Pierś­cieni (wyłącznie spoil­ery) — otóż moi drodzy zwierz uważa, że jesteśmy na tym poziomie recen­zji na którym mniej więcej rozu­miecie że oglą­da­cie film źle nakrę­cony, źle napisany i tak kosz­marnie niere­al­ny, że to wystar­czyło­by do skreśle­nia krótkiego tek­stu do proku­ratu­ry oskarża­jącego Pol­s­ki Insty­tut Sztu­ki Fil­mowej o marnotraw­st­wo państ­wowych pieniędzy. Ale po tym wszys­tkim następu­je zakończe­nie. Zakończe­nie jest wybit­nie trag­iczne i jeszcze wybit­niej idio­ty­czne. Otóż nasza bohater­ka, która musi otworzyć sklep, nie ma z kim zostaw­ić dziecię­cia. Widz­imy więc jak wkła­da dziecię do tor­by i idzie z nim na dworzec. Po chwili widz­imy ją w sklepie. Co dziew­czę zro­biło? Zostaw­iło dziecię w szafce na dwor­cu by ode­brała je Mar­tyn­ka, ta miała coś lep­szego do robo­ty i dziecię się udusiło. Myśli­cie, że smut­na kon­frontac­ja z tym fak­tem to koniec fil­mu. A gdzież tam. Dziew­czę zaprowad­zone na komis­ari­at próbu­je pod­ciąć sobie żyły. Myśli­cie że to trag­iczny ale poucza­ją­cy koniec fil­mu?  A gdzież tam. Dziew­czę jest przesłuchi­wane (po oban­dażowa­niu ale jeszcze na posterunku bo jak wiado­mo jak próbu­jesz popełnić samobójst­wo na posterunku policji to nikt cię nie zaw­iezie do szpi­ta­la) przez policję. Myśli­cie, że to koniec fil­mu, prosty ale trag­iczny? Zgadliś­cie, to  nie koniec fil­mu. Dziew­czę ślicznie ubrane ma w więzie­niu widze­nie z ojcem martwego dziecię­cia. Roz­maw­ia­ją jak­by się nic nie stało (te siedem­nas­to­lat­ki takie są młode i zagani­ane, że nad śmier­cią dziec­ka prze­chodzą jak nad zła­maniem ręki. I nigdy się szczegól­nie nie obraża­ją. Fajny wiek ogól­nie). Dziew­czy­na mówi, że chci­ała­by mieć jeszcze dzieci. To pewnie koniec fil­mu… ależ nie. Otóż dziew­czy­na okazu­je się nie chcieć mieć fil­mu w przyszłoś­ci ale ter­az zaraz już. Ścią­ga z siebie ciuchy i zabiera się z bard­zo chęt­nym chłopakiem przys­tępu­je do dzieła. Tu dopiero mamy koniec. Do napisów nie ma muzy­ki. Pewnie by nie zagłuszać śmiechu widowni.

 Brat zwierza zauważył, że nawet dzieci­ak gra­ją­cy nieszczęsne dziecię wyglą­dał na moc­no zażenowanego swo­ją rolą

Wnios­ki koń­cowe — w Polsce mamy do czynienia z niesły­chanie trud­ny­mi prob­le­ma­mi społeczny­mi. Pozbaw­ione jakiejkol­wiek opie­ki, nad­zoru czy zain­tere­sowa­nia ze strony blis­kich, żyjące na włas­ny koszt, samotne siedem­nas­to­let­nie mat­ki, które spec­jal­nie zaszły w ciążę, by dzieck­iem wypełnić pustkę, spowodowaną brakiem miłoś­ci swo­jej lekko psy­chopaty­cznej mat­ki, która  uwiodła ojca włas­nego wnu­ka, potrafią być nieod­powiedzialne. Niesły­chana ilość dzieci jest potenc­jal­nie zagrożona pozostaw­ie­niem samot­nie w lok­er­ach dwor­cowych przez niewyk­sz­tał­cone dziew­czyny, które chcą pra­cow­ać w sklepach z ciucha­mi, oraz miziać się w kan­ci­a­pach z ćpa­ją­cy­mi przegię­ty­mi i obleśny­mi menagera­mi sklepów. Do tego ich nieod­powiedzial­ni jeżdżą­cy na desko­rolkach syp­i­a­ją­cy z bab­ci­a­mi swoich dzieci ojcowie są w stanie prze­jść nad tym tym do porząd­ku dzi­en­nego by potem radośnie miziać się z morder­czy­ni­a­mi włas­nego potomst­wa na nien­ad­zorowanych przez niko­go więzi­en­nych widzeni­ach dla nielet­nich. Ewident­nie jest to codzi­en­ny prob­lem, o którym nie wiemy bo nikt jeszcze nam o nim nie opowiedzi­ał w filmie. Co praw­da zwierz kiedyś słyszał podob­ną his­torię w formie leg­endy miejskiej ale ją zig­norował. Katarzy­na Rosłaniec musi­ała mieć więk­sze zau­fanie do his­torii jakie słyszy na mieś­cie. I tak otworzyła nam oczy. 

 A tak na serio. Czy oni tam w tym PISF mają za dużo kasy? Czy oni w ogóle czy­ta­ją sce­nar­iusze? Czy jak ja do nich przyjdę i powiem, że mam pomysł na film o face­cie, który myślał że kupu­je na sta­dion­ie dziesię­ci­ole­cia pies­ka a to było niedźwiedz­iąt­ka, które zjadło mu rodz­inę to też dostanę kasę? Zwierz może nawet krę­cić na Pradze. I dorzu­ci jeszcze bananową młodzież. I samych debi­u­tan­tów. I obiecu­je nie korzys­tać z mon­tażu. W końcu jeśli his­to­ria z Bejbi Blues jest waż­na to i ta zwier­zowa powin­na ujrzeć światło dzienne.

Ps: Film jest dedykowany. Gdy­byś­cie kiedyś nakrę­cili film i chcieli mi go dedykować upewni­j­cie się, że nie jest kosz­marny. Kosz­marny film poz­na­cie po tym, że trochę przy­pom­i­na wam Bejbi Blues.??

1 komentarz
1

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online