Home Ogólnie Ten post z serialami czyli ulubione seriale Zwierza część pierwsza

Ten post z serialami czyli ulubione seriale Zwierza część pierwsza

autor Zwierz
Ten post z serialami czyli ulubione seriale Zwierza część pierwsza

Zwierz prze­jrzał posty kil­ka razy. Mógł coś prze­gapić. Ale chy­ba nie. Otóż na tym blogu który ma pon­ad trzy tysiące postów nigdy nie pod­jął się Zwierz trud­nego zada­nia nazwa­nia swoich ulu­bionych seri­ali. To o tyle nie jest dzi­wne, że Zwierz ma prob­lem z kon­cepcją najlep­szego seri­alu życia – a właś­ci­wie, zda­je sobie sprawę, że waga seri­ali (ale też filmów i książek) w naszym życiu się zmienia. Kil­ka lat temu kiedy zaczy­nałam pisać blo­ga pewnie zupełnie co innego było dla mnie ważne niż ter­az. Ta świado­mość przemi­ja­nia pewnych gustów spraw­ia, że trud­no wybrać to co jest ulu­bione. Stąd postanow­iłam pójść w inną stronę. Oto lista dwudzi­es­tu pię­ciu seri­ali, które uważam, że z jakiegoś powodu są dla mnie ważne.

Zacznę od tego, dlaczego dwadzieś­cia pięć a nie dziesięć. Otóż odpowiedź jest pros­ta – jed­ną trze­cią życia reg­u­larnie poświę­cam oglą­da­niu seri­ali. Wybranie spośród nich dziesię­ciu wyda­je mi się abso­lut­nie nie możli­we. Ale ponieważ czu­ję jakąś potrze­bę zachowa­nia pewnej gradacji to postanow­iłam wybrać dziesięć pro­dukcji które wciąż są dla mnie ważne i pięt­naś­cie których znacze­nie było spore ale nieco mniejsze. Może­my to nazwać złotą dziesiątką i kandy­data­mi do korony, albo po pros­tu uznać że listy twor­zone po 10 są zde­cy­dowanie za mało wycz­er­pu­jące tem­at. Od razu powiem, że pod­jęłam decyzję o napisa­niu tego wpisu kiedy zori­en­towałam się jak rzad­ko sama zada­je sobie to pytanie. I kiedy ktoś mnie pyta o ulu­bione seri­ale – trochę nie wiem co powiedzieć. Jed­nocześnie przez ulu­bione seri­ale rozu­miem coś więcej niż tylko seri­ale które lubię. Zakładam że w tej kat­e­gorii są też seri­ale, które kiedyś lubiłam, które były dla mnie ważne, które spraw­iły, że zmieniłam pode­jś­cie do oglą­da­nia seri­ali. Ulu­bione znaczy tu — kluc­zowe, najważniejsze, takie które musi­ałam zobaczyć. Nie zawsze nadal są ulu­bione ale wiem, że kiedyś byłabym w stanie odd­ać za nie wszystko.Tyle tytułem wstępu.

 

A jeszcze jed­no – nie uwzględ­ni­am tutaj mini seri­ali. Tzn. zamknię­tych seri­ali, które w jed­nym sezonie opowiada­ją tylko jed­ną his­torię. Dlaczego? Dla mnie to jest trochę inny gatunek niż po pros­tu ser­i­al. Czy kiedyś lista moich ulu­bionych mini seri­alach kiedyś pow­stanie? Być może ale nie będzie to ta lista. Może nie w świecie wiel­kich list wszys­t­kich seri­ali ale w głowie Zwierza.

Mad Men – oso­biś­cie uważam, że to najlep­szy amerykańs­ki ser­i­al ostat­nich lat. Dlaczego? Po pier­wsze dlat­ego, że jak dobra poez­ja nie daje się streś­cić. Albo daje. Mężczyz­na wchodzi do agencji reklam­owej gdzie przeży­wa kryzys tożsamoś­ci. Koniec streszczenia, napisy. Tak naprawdę tym co w Mad Men jest fas­cynu­jące to jak odt­warza świat relacji społecznych z przeło­mu lat 50 i 60 ale zami­ast go glo­ry­fikować pokazu­je ile egzys­tenc­jal­nej pust­ki kry­je się pod najbardziej ikon­icznym okre­sem amerykańskiej his­torii. Ludzie którzy sprzeda­ją marzenia, sami nie mają poję­cia jak poprowadz­ić swo­je życie tak by pasowało do ide­al­nej wiz­ji rodziny, którą lan­su­ją w przekazach medi­al­nych. Ser­i­al dość dobrze odnosi się też do współczes­noś­ci – i to nie tylko na płaszczyźnie relacji prawdzi­wego życia i tego wykre­owanego w medi­ach. Także kryzys tożsamoś­ci przez jaki prze­chodzi, król świa­ta, Don Drap­er, przy­pom­i­na nieco kryzys jaki prze­chodzi wielu współczes­nych mężczyzn, którzy nie wiedzą jak wyglą­dać ma ten świat który się przed nimi ksz­tał­tu­je. Ser­i­al pod­waża wiele założeń odnośnie męskoś­ci, jed­nocześnie staw­ia­jąc w głównej roli mężczyznę na pozór ide­al­nego. Jon Hamm nigdy nie będzie tak dobrym aktorem jak w Mad Men, bo nikt nie dał mu roli która tak niesamowicie pasowała­by nie tylko do jego retro urody ale też do jego umiejęt­noś­ci aktors­kich. Zresztą, to ser­i­al bez jed­nej złej roli. Tym czym Mad Men wygry­wa to pokazaniem społecznych real­iów, bez ide­al­i­zowa­nia przeszłoś­ci. A jed­nocześnie – bez ucieka­nia od pokazy­wa­nia jed­nos­tek nie­s­tandar­d­owych. Chodzi mu tu przede wszys­tkim o pokazanie sytu­acji kobi­et. Ser­i­al nie ukry­wa że mówimy o cza­sach gdzie sek­sizm był powszech­ny, i częs­to przez kobi­ety akcep­towany. A jed­nocześnie – mamy bohater­ki które w tym świecie, zna­j­du­ją włas­ną drogę, na włas­nych warunk­ach. Mad men to ser­i­al który udowad­nia, że samo pokazanie życiowej i emocjon­al­nej przemi­any bohaterów jest wystar­cza­ją­co ciekawe by opowiedzieć his­torię przez wiele sezonów. Oczy­wiś­cie mamy ele­men­ty jakieś „akcji” (czy naprawdę wszyscy jesteśmy tak zain­west­owani emocjon­al­nie w rynek reklam­owy, żeby kole­jne prze­ję­cia i kryzysy firmy nas obchodz­iły?) ale przede wszys­tkim akcją jest zmieni­a­ją­ca się rzeczy­wis­tość społecz­na i konieczność odnalezienia się w niej. Tym co jest zaskaku­jące to, że Mad Men na pier­wszy rzut oka wyda­je się kole­jnym seri­alem o kryzysie tożsamoś­ci zamożnego, białego mężczyzny, ale w ostate­cznym rozra­chunku kończy jako doskon­ała dekon­strukc­ja samego pomysłu tego mężczyzny ide­al­nego. Jed­nak tym co w Mad Men cienię najbardziej jest fakt, że ten ser­i­al się kończy. I to nie byle jak, ale w sposób abso­lut­nie genial­ny. Byłam świę­cie przeko­nana, że twór­cy pójdą w banale rozwiązanie, ale dopiero oglą­da­jąc ostat­ni odcinek zdałam sobie sprawę, jak fenom­e­nal­ny ser­i­al oglą­dała. Tak więc jak ktoś mnie pyta jaki jest mój naju­lu­bieńszy ser­i­al to odpowiem bez waha­nia że Mad Men.

 

Przys­tanek Alas­ka – to ser­i­al dzię­ki które­mu w ogóle oglą­dam seri­ale. Kiedy leci­ał za cza­sów mojego dziecińst­wa, nie miałam abso­lut­nie szans go oglą­dać, bo w domu Zwierza praw­ie nie oglą­dało się seri­ali. Czas na to by obe­jrzeć kole­jne odcin­ki miałam dopiero koło matu­ry w cza­sie najdłuższych wakacji życia – po zda­niu egza­m­inów a przed wstępem na uni­w­er­sytet. To właśnie wtedy Pol­sat, po bard­zo wielu lat­ach postanow­ił nadać jeszcze raz Przys­tanek Alas­ka. Miałam czas i możli­woś­ci, więc zaczęłam oglą­dać. Myślę, że w sum­ie dobrze się stało, że oglą­dałam ser­i­al z pewnym dys­tansem i prze­sunię­ciem cza­sowym – mogłam go odkryć na włas­ną rękę, bez całej tej otocz­ki która dziś towarzyszy oglą­da­niu seri­ali. Przys­tanek Alas­ka to nie jest pro­dukc­ja pozbaw­iona wad – ktokol­wiek oglą­dał ser­i­al do koń­ca wie, że pro­dukc­ja ciąg­nie się zde­cy­dowanie zbyt dłu­go i mniej więcej gdzieś koło trze­ciego sezonu sce­narzyś­ci stra­cili to wyczu­cie które mieli wcześniej. Ale jed­nocześnie – to abso­lut­ny wzór z Sevres jak krę­cić pro­dukc­je o niewiel­kich społecznoś­ci­ach w których każdy jest trochę dzi­wny i zwar­i­owany. Wielokrot­nie potem próbowano wró­cić do tej for­muły („Men on Trees” nawet wysłało bohaterkę na Alaskę by to uczynić) ale niko­mu nie udało się osiągnąć takiej miłej i mimo wszys­tko nie pre­ten­sjon­al­nej atmos­fery, mimo odwoły­wa­nia się do real­iz­mu mag­icznego czy do arche­typów miłych, nieco sza­lonych mieszkańców eks­cen­trycznego miastecz­ka. Przys­tanek Alas­ka jest seri­alem do którego próbowałam raz wró­cić ale wyda­je mi się, że strasznie się zes­tarzał, albo nawet inaczej – to co było w nim inne, nowe i odświeża­jące zostało tyle razy sko­pi­owane, że już nie budzi takich emocji. Nie mniej muszę stwierdz­ić, że bez zain­tere­sowa­nia tą pro­dukcją pewnie nie było­by tego bloga.

 

Slings and Arrows – ser­i­al który jest trochę napisany tak jak­by ktoś pomyślał „Co ubawi Zwierza” i wymyślił. Nie poz­nałabym go gdy­by nie moja dobra zna­jo­ma która kiedyś miała doskon­ałego blo­ga (pamięta­cie blog Fab­u­li­tas? Ech..) ale już nie ma. Slings and Arrows to kanadyjs­ki (zawsze pamię­ta­j­cie że jak potrze­bu­je­cie dobrego, ciepłego seri­alu to są Kanadyjczy­cy) ser­i­al o trupie teatral­nej która wys­taw­ia Szek­spi­ra. Serio nie mogłabym sobie wymyślić lep­szego tem­atu seri­alu. Pro­dukc­ja jak wszys­tko co dobre ma tylko trzy sezony. Oso­biś­cie najbardziej lubię pier­wszy w którym zner­wicow­any aktor (obec­nie w funkcji reży­sera) wspier­any przez ducha (och to chy­ba oczy­wiste że objaw­ia mu się duch? I jest to duch reży­sera teatral­nego) stara się wys­taw­ić Ham­le­ta. W głównej roli ma zaś młodego, pop­u­larnego akto­ra który chci­ał­by udowod­nić, że jest kimś więcej niż tylko kole­jnym idol­em nas­to­latek. Ser­i­al doskonale odd­a­je trudy teatral­nego życia – pokazu­jąc nie tylko pracę aktorów i reży­serów ale też bied­nych ludzi którzy na to wszys­tko próbu­ją znaleźć pieniądze. Trochę w tym podśmiewa­nia się z artysty­cznego świat­ka, sporo prawdzi­wej wiary w znacze­nie teatru i wielkiej miłoś­ci do Szek­spi­ra. Tym czym ser­i­al się wyróż­nia, to że pomiędzy mniej lub bardziej zabawny­mi kole­ja­mi losów bohaterów dorzu­ca też bard­zo dobre uwa­gi na tem­at samej natu­ry teatru, gry aktorskiej i tego – co trze­ba zro­bić by naprawdę dobrze zagrać Ham­le­ta. Szcz­erze pole­cam abso­lut­nie wszys­tkim bo to pro­dukc­ja po pros­tu wybit­na i jak wiele doskon­ałych rzeczy które pow­stały w Kanadzie – zde­cy­dowanie za mało znana.

 

Sex w Wielkim Mieś­cie – nie mogę nie uwzględ­nić seri­alu który widzi­ałam chy­ba najwięcej razy w życiu na tej liś­cie.  Seks w Wielkim Mieś­cie do dziś, ma w moim ser­cu szczególne miejsce choć po pros­tu wiem i czu­ję, że z niego wyrosłam. A może nie tyle ja z niego wyrosłam co całe społeczeńst­wo z niego wyrosło, w chwili kiedy pojaw­iły się nowe prob­le­my, zaś oby­cza­jowe dylematy bohaterek stały się raczej kap­sułą cza­su odd­a­jącą pewne prob­le­my pewnych grup, w pewnym określonym cza­sie. Kiedy oglą­dałam ser­i­al Car­rie – wydawała mi się postacią dojrza­łą, ciekawą, i taką do której życia moż­na by aspirować. Co ciekawe, im częś­ciej zdarza­ło mi się wracać do pro­dukcji tym bardziej dylematy bohaterek wydawały mi się, w dużym stop­niu wydu­mane, a ich życiowe postawy, zaskaku­ją­co niedo­jrza­łe. Jed­nocześnie, ser­i­al który teo­re­ty­cznie miał pokazy­wać, że samotne kobi­ety niekoniecznie źle się muszą baw­ić w wielkim mieś­cie, stał się pochwałą szuka­nia księ­cia z baj­ki, nawet jeśli ten książę ma więcej wad niż zalet. Ostate­cznie wszys­tkie nieza­leżnie bohater­ki skończyły ser­i­al w monogam­icznych związkach, sprowadza­jąc his­torię, która miała być opowieś­cią o tym jak inaczej wyglą­da życie kobi­et we współczes­nym świecie, do komedii roman­ty­cznej gdzie ostate­cznie wszyscy pada­ją sobie w ramiona. Nie zmienia to jed­nak fak­tu, że kiedy po raz pier­wszy zamieszkałam sama, oglą­dałam ser­i­al właś­ci­wie codzi­en­nie (zawsze leci­ał na jakimś kanale) i nie mogę zig­norować fak­tu, że jest w nim kil­ka doskon­ałych odcinków i genial­nych scen. Poza tym to jest ser­i­al który dał nam postać Mirandy i za to zawsze będę wdz­ięcz­na bo Cyn­thia Nixon stworzyła bohaterkę którą jako jedyną darzyłam olbrzymią sym­pa­tią od początku do koń­ca. Jed­nocześnie Sex w Wielkim Mieś­cie to dokład­nie ten ser­i­al, który pokazał mi jak  pro­dukc­ja seri­alowa może zacząć od jed­nej formy i pomysłu a skończyć zupełnie gdzie indziej. Przy czym od razu mówię, nie uzna­ję ist­nienia obu filmów – uważam, że jed­noz­nacznie przy­p­ieczę­towały los seri­alu spraw­ia­jąc, że dziś nawet dobre odcin­ki oglą­da się z poczu­ciem, że to jed­nak zaprzepaszc­zona szansa dobrej his­torii o życiu kobi­et w wielkim mieście.

 

Push­ing Daisies – to jest ciekawy przy­padek – tak jasne ser­i­al spodobał mi się kiedy go pier­wszy raz oglą­dałam ze wzglę­du na cud­owną, prz­erysowaną este­tykę i ze wzglę­du na fakt, że jest to ser­i­al w którym Lee Pace jest tak piękny, jak tylko Lee Pace potrafi być piękny. Jed­nak kiedy kil­ka lat później oglą­dałam pier­wszy sezon jeszcze raz (na fazie „Muszę obe­jrzeć coś co połączy moją fas­cy­nację Hob­bitem i Han­ni­balem) odkryłam, że pier­wszy sezon seri­alu ma praw­dopodob­nie – najzdrowiej pokazaną roman­ty­czną relację jaką widzi­ałam w pop­kul­turze. Oto główny bohater Ned jest po uszy zakochany w Chuck, której w pewien dość pokręt­ny sposób ura­tował życie, a właś­ci­wie przy­wró­cił ją do życia. Ich wza­jemne uczu­cie jest w seri­alu oczy­wiste. Jed­nak w pewnym momen­cie Ned ori­en­tu­je się że Chuck prag­nie więcej nieza­leżnoś­ci – jest dziew­czyną, która nigdy nie mieszkała sama, i nie miała możli­woś­ci real­i­zowa­nia zupełnie nieza­leżnie swoich pasji. I Ned rozu­miejąc, że tak właśnie jest daje jej potrze­bą wol­ność. Rzad­ko widzi się taki ser­i­al w którym bohater rozu­mie, że fakt iż kogoś kocha nie znaczy, że musi tą osobę za wszelką cenę ograniczać tylko po to by mieć ją blisko obok siebie. Inna sprawa, sce­narzys­ta Bryan Fuller wymyślił być może najlep­sze odwróce­nie schematu znanego z innych pro­dukcji. W więk­szoś­ci seri­ali bohaterowie zaprzecza­ją że darzą się wza­jem­nie uczu­ciem, pod­czas kiedy ciąg­nie ich do siebie, mogli­by paść sobie w ramiona już po pier­wszym spotka­niu ale wciąż pojaw­ia­ją się przeszkody. Ned i Chuck kocha­ją się właś­ci­wie od samego początku ale pomysł seri­alu jest taki, że nie mogą się dotknąć (wtedy Chuck umrze na zawsze). Ta przeszko­da, spraw­ia, że ser­i­al zmusza bohaterów by przede wszys­tkim stworzyli relację opartą na przy­jaźni i na zrozu­mie­niu. A jed­nocześnie to pięknie wyko­rzys­tu­je motyw miłoś­ci niemożli­wej. Do tego jest to ser­i­al gdzie jest detek­tyw który w wol­nym cza­sie zaj­mu­je się dzier­ganiem i robi­e­niem książek z ruchomy­mi ele­men­ta­mi. Inna sprawa, Push­ing Daisies pokaza­ło mi, że właś­ci­wie w świecie seri­alu moż­na zapro­ponować wid­zom dowolne wyjś­ciowe założe­nie (niesamowite umiejęt­noś­ci Neda właś­ci­wie nigdy nie zosta­ją log­icznie wyjaśnione) i jeśli ma dobry pomysł na este­tykę i na skon­struowanie świa­ta, to będzie to dzi­ałało. Dru­gi sezon Push­ing Daisies nieste­ty jest dużo gorszy – głównie ze wzglę­du na to, że widać iż zaw­isł na nim stra­jk sce­narzys­tów. Ale pier­wszy sezon jest taką perełką do której moim zdaniem warto zawsze wracać. Plus Lee Pace jest tam tak niesamowicie piękny. To też jest ważne.

 

Dok­tor Who – Gdzie tu zacząć. Trud­no mi sobie przy­pom­nieć moment w którym Dok­tor Who przeskoczył od seri­alu o którego ist­nie­niu wiedzi­ałam, do seri­alu który stał się jakimś cen­trum mojego fanowskiego wszechświa­ta. Co ciekawe po raz pier­wszy usłysza­łam o nim od mojego starszego bra­ta. Kiedy Dok­tor wró­cił i w Polsce ukaza­ło się DVD z przy­go­da­mi 9. Wtedy mój starszy brat opowiedzi­ał mi o Dok­torze i nawet zachę­cił do oglą­da­nia. Wtedy nie do koń­ca rozu­mi­ałam o co mu chodz­iło i dopiero dużo później, kiedy pojaw­ie­nie się Jede­nastego poruszyło fan­dom zaczęłam oglą­dać ser­i­al. Nie jestem do koń­ca  w stanie powiedzieć dlaczego aku­rat Dok­tor stał się dla mnie tak ważną pro­dukcją. Wbrew temu co może się wydawać – nie wszys­tkie odcin­ki czy nawet sezony tego seri­alu uważam za dobre. Wciąż tęsknie za cza­sa­mi Ten­nan­ta którego uważam – w moim odczu­ciu, za Dok­to­ra per­fek­cyjnego. Jed­nocześnie – Dok­tor Who mimo wszys­t­kich swoich niedorzecznoś­ci czy niedo­ciąg­nięć, jest najbardziej human­isty­cznym seri­alem jaki w ogóle leci. Jed­nym z niewielu który tak naprawdę wciąż powraca do tych samych tem­atów jakim jest isto­ta człowieczeńst­wa, pytanie o to jaki­mi zasada­mi moral­ny­mi należy się kierować, jaka jest wartość poje­dynczego ist­nienia, jak powin­niśmy zachowywać się wobec tego co jest nam obce i niez­nane. Jasne te pyta­nia pojaw­ia­ją się w bard­zo wielu dziełach kul­tu­ry – doskonale kore­spon­du­je z tym Star Trek. Ale jed­nocześnie – Dok­tor Who wyras­ta z zupełnie innej kon­cepcji – takiej his­torii w której wszys­tko jest możli­we – dosłown­ie, bo samo wyjaśnie­nie kon­cepcji seri­alu jest trochę niemożli­we. To przykład jed­nego z najbardziej kreaty­wnych dzieł w his­torii telewiz­ji. Dzię­ki zrzuce­niu wszel­kich ram jakie narzu­ca­ją zazwyczaj opowiadane his­to­rie, Dok­tor to jeden z niewielu seri­ali który może wymyślać się na nowo nie z sezonu na sezon ale z odcin­ka na odcinek. A to spraw­ia, że właś­ci­wie pro­dukc­ja nie ma szans się znudz­ić. Nawet jeśli zdarzy się potknię­cie, to wciąż, następ­ny odcinek otwiera nieskońc­zone spek­trum możli­woś­ci. Dlat­ego jest to jeden z niewielu seri­ali jakie znam który niekoniecznie pog­a­rsza się z cza­sem ponieważ czas nie dzi­ała na ten ser­i­al tak jak na inne. Cóż to musi być coś zaraźli­wego – ta niepros­ta linia seri­alowego cza­su. Dok­tor to ser­i­al który jest też kwin­tes­encją bry­tyjskiej telewiz­ji. Takiej która jest w stanie przy­ciągnąć do młodzieżowego seri­alu najwybit­niejsze nazwiska sce­ny i ekranu, ale jed­nocześnie – musi ciąć budżet bo stać ich na mniej więcej jed­ną klatkę schodową i jeden pokój uda­ją­cy wnętrze statku kos­micznego. Ale to też zale­ta bo gdy­by BBC miało więk­szy budżet to miało­by mniej wyobraźni. Dodatkowo Dok­tor jest jed­nym z nielicznych seri­ali które stanow­ią swoisty papierek lak­mu­sowy jeśli chodzi o odbiór kul­tu­ry pop­u­larnej. Zwierz jest przeko­nany, że to jak ludzie pod­chodzą do Dok­to­ra – dobrze pokazu­je czego szuka­ją w nar­racji i jak pod­chodzą do klasy­cznych ograniczeń prowadzenia historii.

 

Nia­nia (wer­s­ja amerykańs­ka) – każdy człowiek powinien mieć w arse­nale ulu­bionych seri­ali choć jeden do którego wraca w chwilach w których niekoniecznie czu­je się dobrze w świecie. Dla moich rówieśników bard­zo częs­to są to Przy­ja­ciele (którzy w moim życiu zna­j­du­ją się na liś­cie dodatkowej). W moim życiu jest to amerykańs­ka wer­s­ja Niani. Dlaczego? Być może dlat­ego, że jest to ser­i­al, który ide­al­nie wpisu­je się w poe­t­ykę sit­comów z lat 90 – opowiada­jąc o kon­flik­tach rodzin­nych, doda­jąc odrobinę roman­su i dow­cip­nych dzieci­aków, ale jed­nocześnie – zachowu­je dokład­nie taką dawkę ówczes­nego sen­ty­men­tal­iz­mu która jest dla mnie znoś­na (tym odróż­nia się np. od Pełnej Chaty, która jest dla mnie nieznoś­na). His­to­ria dziew­czyny z żydowskiej rodziny, która dosta­je posadę niani u bry­tyjskiego pro­du­cen­ta seri­ali, ma w sobie coś z opowieś­ci o Kop­ciuszku, coś z My Fair Lady. Nie mniej nie będę ukry­wać, że relac­je Fran z jej rodz­iną – zawsze mnie baw­ią, głównie dlat­ego, że odwołu­ją się do bard­zo charak­terysty­cznego i znanego z amerykańskiej kul­tu­ry stereo­ty­pu żydows­kich dziew­czyn za który­mi krok w krok chodzi ich narzeka­ją­ca mat­ka. Nian­ię oglą­dałam w Pol­skiej wer­sji – gdzie Fra­nia była po pros­tu z Pra­gi i choć aktorsko Pola­cy poradzili sobie bard­zo dobrze, to jed­nak – nieste­ty więk­szość doskon­ałych żartów z żydowskiej rodziny i trady­cji oczy­wiś­cie nie prze­dostała się do pol­skiej wer­sji. Poza tym – Nia­nia, oglą­dana nawet wiele lat później, okazu­je się seri­alem zaskaku­ją­co przy­jem­nym pod wzglę­dem wychowaw­czym. Fran dba by powier­zonej jej pod opiekę cór­ki, nie były trak­towane inaczej przez ojca, niż syn, i w całym seri­alu zna­j­du­je się kil­ka całkiem fem­i­nisty­cznych wstawek. Nie znaczy to oczy­wiś­cie że cały ser­i­al ide­al­nie speł­nia współczesne stan­dardy, ale wciąż bawi. Zwłaszcza że ma też doskon­ałe posta­cie dru­go­planowe i zaskaku­ją­co sławnych aktorów w rolach gościn­nych (wiecie że w jed­nym z odcinków pojaw­ia się Eliz­a­beth Tay­lor?). To nie jest ser­i­al wybit­ny. Ale kiedy jest mi źle i go oglą­dam to czu­je się bez­piecznie. Jak pisałam, każdy powinien mieć choć jed­ną taką pro­dukcję przy której się tak czuje.

 

Dare­dev­il – dłu­go zas­tanaw­iałam się czy wpisać ten ser­i­al na listę, ale ostate­cznie stwierdz­iłam, że to jest pro­dukc­ja, niesły­chanie waż­na dla mojego doświad­czenia seri­alowego, Przede wszys­tkim – to jedyny ser­i­al o komik­sowym bohaterze, który podo­ba mi się bez zas­trzeżeń od początku do koń­ca. Widzi­ałam wiele pier­wszych sezonów seri­ali super bohater­s­kich. Ba, nawet pod­chodz­iłam do kole­jnych sezonów – po czym wcześniej czy później byłam porażona tym jak szy­bko sta­ją się albo absurdalne, albo absurdal­nie pow­tarzalne. W przy­pad­ku Dare­dev­ila gra mi wszys­tko – obsa­da, kreac­ja głównego prze­ci­wni­ka, a przede wszys­tkim nas­trój seri­alu. To jest dokład­nie taki ser­i­al jaki powin­no nakrę­cić DC gdy­by chci­ało wyjaśnić wid­zom o co im chodzi z poważniejszym pode­jś­ciem do bohaterów. Mamy tu wszys­tko czego DC tak prag­nęło dla siebie – stonowane kolory, sce­ny akcji roz­gry­wa­jące się głównie w nocy, dylematy moralne bohaterów, prze­moc, bal­an­sowanie na linii pomiędzy bohater­skim zachowaniem a łamaniem prawa. Gdy­by trochę pozmieni­ać sce­nar­iusz to Matt Mur­dock szy­bko mógł­by prze­brać się za Bruce Wayne’a i nikt by nie zauważył.  Dlaczego w tym seri­alu to gra a w fil­mach o Bat­manie czy Super­manie niekoniecznie? Dwa ele­men­ty – doskonale zagrane posta­cie, i przede wszys­tkim – odpowied­nie wywarze­nie momen­tów bólu i cier­pi­enia, z chwil­a­mi lże­jszą czy przy­jem­niejszą akcją. Dzię­ki temu bohaterowie są jacyś, a nie tylko cier­pią. Nie mniej nie chodzi tylko o to, że Dare­dev­il jest doskon­ałą odpowiedz­ią na filmy DC. To też jeden z pier­wszych seri­ali który pokazał mi moc Net­flixa jeśli chodzi o to jak moż­na zaplanować ser­i­al wiedząc że cały jego sezon pokaże się od razu na plat­formie. W pier­wszym sezonie mamy dwa odcin­ki w których bohater właś­ci­wie nie rusza się z miejs­ca – szósty odcinek pier­wszego sezonu to niemalże bot­tle episode. Takich rzeczy nie robi się kiedy trze­ba co tydzień wal­czyć o wid­own­ię. Ale w Dare­dev­ilu to nie był szósty tydzień nadawa­nia seri­alu tylko szós­ta godz­i­na oglą­da­nia wszys­tkiego na raz. Moż­na było zaryzykować. Inna sprawa – nie było­by moich zach­wytów nad seri­alem gdy­by nie postać Wilsona Fiska najlep­szego zło­la w całym uni­w­er­sum Mar­vela. Pisałam o tym niedawno – nie ma postaci lep­iej napisanej, bo więk­szość złych bohaterów czer­pie swo­ją moc z odczłowiecza­ją­cych cech. Tym­cza­sem Fisk jest zakochanym gang­sterem, którego uczu­ciowość i zdol­ność do empatii czynią go niesły­chanie  niebez­piecznym. Tu na mar­gin­e­sie warto dodać, że Dare­dev­il zmienił też bard­zo moje pode­jś­cie do tego, czy aktor musi być podob­ny do postaci którą gra. Char­lie Cox nie przy­pom­i­na w niczym Mat­ta Mur­doc­ka z komik­sów. A jed­nocześnie- nie jestem sobie ter­az w stanie wyobraz­ić innego odtwór­cy tej roli. Co więcej fakt, że właś­ci­wie nikt nie prowadzi dyskusji o tym czy Cox nie powinien być pofar­bowany na rudo doskonale pokazu­je, jak nieważne jest fizy­czne podobieńst­wo do postaci z komik­sów, jeśli aktor i sce­narzyś­ci doskonale rozu­mieją kim jest bohater.

 

 

HOUSE – skła­małabym gdy­bym powiedzi­ała, że House M.D nie jest seri­alem który ode­grał w moim życiu ważną rolę. Był taki moment w którym kupowałam kole­jne sezony Housa, w najróżniejszych państ­wach świa­ta. Serio pier­wszy sezon kupiłam w Anglii, dru­gi w Aus­trii, trze­ci we Francji. Czwartego nigdy nie kupiłam. Bo gdzieś tak koło czwartego, piątego sezonu powoli moja miłość do seri­alu zaczęła wygasać. Nie zmienia to jed­nak fak­tu, że doskonale pamię­tam moment kiedy biegłam z zajęć na uni­w­er­syte­cie do domu tylko po to by dopaść kom­put­era, gdzie na chińskim ser­w­erze ktoś wrzu­cił odcinek seri­alu. Nie prze­j­mowałam się wtedy za bard­zo prawa­mi autorski­mi, bo były to jeszcze cza­sy kiedy wiz­ja, że ser­i­al wejdzie do pol­s­ki wydawała się bard­zo niere­al­na. Zresztą pamię­tam, że Pola­cy przeżyli najwięk­szy boom na ten ser­i­al kiedy ja powoli zaczy­nałam się od niego dys­tan­sować. Nie zmienia to jed­nak fak­tu, że oglą­danie Housa, było dla mnie pier­wszym w życiu oglą­daniem seri­alu na bieżą­co ze stana­mi. To oznacza­ło, że był to też jeden z pier­wszych seri­ali, którego odbiór w zachod­nich medi­ach śledz­iłam na bieżą­co. Nie będę ukry­wać, że trochę cza­su zajęło mi roz­gryzie­nie i zrozu­mie­nie for­muły seri­alu – poję­cie seri­ali pro­ce­du­ral­nych nie było mi wtedy jeszcze znane, więc sama musi­ałam rozłożyć sobie na czyn­ni­ki pier­wsze kon­strukcję odcinków, wątków i seri­ali. Być może to jest moja najwięk­sza fra­j­da związana z Housem, że nauczył mnie rozu­mieć, jak kon­stru­u­je się odcin­ki seri­ali w których sporo musi się zmienić a jed­nocześnie wszys­tkie ele­men­ty muszą pozostać na miejs­cu. Do tego był to czas kiedy wyła­panie naw­iązań do Sher­loc­ka Holme­sa wydawało się w jak­iś sposób nis­zowe.  Nie da się też ukryć, że był to czas kiedy światu nie pozostało nic innego jak tylko przyglą­dać się temu jak fenom­e­nal­nym aktorem jest Hugh Lau­rie. Coś co pewnie zaskoczyło niejed­nego widza (zwłaszcza pamię­tam ten szok kiedy amerykanie zori­en­towali się, że to prze­cież Bry­tyjczyk), zwłaszcza że pewnie więk­szość  kojarzyła go z wys­tępów czys­to kome­diowych. House był doskon­ałym seri­ale rozry­wkowym, póki ludzie nie zaczęli uważać, że aspołecz­na postawa Housa, jest bard­zo faj­na. Zdanie o tym że wszyscy kłamią, stało się kosz­marnym cytatem, zaś pró­ba naślad­owa­nia Housa, pokaza­ła, że jeśli do swo­jego zachowa­nia nie doda­jesz w gratisie wybit­nych umiejęt­noś­ci diag­nos­ty­cznych to jesteś po pros­tu chamem.  Lubiłam Housa póki był to medy­czny pro­ce­dur­al z wątka­mi oby­cza­jowy­mi. Kiedy oby­cza­je przeniosły się na pier­wszy plan, ser­i­al jakoś się pogu­bił. A jeszcze na koniec – był to jeden z pier­wszych seri­ali które pokaza­łam moim rodz­i­com. Moja mama oglą­dała go nawet z zain­tere­sowaniem. Co ciekawe – była jedyną osobą jaką znam (bez medy­cznego wyk­sz­tałce­nia) która w dwóch czy trzech odcinkach dobrze zgadła diag­nozę. Co powiem szcz­erze – do dziś imponu­je mi bardziej niż jakiekol­wiek inne jej osiągnięcia.

 

 

Sher­lock – nie wiem czy Sher­lock jest moim ulu­bionym seri­alem, ale na pewno jest pro­dukcją której zawdz­ięczam więcej niż jakiejkol­wiek innej na tej liś­cie. Sher­lock dał mi zna­jomych. Dał mi blo­gową pop­u­larność. Dał mi przy­należność do pewnej grupy, która potem stała się moim dość bliskim gronem czytel­ników czy przy­jaciół. Sam pier­wszy sezon Sher­loc­ka wspom­i­nam jako olśnie­nie. Pole­cony, przez Rusty ser­i­al wydawał mi się z początku typową pro­dukcją BBC. A jed­nak po pię­ciu min­u­tach byłam total­nie zakochana. Pier­wsze oglą­danie Study in Pink wspom­i­nam jako jed­no z najprzy­jem­niejszych doświad­czeń seri­alowych w moim życiu. Wszys­tko w tym odcinku pasowało. To jak klasy­cz­na opowieść Conan Doyle’a została przepisana na współczes­ny Lon­dyn, to jak pokazano myśle­nie Sher­loc­ka. Szy­bko też okaza­ło się, że ten facet z dzi­wną twarzą gra­ją­cy głównego bohat­era ma w sobie tyle charyzmy, że kole­jne odcin­ki obe­jrza­łam jed­nego dnia. Nigdy nie zapom­nę kiedy po trzec­im odcinku weszłam do Inter­ne­tu sprawdz­ić, kiedy będzie czwarty. Jakiego szoku doz­nałam kiedy okaza­ło się, że to cały sezon. Ale właśnie, pamię­tam też czekanie- coś czego nie dał mi żaden inny ser­i­al. Lata czeka­nia na kole­je odcin­ki. To może brzmieć absurdal­nie ale Sher­lock był najlep­szym seri­alem wtedy kiedy go nie było. Kiedy był tylko punk­tem wyjś­cia do wyobraźni. Dru­gi sezon dał mi najwięk­szy wzrost pop­u­larnoś­ci blo­ga w his­torii. Jed­nocześnie – nigdy nie zapom­nę jak pier­wszy raz obe­jrza­łam Skan­dal w Bel­gravii i po jed­nej sce­nie po pros­tu zaczęłam klaskać, taka była dobra. Oczy­wiś­cie, im więcej razy oglą­dałam ten odcinek tym mniej był fenom­e­nal­ny, ale ten pier­wszy moment – to było takie cud­owne uczu­cie. Odcinek który wywołał dokład­nie taki zestaw emocji jakie lubię. A przy tym ukry­wał swo­je wady, ład­nie przewiązu­jąc wszys­tko czer­woną wstążką niczym świąteczny prezent. Nieste­ty nic co potem stało się w Sher­locku nie było już ta satys­fakcjonu­jące. Ostat­ni odcinek do dziś budzi we mnie nies­mak – wyda­je mi się całkow­itym niezrozu­mie­niem przez twór­ców sukce­su włas­nego seri­alu. Choć moja emocjon­al­na więź z pro­dukcją została moc­no nad­szarp­nię­ta, nie zapom­nę tych momen­tów kiedy Sher­lock był seri­alem wokół którego toczyło się moje życie. Jedynym seri­alem na tej liś­cie który oglą­dałam w towarzys­t­wie aktorów i twór­ców. Co do dziś uważam za dość sur­re­al­isty­czne przeży­cie (co ciekawe z całego spotka­nia wyniosłam głównie reflek­sję, że Mark Gatiss, dużo lep­iej wyglą­da na żywo niż na ekranie). Sher­lock mógł mnie zaw­ieść ale dał mi wcześniej tak dużo, że musi być na tej liście.

 

 

Tak wyglą­da pier­wsza dziesiąt­ka. Kole­jność seri­ali na tej liś­cie jest przy­pad­kowa poza miejscem pier­wszym, bo uważam że Mad Men jest najważniejszym seri­alem jaki w życiu widzi­ałam. Jed­nocześnie — kole­jne seri­ale — które zna­jdą się w kole­jnym spisie — są już dla mnie mniej znaczące, ale wciąż — na tyle ważne, że koniecznie muszę wam o nich napisać. Dlaczego rozbiłam post na dwa? Ponieważ cały post miał pon­ad 17 stron. Ponoć  czytel­nik traci zain­tere­sowanie gdzieś w połowie drugiej strony.

 

Ps: To nie jest lista najlep­szych seri­ali dwudzi­estego wieku. Ta lista wyglą­dała­by zupełnie inaczej. Jest sporo seri­ali które cenię i uważam za wybitne a jed­nocześnie nie są one dla mnie ważne, nie są moi­mi ulu­biony­mi i nigdy bym ich na tej liś­cie nie umieściła.

0 komentarz
1

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online