Jakiś czas temu zwierz zrobił trochę książkowo, komiksowych zakupów i zorientował się, że od dłuższego czasu odkłada na później napisanie wam o tym wszystkim i trochę się tego zebrało. Zwierz część dostał, część kupił w Londynie, na część wydał fundusze z Patronite. Innymi słowy zebrało się trochę tytułów. Niestety tu uwaga – sporo z nich nie jest po polsku. Zwierz bardzo was za to przeprasza. Sam szczerze nie cierpi kiedy ktoś zachowuje się tak jakbyśmy wszyscy doskonale znali angielski ale po prostu tak wyszło.
Musical. The Definitive Ilustrated History – książka tak piękna, że zwierz nie mógł przejść wobec niej obojętnie. Ale tak serio to wypatrzył ją na półce w TK MAXX za niewiele ponad 50 zł. Trudno się dziwić bo ta aktualizowana historia musicali kończy się na roku 2013 więc pewnie bez trudu znajdziecie nowsze wydania – być może uwzględniające np. sukces Hamiltona. Książka to publikacja wydawnictwa Dorling Kindersley, które znane jest z wydawania ładnych – choć niekoniecznie bardzo pogłębionych książek- albumów na wybrane tematy. W przypadku historii musicalu mamy tu rok po roku przegląd największych hitów – przeplatane sylwetkami najważniejszych twórców danej epoki, informacjami odnośnie różnych aspektów sztuki musicalowej czy – część która podoba się zwierzowi najbardziej – rozłożeniem kilku ważnych musicali na części pierwsze – gdzie na osi czasu pokazuje się nam fabułę i rozkład piosenek. Nie jest to publikacja dla wybitnych znawców tematu ale trzeba przyznać, że jej przeglądanie pozwala się nieźle zorientować w tym jak układała się historia amerykańskiego i brytyjskiego musicalu i kiedy pojawiały się nowe hity. Przy czym trzeba przyznać, że niekiedy można się zdziwić jak bardzo świat musicalu potrafił się muzycznie rozejść – oferując rok po roku produkcje osadzone w zupełnie różnych muzycznych tradycjach. Książka jest bogato ilustrowana i zawiera więcej ciekawych informacji odnośnie kwestii produkcji i pomysłów na musicale (a także recepcji) niż informacji odnośnie samej fabuły. Co ma swój plus. Dobrze się książkę czyta robiąc przerwy i słuchając wybranych piosenek ze wskazanych tytułów – można sobie w ten sposób ułożyć fajną playlistę zawierającą „the best of” wszystkich musicali. W każdym razie jeśli ostrzycie sobie na ten tytuł zęby to musicie pamiętać że to raczej nie jest pozycja dla ekspertów tylko dla początkujących pasjonatów. Jednocześnie jednak to książka naprawdę ładna i być może nie będzie się wam kurzyć na półce. Jak pokazuje książka zwierza cena okładkowa to 25 funtów ale Amazon sugeruje że możecie ją dostać sporo taniej.
How to watch a movie (David Thompson) – zwierz bardzo lubi książki Davida Thompsona i czytał ich już całkiem sporo. W sumie wszystkie są do siebie bardzo podobne – napisane dość gawędziarskim tonem albo prowadzą przez historię kina, albo opowiadają o życiu wielkich gwiazd albo, jak w przypadku „How to watch a movie” podpowiadają jak patrzeć na doświadczenie oglądania filmu. Autor zakłada że to książka dla początkujących, ale jednocześnie – nie jest to, jak można się spodziewać po tytule – prosty przewodnik który podpowie wam na jakie dokładnie elementy zwracać uwagę. Do tego potrzebne będą wam raczej podręczniki (trochę takich jest) które podpowiedzą wam dokładnie jak rozkładać na części pierwsze dzieło filmowe. Thompson koncentruje się bardziej na doświadczeniu oglądania filmów, na samym podejściu jakie należy przyjąć podchodząc do dzieła filmowego. Choć książka koncentruje się głównie na klasycznych przykładach (filmem który jest tu bardzo szeroko omawiany jest Obywatel Kane – co nie powinno dziwić bo Thompson napisał swego czasu książkę o Orsonie Wellesie) to nie zabraknie tam refleksji nad nieco nowszymi przejawami sztuki filmowej. To zresztą zwierz uważa za najciekawsze bo zwykle kwestii np. Youtube nie omawia się w kontekście filmu pozwalając mu gdzieś tam uciekać na bok. Tu natomiast możemy się spotkać z nieco inną perspektywą. Zdaniem zwierza książka nie jest dla zupełnie początkujących ale jednocześnie – nie wymaga bardzo poszerzonej wiedzy filmowej. Ma natomiast kilka bardzo błyskotliwych fragmentów – ulubiony fragment zwierza pokazuje nam jak niedaleko (pod względem pewnych środków) jest Triumf Woli od reklamy pewnego napoju izotonicznego z udziałem znanego amerykańskiego baseballisty. Zresztą książki Thompsona zawsze było warto dla takich fragmentów czytać. W każdym razie zwierz – jako fan stylu autora bardzo książkę poleca zwłaszcza że nie jest ona szczególnie droga (zwierz nabył ją w anglojęzycznej księgarni w Warszawie – przy pl. Bankowym).
Jessica Jones: Alias (tom 1) – zwierz musi przyznać szerze, że jakoś nie bardzo interesował się Jessicą Jones – to znaczy inaczej – wiedział, że to dobry komiks i znajomi go zapewniali, że warto ale zwierz nigdy nad nim nie przysiadł na dłużej. Jakiś czas temu chciał go przeczytać ale zaczął i po kilku stronach coś go odciągnęło. W pamięci miał, że to tytuł naprawdę godny uwagi ale jakoś nie było mu dane się zebrać i przeczytać od deski do deski. Krył się z tym przed znajomymi bo było mu głupio (wiecie w okolicach serialu to już naprawdę wypadało tytuł znać) aż w końcu w czasie tegorocznych targów książki postanowił polskie wydanie komiksu kupić i raz na zawsze pozbyć się niewygodnego problemu („Jak to nie czytałaś”). Pierwszy tom Jessica Jones: Alias w wydaniu polskim zawiera pierwsze dziewięć zeszytów serii. Czyta się to znakomicie – i tu zwierz postawi nawet tezę – lepiej niż ogląda serial. Co prawda kilka scen jest wziętych z komiksu jeden do jednego to jednak cała reszta opowiada nieco inną historię. Przede wszystkim komiks bardzo zyskuje na tym, że rozgrywa się w świecie nie MCU tylko po prostu Marvela – dzięki temu twórcy mogą w drugim planie wprowadzić np. Kapitana Amerykę i nie ma z tym żadnego problemu. Co więcej – pokazanie jak daleko Jessica jest od Avangersów czy od Fantastycznej Czwórki (doskonałe są sceny w których okazuje się, że skontaktowanie się z superbohaterem w Nowym Jorku nie jest szczególnie proste) dodaje komiksowi i komizmu i realizmu. Jednak tym co zwierzowi podobało się najbardziej to fakt, że komiksy są zdecydowanie dużo bardziej detektywistyczne niż serial, który opowiada nam bardziej jedną długą historię. Czytając komiks zwierz miał dużo większe poczucie, że oto spotyka się właśnie z tym archetypicznym nieco chandlerowskim prywatnym detektywem, który za dużo pije i każde kolejne zlecenie to nowe kłopoty. W każdym razie komiks bardzo polecam a jeśli chcecie kupić wydanie polskie to ostatnio na stronie wydawnictwa Mucha był nieco przeceniony.
Doctor Strange: The Way of The Weird – historia wygląda tak że na London Comic Con zwierz podszedł do stoiska Marvela z zamiarem kupienia sobie jakiegoś komiksu który pozwoliłby mu poznać Doktora Strange. To jedna z tych postaci Marvela o której zwierz w sumie nigdy niczego nie czytał a miał ochotę. Uśmiechnięty pan (który miał na naklejce z imieniem napisane „Hail Hydra” – trzeba było to zauważyć wcześniej) zaproponował zwierzowi absolutnie świeżutki komiks. Zwierz się zgodził, zapłacił i… absolutnie się zakochał. Serio – dawno zwierzowi nie zdarzyło się tak szybko dojść do wniosku, że kocha bohatera, fabułę, postacie – no po prostu wszystkich. Strange w tym wydaniu jest trochę niczym lekarz od wizyt domowych, który widzi świat zupełnie inaczej – tam gdzie jest codzienna szarość on widzi wszechobecną i dziwną magię. No właśnie dziwność świata w którym porusza się Strange jest wszechobecna – jednak potraktowana z humorem – dom w którym mieszka jest autentycznie niebezpieczny podobnie jak zawartość lodówki. Sam Strange nie traci poczucia humoru, a także nonszalanckiego podejścia do swojego zawodu. Z jednej strony się przejmuje, z drugiej – niekoniecznie za wiele myśli o kosztach czarowania (choć te odczuwa często na własnym ciele). Historia zaczyna się od pewnej bibliotekarki która padła ofiarą bardzo dziwnej magicznej przypadłości – trochę razem z nią poznajemy świat Strange’a w którym zaczyna się robić zdziwniej i zdziwniej zwłaszcza kiedy zaczynają znikać inni magowie (z innych wymiarów). Zwierz zakochał się w charakterystycznej kresce, poczuciu humoru ale też w tym, że to taki komiks od którego spokojnie można zaczynać a nie jest to historia założycielska bohatera – tych zwierz ma szczerze dość. Jednocześnie komiks bardzo ładnie oddaje dziwność i pokazuje magię od nieco innej strony – jest ona tu bardziej organiczna czasem nawet dość paskudna. Minus? Cóż jak się kupuje coś świeżego to trzeba czekać. Drugi tom dopiero w październiku. A pierwszy można bez trudu kupić w sieci.
Sidney Chambers. Cień śmierci (James Runcie)- zwierz śmieje się że kupił książkę dlatego, że z okładki spoglądał na niego James Norton ale rzeczywiście powód był bardzo popkulturalny – otóż to na podstawie tych powieści nakręcono serial Grantchester, który zwierz bardzo, bardzo lubi. Był więc ciekawy czy materiał wyjściowy jest równie dobry co serial. No i niestety srogo się zawiódł. Teoretycznie poznajemy te same historie kryminalne (pierwsza sprawa którą rozwiązuje nasz młody przystojny duchowny jest historia pewnego człowieka który chyba rzeczywiście nie popełnił samobójstwa) ale jednak czegoś tu brakuje. Historie są dość staroświeckie (zapewne zamierzenie) a rozwiązań łatwo się domyślić mniej więcej w połowie śledztwa. Niestety powieść nie ma w sobie wiele więcej – czyta się to z poczuciem, że jest sporo podobnych książek i naprawdę nie tak trudno znaleźć lepszy kryminał retro. Zwłaszcza z duchownym w roli głównej. Serial poradził sobie z materiałem wyjściowym jednak lepiej – być może ze względu na doskonałe aktorstwo, może dlatego, że jednak nie stara się być tak staroświecki. Książce zdaniem zwierza nie pomogło też tłumaczenie – które miejscami jest obok, miejscami po prostu źle brzmi. To straszne jak człowiek zaczyna widzieć tłumaczenie bo wtedy nagle rzeczy które się ignorowało zaczynają przeszkadzać. Nie jest to jednak zła książka – bardziej nijaka. Jeśli nie jesteście jakoś po uszy zakochani w bohaterach serialu tak, że za wszelką cenę musicie wiedzieć o nich więcej (choć książka dużo więcej nie oferuje) to można bez straszliwego bólu przeczytać. Zwierz jednak przyzna szczerze, że był tym tytułem bardzo rozczarowany.
Star Wars: Wizje – Na koniec o książce której zwierz nie kupił ale dostał w ramach „darów losu” od HBO (stacja promuje Gwiezdne Wojny na swojej antenie a także inne produkcje Disneya które mają się licznie pojawić w ramówce). To bardzo ciekawy album – zbierający coś co teoretycznie można byłoby nazwać fan artami ale w istocie – jest to po prostu sztuka inspirowana Gwiezdnymi Wojnami (przyglądając się tym pracom można byłoby równie dobrze powiedzieć, że większość malarstwa europejskiego to fan arty do Biblii). Twórcy albumu wybrali dzieła bardzo różnorodne – zarówno pod względem tematyki jak i techniki – znajdą się obrazy batalistyczne, dowcipne, portrety czy interpretacje. Przeglądając ten album najciekawsze wydaje się jak często twórcy wracają do prequeli – oczywiście może to być subiektywny wybór twórców albumu ale wydaje się, że choć prequele może nie pobiły serc widzów to wywarły spory wpływ na twórców. Trudno się dziwić – te dzieła które koncentrują się na Amidali pokazują jak inspirujące były dla artystów jej niesamowite kostiumy. Być może parę lat temu zwierza zdumiałaby ilość technik i inspiracji ale na całe szczęście widział już w życiu wystarczająco dużo fan artów by wiedzieć że kreatywność ludzka nie zna granic. Star Wars: Wizje to piękny, bardzo ładnie wydany album. Jego jedyną wadą jest jednak cena. Empik podaje cenę ok. 100 zł. Być może jednak da się znaleźć taniej. To taka książka „na stolik” (w angielskim jest takie specjalne określenie na książki które kładziesz na stoliku kawowym) ale zwierz sam nie ma wątpliwości, że będzie do niej jeszcze nie raz chętnie wracał.
To tyle na dzisiaj. Ma nadzieję, że trochę wam pomógł w wybieraniu sobie jaki będzie was następny popkulturalny zakup książkowo, komiksowy. Jeśli macie jakieś pytanie odnośnie publikacji które ukazały się niedawno a o których myślcie ze zwierz może mieć jakieś zdanie albo być w ich posiadaniu – dajcie znać, będę się starała pomóc. Mam nadzieję, że lubicie takie wpisy bo całkiem sympatycznie się je pisze – zwłaszcza że ostatnio głównie zajmowaliśmy się kolejnymi recenzjami filmowymi. Które są fajne ale bez przesady nie można wciąż tylko o tym.
Ps: Już niedługo długaśny tekst o tym jaki dobry jest Preacher.