Początkowo zwierz nie czekał jakoś bardzo na Iron Fista, zwłaszcza po pewnym rozczarowaniu jakim był Luke Cage. Ale wokół serialu pojawiło się tyle kontrowersji i problemów, że w ostatnich dniach przed premierą zwierz niemal odliczał godzin do seansu pierwszego odcinka. I teraz może wam napisać co myśli o serialu (nie tylko na podstawie pierwszego odcinka).
Zwierz przyzna wam szczerze, że jego ukochanym serialem Netflix jest Daredevil. Zwierz kocha serial tak bardzo, że jest gotów bronić nawet drugiego sezonu gdzie za bohaterem biegają duże ilości ninja na raz. To jedna z tych rzeczy, które trudno wybaczyć i trudno obronić. Chyba że się naprawdę lubi bohatera. Zwierz nie pisze tego bez powodu. Oglądając Iron Fist zwierz miał uczucie, że pewnie tak by się czuł oglądając Daredevila (zwłaszcza drugi sezon) gdyby nie polubił nie tylko głównego bohatera ale też żadnej z postaci pobocznych. Przy czym – antypatia zwierza nie wynika tylko z prostej niechęci z cech charakteru bohaterów ale też ze słabych scenariuszy. Zwierz pisze to też dlatego, że dostrzegł w Internecie taką tendencję, że ponieważ serial dostał słabe recenzje to ilekroć komuś się podoba to pisze „chyba coś ze mną jest nie tak bo mi się podoba”. Tymczasem zdaniem zwierza wiele zależy od tego czy ktoś polubi serial wynika w dużym stopniu z tego czy bohaterowie wzbudzą w nim sympatię. Jak wzbudzają – wtedy wiele można wybaczyć scenariuszowi. Ale jak nie wzbudzają – wtedy wyłażą wszystkie dziury, dłużyzny i problemy.
Problem pojawia się już na początku kiedy Danny Rand – nasz główny bohater, który zaginął kilkanaście lat wcześniej, pojawia się boso w siedzibie firmy swojego ojca i oświadcza, że oto jest zaginionym dziedzicem firmy. Pomysł nie jest aż tak zły. Gorzej z tym, że nasz bohater potrzebuje jakichś trzech odcinków by dojść do wniosku, że firmę odzyskuje się kontaktując się z prawnikiem a poza tym to wypadałoby powiedzieć komukolwiek, cokolwiek co jednoznacznie pozwala go zidentyfikować. Zwierz rozumie, że Danny nie może wejść do firmy i powiedzieć „Na ostatnim piętrze pod biurkiem mojego ojca są naklejki z dinozaurami, co wiem tylko ja” – bo to byłoby mało dramatyczne, ale jednocześnie – zwierz nie przepada za bohaterami którzy są mało błyskotliwi. A Danny niestety błyskotliwością nie grzeszy. Widać że w mistycznym chińskim klasztorze było dużo lekcji ale np. lekcji logiki nie było.
Nie jest to jedyny problem z bohaterem. Twórcy chcą nam za wszelką cenę udowodnić że to postać szlachetna. Szlachetność postaci przejawia się w jej szlachetnych wyborach – sprzecznych z okrutną korporacyjną logiką działania. Tu nasze serce powinno zmięknąć, bo bohater nie chce żerować na nieszczęściu innych i rozumie ból postronnych ofiar. Zwierz jednak nie przepada kiedy scenariusz zamiast przekonać mnie do bohatera jego codziennym zachowaniem decyduje się podrzucić taki wielki gest. Trochę jest w tym szantażu bo Danny jest miły bo robi dobre rzeczy. Polub go widzu bo to twój bohater. Zwierz ma z tym problem zwłaszcza że Danny jako bohater ma jeszcze jeden problem. Otóż przychodzi już właściwie jako bohater świadomy kim jest – odbiera swoją firmę i chce walczyć z Hand (wielką ilością ninja) bo jest Iron Fistem. Co prawda ta świetlówka w dłoni nie zapala mu się zawsze, ale bohater jest pewny siebie, ma cel i umie w kung-fu. No i po piętnastu latach z dala od technologii śmiga przy kompie jakby nic innego w tym swoim mistycznym klasztorze nie robił.
Co więcej – twórcy chodzą wokół tego jego treningu i życia w klasztorze dookoła. W pierwszych odcinkach właściwie tego nie ma. Kiedy Danny opowiada o życiu w klasztorze nie ma w tym nic przyjemnego. Kiedy sugeruje się mu, że być może to nie było bardzo złe miejsce, ucieka w inną odpowiedź. Zrobienie z niego bohatera z traumą wynikającą z metod treningu byłoby nawet ciekawe. W sumie to byłoby coś nowego. Ale twórcy jakoś chyba się do nowości nie kwapią. Co jest dziwne bo oglądając serial zwierz miał wrażenie jakby już przy czwartej odsłonie seriali super bohaterskich Netflix zamiast przekraczać granice zaczął odhaczać schemat (jeśli widzisz korytarz to ktoś umrze). Do tego jest w serialu scena która zwierza zupełnie do Dannego zniechęciła. Oto wchodzi on do dojo pełnego uczniów, którzy się śmieją, trochę wygłupiają – no jak to uczestnicy zajęć fizycznych w dużym mieście w XXI wieku. Danny jest jednak wychowany w mistycznym klasztorze więc nie tylko zaczyna na nich krzyczeć ale też grozić i obijać bambusowym kijem czy kataną. Zwierz powie wam szczerze – ta jedna scena przypomniała mu najgorszego senseja jakiego zwierz miał, który też obijał mu łydki kijkiem jak mu się nie spodobało jak zwierz kopie. Zwierz pamięta, że uważał go wtedy za człowieka małego i nie mającego pojęcia o tym na czym polega proces nauczania.
No dobra ale nie tylko samym Dannym serial żyje. W przypadku poprzednich postaci z seriali Netflixa czasem tym co najbardziej napędzało serial była relacja między naszymi głównymi bohaterami a ich otoczeniem. Ponownie – doskonale sprawdziło się to przy Daaredevilu bo kiedy Matt Murdock był wkurzający to zostawał nam Foggy. W Iron Fist mamy Colleen Wing – Chinkę wychowaną w Japonii, która macha kataną i jest w ogóle super w sztukach walki oraz Claire Temple (przynajmniej w pewnym momencie serialu) która ewidentnie ma za dużo wolnego czasu i jak nie leczy super bohaterów i nie sypia z super bohaterami to zapełnia wolny wakat drugiego sidekicka. W każdym razie są w serialu sceny z Colleen i Claire które są zdecydowanie lepsze niż sceny z Dannym i którąkolwiek z nich. Zwierz ma jednak pewien problem – o ile Claire jest postacią spinającą uniwersum Netflixa i sporo o niej wiemy to sama Colleen jest postacią w dużym stopniu przezroczystą. To dziewczyna, która umie się bić, jest niezależna i mało mówi. Niestety oznacza to też, że jest postacią która nie ma większych szans na stworzenie własnego charakteru. Jest fajna bo jest napisana jako fajna. Ale nie ma za wiele szans byśmy sami mogli ją uznać za fajną. Zresztą serial ma taki paskudny zwyczaj, że bohaterowie coś w nim robią i widz długo czeka na to aż pozna motywację ale okazuje się że nie ma innej motywacji działań niż przymus narracyjny. No i to jest denerwujące. Inna sprawa – Colleen to taka postać, która raczej nie powinna zostać nigdy – nawet przejściowo – ukochaną bohatera. To może działa w przypadku psychopatycznej Elektry ale taka Colleen natychmiast zostaje zepchnięta do pewnego schematu. A skoro o schematach mowa – możemy przestać pisać bohaterów tak, że już po pierwszej bardziej rozbudowanej rozmowie czują taką więź że wskakują ze sobą do łóżka? Ten skrót narracyjny jest potrzebny w filmach bo inaczej związki by się nie zmieściły ale w serialu to zawsze robi na zwierzu złe wrażenie (on mi powiedział kim jest więc się z nim prześpię bo co innego można zrobić).
Oprócz postaci wspierających Dannego są jego przeciwnicy. Tu zwierz widzi postacie które potencjalnie mogłyby być dużo ciekawsze niż wyszło. Zacznijmy od tego, że zdecydowanie serial należy do Madame Gao – bohaterki którą znamy od dłuższego czasu a która ma w sobie to co uczyniło tak dobrym pierwszy sezon Daredevila. Nie musi nic specjalnie robić by budować napięcie. Jej najlepsze sceny są wtedy kiedy przychodzi i jako starsza pani o lasce rozstawia wszystkich po kątach. To jest zdecydowanie lepsze od wszystkich przeciwników w zbrojach, mistrzów walki czy dużej ilości ninja na raz. Mamy też członków rodziny Meachum, którzy są „złymi ludźmi z korporacji nie licząc zombie”. Ward Meachum był nie miły dla Dannego jako dziecko i wyrósł na typowego złego człowieka z korporacji który ma drogi samochód i garnitur ale serce pełne niepewności i słabą wolę. Miejscami jest on tak karykaturalny, że nawet robi się ciekawy. Choć serio – od pewnego momentu odcinka cierpi na ostrą makbetozę (to coś co łapiesz gdy wszędzie widzisz krew albo jakiegoś ducha). Z kolei jego ojciec – nieumarły Harold wpisuje się w dobrą tradycję trzymania dziwnych członków rodziny na strychu. I trochę jak żona z Jane Eyre – lepiej go nie wypuszczać bo to człowiek bardzo niecierpliwy i okrutny (nie wolno u niego marudzić i trzeba zjeść co dają albo będzie buba!). Jego rola sprowadza się głównie do tego, że jest bardzo nie miły dla swojego syna a potem każe mu wykonać jakąś szemraną robotę. Na koniec jest Joy. Zwierz podejrzewa, że bohaterka ma jakiś charakter ale czeka aż scenarzyści ustalą jaki i włączą te pomysły do scenariusza.
Można byłoby stwierdzić, że takie seriale oglądać należy z mózgiem w lodówce a oczyma wbitymi w ekran. Problem w tym, że Iron Fist wizualnie nie porywa. O ile dotychczasowe produkcje miały jakiś jednoznaczny wizualny koncept, o tyle Iron Fist wygląda tak jakby z każdego z tych seriali wzięto jakiś pomysł stylistyczny, pozbawiono go symbolicznego znaczenia i wrzucono do miksera. Ostatecznie serial nie ma jakiejś wizualnej tożsamości, co dziwi – biorąc pod uwagę, że aż prosi się tu o jakieś wizualne pomysły (zwłaszcza biorąc pod uwagę moc bohatera). Co ciekawe – kung fu też nie wypada jakoś niesamowicie. W Daredvilu zwierz miał poczucie, że bohater czuje każde uderzenie – co czyniło walki ciekawymi i jakoś emocjonalnie naznaczonymi. Tu zaś bohater jest dość pewny siebie, ma magiczną rękę i macha łapami. No ładnie macha ale nie jest to ani widowiskowe, ani szczególnie emocjonalne. I ostatecznie jest trochę jak z czołówką serialu, która wygląda trochę jakby ktoś chciał odtworzyć efekt Daredevila ale brzydziej i mniej kreatywnie. Zwierz miał nadzieję, że wraz z postępem serialu te sceny będą coraz ciekawsze – ale nie. Ani to widowiskowe, ani emocjonalne – gdyby nie fakt, że zwierz miał napisać recenzję to większość scen walki by przewinął. Zwłaszcza że dla zwierza scena walki ma sens tylko jeśli cały czas boi się o bohatera. Dannego się nie bał. Bo tak jest ta postać napisana.
Wokół serialu pojawiły się przed premierą kontrowersje dotyczące kwestii rasowych. Dokładniej tego, że mamy bohatera który ćwiczył kung-fu i teraz jako biały zbawca przychodzi z tą chińską sztuką walki by być obrońcą uciśnionych. Wiele osób postulowało by rolę Iron Fista zagrał aktor Azjatycki, co by zmieniło spojrzenie na postać, a do tego dało szansę aktorowi nie białemu zagrać ważną rolę w uniwersum Marvela. Zwłaszcza, że bardzo niewielu aktorów amerykańskich pochodzenia azjatyckiego dostaje szansę zagrania dużych pierwszoplanowych ról. Zwierz powie tak. Nie uważa by zatrudnienie aktora Azjaty było konieczne – zwłaszcza że Iron Fist w komiksach Azjatą nie jest, ale trzeba było robiąc serial zdawać sobie sprawę, że pewnych scen w nim być nie powinno. Jak ta w której Danny uczy Colleen jakiegoś ruchu kung –fu udowadniając jej w walce, że jest lepszy czy wspomniana scena w której wchodzi do nie swojego dojo uczyć ludzi jak się mają w nim zachowywać. Zwierz przyzna szczerze, że tu już miał poczucie, że absolutnie można się bez tego obyć. Byłoby też miło gdyby Danny był postacią nieco bardziej wrażliwą i choć raz odniósł się do tego, że jednak jest tu jakiś zgrzyt. To serial Netflixa więc bohaterowie spokojnie mogą się odnosić do zjawisk społecznych. Jeden czy dwa komentarze pewnie by załagodziły poczucie, że w serialu o kung-fu Azjatka może być co najwyżej pomocniczką wielkiego białego wojownika. Zwierz uważa że wszystko można zrobić dobrze i źle, każdy swój artystyczny wybór uzasadnić. I uważa że w przypadku Iron Fist wyszło słabo. Zwłaszcza, że na marginesie – zasłanianie się komiksem o tyle ma średnio sens że ten serial ogólnie z komiksem słabo koresponduje. Poza tym niech podniosą rękę ludzie, którzy naprawdę czytali uważnie komiksy o Iron Fist.
Zwierz może się myli ale ma wrażenie, że Netflix który tak doskonale zaczął swój cykl seriali trochę się w tym wszystkim pogubił. Zwierz np. nie jest do końca przekonany czy system „po trzech odcinkach serial robi się mniej więcej ciekawy” jest na pewno słuszny. Oglądanie trzech godzin nudnej, wolno rozwijającej się i w dużym stopniu niepotrzebnej akcji po to by potem coś się mogło zacząć wydaje się wysiłkiem niewspółmiernym do tego czym ma być oglądanie serialu o super bohaterach – rozrywką. Serio nudzenie się w czasie oglądania serialu o facecie ze świecącą się pięścią nie jest szlachetne. Druga sprawa – zwierz ma wrażenie, że twórcy coraz mniej myślą o tym kim są ich bohaterowie. Mają swoje akcesoria ale sami w sobie coraz miej są kimś ciekawym. Zaś ich zmagania stają się coraz częściej karykaturalne. Jednak największy deficyt seriali Netflixa to antagoniści – po doskonałych dwóch antagonistach przyszła pora na przeciwników, którzy nie budzą emocji, nie są szczególnie racjonalni a ich pokonanie nie przynosi jakiejś szczególnej satysfakcji. Zdaniem zwierza problemem jest klątwa wielkiego projektu – jakoś do niego trzeba dobrnąć, więc zamiast myśleć o serialu jako o osobnej całości, która musi zebrać swoich widzów, przekonać ich do świata i bohaterów, to kolejna produkcja tylko odhacza elementy niezbędne dalej. Musimy poznać Dannego i jego zmagania z Hand bo za rogiem są Defenders a przecież facet nie może wejść z ręką-latarką i oświadczyć że teraz będzie bił złych ninja. To daje się mu serial, by wszystko odhaczył. I powstaje takie serial co ani nie jest dobry, ani nie jest zły. W większości przypadków jest po prostu strasznie męczący. Bo bohaterowie nie myślą, akcja toczy się tak jakby nie mogła a ponieważ to poważny serial to połowa scen jest niedoświetlonych.
Zwierza jednak paradoksalnie cieszy pewna porażka Iron Fista. Nie ma nic bardziej zgubnego niż pewność siebie (zwierz brzmi jak jakiś wysłannik mistycznego klasztoru – tak przy okazji – te sentencje to też jeden z tych takich koszmarnych tropów) – Netflixa chwalili wszyscy i wyszło tak, ze zamiast pomyśleć co by tu wymyślić dostaliśmy odgrzewany kotlet i to nawet bez ziemniaczków (przez ziemniaczki zwierz rozumie poczucie humoru które w Iron Fist jest zdecydowanie niezamierzone). Bo to w sumie jest największy problem Iron Fista. Nie jest innowacyjny pod żadnym względem. Daredevil był nowym spojrzeniem na serialowych super bohaterów, Jessica Jones – doskonale wykorzystywała kobiecą postać w centrum historii, Luke Cage – chcąc nie chcąc był serialem, który miał komentarz polityczny. A Iron Fist? Bohater nie jest nowy – znamy takich. Jego sytuacja społeczna – Batman i Iron Man pozdrawiają. Jego działania – sztampowe. Nic tu nie ma co by pozwoliło zobaczyć schemat w nowym świetle. Być może teraz kiedy wiadomo, że widzowie i krytycy nie rzucą się na wszystko co wyjdzie od Netflixa, znów otworzą się drzwi dla ludzi którzy proponują coś innego. Zwłaszcza, że sytuacja na rynku zmienia się dynamicznie i rośnie konkurencja – o czym świadczy chociażby niesamowity Legion, który w ogóle podważa wszystko co wiedzieliśmy o serialach super bohaterskich. Czyli Netflix jeśli chce znów przyjmować hołdy i pokłony musi zaoferować coś nowego. I to zwierza cieszy. Oraz daje nadzieję. Bo kolejnych nudnych godzin serialu o super bohaterach zwierz nie zniesie.
Ps: Zwierz wie, że nie powinien ale przypomina, że nie ma świętej wojny pomiędzy tymi którzy lubią serial a nie. Stąd też zdanie odmienne nie oznacza, że musimy być dla siebie nie mili. Tak na wszelki wypadek po przejrzeniu kilku rozmów w Internecie.