Home Książki A od kogo TY jesteś lepszy? czyli Zwierz czyta #Sława

A od kogo TY jesteś lepszy? czyli Zwierz czyta #Sława

autor Zwierz

Ktoś mógłby zarzucić zwierzowi że prowadzi jakąś prywatną szaloną krucjatę przeciwko Karolinie Korwin-Piotrowskiej. Trochę jest w tym prawdy. Jest w jej pisaniu coś takiego co budzi w zwierzu autentyczną agresję. Głównie – autorytatywny ton pisania o kulturze popularnej, powiązany z niekoniecznie trafnymi obserwacjami. A jednocześnie – nie chodzi o samą osobę, to nie jest hejt dla hejtu, niechęć dla niechęci. To jest jakaś rozpaczliwa zwierzowa próba wywalczenia na naszym poletku innego – języka mówienia o zjawiskach popkultury. Ale też o nieco innej perspektywie mówienia o show biznesie.

#Sława to książka składająca się z trzech części. Pierwsza to obserwacje autorki na temat różnych zjawisk powiązanych ze sławą – mamy podrozdziały takie jak „wizerunek”,” „śmierć”,”ciało”, „tabu”, „skandal”. W tej pierwszej części znajdują się też dwa obszerne rozdział poświęcone Królowej Wiktorii i fotografii oraz Mikołajowi II. Kolejny segment to zapis obserwacji autorki dotyczący kont społecznościowych polskich celebrytów, które obserwowała przez jakiś czas. Nie jest to analiza porównawcza czy jakieś wskazanie trendów. Nie, autorka po prostu omawia po kolei konta gwiazd. Na sam koniec jest część trzecia gdzie mamy ranking polskich sław podzielony na rozdziały: Ikony, Gwiazdy, Plankton i Nowe Nadzieje. Też w formie krótkich notek – o przedstawicielach branży.  Te trzy części średnio ze sobą korespondują – to znaczy czytelnik nie ma wrażenia by dostał jakiś spójny wywód. Ot trzy części które równie dobrze można by wydać osobno. Zwierz omówi po kolei każdą z nich.

Zanim jednak do tego przejdziemy zacznijmy od wstępu. We pierwszych zdaniach książki czytamy:

„700 milionów. Tyle wyników wskazuje w Google po wpisaniu w wyszukiwarkę słowa „celebrity”. Kiedy wpiszemy Fame (…) wyskakuje prawie 300 milionów. A kiedy wpisze słowo „drugs” czyli narkotyki mamy tylko ponad 380 milionów. Tak, to celebrytyzm wydaje się – przynajmniej sądząc po statystykach Google – największym i najbardziej demokratycznym narkotykiem”

To zdanie dobrze podsumowuje problem książki. Po pierwsze – jeśli wpiszecie do Google słowo czekolada to wypadnie wam ponad miliard wyników. Czyli nie sława ale czekolada jest najbardziej demokratycznym narkotykiem. Inna sprawa – wszyscy wiemy, że drugs to też nazwa lekarstw. Wiemy też – że o ile na sławę – każdy język ma własne określenie to słowo „Celebrity” jest słowem wykorzystywanym też w innych językach. Co znaczy że ma większy zasięg bo jest bardziej międzynarodowe. Zresztą lepsze wyniki niż „drugs” ma też ser. Co się zgadza. Ser jest demokratycznym narkotykiem.

Popularność słowa w Google niestety nie pozwala wyciągać daleko idących wniosków. Plus czekolada jest popularniejsza od narkotyków.

No dobrze przejdźmy do pierwszych rozdziałów książki. Autorka przekonuje nas że zjawiskiem które w pewien sposób stworzyło celebrytyzm i sławę jest wynalezienie fotografii. Że oto mamy moment przełomu. Z jednej strony tak ale z drugiej – rozpoczęcie narracji w takim momencie ma sens tylko wtedy kiedy oprócz wynalezienia fotografii przypomnimy czytelnikowi że do narodzi współczesnego postrzegania sławy dołożyły się np. warunki społeczno – ekonomiczne, przemiany demograficzne i polityczne. Zjawiska w kulturze nie istnieją w próżni – ale w bardzo konkretnych warunkach. Inna sprawa – skacząca w swojej książce po epokach autorka zachowuje się tak jakby w ogóle nie było Starożytności. Tymczasem część zjawisk o których pisze – ma właśnie tam swoje korzenie. Brakuje w książce Aleksandra Wielkiego i jego dążenia do bycia sławnym nie jako władca ale jako indywidualna jednostka, brakuje przypomnienia że zjawisko powiązania sławy czy celebrytyzmu z i biznesem datuje się od starożytnej Grecji, w późniejszych rozdziałach autorka zachowuje się tak jakby praca nad własnym wizerunkiem była wymysłem wieku XVIII. Tymczasem patrząc chociażby na Rzymskich Cesarzy nie trudno dojść do wniosku, że niewiele było w kwestii budowania wizerunku do podbicia. Innymi słowy, dostajemy narrację koszmarnie poszarpaną, arbitralną i co więcej – wewnętrznie nie spójną. A do tego w wielu miejscach ahistoryczną. Tu pomogą nam cytaty:

„I niech się cieszą bohaterowie z XVI wieku, że nie było im dane żyć w naszych czasach, kiedy kobiety nie tylko na zdjęciach ale i w realu odlewane są z jednej plastycznej formy, żeby nie powiedzieć sztancy. Jednakowe usta, policzki, oczy… To dopiero manipulacja i kłamstwo na masową skalę”- to cytat z rozdziału opowiadającego o Anna z Kleve i jej nieudanym małżeństwie z Henrykiem VIII. Oczywiście jest to historia – jak niemal wszystkie w tej książce – zawieszona w powietrzu, co można by uznać jeszcze za zrozumiałe – mało kto opowie wszystkie polityczne rozgrywki na dworze Tudrów. Ale jednocześnie – sprowadza to historię do koszmarnej anegdoty, podsumowanie historii tego małżeństwa zdaniem „A wszystko byłoby inaczej, gdyby Holbein malował mniej „ładnie”, to sprowadzenie ówczesnej polityki Anglii i konfliktów Henryka z Cromwellem, do jednej historyjki. Nie mniej wróćmy do cytatu i zawartego w nim przekonania, że bohaterowie z XVI wieku nie mieli własnych – często absurdalnie wyśrubowanych kanonów urody i ubioru. Jasne – zdjęcia uczyniły te kanony powszechnymi. Ale panny z dworów doskonale wiedziały jak się ubrać i dążyły do takiej urodowej uniformizacji. Inna sprawa – to element lansowanej przez Korwin Piotrowską wizji świata gdzie wszyscy są zunifikowani. Tak jakbyśmy właśnie nie mieli największego w historii triumfu indywidualizmu.

Jeśli chcemy opowiedzieć o sławie, o jej historii, o jej wpływie na nasze życie to może… zacznijmy tam gdzie wszystko się zaczyna?

Przejdźmy dalej do rozdziału o królowej Wiktorii: „Wiem jedno i jestem gotowa założyć  się o duże pieniądze: gdyby królowa Wiktoria żyła w XXI wieku, miałaby konto na Instragrami i Facebooka, w każdej wolnej chwili śmigałaby po sieci jak szalona, a w dziedzinie retuszowania zdjęć i używania wygładzających filtrów przegoniłaby o kilka długości Beyonce, Kylie Jenner i modowe blogerki”. To kolejne zdanie które pokazuje koszmarny sposób narzucania historii współczesnej narracji. Po pierwsze – królowa Wiktora nie miałaby własnego konta i własnego Facebooka bo miałaby konta oficjalne – nadzorowane i cenzurowane, tak jak dziś mają monarchowie, nie po to by się lansować. Po drugie – nie przekładajmy naszych standardów na przeszłość, bo zjawiska z przeszłości (jak zamiłowanie Królowej Wiktorii do fotografii) funkcjonują w innych kontekstach. To jak to zdanie że Szekspir pisałby scenariusze filmowe, zawsze zwierza strasznie denerwuje.

No ale idźmy dalej bo znajdziemy tu kilka uroczych sformułowań: „To ona mu się oświadczyła, bo nie chciała go stawiać w niezręcznej sytuacji jako tego, który nie dość że był z nią spokrewniony, to jeszcze pochodził z „gorszej” rodziny, z jakiejś pomniejszego niemieckiego księstewka”. Otóż  jeśli tylko trochę poszukamy to dowiemy się, że nie była to kwestia grzeczności tylko po prostu Albert nie mógł się oświadczyć rządzącej monarchini. Tak po prostu – nie możesz się oświadczyć królowej Wielkiej Brytanii. Zresztą autorka pisze że Wiktoria wyszła za mąż z miłości. Tymczasem mamy do czynienia z dziewczyną która nie wyszła za mąż z miłości ale zakochała się w odpowiednim wcześniej zaproponowanym kandydacie. To jest różnica.

Zwierz strasznie nie lubi kiedy mówi się o ludziach z przeszłości spekulując jacy byliby dziś. Byliby kimś zupełnie innym i nic pewnego powiedzieć o nich nie możemy

No dobrze, potem dostajemy długi rozdział o tym jak fotografowała się Wiktoria i jej rodzina. Zwierz ma wrażenie, że ktoś wszedł w posiadanie publikacji wydanej z okazji nie tak dawnej wystawy zdjęć Wiktorii i ją nam pobieżnie streścił. Potem dostajemy podobny rozdział dotyczący Mikołaja II i jego rodziny „Wszak car był największym celebrytą w swoim państwie”. Tu warto się na chwilę zatrzymać nad słowem celebryta – jasne jeśli weźmiemy słownikową definicję to wyjdzie nam że celebryta to człowiek znany. Ale jednocześnie – słowo to ma dość wyraźny kontekst – jest powiązane z show biznesem i sportem. Czy przywódca polityczny może być celebrytą? Tak ale raczej w demokratycznym społeczeństwie posiadającym  specyficzny związek ze swoim liderem. Zwierz mógłby dyskutować czy celebrytą nie był Barack Obama – jako prezydent. Pytanie jednak czy naprawdę można uznać Cara Rosji za celebrytę. Jasne jest sławny ale jego sława jest oparta na zupełnie innych podstawach. Jego społeczne postrzeganie wywodzi się z innych założeń – cara jako pomazaniec boży, jak opiekun narodu, jako spadkobierca tradycji itp. Użycie tu słowa celebryta spłaszcza problem wielu wymiarów sławy, tego skąd się bierze i jakie ma podstawy. Jest, co w tej książce nagminne, narzuceniem pewnego sposobu mówienia o zjawiskach społecznych, bez żadnego zaplecza, wyjaśnienia. Ot tak sobie wszystko wrzucamy do jednego worka. Doskonale pokazuje to wyliczenie pojawiające się pod koniec rozdziału: „James Dean, Marylin Monroe. Kurt Cobain. Zbyszek Cybulski. Grzegorz Ciechowski. Księżna Diana. Olga, Maria, Tatiana, Anastazja i Aleksy Romanowowie. Ta sama aktorska liga”. Dla autorki fakt że wszyscy byli znani  i młodo umarli wystarczy by należeli do tej samej kategorii. A przecież … nie. Tak nie jest. Sława nie jest tak prostym zjawiskiem. A młode córki cara Rosji nie są pamiętane w tych samym kontekście co Kurt Cobain.

Czy można powiedzieć że car jest celebrytą? A jeśli można to dlaczego? Popularność i duża ilość zdjęć to za mało. Tu potrzebny jest nieco większy wykład który pokazuje jak władza i popularność różnych jednostek bierze się z bardzo różnych źródeł.

Jak zwierz wspomniał – autorka ma skłonność do pisania niezwykle ahistorycznego. Ale też do pisania zdań które – zasadniczo rzecz biorąc, nie są prawdziwe. Oto jedno z nich:

„Wizerunek. Kiedyś nie znano tego słowa. Po prostu ktoś coś wkładał i z miejsca stawało się modne i pożądane. Ktoś coś napisał, powiedział albo namalował i to trafiało do ludzi, robiło karierę pod strzechami. (…) Ale było kilka osób, które jako pierwsze w historii były świadomymi kreatorami swojego wizerunku”

No i tu oczywiście człowiek zaczyna się zastanawiać kto będzie pierwszy na liście. Zwierz obstawiał Aleksandra Wielkiego albo Oktawiana Augusta – bo te postacie kojarzy ze świadomym kształtowaniem swojego wizerunku. Zastanawiał się też czy może nie trafi się jakiś średniowieczny władca i jego nader posłuszny kronikarz. Nie pierwszą wymienioną osobą jest… Georgiana de Cavendish z domu Spencer. Arystokratka która żyła w XVIII wieku i istotnie była sławna i popularna. Ale nie wymyśliła kształtowania wizerunku. Natomiast był o niej film. Może dlatego historia wizerunku zaczyna się od niej. Zresztą tak przy okazji – pisząc o swojej bohaterce autorka kończy rozdział takim zdaniem „Była prawdziwym geniuszem autokreacji. Ale wszystko to robiła wyłącznie dla zabawy, dla napompowania swojego ego i karmienia wewnętrznego narcyza- dlatego tak fascynuje. Nie potrzebowała na tym zarabiać, bo pieniądze miała (…) Księżna po prostu dziko kochała sławę- i to z wzajemnością”. Biorąc pod uwagę polityczne zaangażowanie księżnej, fakt że wykorzystywała swoją sławę na wielu polach (wspierając pisarzy i naukowców) trudno zrozumieć dlaczego – autorka – wcześniej nazywająca księżnę feministką uznaje że jej sława była tylko „dla zabawy”.

Zwierz nie do końca rozumie dlaczego Georgiana de Cavendish miałaby być największą gwiazdą kształtowania wizerunku w historii kiedy o kilka długości wyprzedził ją nie jeden władca

Dalej pisze o Byronie, gdzie znajdziemy takie zdanie „Kochały się w nim nie tylko najpiękniejsze i wpływowe kobiety epoki, ale i mężczyźni, a jego biseksualność była jedynie kolejnym wabikiem dla fanów. Jego erotyczna niejednoznaczność była ogromnie pociągając, a on świadomie to wykorzystywał i niemal na każdym kroku podkreślał (…) Czyżby okazało się, że już w XIX wieku świadomie balansowano na granicy płci i seksualności i nie jest to, jak sądzi wielu ignorantów, wynalazek współczesnych mediów (…)”. Zwierz może się mylić, choć spędził pół dnia czytając o Byronie – ale odnosi wrażenie, że świadome granie biseksualnością w Anglii XIX wieku mogło grozić poważnymi konsekwencjami. Bo homoseksualizm był zakazany. Nie znaczy to, że plotek nie było (zresztą są one podawane jako jeden z powodów dla których Byron wyjechał z Anglii) ale świadome, podobne do współczesnego – granie biseksualizmem- było po prostu nie możliwe. Ponownie – to nie jest do siebie takie podobne jak się wydaje – bo jest inny kontekst opisywanych zjawisk. Inna sprawa – jasne współczesność nie wymyśliła ani homoseksualizmu, ani biseksualizmu ani balansowania na granicy płci – ale zmieniła kontekst tych zjawisk.

Tu nawet nie chodzi o dyskusję czy Byron grał biseksualizmem czy nie, tylko o to że czym innym były wówczas określone zachowania seksualne i transgresyjne a czym innym są dziś. To nie jest tak że wszystko zawsze można porówać.

W kolejnym rozdziale autorka pisze o sławnych muzykach – Paganinim, Liszcie czy Chopinie. Wszystko z punktu widzenia sławy i budowania wizerunku. Znajdziemy tam soczyste kawałki jak np. uwagę o Liszcie: „Był na tyle bezczelny i zakochany w sobie z wzajemnością, że podczas koncertów grał niemal wyłącznie własne utwory.” Istotnie straszliwy narcyzm – kompozytor grający własne utwory. Inna sprawa – w publikacji poświęconej niemieckim latom Liszta można przeczytać że w czasie koncertów wykonywał najczęściej: Schuberta, Chopina, Beethovena, Schumana a czasem nawet w programie pojawił się Bach czy Hendel. Jednocześnie pisząc o popularności znanych twórców z przeszłości autorka zachowuje się tak jakby uwielbienie dla nich było wyłącznie domeną kobiet. Tworzy więc wizję tej szalonej omdlewającej wielbicielki. Problem w tym, że w przeszłości skojarzenie fan= kobieta nie jest aż tak oczywiste. Pod oknami Liszta śpiewał serenady chór jak najbardziej męskich studentów. Czasy były inne. Zresztą w ogóle pisząc o Lisztomanii autorka zachowuje się jakby pisała o zjawisku takim jak Beatlemania zapominając że „Gorączkę Liszta” traktowano w przeszłości jak najzupełniej prawdziwą chorobę. Bo przeszłość to nie teraźniejszość tylko że dawnej.

Łatwo jest opisać historię tak by zasiedlały ją rozszalałe fanki. Trudnej pokazać czytelnikowi że to nie jest tak że Liszta, Paganiniego i Chopina podziwiały tylko kobiety. Ale to ponownie wymaga odejścia od przekonywania nas że kiedyś to jest dziś tylko dawniej.

A skoro przy przeszłość jesteśmy. W podrozdziale dotyczącym śmierci znajdziemy na początku taki akapit: „”Ludzie umierali w domu, w otoczeniu bliskich. Nie w hospicjach, szpitalach czy pustych mieszkaniach – ze starości, samotności, po przedawkowaniu narkotyków. Mieli wokół siebie rodzinę. Ich ciała po śmierci były myte i ubierane do trumny w domach, zwykle przez najbliższych; zakłady pogrzebowe były domeną bogatych i nie były modne. W czasach o których piszę, ludzie też częściej chorowali, a przede wszystkim nie było lekarstw na większość dolegliwości dlatego śmiertelność była spora”. Pomijając już fakt że śmiertelność zawsze jest spora i wynosi 100% (z pominięciem pewnego epizodu w starożytnej Palestynie) to zwierz ma pytanie. Kiedy jest to kiedyś?  W XIX wieku? Ale wtedy całe mnóstwo osób umierało w samotności w ubóstwie, wyrzuconych z domu czy porzuconych. Później? Wcześniej? Kiedy jest ten wspaniały moment. Zdanie dotyczące przeszłości, które dotyczy jej wyobrażenia. Mityczne kiedyś – lepsze od naszego.

Potem przechodzimy do opisu różnych pogrzebów, co jest równie zabawne co uczestnictwo w jednym z nich. Głównie dlatego, że poza tym że były duże i wystawne autorka nie umie w żaden sposób w spójny sposób opowiedzieć o zjawisku śmierci osobny znanej. Nie mniej w oku zwierza pojawiła się łza wzruszenia. Oto mamy opis pogrzebu Wiktora Hugo. I komentarz „Nie zapominajmy że wedle dzisiejszych standardów był on jednym z największych celebrytów swej epoki, wielkich gwiazd ówczesnych mediów i władców masowej wyobraźni. Jak dzisiaj Jo Nesbo, Joanne Rowling, Stieg Larsson, Olga Tokarczuk, Wisława Szymborska, Jerzy Pilch czy Szczepan Twardoch”. Zwierz popatrzył na ten spis. I trochę się zasępił. Bo jakby nie patrzeć – Wisława Szymborska obok Wiktora Hugo nie stała – nie dlatego, że była gorszą autorką, tylko dlatego, że jej poetycka sława i kariera toczyła się zupełnie inaczej. Trudno też powiedzieć dlaczego za władczynię masowej wyobraźni uznać Olgę Tokarczuk? Gdyby na tej liście był Remigusz Mróz bylibyśmy bliżej prawdy. Zresztą to jeden z koszmarków tej książki – stawianie obok siebie nazwisk w sposób przypadkowy. Człowiek czyta i nie może uwierzyć .

Nie chodzi nawet o sam pogrzeb Wiktora Hugo który rzeczywiście był niesamowity ale o to, że naprawdę gdzie Tokarczuk gdzie Hugo.

W tym samym rozdziale pisze o pogrzebie Rudolfa Valentino. Ponownie zwierz pozwoli sobie na cytat: „Zmarł w nowojorskim szpitalu, w wyniku sepsy po rutynowej operacji wrzodu żołądka; dzisiaj mówi się, że był to błąd lekarzy”. Otóż to nie był błąd lekarzy tylko Rudolf Valentino zmarł na coś co medycyna nazywa, uwaga , uwaga…syndromem Valentino. To dość rzadko spotykana przypadłość przy której wrzód żołądka daje symptomy zapalenia woreczka robaczkowego. Innymi słowy – Valentino miał pecha. Potem kiedy pisze o wizerunku aktora dodaje „Był Włochem kochał ciuchy”. Co jest koszmarne – serio czy pisząc o aktorze rewolucjonizującym spojrzenie na atrakcyjny typ męskości musimy sięgać po stereotyp. No ale dobra jeszcze na koniec: „Media skrupulatnie to odnotował, jak i fakt że na mszy obecna była jego narzeczona Pola Negri”. Otóż nie wiemy czy Pola Negri była narzeczoną Valentino. Wiemy, że twierdziła że się zaręczyli. Niby nic a denerwuje.

Na koniec rozdziału autorka szeroko omawia śmierć Anny Przybylskiej oraz jej pogrzeb. Prawdę powiedziawszy, podnosi to wydarzenia do jakieś wyjątkowo wysokiej rangi. No ale dobrze, uznajmy, że istotnie był to pierwszy takie pogrzeb (współcześnie) osoby znanej ale stosunkowo młodej. No właśnie, autorka pisze – z pewną pretensją, że takiego zainteresowania nie mieli z okazji pogrzebu Szaflarska, Wajda czy Młynarski. Po pierwsze – tu można się kłócić. Po drugie – jednak czym innym jest jak umiera osoba 90 czy 100 letnia a czym innym jak osoba młoda.

Rudolf Valentino był istotnie postacią przełomową ale naprawdę zasługuje na nieco lepszy opis.

W kolejnych rozdziałach przechodzimy do Gwiazd filmowych. W tym rozdziale jest moje ukochane zdanie: ”Gwiazda filmowa. Zjawisko wynalezione, choć nie bez problemów w XX wieku”. Tak jakby można było wymyślić gwiazdę filmową bez kinematografii. Takie zdanie, które brzmi poważnie ale tak naprawdę nie ma większego sensu. Skoro są gwiazdy muszą być skandale. I autorka je opisuje. W sposób dość wybiórczy ale jednocześnie – strasznie sztampowy – jeśli czytało się jakąkolwiek książkę o skandalach zna się te historie doskonale. Opowiadanie ich po raz kolejny ma sens tylko wtedy kiedy pokażemy jak miały się one do siebie nawzajem – jak gwiazdy i media kształtowały percepcję tego co się wydarzyło. Inaczej czytelnik dostaje do ręki pobieżne streszczenie czegoś, co mógł już przeczytać dziesiątki razy. Mamy więc romanse Chaplina z młodszymi kobietami po których Chaplin wsiada do samochodu i np. opuszcza studio Keystone, które upada w 1914. O tym, że studio funkcjonowało pod innymi formami własności (ale częściowo z tym samym kierownictwem) do 1935 ani słowa. Podobnie jak o tym, że o wyjeździe Chaplina zadecydował fakt, że skończył się mu kontrakt a nowego – jeszcze bardziej lukratywnego z nim nie podpisano. Tylko wtedy mamy historię a nie plotkę.

Jasne możemy wciąż powtarzać te same plotki, skandale i historie.Ale nie lepiej żeby miały jakiś sens i analizę?

Podrozdział o słynnej sprawie Fatty’ego Arbuckle który został oskarżony o zamordowanie i zgwałcenie kobiety (w czasie imprezy w swoim apartamencie hotelowym) rozpoczyna opisanie tej sytuacji ale zamiast nazwiska Fatty jest podstawiony Justin Bieber. I tu autorka ponownie robi coś co zwierza straszliwie denerwuje – uznaje że jedna sława jest łatwa do podmienienia na drugą. Tymczasem w sprawie popularnego komika jednym z bardzo istotnych dla postrzegania społecznego aspektów sprawy była kwestia wagi i fizyczności aktora. Ludzie czuli obrzydzenie na myśl o tym, że taki tłusty facet mógłby się dobierać do kobiety a wizja że miażdży ją ciężarem własnego ciała dodatkowo podgrzewała atmosferę. Coś co w ogóle nie pasuje jeśli mówimy o Justinie. Ale ponownie – wtedy należałoby przyznać, że każda sprawa ma swoje tło, kontekst i ujawnia nieco inne mechanizmy społeczne.

Zresztą w ogóle podejście do kwestii przeszłości i teraźniejszości jest w tej książce przedziwne. Autorka umie albo idealizować przeszłość (co robi zdecydowanie częściej) albo teraźniejszość. Pisząc o romansach gwiazd na planie stwierdza „Dzisiaj romanse na planie filmowym to rzecz normalna (…)nikt raczej nie robi z tego afery. ludzie chcą być ze sobą to po prostu ze sobą są. Nikt nikogo nie zwalania przez to z pracy, nie wyrzuca, a na zakazanej miłości można sobie podbić wskaźniki popularności”. No…niekoniecznie. Znamy kilka bardzo współczesnych przykładów w których rozstanie z żoną jak najbardziej wpływa na postrzeganie aktora. Johnny Depp stracił miłość fanów jeszcze zanim pojawiły się oskarżenia o przemoc małżeńską, po tym jak rozstał się z Vanessą Paradise. Z  kolei związek Angeliny Jolie i Brada Pitta w pierwszych latach swojego istnienia był postrzegany jako skandal a Angelina Jolie była postrzegana w bardzo negatywny świetle. A to tylko dwa przykłady.

To jak Fatty Arbuckle wyglądał miało znaczenie w tym jak postrzegano jego skandal. Polecam książkę Anne Helen Petersen (obroniła doktorat z historii amerykańskiego przemysłu plotkarskiego) „Scandals of classic Hollywood” gdzie doskonale opisuje ten wątek sprawy

Zwierz musi tu przyznać, że w rozdziale tym irytowały go też błędy faktyczne. W jednym miejscu możemy przeczytać: „Kiedy kodeks przestał obowiązywać, kino poszło na całość, czego kulminacją był film Głębokie gardło, uchodzący za klasykę kina porno. Bo jak szaleć to po całości”. I to jest takie zdanie które… kurczę myli pewne zjawiska. Tak kiedy kodeks Haynsa, o którym tu mowa, przestał obowiązywać, to rzeczywiście wiele się w kinie zmieniło. Bardzo wiele. Ale jednocześnie – Głębokie Gardło nie było wynikiem zniesienia kodeksu bo powstało nie w ramach kinematografii Hollywoodzkiej tylko jako produkcja pornograficzna. Zaś przemysł pornograficzny – jako z założenia operujący poza granicami przepisów –  nigdy kodeksu nie przyjął.  Oba te zjawiska występują w podobnym okresie ale nie są ze sobą jednoznacznie powiązane.

Natomiast zwykłą pomyłką jest fragment: „W serialu Mad Men jest taka scena, kiedy w agencji reklamowej dyskutują, oczywiście mężczyźni, nad pewną reklama i nagle pada pytanie do postaci granej przez Elizabeth Moss: „Wolisz być Marylin Monroe czy Audrey Hepburn”. To scena, która idealnie ilustruje o czym mówię. Nie ma nic pośrodku. Nam wydaje się to chore, dzisiaj każdy raczej żyje, jak chce, aktorki same kierują swoimi karierami”. No więc ów fragment istotnie jest w serialu. Ale porównuje się w nim nie Marylin Monroe z Audrey Hepburn ale Marylin Monroe z Jackie Kennedy. Tu nie chodzi jedynie o złe zapamiętanie sceny w serialu, ale też o niezrozumienie jak ważny był ten – wyrażony w reklamie – podział w ówczesnym (ale też niekiedy dzisiejszym) społeczeństwie Stanów Zjednoczonych. Ogólnie zwierz powie tak. Jasne pomyłki się zdarzają ale ta go denerwuje bo to nie chodzi o pomylenie nazwiska tylko wręcz całego zjawiska.

Zwierz przyzna też, że wzruszyło go zdanie że mowa Madonny z 2016 roku „przeszła do historii” czytanie tego w 2017 roku daje złudzenie że wystarczy iż ktoś coś wspomni rok po wygłoszeniu a od razu przechodzimy do historii.

Wybór między Jackie i Marylin to nie jest to samo co wybór między Audrey i Marylin

Przeszliśmy przez aktorów, gwiazdy i skandale i dochodzimy do buntowników. Tych prawdziwych a nie wykreowanych. Dlatego większość miejsca jest poświęcona Marlonowi Brando i Jamesowi Deanowi. Nie żeby któryś z nich był medialnie lansowany jako buntownik. Nie żeby kojarzony z nimi styl był efektem pieczołowitej pracy. Bo to absolutny przypadek że Dean który kojarzy się z postawą buntownika grał  filmie „Buntownik bez powodu”. Żadnej kreacji w tym nie było. Ech… W każdym razie autorka raczy nas zdaniami uroczymi np. w odniesieniu do Jamesa Deana „Miał więcej szczęścia niż Brando, bo zagrał w swoim życiu tylko w trzech filmach i wszystkie były co najmniej dobre”. Istotnie James Dean miał mnóstwo szczęścia umierając tak młodo. Pewnie by coś słabego nakręcił. W przypadku beatników (a jakże pojawiają się) możemy przeczytać zdanie:”Ginsbeg, Keroac i Burroughs zostają idolami całego pokolenia”. I tu zwierz ma poważne wątpliwości. Bo akurat ruch beatników nie był zjawiskiem tak szerokim by porwał pokolenie. Postępujący za nim ruch hippisowski – tak. Ale beatnicy ten powszechny wpływ mieli znacznie mniejszy. Na pewno węższy niż całe pokolenie. Zwierz pamięta z wykładu z historii kultury, że w sumie wszystkich beatników można byłoby mieścić na bardzo dużej Sali gimnastycznej. Dalej zresztą dowiadujemy się, że „Panuje szpan na Bukowskiego. Lepiej jest znać Szmirę, Kobiety czy Z szynką raz niż kolejne części Harrego Pottera czy trylogię Greya”. U powstaje dręczące zwierza pytanie – w jakim środowisku panuje, i dlaczego miałoby to być wymienne, dlaczego znajomość Pottera i Greya są w tym samym worku. I w ogóle czy to zdanie ma jakiś sens.

Jak wygląda Buntownik? Jak ktoś kogo ubrano żeby wyglądał w filmie na buntownika

Pod koniec rozdziału autorka – pierwszy raz w książce, przytacza to co na jej Facebooku napisali czytelnicy zapytani przez nią o jakiś problem. Zwierz przyzna że większość z tych wypowiedzi – traktowanych przez autorkę jako reprezentatywna próbka świadczy po prostu o tym, że ludzie czytający Karolinę Korwin-Piotrowską celebrytów nie lubią, gardzą nimi i mają się za lepszych. Co w sumie nie powinno dziwić. W przypadku buntowników też mają wiele pomysłów. W tym jeden : „Pisząca te słowa też zdumiewająco często była wśród nich wymieniania. To dla mnie wielki komplement, spełnienie marzeń, ale pozostawiam miejsce, które według wyliczeń mogło przypaść mi komu innemu. To mój bunt, uszanujcie go”. Serio? Ludzie na jej własnym profilu pisali o niej dobrze? Zapewniam was, że gdyby Zwierz napisał na swoim profilu „Ej kto pisze najfajniej o popkulturze w sieci” to część odpowiedzi brzmiałaby „Zwierz”, trochę jak wejść na Żyletę na meczu Legii i zapytać „Szanowni państwo jaki jest najlepszy polski klub sportowy?”. Inna sprawa – przeciwko czemu niby się autorka buntuje? Przeciwko temu, że jej czytelnicy maja o niej wyrobione zdanie. I czy w ogóle wspomnienie o tym że została wymieniona nie jest przejawem największego braku buntu. Z drugiej strony listę w książce otwiera Monika Brodka, a za nią jest Agata Buzek i Filip Chajzer. Może to jednak jest coś przeciwko czemu warto się buntować.

Zawsze to dobra okazja żeby wkleić zdjęcie młodego Marlona Brando

Potem jest długi rozdział o modzie – który przekonuje nas że mamy w szafie rzeczy noszone bo noszą je gwiazdy. Znajdziemy też uroczy akapit: „Dzisiaj Hepburn reklamowałaby tanią dresową odzież dla Lidla, Deneuve kolekcję dla H&M a Garbo linię ciepłych kurtek z Biedronki. To nie żart jeśli takie nazwiska jak Lagerfeld, Kenzo czy Balmain robią kolekcje dla H&M , jeśli obiektem pożądanie staje się koszulka z głupim napisem albo getry, w których można wyglądać dobrze tylko o śmierci, to przestańmy udawać, że moda nie jest demokratyczna”. Akapit ten jest nie tyle nadużyciem, co zwykłą nieprawdą. Aktorki które wymienia KKP znalazły by pewnie kontrakty reklamowe – ale nie dla Lidla czy Biedronki ale dla znanych projektantów. Bo wielkie gwiazdy nadal reklamują znanych projektantów. Nic się nie zmieniło.  Zaś w ogóle decyzja o wypuszczaniu limitowanych serii od projektantów w znanej sieci z ubraniami nie jest tym samym co wspieranie przez gwiazdy luksusowych marek. To ma być szokujące. Jest, nieprawdziwe.

Podobnie zresztą jak zdanie: „Problem polega na tym że kiedyś gwiazdy uświęcały rzeczy ponadczasowe, a dziś to są dresy, kawa , guma do życiu, napoje gazowane albo pieluchy”. To nie jest prawda. Mam na dysku zdjęcia reklam z dwudziestolecia międzywojennego – Bodo, Ćwiklińska, Smosarska – wśród reklamowych produktów – krem, pasta do zębów, czekolada. Gwiazdy reklamowały produkty codziennego użytku od lat. Nie ma tego pięknego kiedyś kiedy tego nie robiły. To nie jest prawda. I tyle.

Kiedyś to gwiazdy reklamowały rzeczy ważne. Trwałe. Wielkie. Jak pastę do zębów i gazetę sportową (o której wiadomo było że Bodo jej nie czytywał bo nie interesował się sportem)

Tu zwierz musi skończyć z cytowaniem tej części. Zamiast historii sławy dostajemy chaotyczny zbiór anegdot, obserwacji i sądów które nie mają większego uzasadnienia. Przeszłość miała lepsze gwiazdy, teraźniejszość ma ich marne cienie. Kontekst społeczny? Żaden. Zmiana funkcji mediów? Z książki można dowiedzieć się z Internet jest głupi i płaski. Ogólnie czytając tą część zwierz czuł przedziwne połączenie znudzenia i frustracji. Jakby słuchał kogoś, kto z dziką satysfakcją powtarza ci znane plotki,  i nie dość że nie umie powiedzieć dlaczego to robi, to jeszcze co pewien czas dodaje z wyższością, że nie plotkuje tak jak inni. Koszmarek.  Nie mniej ta część książki ma jeszcze jakiś sens – założenie może nie zrealizowane ale przynajmniej podjęto próbę.

Potem jest gorzej. Druga część książki przypomina trochę przewodnik Pascala po Internecie. Autorka deklaruje: „Oto efekt wielomiesięcznej obserwacji aktywności polskich celebrytów w mediach społecznościowych. Trafiłam na dno polskiego piekła. Ale wróciłam otrząsnęłam się i napisałam TO: (…)”. Czym jest to? Arbitralną oceną stron internetowych polskich aktorów i celebrytów. Dlaczego tych a nie innych? Nie wiadomo. Piotrowska streszcza nam co możemy tam przeczytać. Coś się jej podoba a coś nie. Nuda panie koszmarna. Opinie KPP są niekiedy nie poparte faktami albo po prostu mało błyskotliwe. O Krystynie Jandzie mówi że rozpętała Czarny Protest. Do Maffashion ma pretensje że pokazuje tylko ciuchy a nie ma książek i muzyki. No zupełnie jakby Maffashion miała stronę poświęconą modzie. Autorka straszliwie krytykuje dziewczynę która ma profil Little Monster jakby zupełnie zapominając że dziewczyna kieruje swój przekaz do zupełnie innej grupy odbiorców. Lubi za to Kasię Tusk o której pisze „”Jako jedna z niewielu podejmuje próbę edukowania swoich czytelników, inspiruje nie tylko do wydawania pieniędzy, ale do myślenia, do rozwoju co chwali się jej bardzo. Nie jest wyłącznie jak większość blogosfery ordynarnym i nachalnym słupem reklamowym”. Pomijając pusty śmiech zwierza (Kasia Tusk jako czołowa edukatorka polskiego Internetu i osoba zdystansowana do współprac reklamowych) jest mu po prostu wstyd że osoba jeżdżąca na Blog Forum Gdańsk publicznie wygłasza takie opinie. Może już czas by nie pojawiała się więcej na imprezach blogerskich.

Nie mam nic do bloga Kasi Tusk. To ładny blog z ładnymi rzeczami. Taki ma być. Ale proszę mi nie wmawiać że Kasia Tusk jest lśniącą gwiazdą blogosfery która jako jedyna zmienia życie czytelników.

Potem zaczyna się słynny spis celerbrytów z podziałem na kategorie. Pierwsze kategoria to Ikony. Czego o tych ikonach nie przeczytamy: „Jej obecności medialnej nie zmierzymy zbyt wieloma okładkami bo te dostają uzurpatorzy do jej pozycji. Nie dowiedziemy jej wartości cytowalności bo o niej nie pisze się zbyt wiele. Media tradycyjne często ją olewają. Czasem mają ją gdzieś”, „Dawkuje siebie mądrze, spokojnie, potrafi na chwilę, nawet dłuższą zniknąć. Stać ją nie dlatego że ma kasy jak lodu, ale dlatego, że jest mądra i ma talent”, „Zwykle oczytana, wykształcona, zna swoją dziedzinę doskonale, a jej historię może recytować na wyrywki”, „Pracuje dużo, czasem bardzo dużo, ale trudno ją pozsadzać o pracoholizm. Ona to lubi, praca to jej DNA”, „Ikona nie chodzi na imprezy, nie nazwiemy jej medialną czy biznesową puszczalską”, „Nie przeczytamy o niej na Pudelku, W tabloidach, a jeśli już to rzadko i nie w formie skandalizującego newsa”, „Skandale? To nie ona”, „Ma życiowy luz”, „Czasem zrobi reklamę. Nikt jej tego raczej nie wypomina (…)”, „Ikonie wybacza się bogactwo”. No fantastyczna ta Ikona. Kto jest na tej liście? Otóż pomiędzy różnymi nazwiskami znajdziemy np. Agnieszkę Chylińską (która występuje tylko w dwóch programach TVN), Piotra Fornczewskiego (który nie sprzedał się chyba nawet wtedy jak reklamował wyjazdy dla emerytów do Ciechocinka), Magdę Gessler (prasa o niej milczy), Krzysztofa Ibisz (klasa!), Owsiaka (który zdaniem KPP jest naszą odpowiedzią na Mandelę czy Obamę). Marylę Rodowicz (też stroni od reklam czy plotek) i ogólnie całe mnóstwo ludzi które do opisu ikony autorstwa KPP nie pasują, ale ich lubi.

Ludwik to fajna marka i bardzo ją lubię (ludwik miętowy for the win) ale proszę i nie wmawiać że ktoś jest ikoną polskiej kultury i występuje w jednym roku w reklamie Ludwika i środka na ból wątroby (a może na wzdęcia) Ulgix.

Kolejne kategorie są pisanie na podobnej zasadzie – kogo Piotrowska lubi to pisze dobrze, nie lubi pisze źle. Poziom porównań poraża Steczkowska w US byłby jak Liza Minelli a Kukulska gdyby się tam urodziła konkurowałaby z Beyonce. Za to pojawia się cudne zdanie o Szymonie Hołowni „Ostatnio więcej go w Afryce gdzie pomaga biednym dzieciakom, niż w Polsce. Szkoda”. Rzeczywiście szkoda że pomaga dzieciom. O Agnieszce Jastrzębskiej można się dowiedzieć, że to: ” „Najbardziej kontrowersyjna dziennikarka w mediach” (zwierz wygooglował jej nazwisko), Jessicy Mercedes autorka nie lubi więc pisze : Bardzo pewna siebie zapomniała gdzie szukać słowa „pokora” a media nadymają je medialny balon (…) Jestem ciekawa, czy jak sponsor zapłaci jej za reklamę tabletek na zatwardzenie, to zrobi specjalny filmik na blogu? Jest spory potencjał, jest pasja do mody, ale wszystko podane tragicznie. I aparat na zęby w tym nie pomoże”. I tak przez kolejne kilkanaście stron. Potem jeszcze pisze w kim pokłada nadzieję. I tak przez kolejne kilkanaście stron. W jej opisach powtarzają się te same sformułowania (czasem na jednej stronie można się dowiedzieć że Pierwsza Miłość to paździerz) ale też jakaś taka bolesna płytkość obserwacji. Ostatecznie jest to nudne dla każdego kto już sam nie kocha i gardzi jak autorka.

Trudno orzec dlaczego jedna blogerka reklamująca i pokazująca w sieci ciuchy jest dobra a druga zasługuje na dość paskudne uwagi o wyglądzie.

Zwierz przyzna szczerze, że lektura go zmęczyła. Strasznie. Nie dlatego, że była nudna, albo że wiedział za dużo. Nawet nie dlatego, że autorka traktuje czytelnika jak idiotę (książka ma podkreślone kawałki w rozdziałach – żeby było wiadomo które zdanie ważne). Zwierza zmęczyła ta mieszanka poczucia wyższości, pogardy, samozadowolenia. W tej książce są fragmenty które nie są błędne, czy nie są pomyłką. Ale nawet nad nimi unosi się taki duch poczucia wyższości, który czytelnik powinien dzielić. Zwierz z poczuciem samozadowolenia powie nie dzieli. I wiecie co? Wy też nie dzielcie. Nie warto. W tym szalonym świecie lepiej czytać głupiego bloga niż czuć się dużo lepszym od tych którzy czytają blogi. Jedno jest nieszkodliwe. Drugie toksyczne. Jak najgorszy narkotyk współczesności. Tylko nie wiem jak wynik wychodzi w Google.

Ps: Wpis został uzupełniony o zdjęcia i podpisy pod nimi, zwierz poprawił literówki które mu wskazaliście.

65 komentarzy
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online