Podobno nigdy nie należy wracać do ukochanych produkcji z dzieciństwa bo jedyne co nasz czeka to głęboki zawód, że rzeczy które tak bardzo bawiły nas przed laty stały się nie do zniesienia. I jest to prawda dość powszechnie znana i rzeczywiście – warta przywoływania. Co nie zmienia faktu, że raz na jakiś czas można obejrzeć ukochaną produkcję z dzieciństwa i zorientować się, że nadal jest fenomenalna. Jak np. w przypadku Transformers The Movie.
Zacznijmy od tego, że ktokolwiek czyta bloga zwierza wystarczająco długo ten na pewno zna historię o tym jak będąc dziecięciem zwierz biegał do pobliskiej wypożyczalni by raz za razem pożyczać film o Trasnformersach. Aż w końcu matka zwierza zdobyła go dla rodziny na własność bo serio ile razy można dzieciakom wypożyczać ten sam film. Jednocześnie – mimo, że zwierz pamięta bardzo wiele filmów ze swojego dzieciństwa, żaden nie wbił się mu tak mocno w pamięć jak Transformersy. Dlaczego? Zdaniem zwierza to był pierwszy film w jego dziecięcym życiu który zrobił coś co potem zwierz pokochał jako dorosły widz. Zaczynał się od środka i nie był oczywisty.
I
Musicie bowiem wiedzieć, że Tranformers: The Movie rozgrywa się dwadzieścia lat po wydarzeniach z drugiego sezonu serialu. Co więcej – zamiast jak większość odcinków serialu rozgrywać się na Ziemi – niemal w całości rozgrywa się w wielkim kosmosie z mnóstwem planet zamieszkałych przez różne roboty. I właśnie w tym kosmosie, nagle nie wiadomo skąd pojawia się wielka Planeta-potwór która zaczyna pożerać kolejne planety. Nie wiadomo skąd się wzięła ale widomo, że jedyną rzeczą jaka może ją powstrzymać jest posiadana przez Autoboty matryca przywództwa. Ale tylko wtedy kiedy znajdzie się ktoś kto potrafi i jest godzien skorzystać z jej mocy. Może się okazać że odwieczni wrogowie będą więc musieli razem stawić czoła jeszcze jednemu olbrzymiemu niebezpieczeństwu. Brzmi klasycznie?
Z jednej strony – jak najbardziej. Z drugiej –niekoniecznie. Film odwołuje się do znanej widzom serialu walki pomiędzy Autobotami i Decepticonami ale jednocześnie – sugeruje, że to tylko niewielki element wielkiego kosmicznego świata o którym nawet same Autoboty niewiele wiedzą. Jest w filmie sekwencja w której bohaterowie trafiają na dość paskudną planetę gdzie wielki sąd czterech twarzy skazuje wszystkich na pożarcie przez mechaniczne krokodyle. Do zbiornika z krokodylami trafia się wtedy kiedy zapadnie wyrok „niewinny”. Jako dziecko byłam zafascynowana tym, że nikt nie tłumaczy o co chodzi z tym sądem i tą dziwną planetą. Nadal uważam że to jeden z fajniejszych zabiegów. Kosmos jest wielki i skomplikowany – jasne że bohaterowie nie będą wiedzieć wszystkiego. Co ciekawe – choć w filmie pojawiają się ludzcy bohaterowie to są zupełnie na drugim czy nawet na trzecim planie. Film zdecydował się na coś czego nie umieją zrozumieć ludzie od filmów aktorskich –Transformersy nie powinny być o ludziach. Ludzie nie są ciekawi. Transformersy są ciekawe.
Jednak największą i najbardziej fenomenalną zmianą jaką wniosły Transformersy do filmowego doświadczenia zwierza było obserwowanie śmierci ulubionych bohaterów. W Transformersach przez pierwsze pół godziny ginie więcej bohaterów serialu niż przez trzy sezony Gry o Tron. Łącznie z przywódcą Autobotów – Optimusem Prime. Fakt, że bohater może po prostu zginąć – i nie zostać ożywiony kilkanaście minut później, był wówczas dla zwierza nowością. Dziś oczywiście zwierz wie, że decyzję o zabiciu kolejnych postaci podjęli twórcy zabawek czyli Hasbro, które chciało wypuścić serię nowych plastikowych robotów dla małych dzieci. Ale jeśli odłożymy na bok te zupełnie komercyjne powody podjęcia takiej decyzji to dostaniemy coś co rzadko zdarza się w filmach kierowanych do młodszej widowni – śmierć bohaterów. I wiecie co – przynajmniej dla zwierza to był najlepszy element filmu. Bo nareszcie okazało się, że bohaterowie grają o jakąś stawkę i wcale nie jest jasne że przeżyją. Inna sprawa – zwierz nigdy szczególnie nie lubił Optimusa Prime. Ale kiedy zginął Starscream to zwierzowi naprawdę było przykro bo to był jego ulubiony robot (to taki niby pomocnik złego Megatrona który zawsze mówi mu prosto w twarz że chce go zastąpić na stanowisku przywódcy Decepticonów). Zabijanie bohaterów (zwłaszcza hurtem) może się wydać czymś co niekoniecznie pasuje do animacji dla dzieci – ale zwierza absolutnie porwało.
Inna sprawa – sam Unicron – wielka planeta potwór był fascynujący. Dlaczego? Część akcji rozgrywa się w jego wnętrzu, które z jednej strony jest robotyczne i mechaniczne z drugiej – bardzo organiczne. Zwierz przyzna wam szczerze, że właśnie od tego filmu datuje swoją dziwną, podszytą nieco lękiem fascynację tym przenikaniem się tego co mechaniczne z tym co już przypomina żywy organizm. Zresztą te wątki pojawiają się w filmach całkiem często – zawsze wzbudzając w zwierzu tą samą mieszankę zaciekawienia i niepokoju. Zresztą w ogóle ta wielka planeta Trasformująca się w robota – potwora była równie fascynująca jakby nagle w filmie pojawił się sam Szatan czy inne wcielenie największego zła. Dopiero po latach zwierz poznał historię o tym jak to w mitologii Transformersów Unicron jest wcieleniem chaosu, właściwie bóstwem świata transformujących się istot. Zwierz który zawsze ma słabość do historii posiadających swoją mitologię musi powiedzieć że bardzo go cieszy, że w Trasformersach jest jakaś opowieść założycielska, jakaś odpowiedź na pytanie skąd wzięły się te wszystkie ożywione mechaniczne istoty.
Ale to nie koniec zachwytów zwierza. Prawdę powiedziawszy – nawet po latach – bardzo robi na nim wrażenie jak film fenomenalnie korzysta z soundtracku. Jeśli zastanawialiście się kiedyś jaki jest najlepszy soundtrack do animacji to macie odpowiedź. Widzicie na ścieżkę dźwiękową filmu składają się piosenki, które są tak bardzo z lat osiemdziesiątych że bardziej być nie mogą. Ale jednocześnie – jest w tym filmie kilka scen gdzie nuty piosenek dokładnie zgrywają się z tym co widzi się na ekranie i człowiek – nie ważne czy ma lat osiem czy trzydzieści nie może się oprzeć wrażeniu, że trudno nakręcić coś lepszego, coś bardziej podniosłego, coś bardziej cool. Zresztą co zwierz będzie wam tłumaczył – to jest ścieżka dźwiękowa na której znalazła się nawet piosenka Weird Ala. Zwierz nawet nie umie opisać słowami momentu kiedy niedoceniany, beztroski trasformers okazuje się być wybrańcem i otwiera matrycę przywództwa przy dźwiękach piosenki The Touch. Coś się budzi w zwierzowym serduszku – pomiędzy dumą a czystym szczęściem. No i lekkim westchnieniem, że nie jest się robotem transformującym w samochód (film przedstawia pierwszą dziewczynę robota – ma różową karoserię i fryzurę niczym księżniczka Leia ale jest naprawdę fajna).
No dobrze pewnie w tym momencie myślicie że zwierz patrzy wyłącznie przez pryzmat swojej dziecięcej nostalgii. Ale to nie prawda. Zwierz widział film wczoraj i był absolutnie zachwycony tym jak doskonałe można w nim znaleźć pomysły. Czy ma wady? Ależ oczywiście, że ma wady. Jednym z poważniejszych jest problem z animacją. Mimo, że stworzenie filmu kosztowało sześć milionów dolarów to jednak krótki czas pracy (zaledwie rok) i fakt że jednocześnie realizowano kolejną serię telewizyjną sprawił, że film nie wygląda zawsze genialnie. I tak obok świetnych dopracowanych pomysłów (transformacja Unicrona) pojawiają się sceny bardzo źle, czy wręcz niedbale narysowane. Do tego, niestety, filmowe Transformersy mają ten sam problem co serial. Nic tam nie trzyma skali. To chyba jedna z najbardziej wkurzających rzeczy jakie zwierz widział w animacji kiedy w jednej chwili bohaterowie są olbrzymi by zmaleć chwilę potem. Sam Unicron ma tak niespójną wielkość, że właściwie trudno jasno określić jak jest duży. Jako dziecko zwierz tego zupełnie nie widział i był przekonany, że całość jest wykonana z największą dbałością o szczegóły. No więc nie jest. Ale zwierz dziś, podobnie jak kiedyś jest na tyle zafascynowany fabułą że nie zwracał na to aż tak wielkiej uwagi.
Inny problem to zakończenie filmu. Przychodzi nagle po dość rozbudowanej części wstępnej (zresztą najlepszej w całym filmie) i wypełnionym akcją środku. Dlaczego film się tak nagle urywa? Bo konsekwencje tego co się w nim stało zostaną poruszone dopiero w serialu telewizyjnym. Oczywiście zwierz widział serial (do dziś zastanawia go fakt, że kupienie kaset z kolejnymi odcinkami serialu nie było w tych latach transformacji wielkim problemem) i wie że np. głowa Unicrona orbitująca wokół Cybertronu odegra jeszcze rolę albo że Optimus Prime może jeszcze wrócić na chwilkę do żywych. Nie mniej jeśli nie ma się tego doświadczenia może się istotnie wydać dziwnym, że po całym tym zamieszaniu film po prostu się kończy, deklaracją pokoju. Jednocześnie zwierz musi powiedzieć, że to jest niesamowite jaką dobrą decyzją było przeniesienie serialu w kosmos i pozostawienie Ziemi gdzieś w tle. Oglądanie serialu o robotach w kosmosie miało bez porównania więcej sensu niż oglądanie ich przygód na Ziemi.
Transformers: The Movie nie zarobił na siebie milionów w box office. W sumie sukces finansowy filmu nie był najważniejszy. Zdecydowanie więcej spodziewano się po sprzedaży zabawek. Trzeba jednak zaznaczyć, że film pozostawił swój ślad w historii kina. Jedną z najczęściej przywoływanych ciekawostek jest fakt, że Transfomersy to ostatnia rola Orsona Wellesa, który podkładał głos pod Unicrona. Sesja nagraniowa miała miejsce 5 października. 10 października Welles dostał zawału i zmarł. Są różne opowieści o tym jak słynny reżyser podszedł do swojej ostatniej roli. Przywoływane są jego wypowiedzi gdzie dość niechętnie wypowiada się o tym, że gra zabawkę i streszcza fabułę filmu w najmniej emocjonalny sposób. Ale ludzie którzy pracowali z Wellesem twierdzili, że nie miał tak bardzo negatywnego podejścia. Czasy jego filmowej świetności minęły, ale wciąż snuł plany i myślał o kolejnych produkcjach. Prace przy reklamach, trailerach czy właśnie animacjach traktował więc jako robotę która miała mu dać pieniądze na sponsorowanie kolejnych projektów. Jednocześnie obecni w studio ludzie od Transformersów wspominali, że ponoć Welles ucieszył się na wieść że będzie grał całą planetę – ponoć bardzo to do niego pasowało. Można też znaleźć informację o tym, że borykający się ze złym stanem zdrowia aktor nie brzmiał już tak jak kiedyś – co oznaczało konieczność przepuszczenia jego głosu przez odpowiedni syntezator tak by widzowie wiedzieli kogo słyszą.
Jednak nie tyle występ Wellesa był przełomowy co w ogóle pomysł by do filmu animowanego zatrudnić znane głosy. Oprócz reżysera Obywatela Kane można było w filmie usłyszeć Leonarda Nimoya czy Erica Idle, w pozostałych rolach (zwłaszcza nowych) obsadzono popularnych wówczas aktorów. Ten pomysł by przyciągać widzów głosami znanych aktorów i by postacie animowane mówiły łatwymi do skojarzenia głosami, był nowy. Co więcej – zmienił trochę podejście aktorów do takiej pracy. To już nie było takie dziwne czy poniżające. Skoro Welles mógł być planetą to najwyraźniej to też jest robota dla filmowego aktora. Oczywiście minęły jeszcze lata zanim obecność znanego aktora stała się kluczowa dla marketingu filmu czy sposobu jego animowania (chyba Aladdyn jest tu przełomem – biorąc pod uwagę jak wiele Robin Williams zrobił dla postaci Dżina) ale Transformersy na pewno podłożyły fundamenty pod zmianę postawy aktorów i twórców. Dziś to normalka ale ówcześni młodzi i starsi widzowie byli zaskoczeni znaną obsadą. Zwłaszcza że nie ukrywajmy – nadal chodzi o film który głównie miał promować zabawki.
Co ciekawe widzowie wspominają też że film zmienił nieco standardy tego co można pokazać w filmie PG a właściwie – w produkcji animowanej kierowanej do młodszych (choć nie najmłodszych) widzów. W Transformersach bohaterowie nie tyle ginęli ale np. jest scena w której znany dzieciakom bohater ginie od strzału i można zobaczyć płomienie wydobywające się z jego ust i oczu. Podobnie scena we wnętrzu potwornej planety gdzie koleje roboty są wrzucane do wielkiej kadzi gdzie topią się i zostają przerobione na energię którą żywi się Unicron. Zwierz pamięta z dzieciństwa to przerażenie z jakim obserwował wielki tygiel kipiący różowym strasznym płynem który rozpuszczał mechaniczne ciała kolejnych transformersów. Obok okrucieństwa produkcji nowością był tez jej język. W filmie pada kwestia „O, shit!” co było absolutnie nie do pomyślenia w latach osiemdziesiątych, w telewizji. Ale kreskówka nie była w telewizji tylko w kinie. Ponoć część dzieciaków właśnie z tego filmu nauczyła się tego – mało obraźliwego acz przydatnego w życiu wykrzyknienia. W każdym razie pierwsze recenzje z lat osiemdziesiątych podkreślały, że może w tym filmie jest trochę za dużo mrocznych elementów jak na produkcje dla dzieciaków. Zwierz zupełnie tego nie pamięta. Pamięta że się doskonale bawił. Wszystkie pięćset seansów.
Jak wiecie zwierz nie jest wielkim fanem Transfomersów które serwuje nam Michael Bay. Pod pewnymi względami to najgorsze filmy jakie kiedykolwiek widział. Chaotyczne, przeładowane, pozbawione większego sensu, zupełnie nie umiejące zrozumieć, że widza takiego filmu może interesować coś innego niż dzielni amerykańscy wojacy na tle amerykańskiej flagi którzy bronią Ameryki (czytaj Ziemi) przed robotami, których wyglądu nie sposób między sobą odróżnić. Jednak nawet gdyby były to filmy lepiej zagrane i zrealizowane zwierz nadal miałby problem z tym jak bardzo nie wykorzystują tej kosmicznej strony Transformersów. Przecież to jest bez porównania lepsza historia jak ruszy się w kosmos na spotkanie nieznanego i zamiast koncentrować się na ludziach, opowie się historię o wielkim mechanicznym kosmosie. Tak opowiedziana historia broni się nawet wtedy kiedy bohaterowie z bliżej nie znanych przyczyn transformują się nie tylko w samochody i samoloty ale także w lokomotywy (dokładniej lokomotywy zdolne do latania przez kosmos). Zresztą w ogóle – jak film mógł tak karygodnie nie wykorzystać najlepszego pairnigu w kosmosie (Megatron/Starscream) i nie zrozumieć, świata Transformersów gdzie główny zły zmienia się w pistolet. Dla zwierza to zawsze był taki ważny element tej historii. Jasne obie strony strzelały ale to Megatron dosłownie zamieniał się w broń. Trudno szukać takich elementów w aktorskim filmie.
Zwierz czytał wiele artykułów które przekonywały go, że jego sentyment do filmu wynika tyko i wyłącznie z tego, że lubi i widział go jako dziecko. Co prawda większość z tych tekstów pisze o zafascynowanych robotami chłopcach ale to musi być jakaś dziwna literówka i chodzi im na pewno o dzieci. Zwierz zupełnie nie rozumie dlaczego miałoby chodzić o chłopców. Problem w tym, że mechanizm nostalgii niekoniecznie działa w przypadku zwierza. Widzicie nie tak dawno temu próbował np. obejrzeć jeszcze raz Indianę Jonesa i złapał się na tym, że film się tak zestarzał że nie sposób oglądać go bez poczucia dyskomfortu. Z kolei film o Małych Kucykach gdzie bohaterów magicznej krainy atakował złowrogi Smooze okazał się produkcją która mogła robić wrażenie tylko na pięcioletnim zwierzu. Naprawdę wiele ukochanych produkcji z dzieciństwa nie przetrwało próby czasu. Nawet oglądana nie tak dawno Piękna i Bestia okazała się zawodem. Bo te sceny które w pamięci zwierza były doskonałe okazały się kanciaste i jednowymiarowe.
Dlaczego Transformersy przetrwały tą próbę? Chyba zdecydował fakt że to był mimo wszystko film pełen niedopowiedzeń. Zwierz miał wrażenie – zresztą poniekąd słuszne (akcja skoczyła o dwadzieścia lat do przodu od odcinków serialu!) – że wszystko może się zdarzyć a on sam musi uzupełnić luki. Musi odpowiedzieć sobie na pytanie – dlaczego Optimus Prime ma matrycę przywództwa, kto j przygotował, czy Unicron już wcześniej nawiedził te strony. Musiał się pogodzić z tym, że nie wie dokładnie jak przebiegał konflikt przez ostatnie lata, i nie do końca był pewny co stanie się dalej. Transformersy były jak otwarcie książki w połowie. Mroczne, dziwne, pełne rzeczy o których nikt wcześniej nie wspominał i których wyjaśnienia nie poznawaliśmy. I kurczę, tak jak sobie dziś zwierz myśli – to nie tylko było fenomenalne wtedy ale jest też genialne dziś. I być może żeby to docenić trzeba obejrzeć ten film w dzieciństwie. A może trzeba mieć zwierzową słabość do światów o których wiemy niewiele. W każdym razie zwierz jest zachwycony faktem, że jednak co jak co ale miłość do Trasformerów nie rdzewieje.
Ps: Zwierz widział film Słoneczny Patrol. OJEJ. Serio, takiego bałaganu to zwierz nie widział w filmie od dawna. Co ciekawe – to mogłaby być całkiem znośna produkcja. Ale nawet z gagów na planie wynika, że tam chyba pół filmu wylądowało na podłodze w montażowni.