Trudno dziś wierzyć w prasę. W jej moc, jej znaczenie nawet, w sam sens jej istnienia. A jednocześnie – sama prasa wydaje się nieco zagubiona, nie pewna w którą stronę ma iść – jakie jest jej miejsce w tym nowym świecie miliona informacji i niewielu faktów. „The Post” Spielberga to podróż do innej epoki – ale także – przypomnienie dziennikarskiego credo dla tych którzy piszą obecnie. To nie jest subtelny film. Ale jest to film, który zostaje z człowiekiem.
Historia opowiedziana w The Post jest swoistym preludium do afery Watergate. Oto New York Times zaczyna publikować „Pentagon papers” dokumenty ujawniające jak – przez kadencje kolejnych prezydentów rozwijały się działania Stanów Zjednoczonych wobec Wietnamu. W tym te najważniejsze informacje – wskazujące, że od dość dawna amerykanie zdawali sobie sprawę, że nie są w stanie wygrać tej wojny ale posyłali na front coraz to nowych żołnierzy – głównie z lęku przed porażką jaką byłoby wycofanie się z konfliktu. Powodzenie New York Timesa jest nieco solą w oku – wówczas uważanemu za czasopismo lokalne – Washington Post, które co prawda właśnie wchodzi na giełdę, ale nie może przebić sensacyjnych materiałów konkurencji.
Kiedy wydaje się, że New York Times ma w kieszeni wszystkich czytelników gazet pojawia się orzeczenie sądu zakazujące publikowania kolejnych materiałów – wskazując, że mogą być zagrożeniem dla państwa. W tym samym czasie dziennikarze śledczy Washington Post trafiają na ślad większej ilości dokumentów. Pozostaje pytanie – drukować czy nie drukować? Narazić się inwestorom – którzy właśnie dostali do ręki pierwsze akcje, czy bronić mówienia prawdy. Co jest ważniejsze – dobro państwa czy dobro gazety – która jeśli opublikuje artykuły może stanąć na skraju przepaść finansowej i ostatecznie zniknąć z rynku. Decyzja jest tym trudniejsza że wskazani w raporcie winni – od prezydentów przez pracowników najważniejszych departamentów, nie są zupełnie obcymi ludźmi – to w końcu Washington Post – tu się zna ludzi z Białego Domu jak najbardziej prywatnie i osobiście.
Spielberg prowadzi nas przez te dziennikarskie dylematy z niesłychanym wyczuciem dramatyzmu i tempa. Najbardziej emocjonujące sceny filmu to te rozgrywające się w pokojach dziennikarzy, nad prasą drukarską, nawet jest tam emocjonalna scena wprowadzania korekty która pewnie doprowadzi do płaczu niejednego zapomnianego przez boga i historię korektora. Spielberg doskonale wie, że pokazując nam jak kiedyś wyglądała praca redakcyjna gra na emocjach ale i sentymencie. Przywołuje najważniejszy moment w historii amerykańskiej prasy i robi to z pełną świadomością, że nic tu lepiej nie zagra niż odrobina patosu. Widz podążający za reżyserem ma wiedzieć, że nie ma ważniejszej decyzji do podjęcia niż ta czy drukować czy nie drukować. Prasa to nie jest coś co kupujesz do pociągu bo nie ma zasięgu w Internecie – to narzędzie kontrolowania władzy, ale też – zmieniania świata. Przy czym to jest też trochę tęsknota za czasami kiedy dziennikarze zamykali się w pokojach, pili lemoniadę, jedli kanapki, palili setki papierosów i odkrywali tajemnice rządu. Z drugiej strony – warto dodać, że Spielberg podpowiada nam, że to nawet dla nich nie było coś oczywistego. Ta niezależność prasy która ściera się z rządem ma tu posmak nowości – tydzień wcześniej na okładce lądowało zdjęcie ze ślubu córki Nixona. Spielberg zdaje się przypominać – że tak naprawdę prasa zawsze była uwikłana w świat władzy i pieniędzy, ale w trudnych czasach może sobie przypomnieć po co właściwie istnieje.
Jednocześnie – w swoistym kontrapunkcie do tego wspaniałego świata wspaniałych dziennikarzy mamy wątek Kay Graham, właścicielki Washington Post. Zapewne wielu widzów spodziewa się, że zobaczy na ekranie twardą i nieulękłą kobietę która bez mrugnięcia okiem rzuca wyzwanie Nixonowi. Tylko, że wcale tak nie jest. Poznajemy kobietę, która na pozycji osoby decydującej znalazła się na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Przyzwyczajona do pozostawania zawsze w tyle, nie umie podnieść głosu. W pokoju gdzie zwykle jest jedyną kobietą wśród samych mężczyzn, szybko niknie, mimo, że ma kompetencje jest odsuwana na bok z czym się godzi. Jej wrażliwość i delikatność czynią ją osobą dużo prawdziwszą – zwłaszcza wtedy kiedy zaczyna dostrzegać – co musi zrobić by być w tym pokoju w końcu wysłuchana. Wiele osób uważa, że Meryl Streep dostaje już nominacje do nagród za samo stawienie się na planie filmowym, ale cóż – jak ona to gra. Jest w filmie scena w której widzimy- w czasie jednej rozmowy telefonicznej – jak postawa Graham się zmienia, jak rośnie w niej przekonanie, co należy zrobić. To fenomenalnie zagrana scena, ale jeszcze genialniejsze jest to jak Streep gra w tym filmie okularami. Nigdy jeszcze nikt mi tyle nie powiedział o postaci trzymając okulary w ręce.
Historia Kay Graham – rozegrana zresztą bardzo feministycznie (cudowna jest scena w której Sarah Paulson dlaczego kobiecie czasem dużo trudniej jest się odezwać i bronić swoich poglądów) pokazuje ludzki wymiar tego kawałka historii. Obrona prasy pozwala znaleźć zagubionej kobiecie swoje miejsce i znaleźć swój głos. Spielberg nie zawsze jest tu subtelny ale doskonała jest np. scena w której Graham wchodzi na parkiet giełdy – zanim dojdzie do pomieszczenia pełnego mężczyzn musi przejść przez grupę stojących pod drzwiami sekretarek. One zostają ona wchodzi do jaskini lwa. Ta scena ma zresztą swoje ładne echo pod sam koniec filmu gdzie Graham przechodzi od świata mężczyzn do świata pełnego – wpatrzonych w nią z podziwem kobiet. Z drugiej strony – pojawia się tu też wątek swoistej decyzji – czy chce się być częścią świata politycznego establishmentu czy go kontrolować – zwłaszcza, że dotychczas nie trzeba było podejmować decyzji – bo to kontrolowanie wcale nie było takie oczywiste.
Zresztą ten osobisty wymiar ma ta historia także dla redaktora Washington Post Bena Bradlee, który przyjaźnił się z Kennedym. Nie jest to bardzo mocno zarysowany wątek ale wyraźnie stawia pytanie – czy dziennikarz w ogóle może się przyjaźnić z politykiem. Nie tylko dlatego, że przyjdzie mu go zapewne kiedyś wykorzystać jako źródło ale też dlatego, że te wzajemne stosunki stoją na drodze do ujawnienia prawdy. Trzeba przyznać że Tom Hanks gra swojego nadmiernie pewnego siebie, ale uwielbiającego dziennikarskie śledztwa i w ogóle emocje związane z redagowaniem gazety, w wyjątkowo wiarygodny sposób. Szybko łapiemy ten entuzjazm, ten rytm pracy, to przekonanie, że trzeba drążyć, szukać, pisać i przede wszystkim – publikować. Bradlee to taki wymarzony redaktor naczelny pragnący jak najlepszych artykułów od jak najlepszych dziennikarzy.
The Post nie jest może filmem subtelnym ale cudownie wpisuje się w dzisiejsze czasy. Bo w sumie podpowiada – co właściwie robić – kiedy władza chce ograniczać prawa prasy, kiedy zataja przed nami prawdę, kiedy ludzie którzy powinni robić wszystko by dostarczyć nam informacje muszą sobie zadać pytanie – czy w najgorszym razie byliby gotowi pójść za to do więzienia. Spielberg mówi nie tylko do Amerykanów – choć trudno o bardziej amerykański temat to jego przesłanie można właściwie odczytać podobnie na całym świecie. Im bardziej chcą ci zabraniać czegoś drukować, tym bardziej musisz walczyć o prawo do druku. Jeśli możesz powiedzieć prawdę – mów prawdę. Stawiaj dobro ogółu ponad własnym – a w ostatecznym rozrachunku, wszystko jakoś się ułoży. Oczywiście można odebrać film Spielberga jako łopatologiczny czy nadmiernie idealistyczny. Można też – co Zwierz bardzo odczuł – odczytać go jako bardzo gorzki komentarz do współczesności – nic tak nie przypomina o własnej małości jak wielkość tych którzy byli przed nami. Ale z drugiej strony – miło raz na jakiś czas usłyszeć, że prasa jest ważna, że jeśli będzie się trzymać prostych zasad – to może sprawić, że ludzie u władzy będą musieli się z nią liczyć. A jednocześnie – jest w tym trochę pocieszenia – nie pierwszy Trump nienawidził dziennikarzy i chciał dla nich jak najgorzej. Nixona zdjęły z posady afery ujawnione przez prasę. Więc i Trump przeżyje. A prasa będzie trwać. Tylko musi się zdecydować – co chce zrobić – i jak to zrobić. Najpiękniejszy moment filmu to ten w którym dowiadujemy się, że jeden z dziennikarzy pracował nad tekstem trzy miesiące. Dziś pracuje się nad tekstem najdalej tydzień. A takim tekstem nie obali się żadnego rządu i nie wydobędzie się żadnej wielkiej prawdy.
Zwierz oglądał film w dość niezwykłym miejscu i towarzystwie. Pokaz odbył się w sali kinowej warszawskiego Muzeum Etnograficznego. Na sali była naprawdę śmietanka polskich dziennikarzy, redaktorzy naczelni czasopism i… Zwierz (serio trochę Zwierz odstawał od towarzystwa). Oglądanie filmu w takim towarzystwie trochę jednak zmienia uczucia – bo ma się takie wrażenie, że Spielberg mówił prosto do zebranych, zachęcał ich do działania. Mam nadzieję, że może zachęcił. Bo chciałoby się któregoś dnia biec po gazetę z taką miną jaką mają bohaterowie filmu i wśród rozsypujących się stron czuć jak pomiędzy kolejnymi artykułami świat zmienia się na lepsze.
Ps: Kilka dni temu wszyscy oburzali się doniesieniami o rasistowskich treściach w Ojcu Mateuszu. Zwierz się powstrzymał od komentarzy, póki odcinka nie obejrzał. I miał rację o czym możecie przeczytać TUTAJ.