Wczoraj wrzuciłam do sieci moje zdjęcie na którym wyznaję szczerze i bez bicia, że wolę siebie bez makijażu niż w makijażu. Wyznanie które wrzuciłam miało raczej zachęcić ludzi by czuli się dobrze ze sobą, niezależnie czy preferują swoją twarz pomalowaną czy też nie. Wiele komentarzy pod wpisem przekonało mnie, że dobre czucie się z samym sobą to coś z czym wiele osób ma problemy. Dlatego postanowiłam podzielić się z wami moimi – sposobami na samoakceptację i pewność siebie.
Na samym początku ważna uwaga. Nie jestem psychologiem. Jestem Zwierzem – cierpiącym na być może za dużą dawkę pewności siebie. Dlatego wszelkie porady należy traktować z odpowiednim dystansem i odpowiednim podejściem. Absolutnie nie należy uznawać tych rad za jakiś prawdy ogólne i oświecone ani za cokolwiek co z całą pewnością musi podziałać. To, podobnie jak recenzje na tym blogu – wpis wielce subiektywny. O czym zawsze przy czytaniu porad pamiętać należy. I nigdy zapominać nie wolno.
Wszyscy mają jakiś problem – z doświadczenia życiowego mogę powiedzieć z ręką na sercu – nie poznałam osoby, która akceptowałaby samą siebie w 100% nie miała żadnych uwag na temat swojego wyglądu, charakteru czy tego jak postrzegają ją inne osoby. Znam takie jednostki które doskonale sobie z własnymi wątpliwościami radzą. Ale jednostki zupełnie pozbawionej wątpliwości – nie poznałam. Co znaczy, że to nie jest tak, że wszyscy wokół żyją pewni siebie, w nimbie całkowitej akceptacji a tylko ty nie umiesz kochać samego siebie. Wszyscy się trochę boimy, trochę byśmy się zmienili i trochę nam się wydaje, że obok wszyscy są lepsi. Nie są. Po prostu boją się inaczej niż my.
Jesteś człowiekiem, to ciężka praca – bycie człowiekiem – istotą myślącą, pracującą, czującą, przebywającą z innymi ludźmi, nie jest proste. Często bywa nawet szalenie trudne. To znaczy, że naprawdę czasem możemy sobie dać odrobinę luzu. Nie jest niczym złym powiedzieć samemu sobie, że nie musimy być idealni, że mamy prawo do wad. To nie znaczy, że od razu popadniemy w samo zachwyt. Ale po prostu – wszyscy wiemy, że czasem są dni kiedy naprawdę nie musimy pracować nad naszą wadą charakteru a ostatni poniedziałek był taki, że wyglądanie jak smutny ziemniak po prostu się nam należy.
Nie dążyć do perfekcji – perfekcja ma to do siebie, że po pierwsze trudno ją osiągnąć, po drugie – bywa niesamowicie rozczarowująca kiedy się już do niej dojdzie. W każdym razie życiowym mottem Zwierza jest – niech będzie trochę lepiej niż dobrze. To zwykle oznacza, że zamiast starać się żeby było idealnie zwierz zatrzymuje się wcześniej – zostawiając może i sporo miejsca na poprawę ale uwaga uwaga – przynajmniej coś kończy zamiast wiecznie poprawiać. Podobne podejście ma do siebie. Próba wyeliminowania wszelkich problemów ze skórą jest wyjątkowo czasochłonna i kłopotliwa. Natomiast walka o to by nie mieć parchów na czole przez cały rok ale powiedzmy przez dwa miesiące kiedy i tak nosi się czapkę – jest dużo prostsza. To zatrzymanie się w pół drogi okazuje się być jedną z najlepszych rzeczy jaką można zrobić. W przeciwieństwie do dążenia do perfekcji które często paraliżuje.
Im lepiej się znasz, tym mniej się boisz – powiem tak – nie lubiłam moich zdjęć, nienawidziłam swojego głosu a obejrzenie nagrania własnej osoby było dla mnie męką. Do momentu kiedy nie zaczęłam sobie robić selfie, słuchać swojego głosu na nagraniach do podcastów czy oglądać siebie w telewizji. I wiecie co – człowiek to taka istota która się przyzwyczaja. Po pierwszym szoku, i przekonaniu, że nigdy nikt nie sfotografował, czy nagrał bardziej koszmarnej osoby, po prostu się przyzwyczaiłam. Zamiast wyszukiwać wad zaczęłam widzieć zalety, zamiast koncentrować się na tym że mogłabym pewnie w jakimś kosmosie wypaść lepiej i brzmieć piękniej – skoncentrowałam się na tym co wyszło. I wiecie co – człowiek nie jest tak straszny jak mu się wydaje. Po prostu samych siebie najsłabiej znamy z widzenia. Jak się przyzwyczaimy to paradoksalnie – widzimy nareszcie samych siebie a nie tylko pewne nasze wyobrażenia o sobie.
Wierzyć miłym ludziom – zawsze wierzę ludziom którzy mówią mi miłe rzeczy. Babcia mówi ci że masz ładny uśmiech. To masz ładny uśmiech. Koleżanka zazdrości ci paznokci? To pewnie masz ładne paznokcie. Inni ludzie mówią nam miłe rzeczy bo w nie wierzą. Dlaczego my mamy w to nie wierzyć? Zwłaszcza, że jak ktoś powie nam coś niemiłego to traktujemy go niemal jak wyrocznię. Tymczasem miłe rzeczy ludzie mówią szczerzej niż niemiłe (bo niemiłe zwykle mówią by zrobić nam przykrość albo dlatego, że są źli, sfrustrowani i mają zły dzień). Poza tym – wiecie co skoro niemiłe rzeczy mają z nami zostawać na długo (co wiele osób bardzo męczy) to dlaczego z równą pasją nie przywiązywać się do miłych. Jak mi raz lekarz powiedział, że mam ładną tętnicę to do dziś trzymam to jako dowód że mam piękne wnętrze.
Myśleć dobrze o innych – to pokrętne ale Zwierz już wyjaśni. Ogólnie jak patrzę na kogoś to staram się o nim dobrze myśleć. O powierzchowności danej osoby. Nawet jeśli mi się cała osoba nie podoba, staram się znaleźć jakiś element który mi się podoba – może to być strój, może to być kształt paznokci, może to być coś drugorzędnego. I wiecie co – mam poczucie, że jeśli ja patrząc na innych będę widziała w nich dobre rzeczy, to kiedy poczuję na sobie czyjś wzrok będzie mi łatwiej uwierzyć, że ta osoba też o mnie dobrze myśli. To może pokrętne ale bardzo dobrze pozwala sobie poradzić z tym problemem pod tytułem „skoro ta osoba na mnie patrzy to pewnie myśli sobie o mnie coś złego/ ocenia mnie/ nie podobam się jej”. W mojej głowie jak ktoś na mnie patrzy to pewnie dlatego, że moja skórzana kurtka jest naprawdę spoko. I wiecie co jest najśmieszniejsze – nikt mi nie udowodni, iż mam mniej racji niż gdyby założyła, że ta obca osoba myśli o mnie źle.
Wszyscy mamy dobre dni – serio każdy z nas ma co jakiś czas good hair day albo w ogóle dzień w którym czujemy się lepiej w swojej skórze. I zamiast przekonywać się, że nic się nie stało żebyśmy mieli prawo się dobrze czuć to należy takie dni przytulać do siebie. I chodzić po świecie jakby tego jednego dnia naprawdę byli perfekcyjną istotą ludzką. I jasne jest w tym trochę aktorstwa ale przynajmniej mnie takie dni pozwalają dostrzec jak wiele pewności siebie zależy trochę od tego co sami sobie mówimy i co sami zadecydujemy, a jak mało od tego jak naprawdę wyglądamy. Bo prawda jest taka, że te dwie rzeczy zupełnie nie mają ze sobą nic wspólnego. Poza tym, kiedy ustalimy że danego dnia wyglądamy super często tak jest bo np. ubieramy się z większym przekonaniem, że musimy podkreślić swoje zalety, albo idziemy jacyś bardziej wyprostowani i pewni siebie co ma zbawienny wpływ na to jak się prezentujemy.
Mówmy o tym co nas boli – wiecie co z mojego doświadczenia wynika, że choć pewność siebie potrafimy stracić z różnych powodów, a brak akceptacji wynika z miliona czynników, to samo poczucie zagubienia, niedopasowania, jakiegoś takiego zawodu samym sobą jest bardzo podobne u większości osób. To znaczy, że jeśli przyznamy się do tego że coś nam doskwiera to możemy dostrzec, że zrozumie nas mnóstwo osób, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali, bo przecież są chude, nie mają krost, mają ładne łydki i cudowne włosy. Trudno się pocieszać cudzym nieszczęściem, ale warto zdać sobie sprawę, że nawet jeśli czujemy się źle z różnych powodów, to czujemy się zwykle źle podobnie. Co czasem uświadamia nam jak bardzo irracjonalne są nasze lęki. Ale też – że naprawdę większość z tego co nas przytłacza siedzi nam w głowie i wcale nie jest obiektywne (głosy w naszej głowie to nie są ludzie których warto traktować poważnie). Poza tym – jak człowiek się trochę wygada to mu lepiej. Co dotyczy praktycznie wszystkich spraw. Może z wyjątkiem tej zbrodni doskonałej którą udało się wam popełnić. Wtedy nie mówcie jak to zrobiliście bo cały wysiłek pójdzie na marne.
Czego nie zrobisz, nie będzie zrobione – pewność siebie i samoakceptacja ma znaczenie tylko dlatego, że ich brak wpływa negatywnie na nasze życie. Jeśli brak pewności siebie, czy niechęć do własnego ciała czy charakteru powstrzymuje cię przed zrobieniem czegoś w życiu, na co miałbyś ochotę, to jest to problem. Nie walczy się o samoakceptację dlatego że to jest jakiś szlachetny cel. Walczy się o nią by móc robić w życiu wszystko to co się chce. Dlatego, nie chodzi o to by kochać siebie, bo taka moda. Chodzi o to by lubić siebie, bo dzięki temu nie będziemy się bali podejmować nowych wyzwań. Dlatego warto się zastanowić – przed czym brak akceptacji nas powstrzymuje. I zdać sobie sprawę, że właśnie o te rzeczy chodzi. Bo jeśli ich nie zrobimy, to nie będzie życia poprawkowego w których jednak będziemy mogli sprawdzić czy podobają się nam występy publiczne, zajęcia w grupie tanecznej, pozycja do której nie startowaliśmy i ta sukienka która wyglądała na śliczną.
No i co z tego ?– ja wiem, że to nie jest proste ale czasem ratuje w najlepszych sytuacjach. Stanąć przed samym sobą i powiedzieć sobie „No i co z tego”. Wiecie jak czasem idiotyczne wydaje się wszystko co nas boli kiedy zadamy sobie na poważnie to pytanie. Nie oznacza, zignorowania problemów tylko raczej – skonfrontowania się z tym co tak na logikę naprawdę znaczą. Masz krosty? No i co z tego. Tu oczywiście mózg potrafi podpowiedzieć „Nikt cię nie pokocha”. Serio? Chciałabyś być z kimś kto cię nie pokocha bo masz krosty? Okej dobra to w takim razie – nigdy nie będę dobrze wyglądać na zdjęciach! Serio? A makijaż, Photoshop? Dobre światło? No dobra, dobra ale Marysia z kadr ma piękną cerę. No i? Czy naprawdę tak nas obchodzi Marysia z kadr? Okej, ale ludzie nie lubią brzydkiej cery? Którzy ludzie? Ogólnie ludzie? Ludzie głosowali w 1933 roku na Hitlera, czy naprawdę uważamy że ludzie mają rację? Ale Krystian nazwał mnie chodzącą pizzą! Czemu na Boga słuchamy Krystiana przecież to dupek. Takie racjonalizowanie nie zawsze działa. Czasem prowadzi do tego, że odkryjemy co naprawdę jest naszym problemem (często w ogóle nie krosty!). Ale to „No i co z tego” czasem doskonale działa. Bo wiecie co – tak w kosmicznym układzie rzeczy – to czasem jest najlepsza odpowiedź na nasze problemy.
Nie musisz kochać wszystkiego, ale nic nie zasługuje na nienawiść – to jest jedna z najważniejszych moich rad czy sentencji. Jasne nie musisz kochać wszystkich swoich cech, całego swojego wyglądu. Jak pisałam kilka razy, każdemu coś nie pasuje – znam ludzi którzy nienawidzą swoich łokci (który się przecież nawet za bardzo nie widzi). Nie lubić jakiejś części siebie jeszcze można. Ale naprawdę nic nie zasługuje na naszą nienawiść. Nienawiść jest uczuciem zawsze złym, nigdy nie buduje, nigdy nie napędza, jedynie – ciągnie do dołu. Jeśli nienawidzisz czegoś w swoim wyglądzie, to wtedy – warto pogadać z jakimś specjalistą. I to nie tylko od psychiki, ale też od wyglądu. W końcu dzisiejsza medycyna zawsze ma jakieś rozwiązanie – jak nie chirurgiczne to psychologiczne. Osobiście absolutnie rozumiem, że nienawiść do jakiejś części swojego ciała – jeśli nie wiąże się z psychotycznym pragnieniem pozbycia się jej (a i takie przypadki zna natura) – jest poważnym problemem i wszystko co pozwoli nam się jej pozbyć – jest samo w sobie dobre. Dlatego – jeśli czujemy nienawiść to jest to sygnał, że może warto poszukać pomocy. I to nie dlatego, żeby być pięknym i idealnym ale dlatego, żeby nam się lepiej żyło.
Ludzi pewnych siebie, łączy to, że są pewni siebie – przyjrzyjcie się pewnym siebie ludziom ze swojego otoczenia. Dostrzeżecie szybko, że łączy ich to, że są pewni siebie. A nie to jak wyglądają. I ta błaha refleksja jest o tyle fajna, że dzięki niej dość łatwo można dostrzec, że tak naprawdę to co siedzi w naszych głowach czasem bardzo zakrzywia nam rzeczywistość. Bo gdyby pewność siebie była tak bardzo skorelowana z tym jak wyglądamy to pewni siebie byliby tylko podobni do siebie ludzie. A przecież wszyscy wiemy, że tak nie jest. To niby takie oczywiste, ale czasem jak się to dostrzeże to łatwiej zrozumieć jak bardzo pewność siebie nie wynika z żadnych czynników zewnętrznych.
Czasem mamni ludzie chcą sobie zmieniać twarze. Nawet ludzie, którzy osiągnęli sukces boją się czasem wejść do pomieszczenia w którym jest tłum. Ludzie ogólnie to znerwicowane ogórki. Jak pisałam, jedyny powód dla którego warto walczyć z lękiem – zwłaszcza tym który wynika z tego jak wyglądamy – to fakt, że po prostu się nam gorzej od niego żyje. Co więcej – niezależnie od tego jak bardzo się zmienimy – lęk, i brak miłości własnej pozostaje. Znam mnóstwo szczupłych dziewczyn, które noszą w sobie te niepewne nastolatki z nadwagą. Mnóstwo wysokich facetów o pięknej cerze, którzy dostają niemalże paniki na widok krosty która przywodzi wspomnienie czasów kiedy cera ogłaszała niepodległość. Nic nie uczyni nas szczęśliwszymi, jeśli nie popracujemy nad tym by lubić i akceptować samych siebie. Ostatecznie mamy do tego pełne prawo. Jeśli najlepszą, najładniejszą i najmądrzejszą wersją samych siebie – w danej chwili. O ile nie macie wrednego brata bliźniaka z idealną cerą i perfekcyjną figurą, ani też klona w piwnicy, to nie ma lepszych was na świecie. Nikt nie jest lepiej wami niż wy. Nikt nie umie być lepiej wami niż wy. Z samego tego faktu należy czerpać dumę. Bo jakże to jest trudne, wspaniałe i niezwykłe. Być sobą. I czuć się z tym dobrze.
Ps: Czytam nową Musierowicz i wygląda na to, że recenzja będzie już jutro. Pisana w tempie ekspresowym – z istotnym dodatkiem emocji.