Serial Good Cop, to doskonały przykład na to, że Netflix przyjmujący pod swoje skrzydła całe sezony seriali niekoniecznie sprawia, że poziom tego co oglądamy jest wyższy. Można nawet zacząć po cichu tęsknić za czasami kiedy złe seriale musiały się liczyć z tym, że po kilku odcinkach pożegnają się z widownią i nadawcą. Bo Good Cop nie przetrwałby do połowy pierwszego sezonu.
Teoretycznie mamy do czynienia z takim typowym serialowym proceduralem, który chciałby się odwoływać do tradycji produkcji z lat 90 gdzie wątki rodzinne, komediowe i kryminalne często się ze sobą wiązały. Bohaterem serialu jest młody, niesłychanie porządny i uczciwy detektyw, który mieszka ze swoim ojcem – kiedyś jednym z najbardziej znanych policjantów Nowego Jorku, który odsiedział swoje za korupcję i jest głównie pamiętany z tego, że od jego nazwiska nazwano komisję zajmującą się sprawami związków policjanta ze światem przestępczym. Młody zdolny detektyw chce być tym wszystkim czym nie jest i nie był jego towarzyski, naginający prawo i zasady, włoski ojciec. A poza tym nasz bohater rozwiązuje sprawy kryminalne – wraz z zespołem złożonym z policjanta odliczającego dni do emerytury, śliczną młodą panią detektyw i komputerowym nerdem. Klasyk. No i oczywiście, jest jeszcze wątek matki i żony – która kilka lat wcześniej zginęła potrącona przez samochód i choć wydarzenie miało miejsce tuż pod blokiem mieszkalnym to nie było żadnych świadków.
Całość brzmi niegroźnie, ale to jeden z większych serialowych zakalców jaki zdarzyło mi się od lat oglądać. Po pierwsze – z dość niewiadomych przyczyn, serial pochodzi do kryminalnej przeszłości ojca głównego bohatera, jako do czegoś niegroźnego, nawet trochę zabawnego i ogólnie – nie zasługującego na to by budziło większą niechęć. Tony Senior, wciąż doskonale odnajduje się w paczce znajomych, choć nie ma pracy, żyje mu się całkiem nieźle i ogólnie nikt nie wydaje się być szczególnie poruszony faktem, że jest to skazany za przestępstwa korupcyjne policjant. Co jest problemem, jeśli zdamy sobie sprawę, że korupcja w policji oznacza tyle że odwraca się oczy od naruszenia prawa. A jeśli płacą dużo, to od dużego naruszenia prawa. Innymi słowy, Tony to postać która – jeśli rzeczywiście popełniła zarzucane jej czyny, jest krańcowo niemoralna. Tymczasem serial rozgrywa to jako żart, czy uroczą cechę charakteru, coś jak niedotrzymywanie obietnic składanych nowo poznanej dziewczynie, której przysięga się że pojedzie się z nią na wakacje.
Serial dużo bardziej wyśmiewa się z „dobrego gliny” czyli Tony Juniora. Tu z kolei widać jak bardzo niezrozumiałym konceptem – przynajmniej w świecie serialu jest uczciwość. Tony ma być nieskazitelnie uczciwy. Ale zdaniem twórców serialu pragnienie bycia uczciwym – w każdym przypadku jest bez sensu. Stąd Tony nie ruszy na czerwonym świetle nawet wtedy kiedy jest zepsute, czy będzie poszukiwał osoby która zgubiła ćwierćdolarówkę na ulicy. To przedziwny koncept w którym uczciwość jest czymś tak egzotycznym, że musi zostać doprowadzona do absurdu. Przy czym aby podkreślić to jaki nieżyciowy jest bohater – oczywiście musi on być nudziarzem, bez żadnych większych zainteresowań i nawet nie pijący ze znajomymi po pracy. To intrygujące jak bardzo uczciwość wpisana jest w tym serialu w jakiś zakres cech nudnych i czyniących bohatera trudnym do zniesienia. Jednocześnie – taki poziom uczciwości jaki miałby prezentować bohater jest karykaturalnie przerysowany – trochę bez potrzeby, biorąc pod uwagę, że jest to sny człowieka bardzo amoralnego – wystarczyłoby, żeby po prostu trzymał się zasad.
Teoretycznie serial ma czerpać swoją energię z napięcia między dobrym gliną i złym gliną. Ale nie za bardzo jest tu jakiekolwiek napięcie. Bohaterowie działają w dużym stopniu obok siebie, jedyne co ich łączy to fakt, że z nieznanych powodów niemal wszystkie zbrodnie mają miejsce w ich bezpośrednim otoczeniu. Ponieważ Tony senior jest postacią irytującą, a Tony junior – niesłychanie mdłą i niemrawą to nawet ich konfrontacje wypadają płasko i nie ma w nich większej głębi. Ostatecznie serial opiera się na skeczu, który jest nieudany i pozbawiony puenty. Można byłoby to jeszcze jakoś zamaskować gdyby sprawy kryminalne były ciekawe. Ale serial przyjął zasadę, że mniej więcej w połowie odcinka – zanim bohaterowie dojdą do tego co się stało, podrzuca nam odpowiedź – jakby niepewny czy można nas na czterdzieści minut zostawić bez odpowiedzi na pytanie kto zabił.
Nazwiskiem które ma przyciągać do produkcji jest Josh Groban – piosenkarz, który od paru lat coraz częściej pojawia się na ekranie i scenie (doskonała była jego rola w „Natasha, Pierre & The Great Comet of 1812”). Zwierz Grobana lubi (bardziej jako człowieka niż wykonawcę) ale ma wrażenie, że jeszcze sporo musi się nauczyć zanim własnymi zdolnościami aktorskimi uniesie cały serial. Tu zdecydowanie zabrakło mu ekspresji i czegokolwiek co wniosłoby trochę życia do serialu. Zresztą twórcy trochę się znęcają nad widzem – wprowadzając do produkcji duży wątek śpiewającego ojca i specjalnie ograniczając muzyczną obecność Grobana do akompaniowania mu na pianinie. Niby taka gra z widzem ale mnie jakoś nie rozbawiło. Rolę ojca gra Tony Danza ( znany z wielu telewizyjnych produkcji) i może to gust zwierza, a może zmieniające się schematy telewizyjnej gry, ale jest on i jego bohater – zupełnie nieznośny. Co więcej są odcinki, które koncentrują się głównie na nim i wtedy serial jakoś zupełnie traci jakiekolwiek szczątki uroku i zamienia się w coś bardzo męczącego do oglądania.
Z punktu widzenia tempa odcinków i ich konstrukcji chciałoby się zadzwonić do lat osiemdziesiątych i powiedzieć że ktoś ukradł im serial. To niesamowite jak bardzo produkcja – pod względem tego jak rozgrywa wątki, jakie ma tempo i co uznaje za śmieszne – przypomina właśnie takie procedurale popularne w amerykańskiej telewizji trzydzieści parę lat temu. Nawet czołówka i zakończenie sprawiają wrażenie jakby żywcem wzięte z kolejnych odcinków seriali detektywistycznych z tamtych lat. Najbardziej widać to chyba w tempie odcinków, które wszystkie rozgrywają się tym samym dość nudnym rytmem, i niemal wszystkie szukają jakieś mniej lub bardziej dowcipnej puenty pod koniec. Jest to o tyle ciekawe że twórca serialu Andy Breckman, jest przecież odpowiedzialny za Monka. Serial który jednak nie miał w sobie takiego elementu „retro”, wręcz przeciwnie pod pewnymi względami przedefiniował te kilkanaście lat temu, to kim może być bohater serialu detektywistycznego. Skłaniałoby to do refleksji że takie tempo i sposób kręcenia serialu to nie pomyłka ale świadomy wybór. Co z kolei pokazuje, że nostalgia za latami osiemdziesiątymi nie oznacza odgrywania na nowo lat osiemdziesiątych. Nikt nie chce seriali z tamtych czasów. Chce współczesne seriale które będą grać nawiązaniami do kultury popularnej tamtego okresu. Ale w naszym tempie i w naszej estetyce.
Oczywiście Netflix nie po raz pierwszy serwuje widzom serial który jest co najmniej dyskusyjny, A jednocześnie – doskonale pokazuje, że ten wspaniały system zamawiania całych sezonów niekoniecznie chroni nas przed śmietnikiem złych pomysłów, marnych scenariuszy i nieudanych ról. Tylko po prostu dziś możemy się o tym przekonać nie po jednym czy dwóch odcinkach ale po dziesięciu. I to prawda – można odpuścić po jednym. Chyba że jak Zwierz człowiek nie jest w stanie uwierzyć jak złe coś jest póki nie zobaczy ostatniej sceny ostatniego odcinka i zastanowi się – kto mu odda te dziesięć zmarnowanych godzin
Ps: przypominam, że dziś już o 19, Live Czytu-Czytu!