Od pewnego czasu krąży po sieci dyskusja odnośnie tego – do jakiego stopnia płeć i orientacja seksualna aktora czy aktorki powinna się zgrywać z płcią i orientacją seksualną odgrywanej przez nich postaci. To dyskusja wywołująca spore emocje ostatnio powróciła za sprawą Cate Blanchett która publicznie stwierdziła, że jej zdaniem aktorzy nie powinni mieć obowiązku czerpać tylko z osobistych przeżyć. Jak więc jest? Wszyscy mogą grać wszystko czy jednak są jakieś granice przekraczania siebie?
Osobiście jestem zdania, że mamy tu do czynienia z trzema różnymi zagadnieniami, które funkcjonują obok siebie. Pierwsze to kwestia samej idei aktorstwa. Takiej wydestylowanej z istniejącego świata. Aktorstwo jest czymś starszym i zdecydowanie bardziej skomplikowanym niż współczesne Hollywood. Jest jedną z naszych najstarszych artystycznych tradycji. Patrząc na aktorstwo jako na sposób przekazywania opowieści odkryjemy, że zasadniczo rzecz biorąc – od samego początku towarzyszyło mu zawieszenie niewiary – niezależnie czy mówimy o czasach starożytnych, teatrze elżbietańskim czy bardziej współczesnych rolach teatralnych – aktorzy przekraczali granice wieku, płci i doświadczenia. Zaś widzowie brali udział – wzruszając się tragedią Romea i Julii mimo, że na scenie nie było żadnej kobiety.
Jednocześnie gra aktorska opiera się – przynajmniej współcześnie – nie tylko na naśladownictwie i szukaniu zewnętrznych podobieństw – jak sposób mówienia, stania czy ton głosu, ale też wewnętrznych związków z postacią. Te mogą się opierać na prostej wspólnocie doświadczeń, ale nie jest to konieczne. Pewne doświadczenia życiowe – jak lęk, odrzucenie, poczucie zagubienia mogą wynikać z różnych sytuacji, ale same uczucia – czy poczucie, że je się zna – są dla jednostek podobne. Aktor niekoniecznie musi stracić żonę by zagrać wdowca, ale jednocześnie – jeśli kiedykolwiek stracił kogoś kochanego – może sięgnąć do tej emocji by poczuć się bliżej odgrywanej postaci. Ale niekoniecznie musi to być śmierć żony.
W wydestylowanym aktorskim świecie, właściwie nie ma żadnych granic. Każdy może być każdym. To między innymi na tym polega cud teatru – gdzie ludzie wchodzą na drewnianą scenę. A po chwili siedzimy wszyscy w rosyjskim dworze wśród znudzonych właścicieli ziemskich, nawet jeśli dekoracje składają się z jednego stołu i czterech krzeseł. Gra aktorska pozwala przekroczyć granice wieku, płci, koloru skóry, wszystkiego co kiedykolwiek nam się realnie przydarzyło. To jest jedna z magii teatru, która pozwala nam przenieść nasze emocje na całą galerię zróżnicowanych charakterów i jednocześnie – przez jakiś czas nie być tylko i wyłącznie sobą. W najbardziej ekstremalnych przypadkach to „nie bycie sobą” prowadzi do osunięcia siebie samych na czas wejścia w rolę tak daleko, że osoby które z nami grają mogą nigdy nie poznać samego aktora, znając tylko jego rolę. Nic więc dziwnego, że w wielu kulturach aktorstwo ma wymiar mistyczny, religijny – trochę oddalony od codzienności – bo opiera się na tej niezwykłej transformacji pomiędzy kulisami a sceną.
Tyle jeśli chodzi o aktorstwo idealne – jako ideę która towarzyszy nam od tysiącleci. Problem w tym, że gra aktorska nie istnieje w próżni. Dyskusja o której mówimy dotyczy przede wszystkim kina. I to nie jakiegokolwiek kina tylko kina amerykańskiego. W istocie bardziej niż o aktorstwie mowa tu o biznesie i zasadach jego funkcjonowania. A zasady są okrutne – tak długo jak długo można zatrudniać przedstawicieli umownej większości (jakby tak poskrobać to by się okazało że tych białych heteroseksualnych cis mężczyzn nie ma na świecie aż tak dużo jak sugeruje kultura popularna) tak długo będą oni dostawali wszystkie role jak leci. Tymczasem przedstawiciele mniejszości wciąż walczą by ich obecność na ekranach kinowych była nie tylko symboliczna (w postaci roli którą odgrywa aktor czy aktorka z większości) ale także realna – pod postacią przedstawicieli mniejszości gających role najbliższe ich doświadczeniom. Innymi słowy – jeśli w filmie pojawia się jedna postać homoseksualna to być może warto najpierw sprawdzić czy nie mamy w katalogu naszych aktorów czy aktorek kogoś kto mógłby zagrać tą rolę sięgając do swoich doświadczeń. Założenie jest takie – że granie postaci których tożsamość czy płeć jest zgodna z tożsamością czy płcią aktora jest najłatwiejszym sposobem poszerzenia reprezentacji – sposobem koniecznym bo na razie jest z nią problem.
Jednocześnie warto pamiętać, że podczas kiedy wielu aktorów z mniejszości ma problem ze znalezieniem pracy, aktorzy z grup większościowych często dostają nagrody, pochwały i wyróżnienia za granie osób z mniejszości. Dla wielu to dowód że wciąż granie przedstawicieli mniejszości seksualnych uważa się za niesamowite wyzwanie godne nagród i Oscarów. Jednocześnie – przekazywanie tych ról przedstawicielom większości utwierdza w kulturze pewną wizję mniejszości przefiltrowaną przez grę aktorską. Innymi słowy – tak naprawdę myśląc o mniejszościach w filmach, dostajemy często – jak mniejszość wyobraża sobie większość. Co powoduje że wpadamy w przedziwny krąg gdzie mamy coraz więcej postaci LGBTQ na ekranie ale niekoniecznie wiemy cokolwiek więcej o mniejszościach, a aktorzy wciąż boją się ujawniać swoją orientację seksualną. Pod tym względem prośba o dopuszczenie aktorów z mniejszości chociażby do ról które są najbliższe ich doświadczeniom wydaje się jak najbardziej kluczowa.
Jest jednak też trzeci element dyskusji – który, nie będę ukrywać jest dla mnie najbardziej problematyczny – i nie mam tu dobrej odpowiedzi. Otóż – nie da się ukryć, że aby ten mechanizm mógł działać, większość osób zajmujących się aktorstwem powinna ujawnić światu swoją orientację seksualną. Co więcej, powinni oni zostać ze względu na tą orientację jakoś podzieleni. Tu mam problem bo nie wydaje mi się, żeby każdy kto decyduje się być aktorem musiał jednocześnie mówić wszystko o sobie światu. Nie dlatego, że jest w tym cokolwiek wstydliwego czy niewłaściwego, ale dlatego, że wbrew wyobrażeniom- aktor nie jest nikomu winien faktów o swoim życiu prywatnym czy tożsamości. Aktorstwo polega między innymi na tym, że można być publicznie kimś innym. Zresztą – można byłoby się zastanowić czy nie prowadziłoby to nas niepokojącego mechanizmu – w którym próba przekroczenia tej granicy w drugą stronę – osoby z mniejszości pragnącej zagrać rolę osoby z większości, spotkałoby się z negatywnym odbiorem. Co byłoby niepokojące bo spychałoby LGBTQ do swoistych aktorskich zamkniętych kręgów. A biorąc pod uwagę, że talent aktorski ma gdzieś orientację seksualną – byłaby to wielka strata dla aktorstwa. Nikt chyba nie chciałby angielskiego teatru w którym Ian McKellen słyszy cokolwiek nie miłego pod swoim adresem bo gra postać heteroseksualną. A niewątpliwie – niezależnie od tego jak bardzo byłby to głupie uwagi – pewnie by się pojawiły.
Warto tez zauważyć, że powyższe uwagi nie dotyczą w równym stopniu każdej mniejszości. Homoseksualni aktorzy nie są w tej sytuacji co np. aktorzy transgender. Ci pierwsi mają zdecydowane większą możliwość otrzymania roli niezależnej od ich płci czy orientacji seksualnej. Osoby transgender od lat oglądają jak aktorzy i aktorki dostają role, które byłoby im najłatwiej zagrać i dostają za to nagrody, podczas kiedy reprezentacja aktorów transgender waha się w okolicach jednego procenta. W tym przypadku mówimy o całej grupie która z jednej strony jest reprezentowana w fabułach ale nie ma właściwie żadnej reprezentacji aktorskiej (fakt, że większość osób potrafi z głowy wymienić wszystkich pracujących aktorów transgenderowych dużo mówi o ich sytuacji). W przypadku tej grupy żądanie wydaje się zdecydowanie rozsądniejsze. Z drugiej strony – byłoby bardzo ograniczające dla ich karier gdyby nakazać im grać tylko postacie które mają takie same doświadczenia. Jednak w tym momencie ich problemem jest fakt, że nie dostają żadnych ról.
Rozdzielenie tych kwestii jest ważne. Bo zupełnie czym innym jest rozmawianie o idei aktorstwa – która ma w swoim założeniu zawieszenie niewiary i pełną możliwość przekraczania siebie, a czym innym rozmowa o show-biznesie, który jest wciąż wyjątkowo wykluczający dla wszystkich przedstawicieli mniejszości. Wydaje mi się, że głos Cate Blanchett może dochodzić też ze społeczności teatralnej. Tu kwestie problematyczne w wielkim kinie, czasem nie występują, czasem wyglądają inaczej. Społeczność aktorów teatralnych niekoniecznie ma to samo podejście do aktorstwa co szefowie wielkich studio filmowych. Na scenie – zwłaszcza tej bardziej niszowej, rzeczywiście zawieszenie niewiary jest absolutnie kluczowe, zaś sama społeczność jest bardziej zróżnicowana. Warto o tym pamiętać, bo przecież aktorzy są bardzo dużą zróżnicowaną grupą, i nie wszystko odnosi się do świata wielkich hollywoodzkich produkcji – o czym warto w takich dyskusjach pamiętać.
Czy jest jakieś dobre rozwiązanie tej kwestii? Wydaje mi się, że tak naprawdę aktorzy są ostatnim elementem większej machiny. Problemem jest fakt, że wciąż ludzie odpowiedzialni za to które historie zostaną opowiedziane, za to kto zostanie zaproszony na casting, za to jak się będzie historię opowiadać i do kogo je kierować, za to kogo będziemy nagradzać – to wszystko jest na razie bardzo jednorodna grupa. Aby cokolwiek móc zmienić – potrzebne jest zróżnicowanie ludzi którzy podejmują decyzje, robią filmy i decydują co jest dopuszczalne w popularnym kinie a co nie. Tu zmiana może przynieść najwięcej. I dopiero wtedy będziemy mogli wrócić do takiej pozbawionej zastrzeżeń rozmowy o istocie aktorstwa.