Recenzowanie polskich komedii romantycznych ma w sobie coś z działania szlachetnego. Człowiek wie, że będzie cierpiał ale jednak wystawia się na ciosy. Rzadko jednak w mojej krucjacie na końcu której znajdzie się kiedyś dobry polski film romantyczny natrafiam na produkt tak nie przypominający działa filmowego jak „Pech to nie grzech”. Uwaga są spoilery!
Zacznijmy od tego, że film właściwie powinien opierać się na starym jak świat założeniu, że mamy dwójkę bohaterów którzy bardzo się kochają ale o tym nie wiedzą bo są przyjaciółmi. Aby widz zdał sobie sprawę, z tego, że naszych bohaterów nie łączy nic poza przyjaźnią, On będzie się do niej zwracał per „Józek” co jest zupełnie nie wyjaśnione w scenariuszu i tak sztuczne, że początkowo można przegapić jaką głębię za sobą niesie. Ogólnie wiele w tym filmie można przegapić, a niektórych rzeczy się nie zobaczy nawet do samego końca seansu – na przykład sensu.
Ona – Natalia, teoretycznie ma pecha. Skąd to wiemy? A no mówi nam to bezpośrednio z ekranu, w pierwszej scenie filmu, rozmawiając ze swoją nadzwyczaj rezolutną córeczką (rezolutne dziecię to w polskiej komedii romantycznej element obowiązkowy). Natalia nie tylko ma pecha do mężczyzn (jej mąż pozostał w Brazylii co jest jedyną informacją na jego temat) ale też jest nieatrakcyjną chłopczycą. Skąd to wiemy? Po pierwsze nie jest za dobra w nakładaniu makijażu (czasem się jej tusz rozmaże) a po drugie chodzi przez świat w berecie i kurtce co jak wiadomo jest strojem najbardziej odrzucającym dla przedstawicieli gatunku męskiego. Poza tym wraz ze swoim przyjacielem pracuje we własnej firmie programistycznej, gdzie obok naszej dwójki, pracuje jeszcze dwójka programistów. W całej wielkie firmie mają cztery komputery.
Przy czym pech polega na tym, że Natalia nie ma faceta. Bo ich odrzuca. Czym? Trudno powiedzieć. Być może np. tym że upiera że sama sobie wymieni koło w samochodzie a przecież wiadomo, że to nie jest rzecz którą kobieta powinna robić sama. Albo… tu trochę trudno powiedzieć bo w filmie jest dwóch facetów i obaj jakoś nie wyglądają na zniechęconych jej osobą. Być może w tym filmie miały się znaleźć jakieś sceny tłumaczące nam dlaczego bohaterka jest potencjalnie odrzucająca, czy nieatrakcyjna dla facetów, ale przepadły bo trzeba było wcisnąć product placement karmy dla psa. Coraz częściej mam wrażenie, że te filmy mają gdzieś alternatywną wersję w których może coś ma sens, ale brakuje dla niego miejsca bo kiełbasa sama się nie zareklamuje.
Wszystko byłoby w życiu Natalii dobrze gdyby nie fakt, że jej przyjaciel Piotr postanawia wziąć ślub z Weroniką. Która z trzy razy w filmie oświadcza że jest bardzo zazdrosna. Żeby widz, który jak już wiemy, zdaniem twórców jest przygłupi nie zapomniał. Ślub się jednak nie odbywa na skutek niesamowitych perypetii. Jakich? Otóż w dniu ślubu Piotr dzwoni do Natalii, by ta w przeciągu godziny przywiozła im obrączki na ślub. Dziewczyna obrączki przywozi, ale ponieważ na skutek jakiejś dziwnej szarpaniny wypadają jej z rąk, ślub zostaje odwołany. W tym miejscu każdy widz może zadać sobie pytanie czy produkcja w której zgubienie obrączek staje się przyczyną odwołania ślubu i wesela nie jest przypadkiem produkcją której oglądanie należy zawiesić. Pozostańmy jednak nieco dłużej na sali kinowej. Nawet jeśli na tym etapie zaczynamy rozumieć, że twórcy filmu nie traktują nas zbyt poważnie.
Cóż się bowiem okazuje – Piotr i Weronika zakładają się, że jeśli Natalia się w kimś zakocha Weronika dostanie prezent. Zakład słyszy Natalia i postanawia udawać że umawia się Adamem. Zaś Adam udaje że umawia się z Natalią bo właśnie jego dziewczyna zdradziła go z przyjacielem i Adam chce się odegrać. W tym momencie widzi może sobie pomyśleć, że trafił na film w którym dwie osoby, które umawiają się, żeby w jakiś sposób odegrać przed innymi miłość naprawdę się w sobie zakochają. No ale nic z tych rzeczy. Okazuje się bowiem, że widz mógł przegapić, że tak naprawdę Piotr i Natalia są sobie przeznaczeni. Na całe szczęście wie to z pewnością babcia Natalii, która cierpi co prawda na demencję ale w ten uroczy sposób który sprawia, że taka babcia mnóstwo zapomina, poza rzucaniem mądrościami życiowymi na prawo i lewo.
Ktokolwiek przeczytał to streszczenie może też pomyśleć, że twórcy naoglądali się brazylijskich telenoweli i jeszcze dodali do tego trochę francuskich fars bo przecież nie ma nic sympatyczniejszego niż oglądanie ludzi, którzy się zakładają, oszukują, udają, konfabulują, grają i przede wszystkim co najważniejsze – nie rozmawiają o swoich uczuciach. Jest w tym filmie scena gdzie bohaterka planuje kolację na ślub, a jej narzeczony – oczywiście zakochany w innej, przytakuje jej że oczywiście niech zamówi łososia zamiast zrazów (z nieznanych mi powodów zdaniem scenarzystów refleksja nad tym że coś jest niezdrowe, a narzeczony ma za wysoki cholesterol jest śmieszna. Najwyraźniej śmieszna jest wizja że polski mężczyzna mógłby jeść co innego niż zrazy). I widz wie, że ten facet ją zaraz rzuci ale nie ma nawet przyzwoitości rzucić ją w dniu ślubu. I to jest scena po prostu przykra, bo nie ma nic bardziej paskudnego niż człowiek tak tchórzliwy że czeka do ostatniej chwili by porzucić dziewczynę.
Jednocześnie jak rzadko streszczam wam fabułę gdyż jest to niesamowite jak bardzo w tym filmie nie tylko nie ma ani jednej świeżej myśli, ale też jak bardzo działania bohaterów są na dłuższą metę dziecinne i dość paskudne. Właściwie wszyscy w tym filmie oszukują, kłamią, zwodzą innych bohaterów – tylko po to by pod koniec wszystko zostało uznane, za taki uroczy przejaw romantycznej gry. Tymczasem widz nie tylko zastanawia się dlaczego pomiędzy bohaterami nie ma chemii ale też dlaczego wmawia się nam, że postacie dość paskudne są urocze. Inna sprawa – komedia romantyczna powinna mieć choć odrobinę humoru czego zdecydowanie w tym filmie nie znajdziemy. Powinna mieć też odrobinę romansu, ale co ciekawe – o ile jeszcze bohaterka Natalii ma jakąś chemię z postacią Adama o tyle postać Piotra jest tak nijaka, że kiedy pod koniec okazuje się, że to ku niemu rwie się serce dziewczyny to widz może być naprawdę zaskoczony.
Do tego twórcy wiedzą że film powinien mieć jakiś element dramatyczny, jakiś moment w którym nieporozumienia sięgają zenitu ale niestety – nie przychodzi im do głowy nic poza rozwiązaniem w którym oczywiście mamy ciąg nieporozumień. Co więcej, kiedy widz wyjdzie z kin i zastanowi się nad najbardziej dramatycznym momentem filmu to okaże się, że jest on scenariuszowi po prostu nie potrzebny. W pewnym momencie jest zawirowanie związane z pracą zawodową bohaterów ale tak naprawdę nie ma ono większego znaczenia dla całej historii. Dopisano je by coś się wydarzyło. Problem w tym, że pięć minut później wszelkie perturbacje już zupełnie twórców nie obchodzą. Co pokazuje, jak mizerny jest to scenariusz. Bo jeśli możesz wyrzucić cały wątek z filmu i on naprawdę nie za wiele by zmienił to w sumie… po co on tam jest?
Zresztą w ogóle w filmie teoretycznie pojawia się dużo znanych tropów ale twórcy wydają się nimi zupełnie nie zainteresowani. Doskonałym przykładem jest kwestia tego jak Natalia wygląda i się ubiera. Na samym początku twórcy przekonują nas że to twarda chłopczyca, niekoniecznie zainteresowana swoim wyglądem. Oczywiście jest to trudne bo aktorka w roli Natalii jest śliczna jak z obrazka i nie ma w niej nic co by odstawiało od kanonu piękna, a nawet jej chłopakowate stroje są raczej dziewczęce. Gdzieś tam po drodze twórcy zdecydowali się uznać że bohaterka przechodzi przemianę. Ale trudno powiedzieć gdzie jest przed a gdzie po. Dziewczyna jest tak śliczna jak była. Może trochę rzadziej chodzi w berecie. Ale wiecie, berety znów takie modne nie są. Ani też nikt nie chodzi non stop w tej samej czapce. Tak więc niby twórcy chcą napisać coś w stylu „od pechowej chłopczycy do pięknej panny młodej” ale ani tam za bardzo pecha, ani transformacji nie ma. Bo twórcy najwyraźniej ten pech do tytułu wrzucili bo tytuł filmu „Wszyscy robimy nieprzyjemne rzeczy, ale pod koniec będzie ślub więc spoko” jest mało marketingowy.
Oczywiście jak to w przypadku polskich filmów bywa mamy do czynienia z product placement. Tym razem zdecydowano się na bardzo ciekawy zabieg. Otóż do filmu wprowadzono postać Mańka granego przez Karolaka. I tenże Maniek nie ma żadnego znaczenia dla fabuły. Więcej praktycznie nie ma styczności z całym zamieszaniem uczuciowym bohaterki. Co natomiast Maniek robi? Karmi swojego psa karmą Dolina Noteci. I to tak, żeby na pewno nazwa karmy na paczce była widoczna w kadrze przez cały czas trwania sceny. Żenujące. Choć w tym samym filmie bohater grany przez Michała Koteskiego pojawia się tylko po to by zamówić jedzenie przez aplikację Pyszne.pl. A potem zjeść to jedzenie. A potem trzymać torbę z jedzeniem na widoku. A i jest jeszcze najazd kamery na telefon. Jednak ponieważ to film w reżyserii Ryszarda Zatorskiego to oczywiście jest też cała scena poświęcona Berlinkom. Autor Porady na Zdrady wyraźnie wyznaje dwie życiowe zasady – tytuł filmu musi się rymować i film bez przerywnika na reklamę Berlinek to film stracony. Musze też zaznaczyć, że w filmie reklamowano jakiś sok – który u bohaterki w mieszkaniu stał zachęcająco otwarty na niemal każdej powierzchni płaskiej ale nazwa soku była za małymi literami więc nie wiem jaki. Może następnym razem bohaterka powinna unieść do ust pyszny sok marki X i powiedzieć że lepszego nie piła.
Gdyby ktoś się zastanawiał jak przedstawia się geografia Warszawy w tym dziele filmowym to składa się nasze piękne miasto z czterech miejsc. Starego Miasta (róg Koziej), jednego skrzyżowania przy Francuskiej, mieszkania w miasteczku Wilanów i placu Europejskiego (pod wieżowcem Warsaw Spire). Co pozwala nam zapisać rok 2018 w annałach jako rok w którym wciąż żadna bohaterka komedii romantycznej nie mieszkała w bloku, ani w mieszkaniu które nie miało wspaniałego układu willowego. Wciąż uważam że rok przełomowy w polskiej kinematografii to będzie rok w którym bohaterka komedii romantycznej zamieszka w bloku jak reszta plebsu. I być może będzie się poruszała po mieście komunikacją miejską a nie tym samochodem który zapłacił za product palcement i informację w dialogu, że to „kobiece auto”. Świat bohaterów komedii romantycznych zadrży w posadach.
Czy zapamiętam Pech to nie grzech na dłużej? Oczywiście, wszystko za sprawą wspaniałych i wyjątkowych elementów tego filmu. Faktu, że posiada on jedną z najgorszych ale jednocześnie najbardziej taktownych scen śmierci osoby starszej (najpierw poczekaj aż ktoś zamknie drzwi do pokoju a potem sobie umrzyj co zapowiadasz od pięciu scen). Nie zostanie zapomniane moje pytanie kołaczące się w głowie – dlaczego scenarzyści uczynili bohaterkę samotną matką, skoro nigdy nie zajmuje się ona tak naprawdę swoim dzieckiem, ma wszystkie wolne wieczory, może bez trudu nocować u kochanka, nie gotuje, a jej dzieckiem najwyraźniej albo zajmuje się wyłącznie babcia z postępującą demencją (ale wciąż uroczą) albo wilki. Stawiam na wilki. Będę się zastanawiała czy Roznerski dowiedział się, że jak się gra to można zmieniać minę, czy dostał polecenie by się nie uśmiechał i posłuchał się trochę za bardzo. Będę próbowała dociec dlaczego Anna Dereszowska zgodziła się zagrać postać o której twórcy zapomnieli i nagle teleportowali ją do ostatniej sceny. Kto wymyślił, że śmianie się z kultury japońskiej w 2018 jest naprawdę zabawne. Kto ukradł dowcip z „Lost in Translation” i zrobił go w polskim filmie dekadę później i jeszcze gorzej. Kto uznał że sepleniący Frycz jest zabawny. Kto w ogóle uznał że śmianie się z wady wymowy jest zabawne. Tyle pytań – film pozostanie w moim sercu na długo.
Ale tak serio. Ludzie uwielbiają się śmiać z moich wizyt w kinie na polskich komediach romantycznych. A ja naprawdę nie mogę się nadziwić jak złe są te filmy. Bo nie chodzi o to by to było wybitne kino. Ale o to, że napisanie komedii romantycznej nie jest aż tak trudne. Ona i on, perypetie, pięć postaci drugoplanowych, dowcipne dialogi, rodzące się uczucie, dobre zakończenie. Ona i on powinni mieć się ku sobie tak by widz tego nie przegapił. Postacie drugoplanowe muszą mieć własne wątki z początkiem i końcem ale niekoniecznie poprowadzone dokładnie tak że od pierwszej sceny wiesz co się z nimi stanie. Jeśli ma być smutno – jak u anglików, to musi być naprawdę smutno a nie tylko tak przez pięć sekund. Jeśli dialogi to takie w których jedno zdanie łączy się z drugim. Zwłaszcza to ostatnie sprawia problem. Naprawdę nakręcenie znośnej komedii romantycznej z której nie pamięta się tylko reklamy karmy dla psów jest osiągalne. Nawet na naszym polskim gruncie. Nawet z Karolakiem. Tymczasem mam wrażenie że prędzej wejdziemy na K2 zimą niż nakręcimy komedię romantyczną z której można będzie wyjść z myślą „O jakie to ładne było”. Na razie można wyjść z myślą „Muszę kupić karmę dla psa”.
PS: Ilekroć idę na polski film do kina – który nie jest nagradzaną na festiwalach produkcją, ale kinem rozrywkowym dostaję pytania dlaczego chodzę na złe popularne polskie filmy. Odpowiedź jest prosta – to jest blog o popkulturze. Nie dobrej popkulturze tylko popkulturze. Śledzenie jej niedomagających przejawów, też mnie fascynuje. A oglądanie złych filmów ma swoje plusy – człowiek wyznacza sobie pewne punkty odniesienia i wie, jak bardzo można nie umieć robić filmów a jednak je robić. Ogólnie ja jestem wielką zwolenniczką oglądania i czytania rzeczy złych bo tyle się z tego można dowiedzieć i nauczyć. Z rzeczy dobrych może się nauczyć tylko, że niektórzy potrafią genialnie. Z rzeczy złych uczysz się jak wiele można popełnić błędów robiąc rzecz nawet najprostszą.