W życiu każdego komentatora kultury przychodzi moment wielkiej próby. To moment w którym wasz znajomy, człowiek którego lubicie i cenicie napisze książkę. Co więcej, jest to powieść. Debiutanckie powieści budzą przerażenie, bo łatwiej tu o wpadkę niż o zachwyt. A kiedy znajomy napisze powieść debiutancką to w ogóle człowiek ma się ochotę schować i wyrzucić telefon by cię nie namierzył. Ale czasem znajomi piszą książki naprawdę dobre i wtedy nie pozostaje nic innego jak je polecać. I być może trochę zazdrościć. A taką są „Taśmy rodzinne” Macieja Marcisza.
„Taśmy rodzinne” należą do takiego trochę ginącego gatunku powieści, która zasadniczo rzecz biorąc nie jest o niczym konkretnym. Nikt tu nikogo nie morduje w ciemnym lesie, nie ma wielkiego romansu, ani historii rozpisanej na dziesięciolecia. Swego czasu mówiło się o takich powieściach że są obyczajowe, ale mam wrażenie że ostatnio określenie „powieść obyczajowa” zaczęło dotyczyć głównie książek o smutnych kobietach porzuconych przez mężów. Tymczasem „Taśmy rodzinne” to przede wszystkim historia o czymś o czym w Polsce mówi się rzadko i często szeptem. Zwykle z pewną dozą skrępowania czy nawet dystansu. Otóż „Taśmy rodzinne” to opowieść o pieniądzach.
Główny bohater książki Marcin Małys, jest trzydziestoletnim, zadłużonym po uszy, artystą wizualnym, którego nie stać na życie w Warszawie. Książkę otwiera bardzo przekonywujący i dość dobrze znany wszystkim którzy kiedykolwiek mieli w kieszeni zdecydowanie mniej niż potrzebowali, opis ograniczania codziennych wydatków. Przeliczanie drobnych przy kasie w Biedronce nie oznacza jednak że nasz bohater nie próbuje zachować pozorów. Jak liczni zadłużeni, pozbawieni stałego dochodu i żywiący się głównie makaronem młodzi warszawiacy prezentuje się światu jako człowiek, który oczywiście daje sobie radę w życiu. I oczywiście może skoczyć na kawę. Choć może niekoniecznie z tymi znajomymi, którym wisi kasę. A wisi kasę praktycznie wszystkim. Nie pozostaje mu nic innego jak wyrwać się z warszawki i wrócić tam gdzie pieniędzy nigdy nie brakowało – czyli do domu. A tam czekają na niego nie rozwiązane rodzinne sprawy i pogrążona w depresji matka.
Tu zaczyna się druga narracja w której wspomnienia z dzieciństwa bohatera – spędzonego w czasie transformacji mieszają się z opisem gromadzonego przez rodzinę, a właściwie przez ojca bogactwa. Dostajemy historię takiego klasycznego przejścia od niedostatku do nowobogackiej zamożności. Marcisz opisuje to przybywające rodzinie bogactwo w sposób, który wszyscy kojarzmy. Dom w którym bohater mieszka wraz z rodzicami i rodzeństwem jest przedmiotem ciągłych remontów, przeróbek, unowocześnień. Jednocześnie zakupy stają się podstawowym sposobem wyrażania siebie, poszukiwania sensu ciągłego zarabiania. Marcisz łączy tu dwie narracje. Wspomnienia swojego bohatera – Marcina, który wyrasta w bogactwie i dostatku, ale też w poczuciu ciągłego niepokoju – związanego z surową figurą ojca. Druga narracja to właśnie opowieść ojca – Jana, który zawsze chciał się dorobić i właściwie poświęcił temu całe swoje życie. Historia dochodzenia do majątku i wyrastania w zamożności tak naprawdę sprowadzają się do tego samego – próby dotarcia do tego czego bohaterom brakuje, a czego za pieniądze nie da się kupić.
Tym czym „Taśmy rodzinne” wygrywają nad wieloma tego typu opowieściami jest absolutny brak patosu. Wręcz przeciwnie – książka z pewnym dystansem a często z humorem opisuje zarówno współczesne problemy bohatera, jak i wspomnienia jego dzieciństwa. Wydarzenia potencjalnie traumatyczne przeplatają się tu z opisami zakupów czy lekcji angielskiego. Czytając książkę odnosiłam wrażenie, że Marcisz powstrzymał się przed tym co robi wielu pisarzy, którzy wyrywają momenty traumatyczne z codzienności, zakładając że tym samym podkreślą tym ich wagę. Tymczasem kiedy to co straszne przeplata się z tym co zupełnie codzienne, dostajemy dużo większą dawkę autentyczności. W końcu mniej więcej tak pamiętamy nasze życie – jako ciąg często niemalże nie powiązanych ze sobą zdarzeń. Jednocześnie jak rzadko – czytając książkę miałam poczucie, że autor zachował idealną proporcję pomiędzy wywołującym sentyment wspomnieniami czasów sprzed dekady czy dwóch, a nie przeładowanym faktami i nazwami opisem przeszłości. Wielu autorów ma skłonność do wrzucania do książki wszystkiego co może być symbolem jakiejś dekady. Tym samym książki nie opowiadają o latach dziewięćdziesiątych ale o tym co autor na ten temat znalazł. Tu jest umiar – książka dzieje się w zdecydowanie w Polsce, zdecydowanie w konkretnych dekadach – ale jednocześnie, nie ma tego poczucia przeładowania detalem, który ma nas tak bardzo osadzić w konkretnym miejscu i czasie.
Jednocześnie – co moim zdaniem wcale nie jest zabiegiem łatwym (zarówno dla pisarza jak i dla czytelnika) książka nie mówi nam kogo mamy lubić i z kim sympatyzować. Przynajmniej na początku żadna z pokazywanych nam postaci nie wydaje się ani szczególnie sympatyczna ani szczególnie odrażająca. Jak ze znajomymi, których dopiero musimy lepiej poznać by zdecydować, czy mamy ich lubić i im wierzyć czy też powinniśmy zachować dystans. Lubię kiedy autor nie każe mi od razu polubić bohaterów i muszę dopiero poczekać by zdecydować się jak spojrzeć na życie artysty wizualnego, który najpierw opowiedział piękną historię swojej rodziny tylko po to by spuentować ją w sposób który zniszczył wszystkie jego relacje. A może nie było w tym żadnej artystycznej pozy tylko sama prawda. Zresztą w ogóle pokazywanie ile prawdy o rodzinie i relacjach międzyludzkich ukrywamy przed światem też wyszła Marciszowi dobrze. Tytułowe „Taśmy rodzinne” to doskonała metafora wszystkiego co w relacjach z rodziną kreujemy – zarówno dla ludzi którzy patrzą z zewnątrz jak i na potrzeby własnej wspaniałej rodzinnej narracji. Bo jak wiadomo, na kasetach z ważnych rodzinnych wydarzeń widać wiele, choć rzadko widać prawdę. A jednak to są te utrwalane wspomnienia do których tak często się wraca.
Od pewnego czasu chodzę i mówię, że brakuje w Polsce książki o transformacji. Nie o samym politycznym, społecznym czy gospodarczym aspekcie transformacji ale o tym jak bardzo stanowi ona granicę i różnicę, pomiędzy pokoleniem obecnych trzydziestolatków i ich rodziców. A jest to wyrwa olbrzymia – bo tak jak ci którzy dorobili się na transformacji wzrastali w ciągłym poczuciu że będzie coraz więcej, tak ci którzy dorastali już w okresie kryzysu gospodarczego z lekkim przerażeniem dostrzegli, że tak naprawdę będzie coraz mniej. I ta granica jest trudna do przekroczenia i w pewien sposób – sprawia, że przepaść pokoleniowa wydaje się większa niż wynikałoby to z upływu czasu. Choć książka Maćka Marcisza nie dotyczy tylko tego tematu, to jednak jest to jedno z tych rozliczeń z okresem i wspomnieniem po transformacji, pod którym się mogę podpisać. Co więcej, przy którym mam poczucie, że udało się ująć to co czuję patrząc na moje – trzydziestoletnie pokolenie, wychowane w latach 90. Przynajmniej jeśli chodzi o tą zmianę wynikającą z zupełnie innego podejścia do pieniądza i bogacenia się. Wysuwając kwestie finansowe na pierwszy plan, Marcisz pokazuje, że jesteśmy jacy jesteśmy także dlatego, że bardzo nie chcemy być jak nasi rodzice.
Po tym jak dostałam do przeczytania „Taśmy rodzinne” nie musiałam wyrzucać telefonu. Ani udawać że nie ma mnie w domu. W sumie jedyne co musiałam to powstrzymać zazdrość, że Maciek z taką swobodą (bo książka sprawia takie wrażenie) napisał książkę o sprawach skomplikowanych, i co więcej – jest to książka którą się naprawdę dobrze czyta. Nie ukrywajmy – dobry debiut powieściowy jest trochę jak jednorożec. Zdarza się rzadko. Dobry debiut powieściowy który ma przy okazji coś do powiedzenia o współczesnej Polsce – i nie są to obserwacje zupełnie banalne – to jednorożec z dwoma rogami. I ten bardzo rzadki moment kiedy dostrzega się zalety posiadania utalentowanych znajomych. Można ich książki czytać wcześniej.
Ps: Moim skromnym zdaniem książka ma jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą okładkę na rynku. Jest absolutnie genialna i nawet gdyby mi się powieść nie podobała to nadal chyba bym ją kupiła żeby mieć w domu tak ładną książkę
Ps2: Wpis powstał przy współpracy z wydawnictwem W.A.B